Wczorajszy dzień udał nam się wyjątkowo. Spokojny poranek, wspólne, leniwe śniadanie, kawka z mleczkiem, spacer z psem. Przyjechał na umówionego grilla Smok, Najlepszy Sąsiad sturlał się do ogrodu, więc siedzieliśmy sobie, rozmawialiśmy, śmialiśmy. Pogoda może nie była idealna, bo troszkę jednak wiało, co nie przeszkadzało nam dobrze się bawić w swoim towarzystwie. Później pojawili się jeszcze Dużego Łysy Kuzyn z Tomaszem, więc impreza rozwijała się coraz bardziej. Wreszcie zdecydowaliśmy, że czas najwyższy wracać do domu, bo jednak temperatura nie sprzyja późnowieczornemu przebywaniu w ogrodzie. Na rozgrzanie oczywiście gorąca kawa, a nie byłabym sobą, gdybym do rzeczonej nie miała przygotowanego czegoś słodkiego. Na szczęście ciasto było spore, i starczyło dla wszystkich (chociaż przewidziane było dla mniejszej ilości osób). NS stwierdził, że jest chyba nawet lepsze od ostatniego sernika na zimno, który bardzo mu smakował. Panowie bez mrugnięcia okiem wsunęli po dokładce. Całość zniknęła w dwadzieścia minut, a muszę powiedzieć, że grill do skromnych nie należał, w dodatku wszyscy twierdzili, że są bardzo najedzeni. W związku z tym jestem z siebie dumna niebywale - bo nic tak nie cieszy, kiedy nasza praca daje tak rewelacyjne efekty.
W sobotę drogą kupna nabyłam trochę truskawek, które
naprawdę truskawkami pachniały i smakowały. Większość zjedliśmy bez dodatków, ciesząc się tymi pysznościami. Z resztą koniecznie chciałam przygotować ciasto (pierwsze w tym roku z truskawkami). Miało być klasycznie - Pavlova (z myślą o bezolubnym Smoku). Kiedy jednak rozmawiałam z Mamą przez telefon, i wspomniała, że właśnie piecze biszkopt i ma zamiar przełożyć go truskawkami, wiedziałam, że to genialny pomysł. Tak więc, o wpół do pierwszej w nocy, zabrałam się za pieczenie. Wyszedł idealny - delikatny, puchaty, równy jak stół. Odkąd spróbowałam przepisu
Doroty, nie korzystam już z innych. Udaje się zawsze, więc po co komplikować sobie życie? Tym razem zmniejszyłam proporcje, bo chciałam przeciąć go tylko na pół.
W niedzielę rano zaczęłam się zastanawiać - co dalej? Beza być musi. Szybko więc, jeszcze przed śniadaniem, ukręciłam taką małą, z dwóch białek. Wyszła akurat wysokościowo i rozmiarowo, tylko troszkę się rozpadła, przez co torcik stracił idealnie równy kształt. Ale to akurat szczegół.
I najważniejsze - krem. Myślałam o creme patissiere, ale tak szczerze - po prostu mi się nie chciało. Sama kremówka wydała mi się nieco zbyt uboga... Ukręciłam więc troszkę serka, wymieszałam z ubitą śmietaną - i już. Na początku trochę się bałam, bo masa była niezwykle rzadka, ale po dwudziestu minutach w lodówce konsystencja była akurat do przekładania i obkładania ciasta. Zaletą kremu jest też jego wygląd - po schłodzeniu można pomylić go z lukrem na bazie białka - jest matowy i gładki. Efekt wizualny jest absolutnie bez zarzutu.
Całość zaromatyzowałam różą - jej subtelna nuta delikatnie przebija z kremu i bezy, stanowiąc miłą niespodziankę dla podniebienia. Całości dopełniły truskawki, których nie żałowałam. Torcik jest lekki, delikatny, wręcz rozpływający się w ustach. Słodki biszkopt i beza świetnie uzupełniają się z mniej słodkim kremem i soczystymi truskawkami. Mówię Wam - tak smakuje lato.
Letni torcik różany z truskawkami
Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)
biszkopt:
- 3 jajka
- 120 g cukru
- 70 g mąki pszennej
- 30 g mąki ziemniaczanej
beza:
- 2 białka
- 100 g cukru
- 1 łyżeczka cukru waniliowego
- 2 łyżeczki ekstraktu z róży
masa:
- 500 ml śmietany kremówki (38%)
- 200 g twarożku kremowego
- 1 żółtko
- 2 łyżki cukru pudru
- 2 łyżeczki ekstraktu z róży
- 2 łyżeczki żelatyny
- 2 łyżki zimnej wody
- 50 ml gorącej wody
dodatkowo:
nasączenie:
- 3 łyżki wódki karmelowej
- sok z 1/2 cytryny
- 3 łyżki zimnej wody
dekoracja:
- 11 truskawek
- kilka listków mięty
Biszkopt:
Białka ubić na sztywną pianę. Pod koniec partiami dodawać cukier. Po jednym dodawać żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Mąki przesiać do osobnej miski, wymieszać. Po łyżce dodawać do masy jajecznej.
Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia. Masę wyłożyć do tortownicy, delikatnie wyrównać wierzch.
Piec 25-35 minut w 160 st. C.
Upieczony biszkopt wyjąć z piekarnika, zrzucić z wysokości 60 cm (w formie) na podłogę, wstawić z powrotem do lekko uchylonego piekarnika, wystudzić.
Beza:
Białka ubić na sztywno. Pod koniec partiami dodawać cukier i cukier waniliowy. Wlać ekstrakt, zmiksować.
Przełożyć do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując 1 cm przerwy od obręczy. Wyrównać wierzch.
Piec w 130 st. C. przez 1 godzinę.
Wyjąć z piekarnika, wystudzić.
Krem:
Serek ubić na puszystą masę z cukrem pudrem i ekstraktem. Dodać żółtko, zmiksować.
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, wlać gorącą, wymieszać dokładnie, przestudzić. Dodać to serka, dokładnie zmiksować, wstawić do lodówki, aż nabierze stałej konsystencji.
Kremówkę ubić na sztywno, delikatnie wymieszać z masą serową. Schłodzić, do uzyskania odpowiednio sztywnej konsystencji.
Nasączenie:
Wódkę wymieszać z wodą i sokiem z cytryny.
Truskawki do ciasta umyć, odszypułkować, pociąć na połówki lub ćwiartki.
Wystudzony biszkopt przekroić na pół. Ułożyć spód na talerzu, nasączyć. Wyłożyć 1/3 kremu i połowę truskawek. Na to położyć bezę, przycisnąć. Wyłożyć 1/2 pozostałego kremu, resztę truskawek. Drugi blat biszkoptu nasączyć z obu stron, położyć na wcześniejsze warstwy. Przydusić. Wyłożyć na wierzch i boki resztę kremu, udekorować truskawkami i listkami mięty.
Schłodzić w lodówce przez przynajmniej 4 godziny przed podaniem.
Smacznego!
Może się to wydawać nieco pracochłonne i czasochłonne, ale, jak to w wypadku tego typu ciast bywa, wystarczy dobrze rozłożyć pracę. Biszkopt i bezę można upiec poprzedniego dnia, później tylko ukręcić krem, poprzekładać i schłodzić. Koniecznie! W lodówce tort nabiera formy - staje się spójny, dobrze się kroi, warstwy się siebie trzymają, a smaki przenikają.
Uff... Wyjątkowo dużo o tym cieście napisałam. Ale to dlatego, że jest zaskakująco dobre, jak na całkowitą improwizację. Jak to określił NS: rozwijam się. A D. stwierdził, że to ciasto jest bardziej tortowe od jego tortu urodzinowego (nasłuchał się o Cukiernikach na start, i teraz mam bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę...). Mężczyźni się spisali, jeśli chodzi o komplementy, wyjątkowo dobrze.
A teraz idę oddać się błogiemu lenistwu - ostatni dzień naszego długiego weekendu. Póki co, bez konkretnych planów, po prostu ze sobą. Lubię takie chwile.
Abstrahując od tematu - dzisiaj jest Święto Dobrych Rad. Ja mam jedną - spróbujcie tego ciasta. Jest rewelacyjne, nie pożałujecie na pewno.