wtorek, 15 lutego 2011

Natchniona Świętem Murarzy

Postanowiłam o nim parę (no dobra, zdecydowanie więcej) słów napisać. Właściwie nie natchnęło mnie święto samo w sobie - jest w końcu co roku, i zawsze wygląda tak samo - tony serc i czerwień wymieszana z różem zalewające nas ze wszech stron (chociaż tym razem zadaję sobie pytanie, czy przypadkiem moje rodzinne miasto o Walentynkach nie zapomniało? Jakoś tak mało wszystkich tych plastikowych oznak miłości). I czytam też to samo - stanowcze nie. I zastanawiam się - dlaczego? Ale może od początku.

Przeglądam mnóstwo stron. Naprawdę. Wiem, że w wielu przypadkach jest to strata czasu (i chwała Bogu, jeśli tylko!). Jednak nie mogę się oprzeć. I tylko na kilku tych niekomercyjnych przeczytałam jakieś pozytywne słowa na temat Walentynek. A u pozostałych? Że to głupota, bo powinno się kochać cały rok. Że amerykanizacja, bo przecież mamy Noc Kupały. Że kiczowate, landrynkowe, różowo-serduszkowe. Że zalewają. Że nikt nie chce. Więc jakim, u licha, cudem, to się opłaca? Ktoś kupuje te wszystkie baloniki, kwiaciarnie mają obrót prawie jak w Dzień Kobiet, a w kawiarniach siedzą pary zaglądające sobie głęboko w oczy albo nieśmiało splatające dłonie. Ja nie mówię, że każdy ma lubić. Ale co daje całe to krytykanctwo? Czy ktoś poczuje się lepiej od napisania o tym, jakie to Walentynki są tandetne? No dobrze, może komuś to poprawi samopoczucie. O, właśnie tak, ja im powiem, że to głupie. Niech wiedzą. Może się opamiętają. 
I na przekór temu wszystkiemu - ja Walentynkom mówię tak! Bo owszem, kocham cały rok, ale uważam też, że każda okazja, żeby to uczcić, jest dobra. I nie przepadam za różowym, ale uwielbiam czerwień. A kicz na co dzień jest wszędzie w okół, więc pod tym względem czternasty najkrótszego miesiąca wyjątkowy, niestety, nie jest. 

Wczoraj też D. kupił mi w antykwariacie Kości księżyca Jonathana Carrolla, więc jestem absolutnie wniebowzięta. Poza tym kilka innych pozycji zawędrowało do mojej torby i Jego plecaka, zjedliśmy pyszne naleśniki i wypiliśmy przesłodką kawę mrożoną mimo oczywistego mrozu. Pomachałam Jego autobusowi i wróciłam do domu z szerokim uśmiechem. Idealny dzień. Różowy, słodki i niezapomniany.

No i wczoraj krówka powiedziała mi, że idealna z nas para. Więc jak tu się nie cieszyć Walentynkami?

Warto się cieszyć, kiedy są ku temu okazje, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz