Uff... W końcu troszkę odpoczęłam. Leniwy weekend to było dokładnie to, o czym marzyłam i czego potrzebowałam. Po tylu dniach pracy przydała się chwila wolnego na złapanie oddechu. Niestety - pogoda bardzo mnie rozczarowała. Od piątku wiał co najmniej szalony wiatr, który sprawiał, że nawet Ptysia uciekała do domu po kilkunastu minutach. A żeby było jeszcze weselej, wczoraj spadł śnieg. I to nie, że sobie poprószył mimochodem i stopniał przy pierwszych promieniach porannego słońca; zamiast tego znów przymroziło i dziś z porannego spaceru Tina wracała niesiona na rękach przez C., bo jej pytki zaczęły zamarzać... W związku z tym stwierdziłam, że jest to wymarzona wręcz pogoda na zweryfikowanie przydatności przepisu, z którego ostatnio nie wyszły mi pączki. Dam mu jeszcze jedną szansę - możliwe, że to ja zrobiłam coś nie tak... O wynikach dam Wam znać w najbliższych dniach, a dzisiaj będzie też słodko, choć zdecydowanie nie pączkowo.
Otóż miałam mały zapas białek (o tym, po czym mi zostały, też niedługo opowiem), i stwierdziłam, że trzeba coś z nich w końcu przygotować. A że akurat zaczynał się weekend... No przecież, że musi być ciacho!
Myślałam, muszę przyznać, raczej długo. Nie chciałam zwykłej bezy, za często ją przygotowuję i nieco już mi się przejadła... Nie mam jednak doświadczenia z pieczeniem innych ciast na samych białkach, a z moim niezbyt pozytywnym nastawieniem bałam się, że coś może nie wyjść. I wtedy mnie oświeciło!
Nie wiem - może za sprawą urodzin mojej Mamy, które przypadały ósmego (wszystkiego najlepszego Kochana!), a może tęsknoty za domem... Dość, że nagle w mojej głowie pojawił się obraz wyjątkowego tortu bezowego - dacquoise (czyt.: dakłas - na co sama bym w życiu nie wpadła...). Jest to ukochany tort mojej Mamy, który często kupowała w bydgoskiej cukierni Adama Sowy. I choć nie przepada ona za mdlącymi słodkościami, to ciacho wybitnie przypadło jej do gustu. Reszta domowników, ze mną na czele, podziela jej pogląd - torcik jest wyjątkowy. Słodka beza z chrupiącymi orzeszkami, a do tego świetnie ją uzupełniający krem kawowy. Ze względu na ten krem właśnie zdecydowałam się skorzystać z przepisu Liski - na innych blogach krem był karmelowy - kuszący, ale to jednak nie to... I choć kremy maślane nie są moimi ulubionymi, postanowiłam zaryzykować. I muszę przyznać, że się opłaciło, torcik bowiem wyszedł boski. Piekielnie słodki, to prawda, ale smak jest nieziemski. Najlepiej podawać go ze świeżymi owocami (u nas soczyste gruszki), które nieco złagodzą cały ten cukier. Mimo to uważam, że przepis jest bardzo udany i godny polecenia - beza z dodatkiem daktyli, suszonych śliwek i orzechów włoskich smakuje wprost obłędnie! Tego trzeba po prostu spróbować.
Dacquoise - torcik bezowy z kremem kawowym
Składniki:
(na ciasto o średnicy 20-22 cm)
beza:
- 4 białka
- 1/4 łyżeczki soli
- 180 g cukru
- 1 łyżka kakao
- 1 łyżeczka octu jabłkowego
- 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
- 40 g suszonych daktyli
- 40 g suszonych śliwek kalifornijskich
- 40 g orzechów włoskich
krem:
- 120 g miękkiego masła
- 80 g cukru pudru
- 2 łyżki Amaretto
- 3 łyżki mocnej, zimnej kawy
dodatkowo:
- 1 łyżka cukru pudru
- 50 g daktyli
- 25 g orzechów włoskich
Białka ubić z solą na sztywną pianę. Pod koniec ubijania partiami wsypywać cukier. Dodać kakao, mąkę i ocet, zmiksować. Wsypać drobno posiekane daktyle, śliwki i orzechy, dokładnie, ale delikatnie wymieszać łyżką.
Na papierze do pieczenia narysować dwa okręgi o średnicy 20 cm. Równomiernie wyłożyć masę bezową.
Podpiec w 180 st. C. przez 5 minut.
Następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i piec jeszcze 40-60 minut.
Uważać, żeby beza się zbytnio nie przyrumieniła.
Upieczone bezy dobrze wystudzić w uchylonym piekarniku.
Masło utrzeć z cukrem pudrem na puszystą, jasną masę. Powoli wlać Amaretto i kawę, cały czas miksując.
Na talerzu lub paterze ułożyć jeden krążek bezy do góry nogami, posmarować kremem, przykryć drugim krążkiem, delikatnie docisnąć.
Wierzch oprószyć przesianym cukrem pudrem, udekorować daktylami i orzechami.
Przechowywać w lodówce.
Smacznego!
I znów nie jestem pewna, do jakiej kategorii zaliczyć to ciasto...? A co tam, niech będzie, że tort. Na wielką imprezę do roli głównej się nie nada, ale na imieniny dla kilku bliskich osób będzie w sam raz. Szczególnie w towarzystwie mocnej, czarnej kawy, mmm... Pyszności!
Piękny. Moja mama by się w nim zakochała, bo uwielbia kawowe smaki.
OdpowiedzUsuńświetnie wygląda:) chyba też zrobię sobie taki:)
OdpowiedzUsuńTy wiesz, że ja nigdy bezy nie robiłam? ;) Muszę to nadrobić, bo uwielbiam !
OdpowiedzUsuńPięknie się prezentuje :) Do tego jeszcze, tak jak pisałas, świeże owoce - po prostu pycha! :)
OdpowiedzUsuńKruszynko, teraz już wiem ;) Spróbuj koniecznie, bezy są warte grzechu... :)
OdpowiedzUsuńBajeczny deserek! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa i moja mama również uwielbiamy bezy:-). Tort pierwsza klasa:-)
OdpowiedzUsuńKusisz! Musi być pyszny:) A co wypieków Sowy- też uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam i bezy, i kawę. Pyszności!
OdpowiedzUsuńmusiał być wspaniały!
OdpowiedzUsuńPycha! U-wiel-biam :D Sama jeszcze nigdy nie odważyłam się zrobić, ale widzę, że najwyższy czas to zmienić ;) Zima i u mnie powróciła, od kilku dni pada prawie bez przerwy...
OdpowiedzUsuńTakiej wersji tortu bezowego jeszcze nie jadłam:) wygląda świetnie:)
OdpowiedzUsuńoj zjadłabym takie ciacho i to z wielką przyjemnością:))
OdpowiedzUsuńspodobało mi się i chcę upiec ale zagubiłem się trochę w procedurze :(
OdpowiedzUsuńnajpierw ubić dokładnie
potem zmiksować
następnie delikatnie wymieszać
a to piana nie opadnie po tym miksowaniu? czy ma opaść i się nie przejmować tym?
bo wiesz bezy nie robiłem jeszcze i stad głupie pytania
Najpierw ubić pianę z białek, mikserem. Potem zmniejszyć obroty, żeby nie pryskało po ścianach, i partiami wsypywać cukier. Nie za dużo na raz, bo wtedy piana może opaść. Potem dodać kakao, mąkę i ocet, jeszcze raz zmiksować, żeby się całość połączyła. Na końcu wsypać bakalie, i wtedy już nie mikserem, tylko łyżką, wymieszać. Delikatnie, żeby piana nie opadła, ale dokładnie, żeby dobrze rozprowadzić bakalie w masie. Wtedy całość przełożyć na papier do pieczenia, i od razu wstawić do nagrzanego piekarnika - jak beza będzie czekać, to opadnie. Najlepiej włączyć piekarnik na samym początku, to się zdąży nagrzać, zanim przygotujesz bezę.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że teraz już jest wszystko jasne :)
Sama się lękałam pierwszej bezy, ale zobaczysz, że to dziecinnie proste, tylko trzeba uważać, żeby piana nie opadła :)