Wstyd się przyznać, ale zupełnie wyleciało mi z głowy znaczenie pierwszego dnia września. Trochę się ostatnio u mnie dzieje, planuję kilka różnych rzeczy, lub powierzając planowanie innym, zajmuję się tylko przyjemną stroną zagadnienia, czyli przygotowywaniem słodyczy. W ferworze pieczenia tych wszystkich przeszłych, przyszłych i obecnych ciast, zapomniałam, że wczoraj był pierwszy dzień szkoły. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że szkołę jako taką, czyli liceum, ukończyłam szczęśliwie dziewięć lat temu, i wszystkie moje późniejsze uczelnie rozpoczynały zajęcia w innym terminie: w październiku, gdy studiowałam w Polsce, a już w sierpniu, odkąd rozpoczęłam edukację w Danii (tak, tak biedne duńskie dzieci mają tylko pięć tygodni letnich wakacji!). Od dawna więc wrzesień nie oznacza dla mnie powrotu do szkoły. Są to urodziny Babci i moje, rocznica ślubu Rodziców, a w tym roku również wesele siostry C. Wydarzenia zdecydowanie radośniejsze od powrotu w szkolne mury (choć ja, muszę przyznać, po dwóch miesiącach wakacji zazwyczaj już za tym tęskniłam. Po pierwszej kartkówce za to wyrzucałam sobie, jak mogłam być tak głupia).
A u Was jak tam ze stosunkiem do tego, bądź co bądź, wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju dnia? Czekacie, tęsknicie, czy wręcz przeciwnie - macie nadzieję, że nigdy nie nadejdzie? Czy tak jak ja, zapomnieliście, jak specjalna to data? A może macie już na tyle duże pociechy, że to one przypominają Wam o nadchodzącym pierwszym września...?
Dla mnie wrzesień to, generalnie, początek jesieni. Choć do tej kalendarzowej jeszcze niemal trzy tygodnie, to jedna ta za oknami przekonuje, że to już czas. Liście tracą soczysty, zielony kolor na rzecz intensywnego złota lub ciemnej czerwieni, z czasem przechodzących w ponure brązy. Wiatry i straszące deszczem chmury przekonują, że lato już za nami. I choć zdarzają się naprawdę ciepłe, słoneczne dni, to to ciepło jest jakieś inne - łagodniejsze, stonowane, lekko zamglone... Jesienne, jednym słowem.
Na osłodzenie tych szaro-burych dni mam dla Was coś szczególnego.
Deser ten przygotowałam już naprawdę dawno, a przepis podrzuciła mi Maggie. Zaproponowała wtedy wspólne przygotowanie puddingu; po przeczytaniu przepisu na Justa taste nie wahałam się ani chwili. Tak naprawdę nie wiem, czy Maggie kiedykolwiek go spróbowała - zamknęła bloga, zanim zdążyłyśmy wspólnie opublikować przepis. I tak zdjęcie czekało zapomniane w folderze, aż do dzisiaj. Bo uznałam, że to idealny deser na teraz - słodki, sycący, wyjątkowy za sprawą solonego karmelu, którego połączenie ze słodkim bananem i kremową, rozpływającą się w buzi masą, gwarantuje cudowne doznania. Temu deserowi nie można się oprzeć, i choć ma sporo kalorii, to smakuje tak dobrze, że można zapomnieć o wyrzutach sumienia.
Do solonego karmelu jeszcze wrócę - ten smak jest naprawdę absolutnie wyjątkowy. Trzeba tylko uważać, żeby posolić go w sam raz - wystarczająco, żeby było czuć delikatny smak soli, która wspaniale podbija słodycz; a jednocześnie nie za dużo, bo taki słony będzie wykrzywiał buzie zamiast wywoływać wyraz rozkoszy. Najlepiej więc dodawajcie sól po odrobinie i smakujcie, czy to już.
Waniliowy pudding z bananami i solonym karmelem
Składniki:
(na 4 porcje)
karmel:
- 80 g cukru
- 2 łyżki wody
- 30 g masła
- 40 ml śmietany kremówki (38%)
- 1/2 łyżeczki soli
pudding:
- 315 ml mleka
- 75 g budyniu waniliowego (proszek)
- 75 g serka kremowego
- 140 ml słodzonego mleka skondensowanego
- 70 ml śmietany kremówki (38%)
dodatkowo:
- 1 banan
Karmel:
Cukier z wodą umieścić w garnku o grubym dnie. Podgrzewać na niewielkim ogniu (nie mieszać), aż nabierze głębokiej, złoto-brązowej barwy. Zdjąć garnek z ognia, dodać pokrojone w kostkę masło i wymieszać. Powoli wlewać śmietanę, cały czas mieszając (może pryskać). Na końcu dodać sól, wymieszać.
Przełożyć sos do szklanego naczynia, ostudzić.
Do chwili podania przechowywać w lodówce.
Mleko wymieszać z budyniem, zagotować, cały czas mieszając. Zdjąć z ognia i ostudzić.
Serek dokładnie wymieszać z mlekiem skondensowanym, żeby nie było grudek.
Kremówkę ubić na sztywno. Dodać do serka, połączyć. Partiami dodawać masę do ostudzonego budyniu, dokładnie wymieszać.
Masę przełożyć do szklanek, przechowywać w lodówce do chwili podania.
Przed podaniem na pudding wyłożyć pokrojonego w plastry banana i całość polać sosem karmelowym.
Smacznego!
A ja tymczasem, jak na porządnego ucznia przystało, idę się chłonąć wiedzę na temat jeży oraz zagrożeń spowodowanych coraz większym spożyciem alkoholu wśród duńskiej młodzieży. (Nie, nie zrobiłam błędu. Jeży.)
Nie miałam okazji próbować solonego karmelu. Wygląda zachęcająco! :)
OdpowiedzUsuńTak, niestety, u mnie, podobnie jak u Ciebie, też szaro-buro, więc sobie też dziś ugotowałam budyń :-)
OdpowiedzUsuńW tym roku miałam wyjątkowo przykry 1 września, bo oblałam kolejny egzamin na prawko. I zdarzyło się jeszcze kilka innych niefortunnych zdarzeń. Tylko taki budyń może mnie uratować :D
OdpowiedzUsuńOŁ NOŁ!
OdpowiedzUsuń:D
Kochana nie rób mi tego :D psia krew, chcę taki deserek . TERAZ :D
Uwielbiam karmel, a solony musi być obłędny, a ja chcę przejść na dietę - jak?
OdpowiedzUsuńNo nie da się ;)
UsuńSolony karmel jest pyszny<3 Deser na pewno jest pyszny!: )
OdpowiedzUsuńO ranyyyy! Robię. Koniecznie. Ależ wygląda. Już domyślam się jak smakuje.... A co do pierwszego września - moja Mama ma wtedy urodziny, więc to dla mnie bardzo przyjemny dzień :)
OdpowiedzUsuńSolony karmel? Ale dziś mam na niego ochotę. Cóż za pychota :)
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu spróbować takiego karmelu :)
OdpowiedzUsuńwygląda rewelacynie, chetnie bym spróbowała:)
OdpowiedzUsuńteż bym chciała trochę nieba w buzi, poproszę o łyżeczkę
OdpowiedzUsuńPoczątek jesieni, jestem za rozpoczęciem na słodko, przynajmniej podniesie się trochę cukru we krwi :)
OdpowiedzUsuńTaki deserek powinien osłodzić choć trochę w te deszczowe dni :)
Solony sos karmelowy uwielbiam. Deser to bomba kaloryczna, ale są i tacy szczęściarze na świecie, którzy nie muszą ich liczyć (ja do niech niestety nie należę). Za to mój bratanek byłby takim smakołykiem zachwycony. Jak i powrotem do szkoły, nie jestem pewna, czy akurat z powodu kartkówek, ale na pewno z powodu dawno niewidzianych znajomych.
OdpowiedzUsuńKocham solony karmel. Z takim puddingiem musi być niesamowity :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
siwapiecze.blogspot.com
Ja też już czuję jesienną aurę, ale w sumie po tym upalnym lecie nawet się cieszę z tego w tym roku :)
OdpowiedzUsuńPudding wygląda bajecznie *.*
Deser jak marzenie, znakomity! :) Ja na szczęście mam jeszcze miesiąc wakacji, więc nie zaprzątam sobie głowy 1 września ;)
OdpowiedzUsuńklasyczne i pyszne :)
OdpowiedzUsuńO kurcze, coś dla mnie, uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńPorywam cały pucharek!
OdpowiedzUsuńMam wielką słabość do solonego karmelu.
Dla mnie też lato to czysta teoria. Solony karmel uwielbiam, wczoraj jadłam lody o jego smaku:)
OdpowiedzUsuńW Szczecinie lato w tym roku nie chce odpuścić, wciąż mamy piękne słonko i dość wysoką temperaturę, ale na taki deser, to ja się skuszę przy każdej pogodzie! Mam tyle przepisów do przetestowania, że w weekend chyba z kuchni nie wyjdę;)!
OdpowiedzUsuńsolony karmel to moja wielka miłość, muszę zrobić! :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam solony karmel. Nic tak nie podkręca słodkości jak właśnie.. sól :D Pycha :)
OdpowiedzUsuńJeszcze takiego puddingu nie jadłam. Jestem ciekawa jego smaku :-)
OdpowiedzUsuńmmmm lubię i to bardzo :)
OdpowiedzUsuńMmm totalna rozpusta! :)
OdpowiedzUsuńJak ja lubię takie desery. Ten pudding wygląda obłędnie :) A ten solony karmel to dla mnie coś nowego, ciekawego. Chętnie spróbuję :)
OdpowiedzUsuńSolony karmel to najlepsza rzecz na świecie :)
OdpowiedzUsuńOstatnio próbowałam lodów z orzeszków ziemnych i były extra słodko-słone. Ten przepis również brzmi zachęcająco ;)
OdpowiedzUsuń