Jak już wcześniej wspominałam, mieliśmy z C. wolny weekend. Co się robi w takich rzadkich okolicznościach, kiedy oboje możemy się lenić, siedzieć pół nocy przy butelce czerwonego wina, wylegiwać się w łóżku, dopóki Ptysia nie zdecyduje, że już pora na spacer? Otóż, moi drodzy, filmy się ogląda. Tym razem nie mieliśmy filmowych planów sprecyzowanych, stwierdziłam więc, że poszukam czegoś z Johnnym Deppem - on bowiem gwarantuje dobrą zabawę. Kiedy znalazłam jego Mroczne cienie i odkryłam, że reżyserem jest Tim Burton nie mogłam uwierzyć, że mi ten film umknął. Uwielbiam bowiem ich obu, a ich obu razem już w ogóle! Wszystkie filmy, w czołówce których można przeczytać te dwa nazwiska zrobiły na mnie ogromne wrażenie, bardzo mi się podobały i uważam je za godne polecenia. Nie inaczej było i tym razem.
Mroczne cienie to historia rodziny Collinsów, których poznajemy w XIX wieku. Barnabas rozkochuje w sobie Angelique, która przypadkiem jest czarownicą. Kiedy ona wyznaje mu miłość, i okazuje się, że on nie odwzajemnia jej uczuć, Angie rzuca na niego klątwę. Ukochana Barnabasa rzuca się z klifu, czym doprowadza go niemal do szaleństwa. W akcie rozpaczy mężczyzna również skacze, jednak przeżywa upadek i zamienia się w wampira. Mieszkańcy pobliskiego miasteczka, za namowami Angelique, zamykają go w trumnie i zakopują na zawsze.
200 lat później rodzina Collinsów nie jest już tak potężna. Zamek popada w ruinę, interes rodzinny niemal nie istnieje. Kiedy przypadkiem trumna Barnabasa zostaje odkopana, a on uwolniony, postanawia sprowadzić rodzinę na właściwe tory. Z pomocą Elizabeth sprawia, że interes powoli odżywa. Barnabas zakochuje się w niani, która pracuje w zamku, a która przypomina jego tragicznie zmarłą ukochaną sprzed wieków. Wszyscy w domu mają jednak swoje tajemnice, które powoli wychodzą na jaw i nieco utrudniają sprawy. Dodatkowo na drodze znów staje mu Angie - wiedźma stworzyła bowiem imperium i nie da go sobie łatwo odebrać. Jak tym razem zakończy się ich osobista wojna...?
Historia jest bardzo w stylu Burtona - postacie są wyraziste, nietuzinkowe, kolorowe. Dla kontrastu opowieść jest mroczna, trup sieje się gęsto, całość jednak niepozbawiona jest specyficznego, charakterystycznego, momentami nieco czarnego humoru. Obsada jest imponująca - Depp, Pfeiffer, Bonham Carter - te nazwiska robią wrażenie. Gwarantuję, że film warty jest uwagi - nietuzinkowy, zapewnia naprawdę dobrą zabawę.
Mroczne cienie
2012
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Seth Grahame-Smith
Barnabas Collins: Johnny Depp
Elizabeth Collins: Michelle Pfeiffer
dr Julia Hoffman: Helena Bonham Carter
Angelique Bouchard: Eva Green
Obsada rzeczywiście imponująca .Nie oglądałam
OdpowiedzUsuńZupełnie nie kojarzę tytułu. Mnie zatem też umknął. Z tym, że mnie filmowo rzadko co nie umyka:)
OdpowiedzUsuńObsada zapewnia ciekawe oglądanie...
Dzięki za recenzję.
ja tez nie oglądałam :) pora nadrobić.
OdpowiedzUsuńPS Zrobiłam Twój "torcik wyjazdowy" z małymi modyfikacjami... przepis dzis na blogu, oczywiście zaznaczyłam inspiracje Twoim przepisem.:)
Uwielbiam filmy Burtona. "Mroczne cienie" jeszcze przed nami, ale z pewnością obejrzymy :)
OdpowiedzUsuńCholercia, a mnie jakos nie przekonal ten film, choc ogolnie lubie Burtona. Bylo kilka zabawnych momentow, ale ogolne wrazenie mizerne... Ale co kto lubi!
OdpowiedzUsuńNiezły film Burtona to prawda jednak jak dla mnie był zbyt mało "mHroczny". Jak na reżysera z bardziej stał sie komedią, co nie zmienia faktu , że na JD i Burtona nie należy narzekać bo zwyczajnie nie wypada;)
OdpowiedzUsuń