poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Wakacje! I prowiant na drogę

Spakowani, niemal gotowi do drogi. Ostatnie zerknięcia, odhaczanie pozycji na liście do zabrania. Zamykanie okien, karkołomne skoki Ptysi, która koniecznie chce o sobie przypomnieć, znoszenie bagaży do auta. Jedziemy na wakacje!
Wszystko, co niedobre, zostawiamy za sobą, zabieramy za to dobry humor i pozytywne nastawienie. Trzy tygodnie błogiego lenistwa, zwiedzanie, wylegiwanie się, dużo dobrego jedzenia. Takie są plany, i mamy zamiar wcielić je w życie. 

Jupi!

Na drogę oczywiście potrzebny jest prowiant. Bez domowych bułeczek ani rusz... 
Przyczyna pieczenia jest jeszcze jedna - C. nabył taką ilość drożdży, że zrobiłam wielkie oczy i siedziałam trzy dni z nosem w książkach, szukając szybkich, ale oryginalnych przepisów. W Brød: fra bagels til knækbrød Görana Söderina i Georga Strachala (jak ja lubię tę książkę!) znalazłam intrygujący przepis - bułeczki z mąką kukurydzianą... Dla mnie już samo to było nowością, ale w składnikach pojawiło się coś jeszcze: mąka z owoców dzikiej róży... Że co niby...? W życiu o takim cudzie nie słyszałam, nie mam nawet pojęcia, gdzie mogłabym to kupić. Jednak kiedyś nabyłam proszek z owoców dzikiej róży (może to to samo, a ja nie wiem...?), i stwierdziłam, że nada się idealnie.
Bułki wyszły obłędne - ogromne i wyjątkowo sycące. Dość ciężkie, pachną wspaniale. Mają ten nieuchwytny aromat, który sprawia, że są zupełnie wyjątkowe. Jeśli jednak nie macie dostępu do różanych cudów, po prostu je pomińcie - i tak wyjdą wspaniałe.

Bułki z mąką kukurydzianą

Składniki:
(na 4 duże bułki)

zaczyn:
  • 15 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka cukru
  • 300 ml letniej wody
  • 100 g mąki kukurydzianej
  • 200 g mąki pszennej

ciasto właściwe:
  • 2 łyżeczki proszku z owoców dzikiej róży
  • 2 łyżeczki soli
  • 50 ml oleju
  • 50 ml płynnego miodu
  • 200 g mąki pszennej

dodatkowo:
  • 10 g mąki kukurydzianej

Drożdże rozetrzeć z cukrem, wymieszać z wodą. Mąki przesiać, wymieszać, dodać drożdże. Całość dokładnie wymieszać łyżką, odstawić na 1 godzinę w cipłe miejsce.

Po tym czasie dodać pozostałe składniki na ciasto, wszystko wymieszać i zagnieść. Gotowe ciasto powinno być elastyczne i nielepiące.
Uformować z ciasta kulę, włożyć do natłuszczinej miski i odstawić na 30 minut.

Potym czasie ciasto jeszcze raz szybko zagnieść, podzielić na 4 róne części. Z każdej uformować okrągłą bułkę, obtoczyć w dodatkowej mące kukurydzianej i ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Odstawić na 30 minut do wyrośnięcia.

Piec w 200 st. C. przez 10-15 minut, aż się lekko zrumienią.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

A teraz już znikam na całe cudowne trzy tygodnie.
Może uda mi się w tym czasie wrzucić jakieś przepisy (mam kilka w zapasie), a może pojawię się dopiero po powrocie - nie mam pojęcia. Tak czy inaczej - do napisania!

piątek, 16 sierpnia 2013

Bułeczki duńskiej babci

Dzisiaj piątek, więc czas zacząć myśleć o sobotnim śniadanku. Jeśli mam wolny weekend, staram się w piątek wieczorem upiec chleb lub bułeczki - takie aromatyczne śniadanie wprawia mnie zawsze w dobry humor. Do domowego pieczywa nie trzeba wiele - odrobina masła, pyszny dżem albo plasterek pomidora, i jestem w siódmym niebie.
Czasem jednak nie mam siły na nic - i wtedy moje wyrzuty sumienia C. ratuje błyskawicznymi bułeczkami.
Kiedy był małym chłopcem, jego Mama piekła takie na każde dziecięce urodziny. Polane kolorowym lukrem prezentowały się kusząco, a niewielkie rozmiary idealnie pasowały do małych rączek. Siedzieliśmy w kuchni i obserwowaliśmy rosnące ciasto, a C. opowiadał o lukrowaniu bułeczek i całych hektarów dookoła. Uwielbiam takie chwile...

Wersję z lukrem też oczywiście wypróbowaliśmy, jednak w wersji śniadaniowej zdecydowanie wolę bez. Mimo braku soli w przepisie, bułeczki są neutralne, nie słodkie, więc pasują też do wędliny i sera. My czasami z połowy ciasta formujemy bagietkę i pieczmy jakieś 10-15 minut dłużej - też jest pyszna.
Te bułeczki uwielbiam za szybkość przygotowania - z uwagi na dużą ilość drożdży rosną błyskawicznie, i w godzinę na stole lądują pyszne, cieplutkie maleństwa. 

Mama C. niestety swój przepis gdzieś zapodziała, wspomagaliśmy więc internetem. C. znalazł przepis na Alletiders kogebog, i sprawdził się on znakomicie.

Polecam serdecznie, nie tylko wtedy, kiedy nie będzie się Wam chciało piec nic innego.

Duńskie bułeczki babuni

Składniki:
(na 24 sztuki)
  • 150 g masła
  • 250 ml mleka
  • 50 g świeżych drożdży
  • 40 g cukru
  • 700 g mąki pszennej
  • 2 jajka

dodatkowo:
  • 1 jajko
  • 2 łyżki mleka

Masło rozpuścić w garneczku, wlać mleko i delikatnie podgrzać. Płyn powinien być letni, nie gorący.
Drożdże rozetrzeć z cukrem, dodać mleko z masłem, wbić jajka i całość dokłądnie wymieszać. Partiami wsypywać mąkę. Zagnieść gładkie, nielepiące się ciasto. Odstawić na 20 minut do wyrośnięcia.

Po tym czasie z ciasta uformować małe, okrągłe bułeczki, ułożyć je na blasze wyłożónej papierem do pieczenia. Odstawić na 20 minut do napuszenia.

Jajko roztrzepać z mlekiem, posmarować bułeczki.

Piec w 200 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Jutro rodzinna impreza - pięćdziesiąte urodziny. Szpilki już stoją wyszykowane, sukienka rozwieszona, tylko jutro będę musiała ułożyć fryzurę, co nigdy prostym zadaniem nie jest - jak mam w planie spędzenie dnia na kanapie, to włosy same mi się układają idealnie, ale jak mam ważne wyjście, to po godzinach spędzonych przed lustrem efekt nie jest tak satysfakcjonujący... 
Też tak macie...?

środa, 14 sierpnia 2013

Po sezonie

Nie, nie, jeszcze na wakacje nie wyjechałam (niestety). Za to przedwyjazdowy chaos opanował mnie całkowicie - nie mam czasu na siedzenie przed komputerem; ani odrobiny! Brakuje mi odwiedzania znajomych blogów, przygotowywania wpisów, ale po prostu nie mam kiedy usiąść. Ciągle to i tamto woła, że musi być pierwsze, i tak mi jakoś czas ucieka...

Dzisiaj więc będzie krótki wpis i przepis na błyskawiczne, wyjątkowo pyszne babeczki.
I tak, wiem, że sezon na rabarbar skończył się dawno, dawno temu. Mi udało się dorwać ostatnie łodygi kilka tygodni temu, i szczerze mówiąc, byłam w ciężkim szoku, że dokonałam takiego wyczynu. Cieszyłam się jak dziecko, ale to C. zostawiłam ostateczną decyzję w sprawie przygotowywanej słodkości. Wybrał urocze babeczki z gazetki Pieczenie jest proste, nr 3/2009. Mi odpowiadały wyjątkowo - w aktualnym zabieganiu zrobiłam je sama nie wiem kiedy, a efekt jest naprawdę interesujący. Słodkie, mięciutkie, wilgotne ciasto, kwaśny rabarbar i na wierzchu bardziej delikatna pianka bezowa niż typowa, wysuszona beza. Całość współgra ze sobą wspaniale, babeczki długo zachowują wilgoć, jednak znikają niemal szybciej, niż się pojawiły.

Polecam - albo w następnym rabarbarowym sezonie, albo jeszcze teraz z porzeczkami albo agrestem... Albo czym tylko zapragniecie. Na pewno będą pyszne.

Babeczki z rabarbarem i bezą

Składniki:
(na 12 sztuk)
  • 150 g miękkiego masła
  • 100 g cukru
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 3 żółtka
  • 1/4 łyżeczki soli
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • 2 łyżki Cointreau
  • 30 ml mleka
  • 200 g mąki pszennej
  • 50 g mielonych migdałów
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 200 g rabarbaru

dodatkowo:
  • 3 białka
  • 100 g cukru

Masło utrzeć z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Następnie wlać mleko i Cointreau, dodać sól i skórkę z pomarańczy, zmiksować. 
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem i migdałami. Po łyżce dodawać do masy maślanej, miksując na najniższych obrotach. 
Rabarbar pokroić na kawałki o grubości 0,5 cm, dodać do masy, wymieszać łyżką.

Masę przełożyć do formy na muffiny wyłożonej papilotkami.

Piec w 180 st. C. przez 20 minut.

Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec partiami dodając cukier.
Wyjąć muffiny z piekarnika, wyłożyć na nie masę bezową łyżką lub za pomocą rękawa cukierniczego.

Piec dalej w 180 st. C. przez 10-15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Siedzę sobie przed monitorem, stukam w klawisze najszybciej, jak się da, i z pewnym żalem zerkam za okno - ciemne chmury, deszcz, dziki wiatr. Chyba czas pożegnać się z latem...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Ciacha po brytyjsku

Był sernik herbaciany z borówkami i ciasteczkami... I właśnie tymi ostatnimi chciałabym się dzisiaj zająć. Nie byłabym bowiem sobą, gdybym jakieś po prostu kupiła. Pieczenie ciasteczek z czekoladą jest bowiem zajęciem niezwykle relaksującym - robi się je sprawnie i szybko, bez wałkowania i innych tego typu cudów, potem tylko lepimy kuleczki, i do piekarnika. Ot, cała filozofia. A ten zapach... W całym domu czuć, że pieką się ciasteczka. Łasuchy niby to przypadkiem zaglądają do kuchni co pięć minut, żeby sprawdzić, czy pierwsza partia wyjechała już z piekarnika, czy już ostygła na tyle, że można schrupać pierwsze ciasteczko. Uwielbiam to!

Przepis na te cudowności znalazłam w Kuchni Nigelli Lawson. Uwielbiam tę książkę - cudne zdjęcia i masa słodkości, od samego patrzenia na które ślinka cieknie. Czytanie przepisów jest wyjątkowo niebezpieczne, bo grozi wycieczką do kuchni w tym właśnie momencie z zamiarem pieczenia mimo, że jest akurat druga w nocy. 
Moje ciasteczka, tak jak się spodziewałam, wyszły obłędne. Chrupkie na zewnątrz, miękkie w środku, jeszcze ciepłe z cudownie rozpływającą się na języku (i dłoniach) czekoladą. Czysta rozkosz.
Zmieniłam dwie rzeczy w stosunku do oryginalnego przepisu - zamiast tylko mlecznej, użyłam pół na pół mlecznej i gorzkiej czekolady - chciałam, żeby czekoladowy smak był intensywniejszy. I zamiast cukru trzcinowego, użyłam ciemnego muscovado - tylko taki miałam w domu (chciałam kupić trzcinowy, ale mi się opakowania pomyliły). Dzięki temu mają głęboki, lekko karmelowy smak i kolor. Pycha!

Zastanawia mnie tylko jedna rzecz - jakim cudem Nigelli wyszło czternaście sztuk...? Bo ja miałam dokładnie trzydzieści sześć, i to wcale niemałych...

Ciasteczka z mleczną czekoladą

Składniki:
(na 35-40 ciastek)
  • 150 g masła
  • 125 g ciemnego brązowego cukru
  • 100 g cukru
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • 1 jajko
  • 1 żółtko
  • 300 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 150 g mlecznej czekolady
  • 150 g ciemnej czekolady (65%)

Masło rozpuścić, lekko przestudzić. Wlać do miski, dodać cukier brązowy i biały, dokładnie wymieszać. Wlać ekstrakt, wbić jajko i żółtko, miksować aż do uzyskania puszystej masy. Partiami dodawać przesianą z sodą mąkę, mieszając łyżką. Na koniec dodać posiekaną czekoladę, wymieszać.

Z masy formować kulki wielkości orzecha włoskiego, układać na blasze wyłożónej papierem do pieczenia w dużych odstępach (ciastka mocno się rozleją). 

Piec w 170 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Z przerażeniem stwierdzam, że nie mam ostatnio w ogóle weny na czytanie. Zamiast usiąść z książką, wolę wyjść na dwór, obejrzeć film czy po prostu posiedzieć na kanapie i porozmawiać z C. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje...

piątek, 2 sierpnia 2013

Coś na kształt depresji i sernik herbaciany

Ostatnio z przerażeniem zauważyłam, jak szybko robi się ciemno. Nawet w słoneczny dzień o godzinie dwudziestej pierwszej robi się szaro, a o dwudziestej drugiej jest już niemal zupełnie ciemno. Chcąc zrobić zdjęcie przy dziennym świetle, muszę się wyrobić do godziny dziewiętnastej, inaczej, niestety, ale cudów nie ma, i lepiej zapalić lampę. Doprawdy, czuję się rozczarowana. Ledwo co sierpień się zaczął, a dni już takie krótkie...? Dlaczego byłam przekonana, że jeszcze we wrześniu będę się cieszyć wieczornymi spacerami w pełnym słońcu...? 
Chyba dopada mnie późnoletnia depresja pogodowa...

Na pocieszenie - sernik. Ach, jaki dobry! C. nawet stwierdził, że może śmiało konkurować o tytuł najlepszego ciasta, jakie mu zrobiłam. Od razu mi się humor poprawił.

Odkąd zobaczyłam go w gazetce Pieczenie jest proste, nr 2/2012 wiedziałam, że muszę go zrobić. Po pierwsze, samo zdjęcie mnie oczarowało - jagody delikatnie zatopione w masie serowej, całość przykryta kawałkami ciasteczek z czekoladą, podana na czekoladowym, chrupkim spodzie. Mmm... A kiedy przeczytałam, że do masy sernikowej dodajemy mnóstwo bitej śmietany i mocną herbatę, przepadłam. Kiedy więc w końcu wpadły mi w ręce borówki amerykańskie (o jagodach to mogę sobie pomarzyć...), od razu zabrałam się do dzieła.
Ciasto przygotowuje się szybko i prosto, bez włączania piekarnika (czyli idealne na aktualne upały). A smak...? Moi drodzy, tego po prostu trzeba spróbować! Spód jest naprawdę przyjemnie chrupiący i mocno kakaowy, masa serowa jest delikatna i puszysta, o delikatnym zapachu i aromacie herbaty - doprawdy wyjątkowa. Do tego soczyste, orzeźwiające owoce i chrupiące ciasteczka, które wspaniale współgrają z kremową masą. Całość zdecydowanie godna polecenia.

Herbaciany sernik z borówkami amerykańskimi

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 115 g ciastek digestive
  • 2 łyżki kakao
  • 75 g masła

masa serowa:
  • 3 torebki czarnej herbaty
  • 200 ml wrzątku
  • 200 g serka kremowego
  • 100 g cukru
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • sok z 1/2 cytryny
  • 8 listków żelatyny
  • 400 g śmietany kremówki (38%)

dodatkowo:

Ciastka na spód dokładnie pokruszyć, wymieszać z kakao. Masło rozpuścić, lekko przestudzić i wymieszać z ciastkami.
Spód formy wyłożyć papierem do pieczenia, na to wyłożyć ciastka, dokładnie docisnąć palcami lub łyżką.
Schłodzić w lodówce w czasie przygotowywania masy serowej.

Herbatę zaparzyć w 200 ml gorącej wody. Po pięciu minutach wyjąć torebki, ostudzić.
Serek zmiksować z cukrem, cukrem waniliowym, sokiem z cytryny i herbatą.
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, a następnie rozpuścić na parze. Wymieszać z kilkoma łyżkami masy serowej, a następnie dodać do masy i dokładnie połączyć.
Kremówkę ubić na sztywno, wymieszać z masą serową, kiedy ta tylko zacznie tężeć.

Masę serową przełożyć do tortownicy, wyrównać powierzchnię. Ułożyć na wierzchu borówki, delikatnie wciskając w masę. 
Schłodzić w lodówce przez kilka godzin, a najlepiej całą noc.
Przed podaniem udekorować połamanymi ciasteczkami.

Smacznego!

A teraz Wam się przyznam do małego bubla... Gdybym ten sernik robiła dla gości, byłabym podłamana. Kiedy bowiem wkładałam go do lodówki nie zauważyłam, że mi się półka lekko obsunęła, i tortownica stała pod lekkim kątem. Przez to jest odrobinę wyższy z jednej strony, co widać na zdjęciu...
Oczywiście, żadna to tragedia, ale jednak... Ku przestrodze: trzeba uważać na najmniejsze drobiazgi, jeśli chce się mieć ciasto idealne.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Słodkie maleństwa na jeden kęs

Odkąd związałam się z C., popadłam w ciasteczkową manię. Do tej pory robienie takich maleństw mnie nie kręciło - bo albo wycinać, albo przekładać dżemem, albo siekać mnóstwo czekolady trzeba, czasem ciasto się lepi i zabawy jest przez to jeszcze więcej, a efekt...? No ciasteczka... Nic specjalnego...

Teraz jednak podejście mam zupełnie inne - z przyjemnością poświęcam więcej czasu na przygotowanie efektownych, drobnych słodkości. Owszem, moje ulubione to ciągle te, które da się przygotować między zmywaniem a praniem, czasem jednak nachodzi mnie chętka na coś bardziej wymagającego.
Tym razem motywatorem stał się dżem - siedział sobie w lodówce i czekał, co z nim zrobię. Były tosty z dżemem, i naleśniki (o mamuniu, ależ były boskie! C. jest niekwestionowanym mistrzem w tej dziedzinie), ale jakby go nie ubywało... Co, nie powiem, w gruncie rzeczy jest zaletą. W końcu przed oczami stanęły mi maleńkie, urocze rozetki. Chwilę zajęło mi znalezienie przepisu, ale w końcu się udało: czekał na mnie w Dobrych radach, wydanie specjalne, nr 2/1009. Ciasto przygotowałam jak w przepisie, ale do masy zamiast galaretki cytrynowej dałam truskawkową, która nadała jej uroczo różowy odcień, i od siebie dodałam dżem. I muszę przyznać, że to był strzał w dziesiątkę - ciasteczka dosłownie rozpływały się w ustach, słodki krem i lekko kwaskowy dżem cudownie ze sobą współgrały. Ogromna porcja zniknęła błyskawicznie - sama byłam w szoku. 
Wyciskałam malutkie gwiazdki - wyszło mi ich ponad dziewięćdziesiąt. Posklejane dżemem i kremem ciasteczka były idealne na jeden kęs - i wydaje mi się, że właśnie takie najłatwiej się je. Poza tym mają w sobie taki jakiś specjalny urok...

Jeśli więc macie troszkę więcej czasu na kuchenne zabawy, polecam Wam te ciasteczka - prezentują się niezwykle efektownie, a smakują po prostu bosko.

Cytrynowe markizy z truskawkowym dżemem i kremem

Składniki:
(na około 45 sztuk)
  • 175 g miękkiego masła
  • 75 g cukru pudru
  • 1 jajko
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 250 g mąki pszennej

krem:
  • 1 białko
  • 120 g cukru pudru
  • 3 łyżki galaretki truskawkowej (proszek)

dodatkowo:
  • 125 g gęstego dżemu truskawkowego

Masło utrzeć na puszystą, jasną masę z cukrem pudrem. Wbić jajko, dokładnie zmiksować. Partiami dodawać przesianą mąkę, miksując na najniższych obrotach miksera. Na końcu dodać skórkę z cytryny, połączyć.
Ciasto przełożyć do szprycy lub rękawa cukierniczego z końcówką w kształcie gwiazdki, wyciskać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia małe ciasteczka (blisko siebie, ciastka nie rosną).
Schłodzić 30-60 minut w lodówce.

Po tym czasie piec w 180 st. C. przez 10 minut.
Zdjąć z blachy, wystudzić.

Białko ubić na sztywną pianę. Partiami wsypywać cukier puder, cały czas ubijając. Na końcu dodać galaretkę, miksować, aż nie będzie w masie grudek.
Schłodzić w lodówce przez 5-10 minut.

Połowę ciasteczek posmarować dżemem - około 1/2 łyżeczki na ciastko. Na to wyłożyć krem, przykryć ciasteczkiem bez nadzienia.

Przechowywać w pojemniku, w temperaturze pokojowej.

Smacznego!

Przede mną całe długie, przyjemne popołudnie. C. w domu, ale planów wyjazdowych na dzisiaj nie ma, więc chyba udam się do kuchni w celu przetworzenia rabarbaru. Bo, moi drodzy, kupiłam rabarbar! I to nie byle jaki, ale jędrny i zgrabny, w pełni sił. Nie mogłam się oprzeć... 
Dżem, krem, ciasto, deser...? Zdecydowanie trzeba się głębiej zastanowić...