Na początek może odpowiem na pytanie powtarzające się nieustannie - do szkoły poszłam jako uczennica, nie nauczycielka, choć może w moim wieku nie powinnam się do tego przyznawać... Z drugiej strony Dania ma to do siebie, że tu osoby nawet w okolicach sześćdziesiątki śmiało idą się uczyć, i nikogo to nie dziwi, i nikt na nich nie patrzy z politowaniem kątem oka. Cieszy mnie to ogromnie i utwierdza w przekonaniu, że szkoła językowa to jak najbardziej miejsce dla mnie.
Muszę przyznać, że pierwszy dzień nieco mnie rozczarował - dostałam ksero tekstu, który pozostali uczniowie mieli przeczytać przez zimowe wakacje, po piętnastu minutach dyskusji na temat zostaliśmy podzieleni na grupy, i przez kolejne dwa tygodnie w tychże grupach będziemy przygotowywali prezentację. Trafiło mi się dwóch dopiero co nie-studentów, i żeby zrozumieć ich poczucie humoru, musiałam cofnąć się mentalnie do liceum. Do tego trzeci pan, którego głównym zainteresowaniem jest aktualnie olimpiada, i o niczym innym nie mówi. Jest jeszcze dziewczyna z Indii - bardzo sympatyczna, ale pojawia się i znika w niezrozumiałym dla mnie systemie.
Po ponad dwóch godzinach prób i błędów dojścia z nimi do ładu, trafiłam na kolejne zajęcia, które polegają na zajęciu się sobą. Dopóki siedzi się cicho i nie przeszkadza, można robić, co się chce. Teoretycznie mamy się w tym czasie uczyć, praktycznie szczęśliwcy, którzy załapią się na stanowisko przed komputerem spędzają dwie godziny na twarzoksiążce, reszta gra w scrable, nieliczni odrabiają zadania domowe. Sama usiadłam w kąciku, przeczytałam zadany tekst, a potem sięgnęłam po książkę.
Kolejne dwa dni wyglądały podobnie, z tym, że powoli przywykam do ludzi - a oni do mnie; znalazłam nawet jedną sympatyczną koleżankę, z którą od razu znalazłam wspólny język. Wszyscy solennie zapewniają, że wszystko się zmieni, jak skończymy projekt i wróci nasza nauczycielka, która aktualnie utknęła w Dubaju. Albo gdzie indziej, nauczyciel z zastępstwa nie był pewien.
Szkoła zapowiada się więc ciekawie, o postępach i ich braku będę informować na bieżąco.
Życie w takich chwilach najlepiej osłodzi pyszne, słodkie ciasto. Kokosowe? Dlaczego nie.
To ciasto to popisowy numer Taty C., wszyscy je uwielbiają i się nim zajadają. Włącznie ze mną. Choć dość słodkie, jest cudownie mięciutkie, a kokosowy wierzch to czysta poezja. Nie można mu się oprzeć, i chociaż przepis jest na dużą blachę, to znika zaskakująco szybko.
Moim zostało poczęstowanych kilku Duńczyków, i niezależnie stwierdzili, że smakuje dokładnie tak, jak smakować powinno drømmekage, które w całym kraju jest bardzo popularne. C. był zachwycony, więc jeśli chcecie zaimponować znajomemu Duńczykowi, albo po prostu zjeść kawałek pysznego ciacha - to będzie idealne.
Nie do końca wiedziałam, jak przetłumaczyć nazwę, po angielsku byłoby to dreamcake, czyli... Po prostu ciasto z marzeń. Polecam.
Kokosowe ciasto z marzeń
Składniki:
(na dużą blachę z piekarnika)
ciasto:
- 600 g mąki pszennej
- 100 g masła
- 500 g cukru
- 6 jajek
- 400 ml mleka
- 4 łyżeczki cukru waniliowego
- 6 łyżeczek proszku do pieczenia
wierzch:
- 250 g masła
- 200 g wiórków kokosowych
- 500 g ciemnego brązowego cukru
- 300 ml mleka
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem waniliowym i proszkiem do pieczenia. Masło rozpuścić, wymieszać z mlekiem.
W dużej misce ubić jajka z cukrem na puszystą, jasną masę. Zmniejszyć obroty miksera, na zmianę dodawać mąkę z mlekiem.
Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Przelać ciasto, wyrównać powierzchnię.
Piec w 200 st. C. przez 20-25 minut, aż do suchego patyczka.
Ostudzić.
Cukier z masłem umieścić w garnku. Podgrzewać, aż masło i cukier się rozpuszczą. Dodać wiórki, wymieszać, wlać mleko, wymieszać. Chwilę podgrzewać, nie gotować.
Masę wyłożyć na ostudzone ciasto, wyrównać. Pozostawić do zastygnięcia.
Smacznego!
Oczywiście przeziębienie trzyma mnie mocno, wczoraj myślałam, że umrę, dzisiaj na szczęście jest już nieco lepiej. Jutro o dwunastej zaczynam weekend, i mam nadzieję, że w tym czasie uda mi się wyzdrowieć i przyszły tydzień zacznę z nową energią i optymizmem.
:D twoja nauka języka zapowiada się bardzo interesująco ;) nigdy nie wiesz co przyniesie dany dzień :D , a ciasto boskie wypróbuje , ale Duńczyka brak ;)
OdpowiedzUsuńGdyby nie dieta już dzisiaj upiekłabym to ciacho:-)
OdpowiedzUsuńciasto wygląda smacznie:)
OdpowiedzUsuńKocham kokos, więc to ciacho idealne dla mnie.....:))
OdpowiedzUsuńPowodzenia w szkole....
to było chyba pierwsze duńskie ciasto, jakie jadłam. tylko mi zupełnie nie podeszło, bo za słodkie ;)
OdpowiedzUsuńUczyć się zawsze warto. A ciasto podoba mi się baaardzo, ten wierzch jest świetny
OdpowiedzUsuńCiekawe spostrzeżenia odnośnie szkoły. Liczę na kolejne relacje jak to jest duńskiej szkole językowej :)
OdpowiedzUsuńA ciasto prezentuje się genialnie! I z kokosem moim ukochanym! Na pewno zrobię :)
Olu, ja je trochę odsłodziłam, ale nadal jest słodkie bardzo... Mimo wszystko bardzo je lubię - ma w sobie coś wciągającego... :)
OdpowiedzUsuńWygląda tak delikatnie no i ten kokosowy wierzch<3
OdpowiedzUsuńPoczątki zawsze są, o ile nie trudne to dosyć nieswoje. Trzeba się przyzwyczaić, trzymam kciuki; )
Ciasto wygląda fantastycznie, sądząc po składnikach smakować musi jeszcze lepiej :)
OdpowiedzUsuńTo ciasto mnie zachwyilo. Niby takie proste,ale ma to coś:)
OdpowiedzUsuńCiekawy system w tej szkole... :) Mam nadzieje, ze bedzie Ci sie coraz bardziej podobac :)
OdpowiedzUsuńJa pracuje wlasnie w wiekszosci z cudzoziemcami, ktorzy musza nauczyc sie jezyka (lub 'douczyc' sie go ;)). Tyle tylko, ze biedacy nie maja czasu na zajmowanie sie soba ;) Teraz od tygodnia mam nowa grupe, jeszcze sie za bardzo ze soba nie oswoili... ;)
Ciasta kokosowe uwielbiam, wiec chociaz pomarze sobie o nim patrzac na ekran ;)
Pozdrawiam!
Czytalam to za taaaakim usmiechem na twarzy :D
OdpowiedzUsuńDobrze Cie rozumiem ;)
A znajomosci jezykow nigdy dosc :)
Hmmm ciasta nie upieke, bo moj wspollokator (dunczyk) pewnie pozre cale, a ja jestem pazerna na slodkie haha :D