poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Wakacje - Praga

No to wróciłam. W sobotę wieczorem. Ale dopiero teraz mam chwilę, żeby naskrobać kilka słów o naszej wycieczce. C. w pracy, Ptysia drzemie na oparciu kanapy, a ja (o zgrozo!) piję zimną colę i z laptopem na kolanach nadrabiam wszystkie internetowe zaległości (co zajmie mi jeszcze sporo czasu, coś mi się wydaje). 

Zacznę od tego, że było bosko! Praga jest piękna, a towarzystwo miałam najlepsze z możliwych. Naprawdę żal mi było wyjeżdżać - te kilka dni minęło zdecydowanie zbyt szybko. Ale taki już urok wakacji - wszystko, co dobre, szybko się kończy... Dziś szefowa z uśmiechem od ucha do ucha oświadczyła, że teraz już długo nigdzie nie pojadę. Cóż... Witaj, rzeczywistości!

Wycieczka zaczęła się od przystanku w Dreźnie - hotel w Pradze mieliśmy zarezerwowany od wtorku, a tak naprawdę po 10godzinnej jeździe nie mielibyśmy już siły na nic. Poczytałam troszkę o Dreźnie i stwierdziłam, że poza idealną lokalizacją może być całkiem ciekawym miejscem. Niestety, nie było nam dane się o tym przekonać - chwilę po zameldowaniu się w hotelu rozpętała się burza ze wszystkimi atrakcjami w postaci piorunów, błyskawic i ogromnych kropli deszczu, i skończyła się późno w nocy. Zamiast więc zwiedzać okolice, zjedliśmy kolację na miejscu (całkiem niezły makaron, z tym, że tylko moja porcja była ciepła - C. najwyraźniej nie spodobał się kelnerce), po czym siedzieliśmy w pokoju oglądając jakiś dziwny japoński film i planując kolejne dni.
Rano ruszyliśmy dalej, i zaledwie po trzech godzinach byliśmy na miejscu. Hotel okazał się ogromny - na zdjęciach widziałam, że nie jest najmniejszy, ale na żywo prezentował się imponująco. Zatrzymaliśmy się w Crowne Plaza Prague, i z czystym sumieniem mogę polecić to miejsce. Nie jest w centrum, ale zaledwie dziesięciominutowy spacer dzieli hotel od stacji metra, skąd zaledwie cztery przystanki dzielą nas od centrum. Pracownicy recepcji są wspaniali - uczynni, pomocni i przesympatyczni. Kiedy przyjechaliśmy okazało się, że w pokoju mamy ekstra łóżeczko - tajemnicą jest, w którym momencie korespondencji Ptysia zamieniła się w dziecko. Sprawa została załatwiona błyskawicznie, i nie mieliśmy żadnych innych niespodzianek. Dla zainteresowanych - za psa nie musieliśmy dopłacać. Nie wiem, czy dlatego, że po prostu nie trzeba, czy może dlatego, że pracownicy recepcji się nad Ptysią rozczulali za każdym razem, kiedy ją widzieli.
Śniadania w hotelu były naprawdę smaczne i różnorodne. Jedyne co, to rozczarowała mnie kolacja - w karcie jest tylko jedno danie oznaczone jako tradycyjne danie kuchni czeskiej, i niestety, ale jagnięcina była twarda. Kapusta za to pierwsza klasa. Wino, które nam podano, było zimne, i dopiero drugi kieliszek, który wypiłam w pokoju po kilku godzinach, był zadowalający. Mimo wszystko do hotelu wróciłabym z przyjemnością, kończąc jednak prawdopodobnie na śniadaniach.

Co widzieliśmy w Pradze? Oczywiście Most Karola, po którym spacerowaliśmy w te i we wte w najróżniejszych godzinach. Centrum obeszliśmy we wszystkich możliwych kierunkach. Byliśmy w Muzeum Czekolady, które doprawdy mnie urzekło (ktoś się dziwi...?). Widziałam, jak pani robiła pralinki z nugatowym nadzieniem (pyszne!), ale najbardziej oczarowali mnie panowie robiący karmelki. Kulali ogromne ilości masy, żeby na końcu otrzymać z nich mnóstwo (1400) maleńkich cukiereczków. Mając szczęście, dostałam spory kawałek do spróbowania. 
Byliśmy też w Muzeum Seksu, które doprawdy mnie zaskoczyło. Nie mam pojęcia, po co ludziom takie, hmm... Urządzenia. Biorąc pod uwagę, że na blog zaglądają nieletni, nie będę się rozwodziła nad detalami. W każdym razie - wyszłam lekko wstrząśnięta. A C. się ze mnie śmiał.
Byliśmy też w Muzeum Figur Woskowych, które zrobiły na mnie wrażenie precyzją wykonania. Naprawdę, godne podziwu, ile czasu i pracy zostało włożone w wykonanie tych wszystkich figur.

Zobaczyliśmy też wystawę dzieł Dali'ego - rewelacyjna. Choć nie ma tam jego najsłynniejszych dzieł, to te, które można obejrzeć, też zapierają dech w piersiach. Ogólnie doszłam do wniosku, że co jak co, ale przeciętny ten facet nie był. Jego obrazy pełne są fantastycznych postaci, pozmienianych, zniekształconych. C. uwielbia jego sztukę, i choć widział już tą wystawę, dla obojga było to niezapomniane przeżycie.

Najlepsze, zupełnie nieświadomie, zostawiliśmy sobie na koniec. W ostatni wieczór wybraliśmy się do Black Light Theatre, na przedstawienie Aspects of Alice. Jest to bardzo luźna interpretacja Alicji w Krainie Czarów, której akcja rozgrywa się w Pradze. Aktorzy, bez dialogów, przekazują mnóstwo uczuć i historii. Na mnie przedstawienie zrobiło ogromne wrażenie. Przez dziewięćdziesiąt minut siedziałam jak zaczarowana. Kolory, muzyka, Alicja fruwająca nad dachami praskich kamienic - to wszystko sprawia, że warto to zobaczyć. Jeśli będziecie w Pradze, koniecznie wybierzcie się do Black Light Theatre - naprawdę warto. Jeśli jeszcze kiedyś będę odwiedzać stolicę Czech, z pewnością zawitam do tego niesamowitego miejsca.

Jak już napisałam wcześniej - tydzień minął błyskawicznie. Praga mnie uwiodła, mam nadzieję, że uda mi się tam jeszcze wrócić. Biorąc pod uwagę, że C. jest w tym mieście zakochany, prawdopodobnie nastąpi to prędzej niż później. Oby!

4 komentarze:

  1. nigdy nie byłam w Pradze, tylko przejazdem, ale to się nie liczy. chyba muszę się tam wybrać...pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Pragę. Mam z nią same miłe wspomnienia, które koncentrują się wokół koncertu mojego ulubionego artysty. :) Niemniej, od strony zabytków też jest to zachwycające miasto, czas faktycznie płynie tam szybko - za szybko...

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaa, zazdroszczę :)) Ja jeszcze nigdy w Pradze nie byłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciesze sie, ze wakacje sie udaly - w Pradze trudno sie nie zakochac.

    OdpowiedzUsuń