Uwielbiam oglądać zdjęcia.
Czarno-białe z dzieciństwa, na których jestem małym brzdącem w ponoć różowej czapeczce albo dopiero lekkim zarysem pod sukienką Mamy. Te sprzed moich urodzin, ze ślubu Rodziców, z młodości Babci.
Te sprzed poznania D., kiedy i tak był największy ze wszystkich.
I zdjęcia jedzenia w książkach. Jeny! Mam kilka książek kucharskich, sporo gazet kupowanych przy każdej okazji kiedy jestem w Polsce. Ostatnio nawet się przemogłam i kupiłam duńskie Desserter (na marginesie chciałabym dodać, że nawet co nieco rozumiem i kilka co łatwiejszych przepisów mam zamiar wypróbować). Chodzi o to, że nie mogę oprzeć się zdjęciom! Kolorowe, czasem wręcz genialnie wystylizowane, z których dosłownie czuć niesamowity aromat. Bo czy jest coś wspanialszego niż zapach świeżych bułek w sobotni poranek? (Chodzę w soboty do szkoły. Na dziewiątą. W piątek wieczorem w lodówce lądują bułeczki, żebym następnego ranka mogła je tylko wrzucić do piekarnika. Mamy wtedy pyszne drugie śniadanie, a kiedy wchodzę do klasy, zauważam wzmożoną aktywność w okolicach narządów powonienia u moich kolegów. I naprawdę przestały mnie wzruszać dowcipy na temat mojego lancz boksa - pudełka po dwóch litrach lodów.)
Właśnie dlatego nie mogę się doczekać kolejnej wizyty w kraju. Żeby znowu nakupować książek, gazet, a potem spędzać długie godziny na wertowaniu, wybieraniu, a potem przygotowywaniu i w rezultacie pożeraniu w odpowiednim towarzystwie. Ach...
Skąd mi to przyszło do głowy? Zostałam obarczona ogromną odpowiedzialnością - przygotowania tortu urodzinowego dla Siostry mej. Ma być czekoladowy - jedyne wymaganie I. Więc przeglądam wszystkie dostępne źródła. I zachwycam się zdjęciami. I marzę o tym, żeby tort okazał się sukcesem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz