Będąc w Polsce, wybraliśmy się do zoo.
Zoo w Myślęcinku nie jest ani duże, ani nowoczesne. Tak naprawdę miałam wrażenie, jakbym cofnęła się dwadzieścia lat wstecz (o mamuniu, jak to brzmi!). Moi Dziadkowie (obie pary) mieszkają niedaleko zoo, i od czasu do czasu mnie tam zabierali. Wybieg dla niedźwiedzi wygląda identycznie, klatki z ptakami i mniejszymi zwierzakami również. Zoo zwiększyło asortyment o zwierzęta egzotyczne, takie jak lamy czy surykatki. Gdy byłam mała można tam było zobaczyć tylko zwierzęta występujące na terenie Polski.
Nadal jest malutkie zoo dla dzieci, gdzie można pogłaskać osiołka albo kozę. I wszystko to... Troszkę smutne.
Ilekroć wybieram się do zoo (a nie robię tego zbyt często) mam wrażenie, że te zwierzaki nie są tam szczęśliwe. Snują się z kąta w kąt albo tylko leżą, niemrawo machając ogonami. Na zwiedzających nie reagują, chyba, że liczą na jakieś frykasy (mimo wszechobecnych tabliczek z prośbami o niedokarmianie zwierząt wiele osób wciąż to robi; choć powinni sobie zdawać sprawę, jakie to może być niebezpieczne). Zoo w Poznaniu zrobiło na mnie inne wrażenie - jest ogromne, przestronne, zwierzaki mają mnóstwo miejsca. Tutaj wszystko jest ściśnięte i takie jakieś... Zakurzone.
Moje spojrzenie na zwierzęta w zoo nieco zmieniła książka, którą ostatnio przeczytałam. Zdałam sobie bowiem sprawę, że zwierzęta zamknięte całe życie w klatkach nie przeżyłyby w naturalnym środowisku tygodnia! Nie potrafią polować, nie będą potrafiły znaleźć schronienia czy uciec przed drapieżnikami. Najzwyczajniej w świecie nie dadzą sobie rady.
Tak samo, jakby dziecku wychowanemu w mieście nagle ktoś kazał wydoić krowę. Mogłoby się to skończyć prawdziwym nieszczęściem.
Książka, o której piszę, to Życie Pi Yanna Martela. Już dość dawno obejrzałam film, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Gdy tylko dowiedziałam się, że powstał on na podstawie powieści, zapragnęłam ją mieć. A gdy już zdobyłam, od razu zabrałam się za czytanie.
Życie Pi to opowieść o hinduskim chłopcu, którego rodzice są właścicielami zoo. Całe swoje życie spędził na obserwacji zwierząt, ich zachować i zwyczajów. Wie o nich więcej niż niejeden dorosły.
Poza tym Pi jest znakomitym pływakiem (w końcu został nazwany na cześć najsłynniejszego basenu świata!), nie lubi swojego pełnego imienia, i wierzy we wszystkich Bogów równocześnie, nie widząc w tym żadnych sprzeczności.
Gdy rodzice Pi podejmują decyzję o opuszczeniu Indii, chłopiec nie jest tym zachwycony. Nie ma jednak wpływu na to, co się stanie, więc z radością i optymizmem stawia czoła przygodzie. Niektóre ze zwierząt zostaję sprzedane, inne wraz z całym dobytkiem zapakowane na statek wyruszający w podróż do Kanady. Niestety, nie wszystko idzie zgodnie z planem. Sztorm zatapia okręt, a Pi ląduje w łodzi ratunkowej z małpą, hieną, ranną zebrą i ogromnym tygrysem bengalskim.
Tu zaczyna się jego niezwykła podróż, trwająca 227 dni, w czasie której chłopiec dryfuje po Oceanie Spokojnym w niewiarygodnym towarzystwie. Po dramatycznych chwilach przychodzi spokój, chwila refleksji, a następnie zmagań o przetrwanie. Całość poprzetykana różnymi filozoficznymi przemyśleniami naszego bohatera.
Jak Pi poradzi sobie w tej niezwykłej sytuacji? Czy uda mu się zapanować nad tygrysem? Czy w końcu dotrze do stałego lądu, czy już na zawsze stanie się dzieckiem oceanu?
Na te pytania, i wiele, wiele innych znajdziecie odpowiedzi w powieści Martela.
Ja się w tej książce zakochałam. Napisana prostym, aczkolwiek interesującym językiem, zgłębia mnóstwo zagadek i problemów egzystencjalnych. W książce padają pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi, ale pokazana jest filozofia życia, która mi osobiście wydaje się bardzo bliska.
Przeczytajcie koniecznie; ta książka jest tego warta.
Życie Pi
Yann Martel
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2013
zachęciłaś mnie :)
OdpowiedzUsuńoch, znam zarówno film, jak i książkę! jedno lepsze od drugiego ;)
OdpowiedzUsuńNie znam filmu, ani książki, ale zainteresowalam się :)
OdpowiedzUsuńWiem, że zwierzęta wychowane w niewoli nie przeżyły by na wolności, wiem że wiele gatunków w naturalnym środowisku jest zagrożone, ale nie lubię chodzić do zoo.
OdpowiedzUsuńDla mnie to zawsze bardzo trudne przeżycie, ale dla dzieci to ogromna frajda i motywacja do np nauki i szukania wiadomości o życiu fauny.
Filmu ne oglądałam, ale po książkę bardzo chętnie sięgnę:)
Ja po filmie trochę się zraziłam, ale może lepiej było zacząć od książki :) Zoo lubię, nasze gdańskie jest cudowne :)
OdpowiedzUsuńzoo... w moim rodzinnym mieście jest zoo. Kiedyś wyglądało jako tako, z egzotycznych zwierząt był słoń, lwy, tygrysy, małpki, oczywiście niedźwiedzie, wielbłądy itp. klatki małe (tygrys w klatce 3x2m), ale było zielono. Kilka lat temu zaczęli remont zoo, wycięli wszystkie drzewa, pobetonowali ścieżki... i zrobiło się... gorzej! zero cienia, zero drzew, klatki tej samej wielkości... mam porównanie, bo kilka innych "cywilizowanych" zoo zwiedziłam, widziałam, jak wyglądają zadbane zwierzęta, odżywione, czyste. Nie jestem przeciwniczką zoo, jestem przeciwniczką zoo-męczarni.
OdpowiedzUsuńo filmie słyszałam, ale nie oglądałam. Chyba trzeba to nadrobić:)
Książki nie czytałam, ale film oglądałam. I muszę przyznać, że film zrobił na mnie wrażenie - jest pełen alegorii, symboliki dzięki której można przekazać proste prawdy życiowe. Film niby dla dzieci, ale dorośli też nie będą się nudzić i przypomną sobie co tak naprawdę ważne jest w życiu. Dobry film rodzinny - polecam.
OdpowiedzUsuńTeż ją pokochałam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Dorota