Uwielbiam czerwone pomarańcze. Smakiem nie różnią się aż tak bardzo od tych zwykłych (choć są słodsze i jakieś takie... Lepsze), ale ten kolor... Intensywna, krwista czerwień za każdym razem wprawia mnie w zachwyt, gdy przekrawam je na pół. Mają w sobie coś wyjątkowego; coś, czemu nie potrafię się oprzeć. I to właśnie dla nich przejeżdżam dziesiątki kilometrów na bazar w Aarhus, bo to jedyne miejsce, gdzie udało mi się je znaleźć.
W sobotę więc ruszyliśmy na zakupy. Całą drogę drżałam niemal z podekscytowania - czy będą...? To w końcu sezon, ale kto wie... Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, niemal biegłam do sekcji z warzywami i owocami. A tam, ukazały mi się one. Całe góry na każdym ze stoisk. Uff... Można iść dalej. Najpierw bowiem wchodzimy do innego sklepu, gdzie również można kupić wspaniałości, o których na co dzień mogę tylko marzyć. I tak w naszym koszyczku wylądowały najlepszej jakości oliwa z oliwek, trufle zakonserwowane tylko w wodzie i soli, którymi C. podekscytował się nie na żarty, krem kasztanowy i kasztanowa mąka, które mnie z kolei przyprawiła o szybsze bicie serca, a na deser - wielkie opakowanie chałwy. Wychodziłam stamtąd niemal w pełni usatysfakcjonowana. Dłuższy postój przy stoiskach warzywnych zaowocował dużą ilością czerwonych pomarańczy w naszych siatkach, trzema gigantami w tradycyjnym, pomarańczowym kolorze; tak słodkimi, że nie potrafiliśmy się im oprzeć, pomidorami różnej wielkości, pigwami, które były miłym zaskoczeniem, czosnkiem, nieziemsko ostrymi papryczkami chilli i... Parchatymi ogórkami. Wiem, wiem, to niezbyt eleganckie słowo, w ogóle do bloga kulinarnego niepasujące. Ale co zrobić - nie mam pojęcia, jak te dziwactwa się nazywają. C. kupił je jakoś tak mimochodem, że się nawet zorientować nie zdążyłam. Sztuk cztery. Wyglądają jak parchate ogórki gruntowe, a po przekrojeniu wyglądają też trochę jak ogórki, ale z dyniowymi pestkami. W smaku gorzkawe, czego C. nie przewidział. I teraz ja muszę wymyślić, jak je zjeść...
Jakieś pomysły...?
Gwiazdami dzisiejszego wpisu są oczywiście pomarańcze. Już następnego dnia zamieniłam część z nich w urocze babeczko-muffiny, które chodziły mi po głowie od dawna. Nie mam pojęcia, skąd mi się wziął ten pomysł, bo żadnego satysfakcjonującego mnie przepisu znaleźć w sieci nie mogłam. W końcu sięgnęłam po Indulgent cakes The Australian women's weekly (jeden z przedświątecznych nabytków, który zawojował moje serce pięknymi zdjęciami i wiele obiecującymi przepisami), i przepis na podobne babeczki przerobiłam nieco, żeby pasowały do mojej idei. W oryginale wypiek podaje się z kandyzowanymi pomarańczami i lodami; u mnie plasterki cytrusów wylądowały na dnie foremek, żeby po upieczeniu dumnie prezentować swoją czerwoną barwę już na wierzchu. Nie zmieniłam samej receptury na muffiny - migdałowo-pomarańczowe, dość ciężkie i nadal słodkie (choć ilość cukru zmniejszyłam o ponad połowę). I tak, w przepisie jest oliwa, nie olej. Czuć jej charakterystyczny zapach podczas pieczenia, i na ciepło można wyczuć jej smak w wypieku. Gdy babeczki stygną, cała ich oliwowość się ulatnia; nie bójcie się więc tego połączenia.
Są wyśmienite na ciepło (koniecznie z lodami!), ale na zimno też spisują się znakomicie. Malutkie, poręczne; znikają nie wiadomo kiedy.
Odwracane babeczki z czerwonymi pomarańczami
Składniki:
(na 16 sztuk)
- 185 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
- 120 g mielonych migdałów
- 125 g cukru
- 125 ml oliwy
- skórka otarta z 1 czerwonej pomarańczy
- 125 ml soku z czerwonych pomarańczy
- 3 jajka
dodatkowo:
- 1,5 czerwonej pomarańczy
Formę na muffiny wysmarować masłem. Na dnie każdego wgłębienia ułożyć kółeczko wycięte z papieru do pieczenia, a na nim plastry pomarańczy grubości 3-4 mm.
Mąkę przesiać z proszkiem i sodą, wymieszać z migdałami i cukrem. Jajka roztrzepać, połączyć z oliwą, sokiem i skórką z pomarańczy. Mokre składniki wlać do suchych, wymieszać.
Ciasto przełożyć do formy.
Piec w 180 st. C. przez 25 minut.
Przestudzić w formie 10-15 minut, następnie wyjąć, obracając do góry spodem.
Podawać na ciepło lub po wystudzeniu.
Smacznego!
Jak myślicie, ładnie by taka babeczka wyglądała w wielkanocnym koszyczku...?
Świetny pomysł,piękne.
OdpowiedzUsuńJak uroczo wyglądają. Małe cuda:)
OdpowiedzUsuńWspaniałe :D Aż żal je jeść ;)
OdpowiedzUsuńSuper zaskakujące i przeurocze...
OdpowiedzUsuńA można zobaczyć te parchate ogórki? Bardzo mnie zaintrygowały :) Babeczki ciekawe i w koszyczku ładnie będą się prezentowały :)
OdpowiedzUsuńZagapiłam się, niestety; C. pożarł w końcu, zanim zdążyłam je obfotografować.
UsuńAle jak następnym razem kupię (a pewnie kupię, bo wygląda na to, że C. w nich zasmakował), to zdjęcia zrobię i na bloga wrzucę :)
Kurcze, Gin, świetne babki;-)
OdpowiedzUsuńParchate ogórki zrobiły mi poranek:-))))))
Ja nie potrafię ich upolować w Polsce, ich tu nie ma po prostu!
OdpowiedzUsuńW lidlu są. W siatkach pakowane. Pomarańcze nie parchate ogórki:)
UsuńCudo! :)
OdpowiedzUsuńCudowne babeczki, zjadłbym wszystkie! :)
OdpowiedzUsuńCudne babeczki :))
OdpowiedzUsuńCiekawy pomysł z takim pomarańczowym spodem ;)
OdpowiedzUsuńMmmm, bardzo apetyczne babeczki
OdpowiedzUsuńŚliczne te babeczki! Ja też lubię czerwone pomarańcze, muszę jakieś ciacho z nimi upiec :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę takich wspaniałości na targu :)
Prezentacja naprawdę boska :D Uroczo wyglądają :D
OdpowiedzUsuń