Dzisiaj mamy święto. Nie jestem pewna, z jakiej okazji - grunt, że dzień wolny trafił się i Dużemu, i mi. Jednocześnie. Do tego jest piękna pogoda - słonko, ciepełko... Żyć, nie umierać! Co zrobimy z tak pięknie rozpoczętym dniem? Nie wiem jeszcze, póki co jesteśmy na etapie precyzowania planów. Na razie cieszymy się swobodą.
Chciałabym zaproponować Wam dzisiaj deser, który sam w sobie nadal niezbyt mnie urzeka, ale w połączeniu z odpowiednimi dodatkami zjadam go z prawdziwą przyjemnością. Upieczona śmietanka - tak w skrócie można określić creme brulee. Nic specjalnego. Ale z charakterystyczną, karmelową skorupką nabiera zupełnie nowego charakteru. Dając się ponieść fantazji skorzystałam z propozycji znalezionej w Desserter 1001 opskrifter i zamiast tradycyjnej już wanilii dodałam... Lawendy. Jeśli ktoś jej nie lubi, z pewnością na wstępnie zrezygnuje z przepisu, gdyż jej smak jest tu bardzo wyczuwalny. Nie jest jednak natarczywy. Jeśli ktoś się boi, może spróbować z 1 łyżeczką na początek, ale moim zdaniem 1 łyżka jest rozwiązaniem idealnym - wiemy, że jemy lawendę, ale nie zalatuje mydłem... Do tego karmel na wierzchu, i można delektować się pysznościami. Oczywiście, jeśli ktoś ma palnik, sprawa jest ułatwiona, ale ten gorący z patelni też jest w porządku. Przynajmniej moim zdaniem. Bo dlaczego przeszkodą w przygotowaniu creme brulee ma być brak tego, kluczowego do tej pory, narzędzia? Trzeba umieć sobie radzić, a wiadomo - Polak potrafi...
Kilka słów chciałabym napisać dodatkowo o książce, z której skorzystałam. W Desserter naprawdę jest 1001 przepisów. Z czego na jednej stronie jest duże zdjęcie, obok przepis, a na marginesie cztery inne wariacje na temat. Moim zdaniem jest to bardzo dobra forma dla początkujących, którzy boją się eksperymentów. Kilka razy korzystając z podanych wariacji, w końcu uczymy się wymyślać własne. A jak wiadomo, to właśnie kreatywność daje tyle radości z zabaw w kuchni. Dlatego serdecznie polecam nie tylko ten jeden deser, ale całą książkę.
Lawendowo-miodowy creme brulee
Składniki:
(na 6 porcji)
- 400 ml śmietany kremówki (38%)
- 200 mleka
- 1 łyżka suszonych kwiatów lawendy
- 55 g miodu
- 5 żółtek
- 40 g cukru
dodatkowo:
- 4 łyżki cukru
Śmietanę z mliekiem i lawendą zagotować. Zdjąć z ognia, dodać miód, dokładnie wymieszać i zostawić do ostudzenia.
Przecedzić.
Żółtka ubić na puszystą, jasną masę z cukrem. Powoli wlać ostudzoną śmietanę, cały czas miksując na najniższych obrotach.
Gotową masę przelać do 6 kokilek.
Piec w 120 st. C. przez 60-70 minut.
Ostudzić, a następnie schłodzić w lodówce przez kilka godzin.
Cukier skarmelizować na suchej patelni. Gorącym polać zimne desery, podawać od razu.
Smacznego!
Hmm... Pamiętacie, że wspominałam o nowej foremce? Mam nadzieję, że już niedługo będę miała okazję ją wypróbować, i podzielić się jakimś pysznym przepisem. Nie mogę się doczekać jej debiutu w mojej kuchni.
Ja z kolei creme brulee uwielbiam, nie moge mu sie oprzec. Z tych wariantow, ktore testowalam, najbardziej smakowal mi chyba z zielona herbata. Z lawenda jeszcze nie jadlam, ale brzmi intrygujaco!
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy deser :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam creme brulee, ale z lawendą to dopiero musi być pycha!
OdpowiedzUsuńlawendowo miodowy?
OdpowiedzUsuńniebiański!
Brzmi i wygląda smacznie... :)
OdpowiedzUsuń