Tak, tak, jesień nadchodzi nieubłaganie. W czwartek pierwszy raz od dłuższego czasu po wieczornym spacerze z psem zrobiłam sobie gorącej herbaty z cytryną. W lecie herbaty praktycznie nie pijam (chyba, że mrożoną), za to jesienią i zimą pochłaniam hektolitry - nic tak nie ogrzeje zmarzniętych palców jak kubek z gorącym płynem (kakao sprawdza się całkiem nieźle w tej roli) i nie poprawi nadszarpniętego aurą nastroju. Z nastawieniem do życia wszystko było w porządku, ale dłonie miałam przeraźliwie zimne, w związku z tym w ulubionym czarnym kubku zaparzyłam herbatę, posłodziłam i wrzuciłam plasterek cytryny. W całym domu zrobiło się jakby cieplej i przytulniej.
W sobotę zmieniła mi się cyferka w tej magicznej liczbie, na pytanie o którą kobiety zazwyczaj udzielają wymijających odpowiedzi. Z tej okazji do całej fury prezentów, które skutecznie wyłudzałam od C. przez cały tydzień doszła śliczna, fioletowa, bezprzewodowa myszka (jupi!); była też wspaniała kolacja składająca się między innymi z szampana, czerwonego wina (w umiarkowanych ilościach, bo w niedzielę musiałam wstać o piątej), przepysznej sarniny z sosem na bazie czerwonego wina, gotowanych warzyw i lodów w nieograniczonej ilości na deser. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że takie rzeczy będę jadła na własnym stole, i że ktoś je dla mnie w mojej kuchni przygotuje.
Dobrze jest mieć urodziny.
Za wszystkie życzenia serdecznie dziękuję - miło, że pamiętaliście (tym bardziej, że ja jestem okropna, i zazwyczaj nie pamiętam...).
Wczoraj natomiast znów siedziałam po południu sama w domu, z tym, że przed wyjściem do pracy C. obiecał mi naleśniki po powrocie. Tylko że ja byłam głodna już. Naleśników zrobić nie umiem, za to wszelakie placuszki i tym podobne wytwory nie są mi obce. Patrząc na ulubioną zieloną miskę pełną jabłek przypomniały mi się placuszki mojej Babci - trochę inne niż wszystkie. Tak właściwie to bardziej jabłka w cieście. Jabłka obieramy, wykrawamy gniazda nasienne i kroimy w dość grube plastry, które następnie należy zanurzać w cieście i takie cuda usmażyć na patelni. Owoce nabierają tej cudownej miękkości i aromatu - ach, uwielbiam...
Moje placuszki są waniliowe, bo akurat miałam taki jogurt. Można dać naturalny, lub po prostu mleko. Konsystencja ciasta zależy od gęstości użytego płynu - przy mleku trzeba dodać zdecydowanie więcej mąki. Mój jogurt był pitny, przy gęstszym mąki trzeba dać mniej, lub dolać mleka. Proporcje są więc raczej orientacyjne - ciasto powinno być dość gęste, żeby ładnie oblepiało kawałki owoców. Zamiast smażyć na patelni posmarowanej masłem, można dodać trochę tłuszczu - masła lub oleju - do masy. Wszystkie chwyty dozwolone. A z reszty ciasta można usmażyć puste placuszki - mi tym razem wyszły takie dwa.
I, uwaga, to nie błąd - w przepisie nie ma cukru. Z tego względu, że uwielbiam placuszki ze słodkimi dodatkami, ciasto zazwyczaj robię bardziej neutralne w smaku - dzięki temu efekt finalny nie jest przesłodzony. Poza tym mój jogurt był już troszkę słodki...
Mi te placuszki przypomniały śniadania dzieciństwa, kiedy budząc się czułam ten niesamowity aromat w całym domu. Wtedy podawane były z cukrem pudrem - teraz najbardziej lubię dodatek złotego syropu. Polecam - są wspaniałe, nie tylko na śniadanie, ale też na przykład podwieczorek.
Waniliowe placuszki z jabłkami
Składniki:
(na około 20 sztuk)
- 100 g mąki pszennej
- 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
- 1/4 łyżeczki soli
- 1 jajko
- 250 g jogurtu waniliowego (0,1%)
- 3 jabłka
dodatkowo:
- masło do smażenia
Jabłka obraż, wydrążyć gniazda nasienne. Owoce pokroić w 3-5 mm plastry.
Jajko roztrzepać w misce. Wlać jogurt, połączyć. Dodać przesianą mąkę z sodą i solą, dokładnie wymieszać trzepaczką.
Plastry jabłek maczać w cieście, smażyć na rozgrzanej patelni z masłem z obu stron na złotobrązowy kolor.
Podawać ciepłe z cukrem pudrem lub złotym syropem.
Smacznego!
Dzisiaj, mimo przelotnych opadów, pogoda całkiem dopisuje, więc mam nadzieję, że lato pobędzie z nami jeszcze trochę, a ukochany kubek poczeka w szafce na swój czas.
Tak się zastanawiam - podobno zdjęcia jedzenia na niebieskim tle są nieapetyczne. Jeśli chcesz się odchudzić - jedz na niebieskich talerzach, bo z nich tak dobrze nie smakuje i zjesz mniej. Myślicie, że to prawda...?
mam to samo ;) zimą herbatkę pijam z dzbankami, tą z cytrynką.. kocyk i książka - świetny relaks.
OdpowiedzUsuńLatem się nie chce.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie;)
niesamowicie wyglądają :)
OdpowiedzUsuńboskie te placuszki
OdpowiedzUsuńChcę Ci oficjalnie powiedzieć, że dzięki Tobie jutro robię placki! Po prostu nie, muszę, i tyle! Plackowa potrzeba :)
OdpowiedzUsuńA co do niebieskiego... Hmm, nie mam niebieskich talerzy (najwyżej z drobnymi akcentami), więc nie wiem. Chociaż... w niebieskiej miseczce moje śniadanie wygląda zawsze dosyć osobliwie, co by tam nie było. Kolory się "psują".
Tak, plackowa potrzeba czasami przychodzi, i nie sposób z nią walczyć ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Wspaniale wyglądają
OdpowiedzUsuńcudo!!! ja wczoraj rozpoczęłam sezon herbatkowo-jesienny ;)
OdpowiedzUsuńnie da sie przejsc obojetnie obok zapachu racuchow ;D
OdpowiedzUsuńomomom ,waniliowe cuda !
OdpowiedzUsuńSto lat!
OdpowiedzUsuńA jesien wlasciwie lubie. Pewnie dlatego, ze jakos bardziej niz lato zacheca do siedzenia na kanapie z goraca herbata i dobra ksiazka...
Porywam kilka...:)!
OdpowiedzUsuńNajlepszego :D Dzisiejsza deszczowa pogoda idealnie świadczy o tym, że zima tuż tuż. Herbata też będzie u mnie wypijana w hektolitrach - dzisiaj siedzę z filiżanką earl grey'a :) A takie placuszki to wspaniałe śniadanie :)
OdpowiedzUsuńWspaniały pomysł z tymi maczanymi w cieście jabłkami, niby to tylko placuszki, a jednak dość oryginalne i co najważniejsze smak przenosi w czasy dzieciństwa, a to bardzo miłe uczucie :)) Co do niebieskiego to na mnie chyba nie działa, za dużym łasuchem jestem :P
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuń