Chyba nie ma nikogo, kto przez ostatnie dni nie wyszedłby na dwór, albo chociaż nie wyjrzał przez okno. A tam? Śnieg. W zaskakująco dużej ilości. Nie, żebym miała już dość zimy...
Tak naprawdę uważam, że biały puch dookoła jest czarujący w grudniu i tydzień po Sylwestrze. Potem traci urok, a ja czekam na wiosnę. Dlatego kiedy w czwartek patrzyłam na spadające powoli płatki, niezbyt mnie to uradowało. Stękałam i marudziłam. Bo jak to tak? Przecież już wyciągnęłam trampki licząc na coraz cieplejsze dni. Ale wiecie co? Zmieniłam strategię.
Bo może jak się uśmiechnę na widok kolejnej zaspy, a do piekarnika wstawię wyrośnięte drożdżówki, to tegoroczna druga edycja zimy wcale nie będzie taka zła. Może uda się ulepić bałwana, albo porzucać śnieżkami? Wieczory pod kocem z kubkiem gorącej herbaty i książką lubi chyba każdy. A Tina tak radośnie fuka w śnieg, że po prostu nie można się nie rozchmurzyć.
A na wiosnę przyjdzie czas. Jak zwykle - właściwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz