Sama nie wiem, o czym powinnam dzisiaj pisać. Bo powinno być dostojnie, być może wzruszająco, lekko nostalgicznie i w klimacie podziękować i obietnic. A mi jakoś nic do głowy nie przychodzi...
Dzisiaj Pożeraczka skończyła cztery latka. Dużo to? Czy mało? Sama nie wiem. Odwiedzam wiele blogów, które są w sieci latami, mają stałe grono czytelników i zna je chyba każdy, kto choć trochę lubi gotować. Bywam też na takich, które znikają, zanim zdążę się do nich przywiązać. Pojawiają się w sieci na kilka chwil, a potem, porzucone i nieczytane, popadają w zapomnienie. Czasem jest mi ogromnie szkoda, bo miały potencjał - ciekawe teksty, oryginalne przepisy, śliczne zdjęcia. Autorom jednak zabrakło motywacji, chęci, inspiracji, pochłonęło ich pozablogowe życie, nie dające czasu na spędzanie długich godzin przed komputerem.
Na początku mojej przygody z blogowaniem podchodziłam do tego z dużym dystansem. Ot, pstryknęłam szybko zdjęcie, zanim całe ciasto się rozeszło, napisałam kilka słów na temat (lub nie), skleiłam przepis i już. Gotowe. Z czasem wkładałam w bloga coraz więcej czasu i serca. Gdy wychodzę na spacer z psem, układam w głowie zdania do kolejnego wpisu. Wyszukuję oryginalne receptury, poluję na niecodzienne składniki. Mam ochotę przygotowywać wielowarstwowe ciasta i małe, niepozorne makaroniki, które spędzają sen z powiek początkującym cukiernikom. Żeby zrobić na Czytelnikach odpowiednie wrażenie, żeby chcieli tu wrócić. Z drugiej strony, największym powodzeniem i tak cieszą się przepisy proste, na typowe domowe ciasta, które można przygotować łatwo i bez stresu. Których zapach wydobywający się z piekarnika przeniesie nas w kolorowe, dziecięce dni. I takie ciasta też lubię; babki, ucierane z owocami, szarlotki, pierniczki.
Choć zdjęcia są cały czas moją piętą achillesową, staram się, jak mogę. Czytam artykuły o fotografii kulinarnej, już za tydzień w moje ręce trafi książka poświęcona właśnie temu tematowi. Dni są coraz dłuższe, jeszcze tylko kilka miesięcy do wiosny, a więc bardziej sprzyjającego światła. Mam nadzieję, że moje zdjęcia będą coraz bardziej apetyczne; tak, żebyście mieli coraz większa ochotę na wypróbowanie konkretnych przepisów. Bo niestety, moje zapewnienia co do pyszności danego dania, nie zawsze są wystarczające.
Te cztery lata to była długa droga. Nie zawsze łatwa - często sprawy osobiste i zawodowe odbierały chęć na blogowanie. Były więc przerwy, krótsze i dłuższe, ale zawsze wracałam. Bo blogowanie sprawia mi mnóstwo frajdy. Motywuje mnie do działania, do poszerzania wiedzy i rozwijania umiejętności. Dzięki blogowi odkryłam, że to pieczenie sprawia mi najwięcej radości, i odważyłam zapisać się do szkoły. Póki co idzie nieźle, zobaczymy, jak po feriach pójdzie test z higieny pracy.
Oczywiście, musi się znaleźć miejsce na nieśmiertelne podziękowania dla Was, Czytelników. Chyba każdy pisze o tym przy okazji urodzin, jest to oklepane i może wydawać się wymuszone, ale to szczera, najświętsza prawda - blog bez Czytelników by nie istniał. Byłby tylko smutnym kątem zajmującym miejsce w sieci, którego nikt nie chce i nie potrzebuje. Dzięki Czytelnikom nabiera życia, rozmachu, rozkręca się i wywołuje uśmiech na twarzy autora. Tak więc serdecznie Wam dziękuję za to, że ze mną jesteście, że czytacie, odpowiadacie, pomagacie. Dzięki Wam wiele się nauczyłam, nie raz się uśmiechnęłam czy wręcz roześmiałam w głos. Ogromnie się cieszę, że tu jesteście, i mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej.
Dobrze, dość już tych wynurzeń, bo nikomu się nie będzie chciało czytać, a warto dotrwać do przepisu. Bo mam dla Was coś absolutnie wyjątkowego! (W końcu urodziny zobowiązują.)
To ciacho przygotowałam właśnie z myślą o dniu dzisiejszym. Jest nieco bardziej czasochłonne, ale jednocześnie proste w przygotowaniu. A smakuje... Moi drodzy, ono wręcz powala smakiem!
Przepis na bazę, czyli ciasto czekoladowe, pochodzi z książki Signe Johansen, Scandilicious baking. Dość mocno je jednak zmodyfikowałam (w oryginalnej wersji też się pojawi - piekłam je wcześniej i smakuje wprost niebiańsko). Zamiast whisky pojawia się delikatniejsze amaretto, którego nuta jest jednak dobrze wyczuwalna. Dodałam też czekolady, aby jej smak był bardziej intensywny. Do tego lekka jak chmura i słodka jak marzenie beza. Warstwy ciasta i bezy przełożone są bajecznym kremem chałwowym z Moich wypieków - mój niestety nie chciał trzymać formy i musiałam dodać żelatyny. Można spróbować bez jej dodatku, ale nie zagwarantuję, że wtedy ciasto nie popłynie.
Żeby przełamać słodycz przygotowałam frużelinę z wiśni ze słoiczków, które dostałam od Mamy. Można użyć owoców mrożonych, a w sezonie świeżych, należy wtedy dodać do nich kilka łyżek cukru - frużelina ma być kwaskowa, ale nie kwaśna.
Wierzch ciasta polałam obłędnie chałwową polewą i ozdobiłam pokruszony bezami.
Prace przy cieście najlepiej podzielić na dwa dni - pierwszego upiec ciasto i bezę, przygotować bazę kremu i frużelinę. Kolejnego skończyć krem, przygotować polewę i złożyć wszystko w całość. Nie jest to tak trudne, na jakie może wyglądać. A smak... Smak jest po prostu niebiański - dla tych, którzy lubią chałwę. Ja lubię, i to bardzo, więc mnie ciasto zachwyciło. C. chałwę jadł pierwszy raz w życiu, i był lekko zdystansowany. Jeśli jednak ten sezamowy smak nie jest Wam obojętny, koniecznie zapiszcie sobie ten przepis. Ciacho może robić za tort - jest wysokie i ślicznie wyglądają te wszystkie warstwy. Jest też dość słodkie, więc mimo, że niewielkie, to podzielne.
Polecam, nie tylko na urodziny.
Ciasto z kremem chałwowym i wiśniami
Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)
ciasto czekoladowe:
- 4 jajka
- 200 g cukru
- 1 łyżeczka cukru waniliowego
- 100 g masła
- 50 g ciemnej czekolady (70%)
- 50 ml amaretto
- 200 g mąki pszennej
- 15 g kakao
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
beza:
- 3 białka
- 150 g cukru
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
frużelina wiśniowa:
- 400 g wiśni ze słoika
- 200 ml soku z wiśni (zalewa ze słoika)
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
- 2 łyżki zimnej wody
- 3 listki żelatyny
krem chałwowy:
- 300 ml śmietany kremówki (38%)
- 200 g chałwy waniliowej
- 250 g serka mascarpone
- 3 listki żelatyny
polewa chałwowa:
- 150 g chałwy waniliowej
- 100 ml śmietany kremówki (38%)
Ciasto czekoladowe:
Masło rozpuścić, dodać posiekaną czekoladą, przestudzić.
Mąkę i kakao przesiać, wymieszać z proszkiem do pieczenia.
Jajka z cukrem ubić na puszystą, jasną masę. Powoli wlać masło z czekoladą, następnie amaretto. Na końcu partiami dodawać makę, delikatnie mieszając.
Ciasto przełożyć do formy wysmarowanej masłem.
Piec w 180 st. C. przez 40-50 minut, do suchego patyczka.
Wyjąć z piekarnika, ostudzić w formie.
Beza:
Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec partiami dodając cukier. Na końcu wsypać mąkę, połączyć.
Na blasze ułożyć papier do pieczenia, odrysować koło wielkości 19 cm. Wyłożyć 3/4 bezy, z reszty za pomocą worka cukierniczego z końcówką w kształcie gwiazdki wycisnąć małe beziki.
Piec w 140 st. C. przez 2 godziny.
Ostudzić w piekarniku.
Frużelina:
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Wiśnie i sok umieścić w garnuszku, podgrzać. Mąkę rozmieszać z wodą, wlać do wiśni, wymieszać. Gotować, aż całość nabierze konsystencji kisielu. Zdjąć z palnika, dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać. Ostudzić.
Krem:
Chałwę pokruszyć, podgrzać ze śmietanką, aż całość połączy się gładką masę bez gródek. Ostudzić, schłodzić w lodówce minimum 12 godzin.
Polewa:
Chałwę pokruszyć, podgrzewać z kremówką w garnuszku, aż powstanie gładka masa. Ostudzić.
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie odcisnąć, rozpuścić i przestudzić.
Schłodzonę kremówkę ubić z mascarpone na puszysty krem. Powoli wlewać żelatynę, cały czas miksując.
Ciasto czekoladowe przekroić na pół w poziomie.
Na paterze ułożyć połowę ciasta, wyłożyć połowę kremu i połowę frużeliny. Przykryć bezą, wyłożyć pozostały krem i frużelinę, przykryć drugim blatem ciasta. Wierzch polać polewą.
Schłodzić w lodówce.
Przed podaniem posypać pokruszonymi bezikami.
Smacznego!
W tle moje jadowicie żółte kwiatuszki, które dostałam od C. Są jednocześnie śliczne i trochę przerażające... Ale bardzo oryginalne, więc mam nadzieję, że uda mi się nimi dobrze zaopiekować.
Przepis dodaję do konkursu na blogu Torta della figlia; mimo, że czekolada nie gra tu pierwszych skrzypiec, jest bardzo ważna i bez niej to ciasto nie smakowałoby już tak samo...