Poszłyśmy z Ptysią na spacer. Pierwszy raz od nie wiem kiedy zaświeciło słońce, bez gwarancji, że jutro ten cud powtórzy. Dlatego nie mogłyśmy przepuścić okazji. W parku mnóstwo ludzi z psami - zupełnie malutkimi, szybko przebierającymi nóżkami za właścicielem ze zbyt wydłużonym krokiem; dużymi, kroczącymi dostojnie przy nodze; wesołymi, obwąchującymi wszystko i wszystkich, co obwąchać się da, nie powarkując ani nie tupiąc; starszymi, które po prostu cieszą się ciepłem.
Liści na drzewach nie ma, więc promienie bez problemu przebijają się przez gałęzie aż do samej ziemi. Powoli topniejący śnieg zasila potoczki spływające alejami. Plask, plask, idziemy powoli obok siebie, rozkoszując się dniem.
Zaczęłam się zastanawiać - dlaczego najlepsze teksty przychodzą do głowy, kiedy absolutnie nie ma możliwości ich zapisania? I chociażbym je w kółko powtarzała całą drogę do domu, złote myśli znikają lub wydają się banalne. Nie, to musiało być inaczej. Przecież te kilka zdań miało tak cudną melodię, pasowały do siebie, cóż to byłby za początek... Troszkę jak ze snami - tuż po przebudzeniu wydają się magiczne, podczas mycia zębów bledną, żeby przy śniadaniu wydać się tylko nic nie znaczącymi obrazami. Z jednej strony mnie to fascynuje, z drugiej zasmuca. Bo ile wyjątkowych słów zniknęło w tak prosty, nie dający się opanować, sposób?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz