W poprzednim wpisie delikatnie zasugerowałam, co mam zamiar przygotować. Nie, nie zajęło mi to aż czterech dni. Ale łatwo nie było...
W czwartek po powrocie z pracy dzielnie zabrałam się za ciasto. Parzone, jak na karpatkę - którą robiłam swego czasu często, na początku mojej przygody kulinarnej. Zawsze wychodziła idealna, a jedynym sekretem był fakt, że przygotowywałam ją... Z paczki. I wcale się tego nie wstydzę! Eksperymenty z gotowcami zachęciły mnie do dalszych, samodzielnych prób. Bez nich z pewnością w tej chwili nie potrafiłabym upiec sobie bułek na śniadanie.
Wracając do tematu - myślałam, że z eklerkami będzie równie łatwo. A tu klapa. Pierwsze dwie próby okazały się całkowitą porażką. Ciastka owszem, urosły, żeby chwilę po wyjęciu z piekarnika spektakularnie opaść. Do tej pory nie mam pojęcia, co robiłam źle. Zniechęcona, trzecią próbę odłożyłam na dzień następny. Korzystając z tego samego przepisu otrzymałam wyrośnięte, puste w środku, chrupiące, delikatne eklerki! Na czym polega sekret? Nie wiem. Po prostu w końcu się udały. I zniknęły w mgnieniu oka. Cóż, nie jest to żadne arcydzieło, ale z pewnością podejmę kolejne próby. Teraz może być już tylko lepiej, prawda...?
Ciasto parzone jest kapryśne, ale przy odpowiedniej dawce cierpliwości w końcu się uda. Wydaje mi się, że po prostu trzeba je wyczuć. I oczywiście dogadać się z piekarnikiem - różnica w długości pieczenia między różnymi modelami może być całkiem spora.
Skorzystałam z przepisu z Ciast. Coraz bardziej lubię tą książkę.
Składniki:
(na 10-12 sztuk)
(na 10-12 sztuk)
ciasto:
- 75 g masła
- 250 ml wody
- 125 g mąki
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1/4 łyżeczki soli
- 4 jajka
masa:
- 400 ml śmietany kremówki (38%)
- 1,5 łyżki cukru waniliowego
- 1,5 łyżeczki ekstraktu z pomarańczy
dodatkowo:
- 95 g ciemnej czekolady (70%)
- 2 łyżki śmietany kremówki (18%)
Masło zagotować z wodą. Kiedy całkowicie się rozpuści, wsypać przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia oraz solą i mieszać łyżką, aż masa nie zacznie odchodzić od ścianek garnuszka. Ostudzić.
Do zupełnie chłodnej masy wbijać po kolei jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu.
Gotową masę wykładać łyżką lub szprycą na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, formując podłużne eklerki (9x3 cm) i zachowując odstępy między nimi.
Piec 25-30 minut w 210 st. C.
Jeszcze ciepłe przekroić wzdłuż na pół.
Ostudzić.
Kremówkę ubić z dodatkiem cukru waniliowego. Pod koniec wlać ekstrakt.
Gotową masą przełożyć eklerki.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej z kremówką.
Polać przełożone ciastka.
Swoją drogą - eklerki zawsze kojarzyły mi się z kremem budyniowym, a ptysie z bitą śmietaną. Ale skoro życzenie zostało dokładnie sprecyzowane, nie pozostało mi nic innego, jak się dostosować. Czy to nadal prawdziwe eklerki? Nie mam pojęcia. Grunt, że są pyszne.
Kiedy zobaczyłam żonkile, nie mogłam sobie odmówić przyjemności zakupu. Żółciutkie, słonecznią się w szklance na stole. I nie umiem się nie uśmiechnąć, kiedy chociażby przypadkiem, na nie zerkam.
Kiedy zobaczyłam żonkile, nie mogłam sobie odmówić przyjemności zakupu. Żółciutkie, słonecznią się w szklance na stole. I nie umiem się nie uśmiechnąć, kiedy chociażby przypadkiem, na nie zerkam.
Pracuję nad parzonym bez jaj. Raz mi się udało, ale nie zapisałam jak robiłam i teraz mogę się tylko ugryźć w nogę :-( Jak mi się chce eklerka! Buuuuu! Chyba w ten weekend znów spróbuję. Dzięki za inspirację :-)
OdpowiedzUsuń