czwartek, 3 kwietnia 2014

Powrót Wolanda - dobrze to, czy źle...?

Jakaś jestem rozmemłana dzisiaj. Nic mi się nie chce, dzień taki jakiś szary i nieciekawy... Poza tym późno się robi, a ja ciągle mam mnóstwo rzeczy do zrobienia na jutro. Na szczęście to już piątek, będzie można się wyspać i odpocząć.
Mam straszne zaległości w pisaniu - mam przepisy i książki, o których koniecznie muszę opowiedzieć, tylko nie mam kiedy... Dzisiaj będziemy nadrabiać zaległości w sferze bardziej umysłu, bo chcę Wam opowiedzieć o powieści zupełnie wyjątkowej.

Znacie Mistrza i Małgorzatę Bułhakowa? Jeśli nie, szybko pędźcie do biblioteki albo księgarni i zaopatrzcie się w to spore tomisko. Choć powieść wydaje się długa, czyta się ją błyskawicznie, a potem zostaje ogromny niedosyt. Zakochałam się w niej jeszcze w liceum, od tamtej pory czytałam kilka razy, i ciągle nie mogę się nadziwić, jaka jest świetna. Zdecydowanie jedna z moich ulubionych pozycji.
Kiedy więc w ręce trafił mi Powrót Wolanda albo nowa diaboliada, sami rozumienie, nie mogłam się oprzeć. Dopiero po zakupie zwróciłam uwagę na pewien szczegół, który sprawił, że z lekturą czekałam chyba ze trzy lata. Otóż autorem nie jest słynny Bułhakow, ale niejaki Ruczinski, Witalij zresztą. Hmm... W głowie kłębiły mi się pytania: czy aby na pewno sprostał wyzwaniu? Co zrobił z moimi ukochanymi bohaterami? Kogo spotkam, a o kim zapomniał? Czy warto w ogóle się za to zabierać...?
Książka stała nieniepokojona na półce, a ja podchodziłam do niej bardzo ostrożnie. Za każdym razem znajdowałam coś, co powinnam przeczytać wcześniej. Aż w końcu, pod koniec zeszłego roku, przemogłam się. Teraz albo nigdy, pomyślałam, i zaczęłam czytać. Cóż... Nie powiem, że się rozczarowałam, bo to nieprawda, ale jednak Bułhakow to to nie jest.

Ruczinski zabrał Wolanda i jego barwną świtę do Moskwy pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Po ulicach pod osłoną nocy jeździ tajemnicza kareta, nikt nie potrafi wyjaśnić jej pochodzenia ani przeznaczenia, a zajmują się tym najtęższe głowy stolicy. Tymczasem Woland upodobał sobie Jakuszkina - nieznanego nikomu pisarza, który godzi się spalić rękopis w zamian za poznanie dalszych losów swoich bohaterów. Woland, tylko sobie znanymi sposobami, powołuje do życia królika Kuzię, którego ugryzienie powoduje nagły wylew szczerości w ofierze. Cóż się stanie, gdy królik zacznie gryźć coraz to ważniejszych dla politycznego życia Rosji mieszkańców Moskwy...? Jak poradzi sobie Jakuszkin z szatanem, który zaoferuje mu nie tylko zaproszenie na bal, ale i konieczną w takiej sytuacji kochankę? Ile osób zniknie, aby później pojawić się w zupełnie innym miejscu i czasie? Na te pytanie należy szukać odpowiedzi w powieści Rudzinskiego.

Książka jest ciekawa, napisana bardzo charakterystycznym językiem. Satyra na ówczesną Rosję, pełna podtekstów i zawoalowanych metafor. Nie tak błyskotliwa i porywająca jak powieść Bułhakowa, czasem troszkę ciężka i zawiła. Jeśli oczekujecie rewelacyjnej lektury na miarę Mistrza i Małgorzaty - rozczarujecie się. Jeśli szukacie lektury wyjątkowej, ta z pewnością taka jest.

Powrót Wolanda albo nowa diaboliada
Witalij Ruczinski
Wydawnictwo Książnica
Katowice 2006

2 komentarze:

  1. Do "Mistrza i Małgorzaty" przymierzam się od dłuższego czasu... może w czasie urlopu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Może przechodzisz tak jak większość z nas przesilenie wiosenne? Bo mnie z kolei ciągle chce się spać i niedoczas ;) A książka zapowiada się ciekawie, muszę w wolnej chwili przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń