Pokazywanie postów oznaczonych etykietą budyń. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą budyń. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Sen o fidze

Przyśniło mi się, że kupiłam figi.
Zdałam sobie z tego sprawę w momencie, gdy przeglądałam plik ze zdjęciami do przepisów; w oko wpadło mi to z ciastem czekoladowym i dorodną figą na wierzchu, i nagle przypomniałam sobie swój sen. Nie pamiętam szczegółów; tylko to, że stałam w kuchni, a na blacie obok deski do krojenia i noża leżały soczyście fioletowe figi. Później wzięłam jedną do ręki i oglądałam z zaskakującą uwagą... I tyle. 

To z kolei skłoniło mnie do zastanowienia się nad zjawiskiem deja vu. Bo wiecie co? Mam wrażenie, że zdarza mi się ono dość często. 
Dzień jak co dzień, nic niezwykłego się nie dzieje, aż tu nagle mam nieodparte wrażenie, że... To już kiedyś było. I wiem, co wydarzy się za chwilę, co ktoś powie albo zrobi. Doskonale wiem, że to niemożliwe; że to tylko mój mózg płata mi figle, ale i tak przeszywają mnie dreszcze. I tak sobie myślę, że może jednak nie powinnam o tym pisać, bo jeśli przeczyta to jakiś psychiatra, to jeszcze będzie chciał się za moją psychikę zabrać... A przecież ze mną wszystko w porządku; prawda...?

A skoro już o figach mowa; skoro mi się śniły i później wkroczyły w moje myśli niezwykle wręcz stanowczo, będzie i ciasto z figami. Taki mały torcik, niemalże...

Przepis na ciasto z ciemnym piwem znalazłam u Agaty; akurat miałam butelkę na zbyciu, więc czym prędzej zabrałam się za pieczenie. Miałam jednak ochotę jakoś je urozmaicić; przygotowałam więc krem budyniowy w dodatkiem masy krówkowej, a dodatkowo przełożyłam je karmelizowanymi figami. Efekt jest oszałamiający! Ciasto czekoladowe jest dość ciężkie i obłędnie wyraziste w smaku, wilgotne i mięsiste - wprost idealne na styczniowe, szare dni. Krem budyniowy z bitą śmietaną zamiast masła jest lekki i delikatny, a jego krówkowy smak świetnie komponuje się z czekoladowym ciastem. Figi są tu kropką na i - można je pominąć, ale lepiej zastąpić jakimiś innymi owocami. Może świeżą żurawiną...? Wyjdzie wtedy ciasto z pazurem.

Czekoladowe ciasto na ciemnym piwie z kremem krówkowym i figami


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 22 cm)
  • 250 ml ciemnego piwa
  • 150 g masła
  • 145 ml śmietany kremówki (38%)
  • 70 g ciemnego kakao
  • 200 g cukru trzcinowego
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 2 jajka
  • 300 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej

budyniowy krem krówkowy:
  • 250 ml mleka
  • 25 g budyniu krówkowego
  • 20 g cukru
  • 50 g masy krówkowej
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)

dodatkowo:
  • 2 łyżki cukru
  • 2 figi

dekoracja:
  • 2 łyżki cukru pudru
  • 1 figa

Masło rozpuścić, przestudzić. Wymieszać z piwem i śmietaną.
Kakao przesiać, wymieszać z cukrem, dodać do mokrych składników, połączyć. Wlać ekstrakt z wanilii, wbić jajka i dokładnie wymieszać.
Mąkę przesiać z proszkiem i sodą. Dodać do mokrych składników, wymieszać tylko do ich połączenia.

Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia, boki posmarować masłem. Wlać ciasto.

Piec w 170 st. C. przez 50 minut.
Przestudzić w formie, a następnie odłożyć na kratkę do całkowitego wystudzenia.

200 ml mleka zagotować wraz z cukrem. W pozostałym mleku rozpuścić budyń, wlać do gotującego się mleka, gotować jeszcze chwilę, aż budyń zgęstnieje. Dodać masę krówkową, dokładnie wymieszać. Ostudzić.
Kremówkę ubić, partiami dodawać do budyniu, delikatnie mieszając łyżką.

Na patelni skarmelizować cukier. Figi pokroić w plasterki, skarmelizować. 
Przestudzić.

Ciasto przekroić na pół. Na paterze ułożyć spód, wyłożyć krem i plasterki fig, przykryć drugim blatem, delikatnie dociskając. Ewentualnie wyrównać brzegi.

Przed podaniem ciasto oprószyć cukrem pudrem i udekorować świeżą figą.

Smacznego!

A tymczasem, choć dopiero co wróciłam ze szkoły, już za dwa tygodnie czeka mnie kolejna tura... Ależ ten czas pędzi!

środa, 8 listopada 2017

Instrukcja pieczenia sernika. I sernik dyniowo-cytrynowy

Dynia - niekwestionowana królowa jesieni. Jej pomarańczowe krągłości kuszą niesamowicie nie tylko kuchennych eksperymentatorów, ale też dzieciaki; czy jest bowiem coś lepszego, niż wykrawanie upiornych masek na Halloween?
No właśnie.

Muszę przyznać, że dynie olbrzymie kupuję tylko z przeznaczeniem na lampiony. Ich miąższ jest dość wodnisty, skóra twarda, a krojenie przyprawia mnie o ból głowy. Zdecydowanie wolę kupić dwie mniejsze Hokkaido, których wnętrze kusi intensywną barwą. No i nie trzeba ich nawet obierać - delikatna skórka jest bowiem jadalna. 

Dynie kroję na mniejsze kawałki, usuwam pestki wraz z nitkami ze środka. Kawałki oczyszczonego warzywa układam na blasze i piekę w średnio rozgrzanym piekarniku do miękkości. Następnie łyżką oddzielam miąższ od skórki, przekładam go do dużej miski i miksuję blenderem na gładki mus. Tak przygotowany dzielę na mniejsze porcje i zamrażam, część jednak odkładając do natychmiastowego wykorzystania. Tym razem padło na sernik; w lodówce miałam bowiem ricottę, której termin przydatności do spożycia nieuchronnie zbliżał się ku końcowi. 

Pieczenie serników to bułka z masłem; moim zdaniem to jedne z najłatwiejszych ciast, które bardzo trudno zepsuć (nie wierzcie tym, którzy twierdzą, że to wielka sztuka; starają się Was przestraszyć i odwieść od odkrycia tajemnicy). Wystarczy zmiksować ze sobą kilka składników (nie za długo, żeby zbytnio nie napowietrzyć masy), a potem upiec w stosunkowo niskiej temperaturze. Cała reszta to już wariacje na temat. 
Tym razem nie mogłam się zdecydować, jakim smakiem wzbogacić mój sernik. I ricotta, i dynia są bowiem dość delikatne, żeby nie powiedzieć - mdłe. Potrzebowały silnego akcentu, nadającego całości charakteru. W przypadku dyni najczęściej pada na przyprawy korzenne lub pomarańcze, albo jedno i drugie. Nieraz próbowałam tego połączenia - jest wyśmienite - ale tym razem chciałam czegoś innego. Tylko czego...?

Zajrzałam do lodówki, a tam czekały na mnie dwie cytryny. Ha! Skoro połączenie z pomarańczami sprawdza się tak dobrze, dlaczego nie spróbować innych cytrusów...?
Na spód, zamiast klasycznych ciastek zbożowych, dałam pieprzne pierniczki (żeby tradycji stało się za dość), a wierzch uzupełniłam lekkim jak chmurka musem cytrynowym. W połączeniu z kremowym, mazistym sernikiem smakował bosko! Całość wyszła zaskakująco lekka i orzeźwiająca, a smak cytryny świetnie spaja wszystkie warstwy.

Do wykonania tego sernika trzeba mieć jednak naprawdę wysoką formę, lub - tak jak ja - już po upieczeniu, podwyższyć standardową specjalną folią. Albo po prostu użyć tortownicy o średnicy dwudziestu sześciu centymetrów, i mieć problem z głowy.

Sernik dyniowo-cytrynowy z cytrynowym musem


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
masa serowa:
  • 500 g sera ricotta
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 230 g musu z dyni
  • 4 jajka
  • 125 g cukru
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • sok z 1/2 cytryny
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru
  • 20 g budyniu waniliowego (proszek)
mus cytrynowy:
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • sok z 1 cytryny
  • 115 g cukru pudru
  • 3 listki żelatyny
  • 2 białka
Masło rozpuścić, ciasteczka dokładnie pokruszyć, wymieszać. Ugnieść na dnie formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 12 minut, przestudzić.

Ricottę, kremówkę, mus dyniowy, jajka, cukier, sok i skórkę z cytryny, imbir i budyń zmiksować na gładką masę, tylko do połączenia składników. Przelać na przestudzony spód, wyrównać wierzch.

Piec w 160 st. C. przez 10 minut.
Następnie zmniejszyć temperaturę do 130 st. C. i piec jeszcze 60-70 minut, aż wierzch sernika się zetnie.

Zostawić do ostygnięcia w piekarniku, a następnie schłodzić w lodówce przez noc.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Kremówkę ubić z cukrem pudrem na pół sztywno.
Sok z cytryny przelać do garnuszka, dodać odciśniętą żelatynę i podgrzewać aż do jej rozpuszczenia, cały czas mieszając. Wlać sok do ubitej śmietany, dokładnie wymieszać.
Białka ubić, dodać do kremu, delikatnie mieszając łyżką.

Mus wyłożyć na sernik, schłodzić w lodówce minimum 2 godziny przed podaniem.

Smacznego!


Przepis specjalnie dla Endżi, poszukującej nowych dyniowych rozwiązań.

wtorek, 24 października 2017

O prądowych pieszczotach, czyli lepsze coś niż nic. I placuszki z figami

Z C. widujemy się rzadko. Niby razem mieszkamy, niby nawet jesteśmy po ślubie, ale wszystko zostało po staremu. On pracuje popołudniami, ja nocami i porankami, i tak się w tym naszym wspólnym życiu mijamy. Ale nie narzekam; przynajmniej trochę potrwa, zanim się sobą znudzimy. 
Ostatnio w pracy z zakamarków zaplecza wyciągnęliśmy podgrzewacze do czekolady. Nie mam pojęcia, czy tak to się naprawdę po polsku nazywa (ale to już temat na inny wpis); chodzi mi o garnki z wbudowaną grzałką. Podłącza się taki do prądu przed pójściem do domu, na nim ustawia miskę z czekoladą, a rano czekolada o temperaturze czterdziestu pięciu stopni czeka cierpliwie na zatemperowanie. Problem pojawił się w momencie podłączania... Ja wtyczkę do gniazdka, a gniazdko: bzzzt! Przepływający prąd poczułam aż w łopatce! Szczerze mówiąc, nie pamiętam, żeby kiedyś mi się coś takiego przytrafiło. Dla tych, którzy mają jakieś wątpliwości: zdecydowanie nie polecam.
Choć ponoć zawsze lepsze coś niż nic...

W domu zrzędziłam przez dwa dni tak, że w końcu C. zaproponował wizytę u lekarza. Ale wiecie, jacy są duńscy lekarze; polecają picie gorącej herbaty w dużych ilościach i spanie przy otwartym oknie, a jeśli pacjent jest w stanie niemal agonalnym - penicylinę. Odpuściłam więc temat, jęczeć przestałam, a następnego dnia i tak samo przeszło.

Choć, muszę przyznać, do naszych podgrzewaczy podchodzę teraz bardzo nieufnie.

Tymczasem, jako że tradycja wolnego wtorku obowiązuje, mam dla Was propozycję na pyszne, leniwe śniadanko.
Przygotowałam je z ostatnich już chyba w tym roku fig (wszystko, co dobre, szybko się kończy...). I choć ten sezon wykorzystałam w pełni, to i tak, myślę sobie, mogłabym przygotować coś jeszcze... Wracając jednak do placuszków; dzięki dodatkowi karmelowego budyniu i ciemnego cukru mają cudowny, karmelowy posmak, świetnie się z figami komponujący. Są puszyste, delikatne i nie bardzo słodkie, co nadrabia daktylowo-orzechowy syrop, który został mi po budyniu ryżowym. Całość wyszła naprawdę znakomita; jeśli macie pół godziny na przygotowanie śniadania, polecam Wam ogromnie!

Placuszki budyniowo-maślankowe z figami i syropem daktylowo-orzechowym


Składniki:
(na około 15 placuszków)
  • 200 g mąki pszennej
  • 65 g budyniu karmelowego (proszek)
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 35 g ciemnego cukru muscovado
  • 1 jajko
  • 300 g maślanki
  • 30 ml oleju
  • 2-3 figi

dodatkowo:

Mąkę przesiać z sodą, wymieszać z budyniem i cukrem.
Jajko roztrzepać, dodać maślankę i olej, połączyć.
Dodać mokre składniki do suchych, dokładnie wymieszać.
Figi umyć, osuszyć, pokroić na średniej grubości plastry.

Na rozgrzaną patelnię wykładać porcje ciasta (około 1 łyżki), smażyć na złoty kolor. Na wierzchu układać po plasterku figi, obracać na drugą stronę, również smażyć na złoty kolor.

Podawać z syropem daktylowo-orzechowym.

Smacznego!


Ja tymczasem czekam, aż nieco się rozjaśni; na popołudnie zapowiedzieli się goście, więc muszę posprzątać. Ale jak niby mam umyć podłogę w tych październikowych ciemnościach...?

wtorek, 19 września 2017

Ostatnie tchnienie lata: tarta z malinami i morelami

Dłuższą chwilę mnie tutaj nie było, prawda...? Ale tym razem mam naprawdę dobre usprawiedliwienie - w podróży poślubnej po prostu nie wypada spędzać czasu przed ekranem komputera, choćby nie wiem jak bardzo miało się ochotę podzielić z Wami wrażeniami. A uwierzcie - tych jestem pełna; pomysłów na posty nie zabraknie mi przynajmniej do końca roku. Mam tylko jeden problem - od czego zacząć...?
Hmm... Myślę, że żeby nie popadać w rutynę - spróbuję od końca.

Do domu wróciliśmy już tydzień temu, ale okazuje się, że człowiek w ostatnich dniach urlopu nie ma czasu na leniuchowanie. Trzeba było wyprać wszystkie ubrania z podróży (a przez dwa tygodnie trochę się tego nazbierało), a także pościele, ręczniki i wszystko to, czego przed wyjazdem wyprać nie zdążyłam. Jak w zegarku więc co dwie godziny i piętnaście minut schodziłam na dół żeby wymienić zawartość pralki. I tak przez trzy dni...
Poza tym siostra C. wraz z małżonkiem postanowili wyprawić wspólne urodziny, a że przez ponad trzy tygodnie nic nie piekłam zawzięłam się, i przygotowałam tort. Taki porządny, z marcepanowymi dekoracjami i kremem maślanym. Pokażę Wam go przy innej okazji. 

A wczoraj wróciłam do pracy.
Oj, ciężko było wstać o wpół do czwartej nad ranem... Szczególnie, że teraz słońce wschodzi dopiero po szóstej, więc nie tylko wstaję, ale całą drogę odbywam w całkowitych ciemnościach. Razem z niemal nieustannym deszczem działa to na mnie, muszę przyznać, dość depresyjnie. Szczególnie po dniach spędzonych w słonecznej i ciepłej Barcelonie. Na szczęście koledzy nie zawiedli i w sposób jednoznaczny wyrazili ukontentowanie z mojego powrotu; były i całusy, i uściski i wyrazy nadziei, że moje małżeństwo będzie trwałe, a co za tym idzie, potrzeba tak długiego urlopu po raz kolejny nie zaistnieje.

Tymczasem powoli na nowo rozgaszczam się w mojej kuchni. Odnajduję lekko zaniedbane ścieżki i właściwie proporcje. Połączenia smaków, do których tak lubię wracać i te zupełnie nowe, które sprawdzą się albo i nie.
Zaskoczył mnie fakt, że w Danii jest już jesień. I to nie ta złota, stonowana, która pozwoli pomału się przestawić. Jest szaro, buro i deszczowo, a gdy rano na termometrze zobaczyłam siedem stopni powyżej zera, odruchowo szczelniej otuliłam się szalem. W sklepach królują śliwki, gruszki i dynie, a pierwszym, co z niemal pietyzmem włożyłam do koszyka, było opakowanie świeżych, soczyście fioletowych fig. I tak, to zdecydowanie są moje smaki, niecierpliwie przecież czekam na pierwsze kasztany, ale... Gdzie lato, gdzie truskawki, maliny, porzeczki...? Gdzie ciepłe wieczory w ogrodzie, ogniska i kiełbaski nad nimi pieczone? Nie zdążyłam się tego roku tym wszystkim nacieszyć; pogoda nie dopisała, owocom zabrakło słodyczy, a ja czuję tak wielki niedosyt, że ciężko mi się z obecnym stanem rzeczy pogodzić. Co robić...?
Upiec ciasto!

Mam dla Was jeszcze letnią tartę, z malinami, morelami i boskim kremem budyniowym, pod którym ukryłam cienką warstwę obłędnej masy orzechowej. A wszystko to zapiekłam na cudownie kruchym cieście. Prosta, pełna słońca tarta, która z pewnością uczyni niejedno deszczowe popołudnie odrobinę bardziej znośnym.

Tarta z kremem budyniowym i owocami


Składniki:
(na formę do tary o wymiarach 34x9 cm)

spód:
  • 160 g mąki pszennej
  • 30 g cukru
  • 60 g zimnego masła
  • 1 jajko

masa orzechowa:
  • 50 g złotego syropu
  • 40 g grubo zmielonych orzechów włoskich
  • 20 g masła
  • 1 jajko
  • 1/2 łyżeczka ekstraktu z wanilii

krem budyniowy:
  • 110 g serka mascarpone
  • 60 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 jajko
  • 30 g budyniu waniliowego (proszek)
  • 25 g cukru

dodatkowo:
  • 100 g malin
  • 3 morele

Mąkę przesiać, wymiezać z cukrem. Dodać masło, posiekać, a nastpęnie rozterzeć palcami na kruszonkę. Wbić jajko, szybko zagnieść gładkie ciasto.

Ciasto rozwałkować na prostokąt nieco większy od formy; wyłożyć ciastem formę, formując brzegi.
Schłodzić w lodówce prze 30-45 minut.

Ciasto gęsto nakłuć widelcem. Przykryć papierem od pieczenia, obciążyć kamykami do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 12 minut.
Zdjąć z ciasta obciążenie i papier.

Podpiekać kolejne 10 minut w 180 st. C.

W tym czasie przygotować masę orzechową.
Orzechy, syrop, masło,jajko i ekstrakt umieścić w garnuszku. Zagotować, a następnie podgrzewać przez 5 minut, cały czas mieszając, aż masa zgęstnieje. Jeszcze ciepłą masę orzechową równomiernie rozprowadzić na kruchym spodzie.
Odstawić.

Mascarpone, kremówkę, jajko, budyń i cukier roztrzepać tylko do połączenia składników. Wylać na masę orzechową. Na wierzchu ułożyć połówki moreli i maliny.

Piec w 160 st. C. przez 20-25 minut, aż masa się zetnie.
Ostudzić, schłodzić przed podaniem.

Smacznego!

Przez następne tygodnie będę pisać o ślubie i tych wszystkich wspaniałych miejscach, które miałam okazję odwiedzić. 
I choć było wspaniale, to wiecie co...? W domu też jest dobrze...

poniedziałek, 24 lipca 2017

Duńskie ciasto z rabarbarem. I o tym, jak moja przyszłość zawisła na włosku. Czy może raczej na odnóżu...?

Boję się pająków.
Nie jestem pewna, czy to dobry moment i miejsce na takie wyzwania, ale co mi tam. Raz się żyje.
Nie to, że mnie brzydzą (choć to też); one przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Na samą myśl o tych ośmiu odnóżach na mojej skórze dostaję spazmów. Każde zaobserwowanie stawonoga kończy się piskiem i wezwaniem C. na ratunek. Zazwyczaj przybywa z odsieczą z miną wskazującą na odczuwane politowanie... Ale co tam. Najważniejsze, że się ich pozbywa, a ja mogę znów czuć się we własnym domu jak u siebie.

W weekend, po kąpieli, wyszłam spod gorącego prysznica rozgrzana i różowiutka, pachnąca nowym, morelowo-truskawkowym mydłem. Owinęłam się mięciutkim, kremowym szlafrokiem, włożyłam puchate, fioletowe skarpetki i zadowolona weszłam do sypialni. Moje czujne oko od razu dostrzegło jakąś dziwną, czarną plamę na prześcieradle. Podeszłam bliżej, zapaliłam światło i... W tym momencie plama dała nura pod kołdrę! 
Przysięgam, takiego pisku nie wydałam z siebie od pamiętnej sytuacji z domniemanym szczurem. C. wpadł do pokoju nim mój krzyk zdążył przebrzmieć. W dłoni, zamiast miecza, dzierżył łapkę na muchy, co było zdecydowanie mniej romantyczne, na uznanie jednak zasługuje jego błyskawiczna reakcja i brak krzywego uśmiechu, który zawsze mnie tak irytuje. Wydukałam nieskładnie, że pod kołdrą jest pająk, i że jeśli on się go natychmiast nie pozbędzie, to ja się wyprowadzam.
Pisząc tego posta, siedzę na kanapie w moim własnym salonie, wniosek nasuwa się więc sam: pająk został pokonany. Choć muszę przyznać, że i tak niespecjalnie dobrze spałam tamtej nocy...

Po opowiedzeniu tej mrożącej w żyłach krew historii w pracy usłyszałam: To za ile wystawiliście dom na sprzedaż...?
Ha. Ha.

Przepis na to ciasto z rabarbarem znalazłam na blogu Pistachio. Spodobał mi się bardzo, bo są w nim same dobre rzeczy: miękkie, waniliowe ciasto ucierane, karmelizowany rabarbar i krem budyniowy. Niewielki dodatek kardamonu nadaje mu wyrazistego, niecodziennego charakteru. Czy może być coś lepszego...?
Przygotowanie, choć obejmuje kilka etapów, jest banalnie proste i wcale nie zajmuje dużo czasu. A ciacho wychodzi obłędne! Delikatne, słodko-kwaśne i wilgotne, a do tego długo zachowuje świeżość. 
Czy ktoś w ogóle mógłby próbować mu się oprzeć...?

Duńskie ciasto z rabarbarem, kardamonem i budyniem


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 22 cm)

krem budyniowy:

  • 250 ml mleka
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1 jajko
  • 50 g cukru
  • 15 g mąki ziemniaczanej
  • 15 g masła
ciasto:

  • 175 g miękkiego masła
  • 175 g cukru
  • 4 jajka
  • 200 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
nadzienie rabarbarowe:

  • 400 g rabarbaru
  • 30 g masła
  • 50 g cukru
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu
dodatkowo:

  • 30 g płatków migdałowych
Mleko zagotować.
Jajko, cukier i mąkę roztrzepać, powoli wlewać gorące mleko, cały czas mieszając. Przelać całość do garnuszka, podgrzewać, cały czas mieszając, aż budyń zgęstnieje. Zdjąć z palnika, dodać pokrojone w kostkę masło, wymieszać aż do jego rozpuszczenia.
Ostudzić.

Rabarbar pokroić na 2cm kawałki.
Na patelni rozgrzać masło, dodać cukier. Gdy się rozpuści, dodać rabarbar, wymieszać i smażyć 2-3 minuty, aż rabarbar się skarmelizuje.
Ostudzić.


Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Wlać ekstrakt, połączyć. 
Mąkę przesiać z proszkiem, wymieszać z solą. Partiami dodawać do masy maślano-jajecznej, miksując na najniższych obrotach miksera. 

Ciasto przelać do wyłożonej papierem do pieczenia formy. Na wierzchu równomiernie rozłożyć masę budyniową, a na niej lekko odsączony rabarbar. Posypać płatkami migdałowymi.

Piec w 180 st. C. przez około 1 godzinę.
Ostudzić.

Smacznego!


Przepis dodaję do akcji Ani:

czwartek, 25 maja 2017

Problemy przyszłej panny młodej i ciasto z rabarbarem na maślance

Wakacje to jeden z najlepszych wynalazków ludzkości. Człowiek może się byczyć, spać do późna, spacerować, chodzić do kina i w ogóle robić, co mu się żywnie podoba; i absolutnie nikt nie może mieć mu tego za złe. W tym właśnie duchu spędzamy leniwe, czasem słoneczne, a czasem - niestety - deszczowe i pochmurne dni. Oczywiście, zaczęliśmy od rzeczy najważniejszych - zamówiliśmy zaproszenia, dzisiaj C. pojechał szukać garnituru w zacnym towarzystwie mojego Taty i Tomasza, a ja już nawet wybrałam sukienkę... 

Z sukniami ślubnymi bywa różnie. Niektóre panie chodzą, chodzą i chodzą, i wychodzić nie mogą. Nic im się nie podoba, nic nie satysfakcjonuje. Szyją więc suknie na zamówienie, a efekt w większości przypadków (mam nadzieję) jest zadowalający. Inne wybierają na szybko, pierwszą z brzegu, byleby była biała, długa i niedroga (choć wydaje mi się, że tych jest naprawdę niewiele). Jeszcze inne dopada miłość od pierwszego wejrzenia - i właśnie to przytrafiło się mnie.
Już w internecie, gdy zobaczyłam zdjęcie, wiedziałam, że tę sukienkę przymierzyć muszę. Do wybranego salonu udałam się więc na samym początku długiej wędrówki, miła pani pomogła mi się w to cudo ubrać, stanęłam przed wielkim lustrem... I wiedziałam, że to jest to. Suknia idealna. Delikatna, skromna, a jednocześnie niesamowicie efektowna. Z górą z koronki i z takimże wykończeniem, z krótkim trenem i wycięciem w kształcie łezki na plecach (gdy nieopatrznie nazwałam je dziurą, miła pani gwałtownie spochmurniała). 
Żeby tradycji stało się zadość, przymierzyłam jeszcze kilka innych w tym samym salonie, a potem udałam się do trzech kolejnych, gdzie również mocowałam się z tasiemkami, wiązaniami, zamkami, guziczkami, tiulami i koronkami. Owszem, niektóre były naprawdę piękna, ale ta jedna jedyna już zdobyła moje serce i wiedziałam, że nic innego nie stanie na wysokości zadania.

Teoretycznie wszystko wygląda wręcz bajecznie, ale oczywiście - musi być jakieś ale
Jestem człowiekiem raczej praktycznym, i wydanie dwóch średnich krajowych* na sukienkę, którą ubiorę raz, wydaje mi się czynem co najmniej ekstrawaganckim. Jak pomyślę, ile bym za to mogła mieć książek albo foremek do ciast... Z drugiej strony zakładam, że wychodzić za mąż będę tylko raz, może więc warto odpuścić rozsądkowi i dać się ponieść szaleństwu...?

A Wy, moje kochane Czytelniczki...? Jak to było z Wami...?

Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym, nawet na wakacjach, nie dobrała się do piekarnika. Mama była w pracy, mogłam więc swobodnie szaleć w kuchni. Kupiłam bukiet różowo-zielonych łodyg, mąkę, jajka i maślankę, i zabrałam się za pieczenie. Ciasto jest bardzo proste i szybkie w przygotowaniu; taki klasyczny ucieraniec. Dzięki dodatkowi maślanki jest cudownie mięciutki i wilgotny, dłużej też zachowuje świeżość. Słodka cukrowa skorupka świetnie smakuje w połączeniu z mięciutkim ciastem i kwaśnym rabarbarem. Już pierwszego wieczoru zniknęła połowa, polecam więc gorąco. 
Budyniu można użyć waniliowego lub śmietankowego; ten o smaku toffi nadaje jednak ciastu delikatnego karmelowego posmaku, który mi bardzo odpowiada.

Ciasto na maślance z rabarbarem


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 26 cm)
  • 400 g mąki pszennej
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 60 g budyniu o smaku toffi (proszek)
  • 3 jajka
  • 300 g cukru
  • 100 ml oleju
  • 250 g maślanki

dodatkowo:
  • 375 g rabarbaru
  • 55 g płatków migdałowych
  • 2 łyżki cukru

Mąkę przesiać z proszkiem i sodą, wymieszać z budyniowym proszkiem.
Jajka ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Powoli wlewać olej, cały czas miksując. Na zmianę dodawać mąkę i maślankę, miksując na najniższych obrotach, tylko do połączenia składników.

Masę przełożyć do formy wyłożonej na spodzie papierem do pieczenia, o bokach posmarowanych masłem.

Rabarbar pokroić na plastry grubości 1-1,5 cm, wyłożyć na wierzch, delikatnie wciskając w ciasto.
Wierzch posypać migdałami i cukrem.

Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Smacznego!

* Nie mam pojęcia, ile wynosi obecnie średnia krajowa w Polsce. 
Ani w żadnym innym kraju, jeśli kogoś to interesuje.

piątek, 17 marca 2017

Babka bananowa. Z budyniem. Czekoladowym

Uff... Nie mogę się skoncentrować dzisiaj. Pewnie dlatego, że nie pamiętam już, kiedy spałam więcej niż pięć godzin na dobę, a z domu wyszłam o wpół do trzeciej w nocy. Kiedy już skończyłam pracę i mogłam jechać do domu, zaraz po wyjściu z piekarni uderzył we mnie deszczem raczej zimny wiatr. W tej chwili, siedząc na kanapie, przypatruję się gałęziom drzew i żywopłotowi, bezlitośnie szarpanym gwałtownymi podmuchami. W dach deszcz bębni nieustępliwie sprawiając, że psy zajęły strategiczne pozycje jak najbliżej mnie. 
Cóż, niech żyje piątek! Przede mną wolny weekend, i jeśli pogoda nie dopisze, będę miała wymówkę, żeby spędzić go w kuchni. Tyle planów, a czasu tak mało!

Skoro weszliśmy już w temat babek, dzisiaj mam dla Was kolejną. Zobaczyłam ją u Angie, zaśliniłam klawiaturę i niemal natychmiast pobiegłam do kuchni. Niemal, bo jednak pozwoliłam moim bananom dojrzeć jeszcze te dwa dni. Gdy pokryły się gęstą siatką czarnych plamek, uznałam, że są doskonałe. Miękkie i obłędnie słodkie, idealnie nadają się do ciast.
Ten przepis oczarował mnie dodatkiem budyniu. Od kilku tygodni już chyba chodził za mną budyń; uznałam więc, że takich znaków i zrządzeń losu lekceważyć nie można, a babkę upiec należy niezwłocznie. 

I bardzo dobrze zrobiłam! Babeczka już podczas pieczenia pachnie tak pięknie, że będziecie dreptać przed piekarnikiem, siłą woli wspomagając proces rośnięcia; gwarantuję! Później wystarczy tylko cierpliwie poczekać, aż ciasto ostygnie, polać je polewą i znów zaczekać, aż zastygnie... I już można delektować się tymi pysznościami. 
U nas z cierpliwością kiepsko, pokroiłam więc babeczkę jeszcze ciepłą. Moi drodzy, to po prostu czysta rozkosz! Smakuje obłędnie, i ten ciepły budyń, mmm... Coś wspaniałego. Musicie ją upiec; napisałabym, że na Wielkanoc, ale szczerze mówiąc - szkoda czasu. Upieczcie już dziś!

A przy okazji - najlepszy życzenia imieninowe dla mojego Taty! Nic zielonego nie mam, ale Tata nie Patryk, więc się nie obrazi...

Babka bananowa z budyniem czekoladowym


Składniki:
(na formę do babki o pojemności 2,5 l)
  • 3 banany
  • 320 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 150 g cukru trzcinowego
  • 100 ml oleju rzepakowego
  • 60 ml jogurtu naturalnego
dodatkowo:
  • 42 g budyniu czekoladowego (proszek)
  • 350 ml mleka
polewa:
  • 70 g ciemnej czekolady (57%)
  • 40 g masła
  • suszone banany
300 ml mleka zagotować. W pozostałym mleku rozmieszać budyń, wlać do gotującego się mleka. Gotować jeszcze chwilę, cały czas mieszając.
Ostudzić.

Banany zmiksować blenderem na gładką masę.
Mąkę przesiać z proszkiem i sodą. Jajka roztrzepać, wymieszać z cukrem, olejem i jogurtem. Na końcu dodać banany, połączyć.
Wlać mokre składniki do suchych, wymieszać tylko do połączenia.

Do natłuszczonej formy wylać połowę ciasta, następnie wyłożyć budyń i zalać pozostałym ciastem.

Piec w 170 st. C. przez 1 godzinę.
Przestudzić w formie przez 15 minut, następnie wyłożyć na kratkę do góry spodem i zostawić do całkowitego ostudzenia.

Masło rozpuścić z czekoladą w garnuszku na małej mocy palnika. Polać ciasto, udekorować plasterkami suszonych bananów.

Smacznego!


Jedyne zmiany w stosunku do oryginały to rodzaj mąki (nie miałam na stanie jęczmiennej) i smak budyniu. Czekoladowy nasuwa się sam...

A że ciasto wygląda, jakby miało zakalec? Wyjaśnienie znajduje się powyżej - kroiłam babkę jeszcze ciepłą. Po wystygnięciu, wyglądała jak należy.

piątek, 22 kwietnia 2016

Słynne ciasto z budyniową pianką

Pogoda gra ze mną w jakąś dziwną grę. Dlaczego dziwną? Bo przegrywam
Ale ona oszukuje.

Patrzę uważnie przez okno; słońce świeci, i to tak z rozmachem. Owszem, widać, że gałązki drzewa w ogrodzie się kołyszą, ale nie słychać natarczywego szelestu. Co robić...? Wybieram lżejszy płaszcz i chustkę zamiast szalika; czapki nie biorę (bo trochę mi już głupio). 
Efekt? Jeden - zero dla pogody. Zimny, przeszywający do szpiku kości wiatr sprawia, że cała tężeję. Już po kilku sekundach czuję niechybnie nadciągający ból głowy. Promienie słonecznie niewiele dają ciepła; a te drobinki, ochłapy bym rzekła, skutecznie niweluje wiatr-hulaka. 
Znów przegrałam ten dziwny zakład...

Wiem, że to jeszcze nie sezon na maliny, ale nie mogłam się powstrzymać. Jestem spragniona owoców jak kaktus wody; po długiej, ciemnej zimie chce mi się kolorów i świeżości na talerzu. Przepis Doroty oczarował mnie już dawno, w końcu więc zdecydowałam się go wypróbować.

W zasadzie chyba nawet nie muszę pisać nic więcej. Wszyscy bowiem znają to ciasto; nie tylko blogerzy. Jeszcze w starej pracy jedna z koleżanek z zachwytem opowiadała mi o słynnej, budyniowej piance. 
Zgadzam się ze wszystkimi peanami pochwalnymi na cześć tego ciacha. Kruche, lekkie i delikatne; słodkie, a jednocześnie lekko kwaśne od malin. Pianka jest obłędnie pyszna, i po prostu nie da się poprzestać na jednym kawałku. Jeśli jeszcze nie próbowaliście (w co ciężko byłoby mi uwierzyć, szczerze mówiąc), najwyższy czas na nadrobienie braków. 

A może z jakimiś innymi owocami...? Ja do tego przepisu wrócę jeszcze nie raz.

Kruche ciasto z budyniową pianką i malinami


Składniki:
(na formę 20x20 cm)

kruche ciasto:
  • 255 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 25 g cukru pudru
  • 150 g zimnego masła
  • 3 żółtka

budyniowa pianka:
  • 3 białka
  • 130 g cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 50 g budyniu waniliowego (proszek)
  • 75 ml oleju

dodatkowo:
  • 300 g malin

Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem i cukrem pudrem. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Wbić żółtka, szybko zagnieść gładkie ciasto.
Ciasto podzielić na dwie części - 60% i 40%. Z każdej uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i zamrozić na minimum 1 godzinę.

Formę wyłożyć papierem do pieczenia. 
Wyjąć z zamrażarki większą część ciasta (60%) i zetrzeć do formy. Rozłożyć równomiernie, lekko uklepać.

Piec w 190 st. C. przez 20 minut.
Ostudzić.

Białka ubić na sztywno, pod koniec partiami dodając cukier z cukrem waniliowym. Powoli wsypywać budyniowy proszek, cały czas miksując. Na końcu wąskim strumieniem wlać olej, nie przerywając miksowania.
Na podpieczony spód wyłożyć piankę. Na piance ułożyć maliny, otworami do góry. Na wierzch zetrzeć pozostałe ciasto.

Piec w 190 st. C. przez 30-40 minut.
Ostudzić.

Smacznego!

Przede mną znów pracowity weekend. W Danii święto, więc ruch w piekarni niesamowity. 
A za dwa tygodnie duński Dzień Matki. I znów mój pracujący weekend. Wyczuwam jakiś podstęp...

piątek, 22 stycznia 2016

Dla Dziadka. I sernik słodko-kwaśny

Świat spowił gęsty kokon mgły; białej jak mleko i gęstej jak śmietana. Mimo dwóch cyfr zaraz za minusem na termometrze, poszłyśmy na spacer do parku. W takie dni jak ten, panuje tam idealna cisza. Mgła wygłusza odgłosy ulicy, a z rzadka spotykani przechodnie stąpają na palcach i starają się oddychać jak najciszej. Szerokim łukiem omijamy gigantycznego pająka, który w ciągu dnia jest tylko zjeżdżalnią zaprojektowaną przez wiernego fana Spidermana. W migotliwym, różowawym świetle latarni wygląda jednak, jakby snuł prawdziwą sieć. Ogromną, jak on sam. Nie chciałybyśmy w nią wpaść.

W tej zimowej ciszy dopada mnie nostalgia, zamyślenie. Łatwiej jest zajrzeć do środka, gdy brak zewnętrznych, rozpraszających bodźców. Wczoraj był Dzień Babci, dzisiaj jest Dzień Dziadka. Nie muszę Wam o tym przypominać, prawda...? Sama wykonałam odpowiednie telefony, a potem zaczęłam wspominać...
Każdego z naszych bliskich kochamy inaczej. Nie mocniej czy słabiej, lepiej bądź gorzej; po prostu: inaczej. Od urodzenia byłam ukochaną wnusią Dziadka; jako emerytowany milicjant miał czas, ale przede wszystkim mnóstwo chęci, żeby się mną zajmować. Dawał mi wszystko, o czym może marzyć mała dziewczynka: odpowiadał na tysiące pytań, słuchał z uwagą niekończących się tyrad na tematy mało ważne i jeszcze błahsze, czytał wieczorami przechodzącymi w ciemne noce, pomagał sprzątać klocki, świetnie udawał panią ze straganu, gdy bawiliśmy się w warzywniak, zabierał mnie do lasu po drugiej stronie torów na grzyby i chodził ze mną do parku karmić wiewiórki. Podziwiał koślawe rysunki i szlaczki, z których byłam taka dumna, brał na kolana, gdy było mi smutno albo tylko dlatego, że chciałam, i kupił największego z moich misiów, którego ledwo przyniosłam do domu i nazwałam Beżunią. Nigdy na mnie nie krzyknął i kupował smerfowe lody, których smaku nigdy nie zapomnę. 

Dzień, w którym Dziadek umarł, był najgorszym w moim życiu.

Ten sernik po raz pierwszy upiekłam będąc na wakacjach w Polsce. Na sklepowej półce zobaczyłam nowość: czekoladę karmelową, i nie mogłam jej się oprzeć. Na targu kupiłam rabarbar, i stwierdziłam, że to będzie połączenie idealne. Nie pomyliłam się; słodki, kremowy, rozpływający się w ustach sernik i kwaskowy mus rabarbarowy, to naprawdę wyśmienity duet.
Oczywiście, zdjęć nie zdążyłam zrobić. Postanowiłam więc ten smak odtworzyć po powrocie do Danii (przezornie zaopatrzyłam się w kilka tabliczek bajecznie pysznej karmelowej czekolady i całą siłą woli powstrzymałam się przed zjedzeniem ich solo); niestety, sezon na rabarbar się skończył. Na szczęście na swoją kolej czekają słoiczki wypełnione letnimi smakołykami, a wśród nich znajduje się również czerwona porzeczka. 
Aktualnie moim jedynym problemem jest zdecydowanie, która wersja sernika smakuje lepiej...

Karmelowy sernik z czerwoną porzeczką


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 22 cm)

spód:
  • 125 g ciastek digestive
  • 45 g masła

masa serowa:
  • 600 g serka kremowego
  • 180 g czekolady karmelowej
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 4 jajka
  • 2 łyżki budyniu krówkowego

dodatkowo:

Świeże porzeczki zasypać cukrem, odstawić, aż owoce puszczą sok. Zagotować całość, gotować na małym ogniu kilka minut, aż porzeczki zmiękną. Owoce odcedzić, przełożyć do innego naczynia, odlać 2 łyżki soku, resztę zagotować. Zimny sok wymieszać z mąką, dodać do gorącego soku; podgrzewać, aż całość lekko zgęstnieje. Dodać odłożone owoce, wymieszać. Ostudzić.
W przypadku owoców ze słoika zacząć od odcedzenia owoców, a dalej postępować jak w przepisie powyżej.

Ciastka dokładnie pokruszyć.
Masło rozpuścić, przestudzić. Wymieszać z ciasteczkami, a następnie ugnieść na dnie tortownicy.

Podpiec w 180 st. C. przez 12 minut.
Przestudzić.

W tym czasie przygotować masę serową. Czekoladę posiekać. Kremówkę zagotować, zdjąć z palnika, zalać czekoladę. Odstawić na 5, a następnie dokładnie wymieszać, aż czekolada całkowicie się rozpuści. Przestudzić.

Serek, rozpuszczoną czekoladę, jajka i budyń zmiksować na gładką masę, tylko do połączenia składników.
Masę serową wylać na podpieczony spód. Na wierzchu rozłożyć porzeczki, wykałaczką zrobić esy-floresy.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut.
Następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i piec jeszcze 50-60 minut.
Wystudzić w lekko uchylonym piekarniku, a następnie schłodzić w lodówce przez noc.

Smacznego!


Przede mną wolny weekend. Jedyny plan, jaki przygotowałam, to wyspać się porządnie. Najlepiej na zapas, żeby starczyło na cały przyszły tydzień...

poniedziałek, 19 października 2015

Pan Helmig i czekoladowa tarta ze śliwkami

Tydzień temu C. zabrał mnie na koncert. Ucieszyłam się ogromnie, bo rzadko nam się to zdarza. Prawdę mówiąc, do tej pory byliśmy tylko na jednym... Ale za to jakim! Nie co dzień można na żywo posłuchać zespołu takiego kalibru jak Metallica. Możecie tego o mnie nie wiedzieć, ale jestem wielką fanką rocka. Gdy moje koleżanki w podstawówce kochały się w członkach zespołu Backstreet Boys, ja wzdychałam do dawno zmarłego Morrisona. Gdy one śpiewały Viva forever, ja nuciłam Lady in black. Tatuś był ze mnie dumny, Babcia łapała się za głowę, a ja w końcu kupiłam glany (takie prawdziwe, z blachą). 
To były czasy...

Gdy więc C. powiedział, że idziemy na koncert, prawie podskoczyłam z radości. Później powiedział, że to koncert Thomasa Helmiga, a mi nieco zrzedła mina. Kto to, u licha, może być...?
Nie miałam jednak okazji sprawdzić. Nastawiłam się więc na duńskie piosenki, których w życiu nie słyszałam. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jego najbardziej znaną piosenką jest Stupid men! Zajrzyjcie w linka, z pewnością też to znacie, a przynajmniej obiło Wam się o uszy. Tak samo Don't leave tonight. Spróbujcie też posłuchać jego duńskich piosenek - łatwo wpadają w ucho, są naprawdę przyjemne i bardzo lekkostrawne.
Bawiłam się więc znakomicie. Już samo obcowanie z żywym artystą przyprawia mnie o motylki w brzuchu, a jeśli jeszcze śpiewa miłe dla ucha utwory, mogę słuchać godzinami. Skończyło się po dwóch i pół... Zdecydowanie za szybko.

Na osłodę, nie tylko dla siebie, mam absolutnie bajeczną tartę. Moją przygotowałam ze śliwkami, ale można użyć malin, jeżyn, albo też owoce pominąć zupełnie. Samo bowiem obłędnie czekoladowe, kremowe i delikatne nadzienie, każdego powali na kolana. Nas urzekło; mówię Wam, ciężko na jednym kawałku skończyć. Do tego lekko kwaśne śliwki, które ożywiają całość, a to wszystko zamknięte w kruchym, mocno kakaowym cieście z nutą cytryny. Jest ona zaskakująca, ale bardzo tutaj pasuje. Jeśli nie lubicie takich połączeń, zastąpcie skórkę cynamonem. Będzie równie aromatycznie, a dodatkowo rozgrzewająco.

Czekoladowa tarta ze śliwkami


Składniki:
(na formę do tarty o średnicy 20 cm)

ciasto kruche:
  • 150 g mąki pszennej
  • 25 g kakao
  • 45 g cukru
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 80 g zimnego masła
  • 1 jajko

krem:
  • 100 g ciemnej czekolady (72%)
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 jajka
  • 75 g cukru
  • 2 łyżki budyniu czekoladowego (proszek)

dodatkowo:
  • 300 g śliwek

Mąkę i kakao przesiać, wymieszać z cukrem i skórką cytrynową. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Wbić jajko, szybko zagnieść kruche ciasto.

Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30 minut.
Po tym czasie ciasto rozwałkować na okrąg nieco większy niż średnica formy. Wyłożyć ciastem formę, formując brzeg.
Schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Schłodzone ciasto przykryć papierem do pieczenia, wypełnić formę fasolą lub kamykami do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 15 minut.
Po tym czasie zdjąć obciążenie i papier.

Piec kolejne 10 minut w 180 st. C.
Przestudzić.

Śliwki przekroić na połówki, usunąć pestki.
Czekoladę posiekać. Kremówkę zagotować, zalać nią czekoladę, odstawić na 5 minut. Po tym czasie dokładnie wymieszać, aż czekolada całkowicie się rozpuści.
Przestudzić.

Żółtka utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać budyń, a następnie powoli wlać czekoladową masę (może być letnia). Na końcu delikatnie wmieszać ubite na sztywno białka.

Masę przelać na podpieczone ciasto, na wierzchu ułożyć śliwki.

Piec w 180 st. C. przez 20-25 minut.
Ostudzić.

Smacznego!


I już deszcze i wiatry mi niestraszne...

piątek, 4 września 2015

Jesienne ciasto z gruszkami

Bardzo, bardzo, ale to bardzo chciałam przywieźć sobie z Polski jagód. Podróż została gruntownie zaplanowana, pogoda była wręcz wymarzona - nic im się stać nie powinno. W domu miałam z nich przygotować, barwiące na fioletowo języki, lody. Plan był doskonały! Niestety, czy to pogoda, czy sprzedawcy postanowili zrobić mi na złość, i gdy przed wyjazdem wybraliśmy się C. na targ, jagód nie było. Nigdzie. Choćby słoiczka. Cóż za rozpacz! Bo w domu rodzinnym nie zdążyłam lodom przecież zdjęć zrobić, tak szybko zniknęły (w części jeszcze nawet nie zmrożone, z lekko zawiedzionym komentarzem mojej Siostry, że chyba się rozpuściły...). 

Jako, że jestem urodzoną optymistką, w rozpacz nie popadłam i stwierdziłam, że w przyszłym roku nadrobię. Coś jednak musiałam sobie przywieźć, inaczej sobą bym chyba nie była. Myszkowałam więc między straganami w poszukiwaniu smakołyków. I tak daleką podróż przebyło ze mną kilka śliwek, które zjedliśmy ze smakiem na surowo, reklamówka dorodnych mirabelek, która tuż po powrocie przerobiona została na naprawdę wyśmienite ciasto, dynia czarna jak noc (nie martwcie się - tylko z wierzchu!) i gruszki, sztuk sześć. Bardzo mi się spodobała ich ciemna skórka, pani zachwala, więc wzięłam. Okazało się, że są niemiłosiernie twarde, ale słodkie i smaczne. Dwie wylądowały w tym oto cieście.

Gruszka i karmel to znakomita para; na mojej prywatnej liście dorównuje duetowi gruszkowo-czekoladowemu. Postanowiłam więc przygotować proste, ucierane ciasto z gruszkami właśnie i karmelową nutą. Użyłam więc karmelowego budyniu zamiast mąki ziemniaczanej, a cukru trzcinowego zamiast zwykłego, który karmelową nutę dodatkowo podbił. Od niedawna jestem też szczęśliwą posiadaczką syropu klonowego, polałam więc nim spód/wierzch (zależy, z której strony spojrzeć) ciasta. Dodatkowo całość upiekłam do góry nogami, żeby nie było nudno, i dodałam orzechów włoskich dla całkowitej rozpusty. 
Efekt mnie nie rozczarował - ciasto jest mięciutkie i puszyste, z delikatną karmelową nutą, orzechy chrupią, a gruszki są cudownie słodkie od syropu. To zdecydowanie od teraz jedno z moich ulubionych jesiennych ciast. Polecam Wam je ogromnie, bo nowa pora roku postanowiła się rozgościć, bez pytania, odrobinę za wcześnie jak na mój gust...

Karmelowe ciasto z gruszkami do góry nogami


Składniki:
(na formę do tarty o średnicy 20 cm)
  • 100 g mąki pszennej
  • 30 g budyniu karmelowego (proszek)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 65 g cukru trzcinowego
  • 85 ml jogurtu naturalnego
  • 85 ml oleju
dodatkowo:
  • 2 gruszki
  • 50 g orzechów włoskich
  • 3 łyżki syropu klonowego
Gruszki obrać, pokroić w ćwiartki, wyciąć gniazda nasienne. Owoce pokroić w cienkie plasterki, ułożyć na dnie formy w okręgu tak, żeby na siebie nachodziły. Posypać posiekanymi grubo orzechami i polać syropem klonowym. Odstawić.

Mąkę przesiać, wymieszać z budyniem i proszkiem. Jajka utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Powoli wlewać olej, cały czas miksując. Na końcu na zmianę dodawać mąkę z jogurtem, miksując na najniższych obrotach miksera.
Ciasto wylać na gruszki, wyrównać.

Piec w 180 st. C. przez 30 minut.
Wyjąć z piekarnika, odstawić na 15 minut. Po tym czasie wyłożyć na talerz, odwracając ciasto spodem do góry. Pozostawić do całkowitego ostygnięcia.

Smacznego!


Dziękuję za trzymanie kciuków. Misja, niestety, zakończyła się niepowodzeniem, ale za to pojawiły się nowe drogi i możliwości. No i połechtano moją próżność, a to przecież zawsze jest w cenie. 

środa, 26 sierpnia 2015

Morelowo mi!

Mamy właśnie sezon na morele, brzoskwinie i nektarynki. Śliczne to owoce - okrąglutkie, żółto-pomarańczowe, często z intensywnie czerwonym rumieńcem. Kuszą ze straganów i naprawdę rozumiem, jak ciężko przejść obok nich obojętnie. Ja jednak najczęściej tak właśnie robię; morele wydają mi się mdławe, a drobne włoski na brzoskwiniowej skórce skutecznie mnie odstręczają. Z całej rodziny najbardziej lubię nektarynki; słodkie i miękkie zjadam z przyjemnością, gdy za oknem słonko radośnie przygrzewa.

W tym roku jednak zdecydowanie łaskawszym okiem spojrzałam na morele. Są słodkie, delikatne i mięsiste, o mało wyraźnym smaku. Ale dzięki temu znakomicie komponują się z różnymi dodatkami - klasyka to lawenda lub rozmaryn. I właśnie to ostatnie połączenie postanowiłam w swojej kuchni wykorzystać. Kupiłam koszyczek dojrzałych owoców, i za radą Marty zatopiłam je w masie sernikowej o delikatnej ziołowej nucie. Całość otulona kruchym ciastem, również za sprawą rozmarynu spersonalizowanym, smakowała po prostu bajecznie. Z tym, że mi, zamiast tarty, wyszedł bardziej sernik - bo to właśnie masa serowa jest tym, co lubię najbardziej...
Połączenie moreli z rozmarynem polecam Wam ogromnie - sprawdzi się też w dżemie czy na przykład w lodach. A w serniku to sama poezja. 
Spróbujecie...?

Morele i ich kuzynki do kuchni zaprosiły również Ania, Emilia i Mirabelka. Koniecznie sprawdźcie, co przygotowały!

Sernik rozmarynowy z morelami 

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

kruche ciasto:
  • 200 g mąki pszennej
  • 45 g cukru pudru
  • 1 łyżeczka drobno posiekanych igiełek rozmarynu
  • 100 g zimnego masła
  • 1 jajko

masa serowa:
  • 400 g serka kremowego
  • 100 ml śmietany kremówki
  • 1 gałązka rozmarynu
  • 3 łyżki budyniu waniliowego (proszek)
  • 3 jajka
  • 85 g cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

dodatkowo:
  • 300 g moreli

Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem pudrem i rozmarynem. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Wbić jajko, szybko zagnieść gładkie ciasto.
Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30-60 minut.

W tym czasie zagotować kremówkę z rozmarynem. Zdjąć z palnika, ostudzić.

Schłodzone ciasto rozwałkować na okrąg większy niż średnica tortownicy. Wyłożyć nim formę, formując dość wysokie brzegi. Gęsto ponakłuwać widelcem, przykryć papierem do pieczenia i wysypać kulkami do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 15 minut.
Po tym czasie zdjąć obciążenie i papier.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut.
Ostudzić.

Z kremówki wyjąć rozmaryn.
Serek, kremówkę, budyń, jajka, cukier i ekstrakt zmiksować na gładką masę, tylko do połączenia składników. Wylać na przestudzony spód.
Morele umyć, osuszyć, przekroić na pół i usunąć pestki. Ułożyć na masie serowej rozcięciem do góry.

Piec w 160 st. C. przez 60 minut.
Ostudzić w uchylonym piekarniku, następnie schłodzić 3-4 godziny przed podaniem.

Smacznego!

Pisałam Wam już może, że w ramach pamiątek przywiozłam sobie z Polski książki? Sztuk trzynaście beletrystyki, jedną kucharską i cały stos magazynów o tematyce wiadomo jakiej. W kolejnym wpisie opowiem Wam o pierwszej ze stosu, którą przeczytałam na jednym niemal wdechu.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Nie tylko z truskawkami

Tak, wiem, nudna już jestem z tymi truskawkami. Poza tym, sezon już się dawno skończył, a ja tu wyskakuję jak Filip z konopi. Ale co ja poradzę, że truskawki darzę aż tak gorącym uczuciem, że gdy nie mogę się już nimi cieszyć, to mam ochotę chociaż sobie powspominać...?

To ciasto upiekłam jakoś w lipcu; miałam na nie ogromną ochotę, bo w gazetce Pieczenie jest proste, nr 2/2014, wyglądało naprawdę kusząco. Gdy przeczytałam przepis - przepadłam. Bo czyż truskawki w połączeniu z migdałami i jeszcze większą ilością migdałów mogą być niedobre...? Pytanie jest czysto retoryczne; wszyscy bowiem wiedzą, że nie mogą. Poza tym zaciekawił mnie dodatek budyniu (zamiast mąki ziemniaczanej, dzięki temu ciasto zyskuje bardziej piaskową konsystencję) i śmietany kremówki zamiast tradycyjnego masła. Już podczas pieczenia zapachy z piekarnika kusiły ogromnie; w rezultacie nie daliśmy ciastu całkowicie wystygnąć przed pierwszą degustacją.

Wyszło wyborne! Wilgotne, soczyste od owoców, z chrupiącą cukrowo-migdałową posypką na wierzchu. Można je przygotować w nieco mniejszej tortownicy - wyjdzie wyższe. Choć mi takie odpowiada - więcej miejsca na owoce...

Polecam Wam je ogromnie! A końcem truskawkowego sezonu nie przejmujcie się ani trochę - ciasto wyjdzie pyszne z malinami, jeżynami, a nawet śliwkami, które już pojawiają się na targach. Spróbujcie koniecznie!

Ciasto truskawkowo-migdałowe

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 26 cm)
  • 250 g mąki pszennej
  • 50 g mielonych migdałów
  • 1 opakowanie (40 g) budyniu waniliowego (proszek)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 jajka
  • 150 g cukru
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)

dodatkowo:
  • 250 g truskawek
  • 30 g płatków migdałowych
  • 2 łyżki cukru

Truskawki umyć, osuszyć, pozbawić szypułek. Pokroić na połówki lub ćwiartki.

Mąkę przesiać, wymieszać z migdałami i proszkiem budyniowym. Jajka utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Na zmianę dodawać mąkę z kremówką, miksując na najniższych obrotach miksera.

Ciasto przelać do formy wysmarowanej masłem, na wierzchu ułożyć truskawki rozcięciem do góry. Wierzch posypać płatkami migdałów i cukrem.

Piec w 180 st. C. przez 40-50 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Smacznego!

I choć truskawki na blogu jeszcze się pojawią, obiecuję też przepisy z innymi owocami. Moja umowa z Mamą, dotycząca działań kuchennych, działa bez zarzutu, więc jak już wrócę z wakacji będę miała dla Was kilka ciekawych (mam nadzieję) inspiracji.

piątek, 7 sierpnia 2015

Przedwakacyjne ciasto z borówkami

Z uwagi na różne sprawy, nasze wakacje w tym roku stały pod wielkim znakiem zapytania. Co się takiego działo (a właściwie dzieje nadal)? Po pierwsze, nowa praca C., w związku z którą ma dużo więcej obowiązków. Zanim się chłopak całkowicie ogarnie, jeszcze dłuższa chwila minie z pewnością. Póki co bywa, że pracuje po szesnaście godzin na dobę, ale póki twierdzi, że mu się podoba, jest w porządku. Po drugie - moje praktyki, a właściwie, póki co, ich brak. Szukam wytrwale, ale trafiłam w bardzo zły okres - wszyscy są na wakacjach. Mam nadzieję, że we wrześniu, gdy duńscy piekarze i cukiernicy wrócą z urlopów wypoczęci i radości, szczęście i do mnie się w końcu uśmiechnie (trzymajcie, proszę, kciuki). Po trzecie... No cóż, jest, ale wybaczcie - póki co to tajemnica... Zobaczymy, jak sprawy się ułożą, a być może już wkrótce podzielę się niespodzianką.

Mimo wszystko jednak, jakoś nam się to nasze, chaotyczne ostatnio życie, udało ogarnąć. Zaplanowaliśmy urlop, zarezerwowaliśmy hotel (bez możliwości darmowego anulowania rezerwacji - pełen hard core) i już jutro wieczorem jedziemy do Polski! Tak, tak, większość z Was marzy o zagranicznych wyjazdach, a dla mnie dwa tygodnie w kraju, w którym ludzie mnie rozumieją bez powtarzania wszystkiego trzy razy, to spełnienie marzeń. Dwa pełne tygodnie obiadków u Mamusi, gra w karty, dopóki nie zaczniemy ziewać na wyścigi, kręcenie lodów dla Rodzinki, zakupy, kino, kręgle, może jakaś wycieczka w nieznane (dla C.). Taki jest plan - luźny, niespieszny, bez terminów (poza fryzjerem - dla Ptysi, nie dla mnie); wakacje idealne...
W związku z tym dwa tygodnie na blogu również będą zdecydowanie spokojniejsze. Oczywiście, postaram się coś wrzucić, ale wiadomo, jak to jest na wakacjach - ostatnie, o czym człowiek myśli, to siedzenie przed laptopem (szczególnie, gdy przejdzie on w ręce mojego Ojca najlepszego, który ma zamiar zrobić z nim porządek, bo mu wiatraczek za bardzo buczy, jak na Skypie rozmawiamy; no i dlatego, że go ładnie o to poprosiłam). Mam nadzieję, że o nas nie zapomnicie. Jak już wrócę, obiecuję wrześniowe dyniowe szaleństwo - mam cała listę przepisów do wypróbowania, która w zasadzie ciągle się powiększa...

A zostawiam Was z pysznym ciastem, które C. pochłania w ilościach wręcz przerażających, tak mu zasmakowało. Znalazłam je w Cukierni Lidla Pawła Małeckiego, i muszę przyznać, że już na zdjęciach bardzo mi się spodobało. Gdy kupiłam pół kilo borówek w bardzo zachęcającej cenie, od razu zabrałam się do dzieła.
Kruche ciasto wyszło naprawdę cudownie kruche, ale nie kruszące się. Budyniowa pianka jest lekka i delikatna, a owoce nadają ciastu przyjemnej wilgoci i soczystości. Muszę przyznać, że mi również naprawdę zasmakowało i myślę, że spróbuję przygotować je po raz kolejny, z innymi owocami (marzą mi się czerwone porzeczki...). W każdym razie - polecam Wam je ogromnie, szczególnie, że akurat mamy pełnię jagodowego sezonu, a te kuleczki prosto z lasu sprawdzą się w tym cieście znakomicie zamiast amerykańskiego odpowiednika.

Puszysty placek borówkowy

Składniki:
(na formę o wymiarach 22x30 cm)

ciasto:

  • 300 g mąki pszennej
  • 200 g zimnego masła
  • 50 g cukru pudru
  • 6 żółtek
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 20 g kakao
lekka pianka waniliowa:

  • 6 białek
  • 180 g cukru
  • 100 g masła
  • 120 g budyniu waniliowego (proszek)
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • sok z 1 limonki
dodatkowo:

  • 500 g borówek amerykańskich
Mąkę przesiać z cukrem pudrem, wymieszać z proszkiem do pieczenia. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Dodać żółtka, zagnieść gładkie ciasto. Podzielić je w proporcji 1/3 - 2/3.
Do większej części ciasta dodać kakao, dobrze zagnieść.

Z każdej części ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez minimum 1,5-2 godziny.

Formę do pieczenia wyłożyć papierem. 
Wyjąć ciemne ciasto z lodówki, zetrzeć na tarce, do formy, lekko uklepać.

Podpiec w 180 st. C. przez 18 minut.
Przestudzić.

W tym czasie przygotować piankę:
Masło rozpuścić i przestudzić.
Białka ubić na sztywno, pod koniec dodając partiami 90 g cukru. Następnie powoli wlać sok z limonki. Pozostały cukier wymieszać z proszkiem budyniowym i cukrem waniliowym. Powoli wsypywać do bezy, miksując na najniższych obrotach. Na końcu wąśkim strumieniem wlać przestudzone masło, mieszając trzepaczką. 

Piankę wyłożyć na podpieczony spód, na niej równomiernie rozłożyć borówki. Na wierzch zetrzeć jasne ciasto.

Piec w 180 st. C. przez 50-55 minut, aż wierzch nabierze złocistego koloru.
Ostudzić.

Smacznego!

No dobrze, to może ja się już zacznę pakować...? Lista jest, skrupulatnie uzupełniana co jakiś czas, ale ten delikatny lęk, że jednak czegoś zapomnę, nie chce zniknąć...

czwartek, 9 lipca 2015

Teatr pod gołym niebem i ciasto z rabarbarem

Ja wspominałam w ostatnim wpisie, we wtorek wieczorem wybraliśmy się do teatru pod gołym niebem. To już trzeci raz, a z pewnością nie ostatni, z roku na rok podoba mi się bowiem coraz bardziej. Przedstawienia są fenomenalne, a i mój duński jest coraz lepszy, więc i coraz więcej rozumiem, co również nie jest bez znaczenia. Z drugiej strony jednak, za pierwszym razem, choć kompletnie nie miałam pojęcia, co śpiewają, grali tak sugestywnie, że na końcu i tak mi się łza w oku zakręciła...

Shrek the musical udał się znakomicie. Lord Farquaad i Osioł zdecydowanie skradli przedstawienie - byli przezabawni, aktorzy wcielili się w swoje postacie po mistrzowsku. Ogromna Smoczyca zrobiła na nas ogromne wrażenie, a dekoracje zapierały dech w piersiach. Tak naprawdę brakuje mi słów - to po prostu trzeba zobaczyć. Jeśli więc wybierzecie się na wakacje do Danii w lipcu, polecam Wam wycieczkę do Varde i obejrzenie przedstawienia. Nawet bez znajomości języka duńskiego - to, ile pracy włożone jest w przygotowania i jak to wszystko razem świetnie wygląda, zrobi wrażenie na każdym. Jeszcze mieszkając w Polsce, uwielbiałam chodzić do teatru - obcowanie z grą aktorską na żywo to zupełnie inne doświadczenie niż wizyta w kinie. Dla mnie - dużo bardziej emocjonujące. 
A Wy, co sądzicie o teatrze? Chodzicie, lubicie? Czy liczą się dla Was tylko efekty na dużym ekranie?

Na znajomych blogach czytam, że sezon na truskawki ma się ku końcowi, a ja jeszcze nie skończyłam z rabarbarem! Tak, tak, nawet teraz mam kilka łodyg w lodówce i zastanawiam się, co z nich pysznego przygotować. Ciasto, które prezentuję poniżej, przygotowałam już jakiś czas temu. Właściwie zabierałam się za nie chyba z pięć lat, odkąd tylko zobaczyłam przepis w gazetce Pieczenie jest proste, nr 2/2007. Na okładce pyszni się cudownie kruche ciasto wypełnione zielonym rabarbarem i delikatnym budyniem waniliowym, udekorowane soczyście czerwonymi truskawkami. Czy można się oprzeć...? Teoretycznie nie, choć mi sporo czasu zajęło zabranie się za pieczenie. W końcu jednak nabyłam rabarbar w kolorze burgunda, który naprawdę zaskoczył mnie swoją barwą. Zachwycona, chciałam ją jak najbardziej wyeksponować. Od razu przypomniało mi się to ciacho, czym prędzej odkopałam więc gazetkę, i ruszyłam do kuchni.
Przepis nieco zmieniłam - potrzebne mi były proporcje na mniejszą formę. Idea jednak została zachowana, i muszę przyznać, że żałuję, iż zwlekałam tak długo. Wszystkie warstwy świetnie się ze sobą komponują: kruche ciasto, kwaśna masa rabarbarowa, słodki, kremowy budyń, chrupiące płatki migdałowe i obłędnie pachnące truskawki. 

Jeśli macie zapasy rabarbaru, albo zobaczycie go gdzieś na straganie - kupcie koniecznie! To ciasto będzie idealne na pożegnanie sezonu (choć mi to jeszcze nie w głowie).

Kruche ciasto z rabarbarem i budyniem

Składniki:
(na formę o średnicy 20 cm)

kruche ciasto:
  • 100 g mąki pszennej
  • 50 g migdałów
  • 30 g cukru pudru
  • 75 g zimnego masła
  • 1 jajko

masa rabarbarowa:
  • 500 g rabarbaru
  • 60 g cukru
  • 3 listki żelatyny

budyń:
  • 30 g budyniu waniliowego (proszek)
  • 350 ml mleka
  • 40 g cukru
  • 15 g masła

dodatkowo:
  • 50 g płatków migdałowych
  • kilka truskawek

Mąkę i cukier puder przesiać, wymieszać z migdałami. Dodać zimne masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Wbić jajko, szybko zagnieść gładkie ciasto. Uformować z ciasta kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 60 minut.

Po tym czasie ciasto rozwałkować na okrąg nieco większy od formy. Wyłożyć ciastem formę, formując brzegi.
Na cieście położyć papier do pieczenia, wysypać fasolą lub kulkami do pieczenia.

Piec w 200 st. C. przez 15 minut.
Zdjąć obciążenie i papier.

Piec dodatkowe 15 minut w 200 st. C.
Ostudzić.

Rabarbar oczyścić, pokroić na mniejsze kawałki. Zagotować z cukrem, dusić przez 10 minut, aż zmięknie.
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, odcisnąć.
Rabarbar zdjąć z palnika, dodać żelatynę, wymieszać. Ostudzić.

Schłodzony rabarbar wyłożyć na ostudzony spód, wstawić do lodówki na 1 godzinę.

Proszek budyniowy rozrobić w 100 ml mleka. Pozostałe mleko zagotować z cukrem. Powoli wlewać budyń, cały czas mieszając; gotować, aż budyń zgęstnieje. Zdjąć garnuszek z palnika, dodać masło, wymieszać. Ostudzić.

Ostudzony budyń wyłożyć na rabarbar, wierzch posypać uprażonymi na suchej patelni płątkami migdałów i truskawkami. Schłodzić przed podaniem.

Smacznego!

A za rok: Zorro
Już się nie mogę doczekać.