Nie gram w gry na komputerze. No, dobrze... Od czasu do czasu ułożę pasjansa albo skasuję górkę klocków w mahjongu. I to wszystko.
Gry jakoś nigdy nie potrafiły mnie na dłużej zatrzymać. Po kilku godzinach (jeśli szczęście dopisało) traciłam zainteresowanie. Albo się denerwowałam, że mi nie wychodzi, odkładałam sprawę na później, i już nigdy do niej nie wracałam. Jako dziecko z przyjemnością grałam jedynie w wyścigi samochodowe, ale tylko z moim Sąsiadem. Inaczej nawet nie patrzyłam w stronę komputera.
Mój C. przeciwnie - jest zapalonym graczem. Najnowsze GTA (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi) wciągnęło go na trzy miesiące tak, że wstawał od komputera żeby coś zjeść i się przespać. Namiętnie zabija zombiaki i inne potwory, ściga złoczyńców, morduje mniej i bardziej niewinne istoty, rozwiązuje zagadki i podróżuje po wymyślonych przez kogoś krainach. Nie mam mu tego za złe - ja wtedy siadam sobie wygodnie na kanapie i czytam, albo idę do kuchni i piekę. Póki słyszy, co do niego mówię, nie jest źle.
Oczywiście podejmował próby przekonania mnie do zabawy. Kupił wyścigi samochodowe - płyta porasta kurzem w kącie, bo żadne z nas nie miało dość siły przebicia. Dostałam wszystkie Little Big Planet - owszem, są rozkoszne i całkiem interesujące, ale znowu - po dwóch czy trzech podejściach więcej mi się nie chciało. Jeśli gra nie ma opcji multiplayer, odpada w przedbiegach.
Ostatnio zaproponował mi Borderlands 2. Popatrzyłam na niego z ironicznym uśmiechem - chłopie, znowu...? Jeszcze nie straciłeś nadziei? Ale że wychodzę z założenia, że każdemu trzeba dać szansę, zgodziłam się. Pół godziny, a potem zobaczy, jak się męczę, i będzie po sprawie.
Dzisiaj kiedy stwierdził, że zrobimy sobie przerwę, popatrzyłam na niego błagalnie: Jeszcze jedną misję, muszę wypróbować nową broń...
Śmiał się. Głośno. Złośliwiec jeden.
Nie pytajcie mnie, co w tym jest. Wciągnęło mnie niesamowicie. Z zapałem bronię Sanktuarium, ścigam i morduję z zimną krwią niegodziwych, pomagam potrzebującym, zbieram punkty czegoś tam i fioletowe, świecące sztabki. Zwariowała baba na starość...
Żeby nie było, że nie robię nic innego, dzisiaj chcę Wam zaproponować bułeczki. Trochę niezwykłe, bo z marchewką i kminkiem.
Przepis znalazłam u Miisy Mink w Nordisk Bagebog. Mmm, apetyczna to pozycja... Jeśli interesują Was skandynawskie wypieki, polecam.
Bułeczki zwróciły moją uwagę właśnie dodatkiem marchewki. Mają też w składzie płatki owsiane, a część mąki białej można zastąpić pełnoziarnistą - wtedy w ogóle będą zdrowe. Kminek to mój dodatek, bo jakoś tak mi do marchewki podpasował... Efekt - mniam! Wilgotne, mięciutkie, idealne z plasterkiem szynki. W dodatku banalnie proste w przygotowaniu - polecam na sobotnie śniadanie.
Bułeczki z marchewką i kminkiem
Składniki:
(na 10 sztuk)
- 300 ml letniej wody
- 15 g świeżych drożdży
- 1 łyżeczka soli
- 450 g mąki pszennej
- 50 g płatków owsianych
- 1 łyżka oleju
- 100 g marchewki (bez skórki)
- 1 łyżka nasion kminku
dodatkowo:
- 1 łyżka mąki
Do miski pokruszyć drożdże. Wlać nieco wody, rozpuścić w niej drożdże. Wlać pozostałą wodę, połączyć. Wsypać 300 g przesianej mąki i sól, wyrabiać przez kilka minut. Dodać płatki owsiane i olej, połączyć. Dodać startą na drobnych oczkach marchewkę, kminek i resztę mąki, zagnieść ciasto - będzie się lepić.
Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.
Po tym czasie ciasto podzielić na 10 części, z każdej uformować okrągłą bułeczkę. Ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, lekko spłaszczyć i oprószyć mąką. Odstawić na 30 minut.
Piec w 200 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić na kratce.
Smacznego!
A teraz już nie mogę więcej pisać, bo prawie wskoczyłam na kolejny level...
Piekłam kiedyś podobne, więc wiem że są pyszne! No i ten cudowny, marchewkowy kolor... uwielbiam takie bułeczki. Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńBorderlands <3
OdpowiedzUsuńBułeczki śliczne, chętnie bym zjadła ;)
OdpowiedzUsuńTwój Luby dopiął swego pokochałaś gry ;P mnie jakoś do nich nie ciągnie....
Bułeczki robię w weekend! Są świetne :)
OdpowiedzUsuńA co do gier to mam to samo - czaaaaaasem pasjans i mahjong. Nie zaglądam w ogóle w inne gry. Wolę planszówki i karty. ;)
Powodzenia w zdobywaniu sztabek. ;)
Bardzo ładne wyszły Ci te bułeczki, a po przekrojeniu kolor jest powalający. Nie przepadam za kminkiem ale po Twojej sugestii, że pasuje do marchwi, stwierdziłam że masz rację :)
OdpowiedzUsuńJakie zgrabniutkie:)
UsuńBułeczki idealne do podjadania w czasie gry ;) Ja jeszcze na swoją grę nie trafiłam, ale w mahjonga mogę grać godzinami...
OdpowiedzUsuńświetne, i tak sobie myślę, że pewnie skorzystam... mogę? :)
OdpowiedzUsuńPolecam bardzo :)
OdpowiedzUsuńKasiu, koniecznie daj znać, jak wyszły :)
Pyszności. Bardzo lubię takie eksperymenty. Zdecydowanie muszę zrobić...jak tylko znajdę jakiś wolny poranek.
OdpowiedzUsuńPS. Życzę jak najwięcej fioletowych sztabek (czymkolwiek są i czemukolwiek służą ;-))
Ja też z chęcią wypróbuję.
OdpowiedzUsuńGry wciągają, wiem coś o tym :P
OdpowiedzUsuńPiękne bułeczki, mają niesamowity kolor :)
Pięknie wyrosły, marchewka to bardzo fajny dodatek do śniadaniowych bułeczek:))
OdpowiedzUsuńJestem pewna ze by mi zasmakowaly ,lubie kminek bardzo:)
OdpowiedzUsuńWyglądają bardzo apetycznie! Muszę wyprobować pieczywa z marchewką :)
OdpowiedzUsuńAleż apetycznego kolorku nabrały Twoje bułeczki :)
OdpowiedzUsuńMam tak jak Ty - gry komputerowe zasadniczo mnie nie wciągają, ale potrafię sama siebie czasem zaskoczyć, gdy jednak jakaś gra mnie na chwilę pochłonie.
OdpowiedzUsuńTwoim bułkom też dam się zaskoczyć smakiem. Ten ich kolor mnie zachwyca - są idealne na te zimowe szarości. I KMINEK - UWIELBIAM :)
Pozdrawiam serdecznie
Jak ja Cię rozumiem, mną tak kiedyś zawładnęło Diablo hahahahaha Dobrze, że te bułki upiekłaś, masz siły na dalsze mordowanie złych :)
OdpowiedzUsuńGenialnie to wymyśliłaś. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBuleczki wygladaja naprade ciekawie :)
OdpowiedzUsuńLubię dodawać marchewkę zarówno do pieczywa jak i do ciast! Piękne bułeczki :)
OdpowiedzUsuńBułeczki cudne i muszą być wyśmienite, a gry to taka zaraza, że w którymś momencie każdego potrafią wciągnąć:)
OdpowiedzUsuńchcę taką na śniadanie:)!
OdpowiedzUsuńświetny przepis :)
OdpowiedzUsuńSuper pomysł, skoro są bułeczki z dynia to dlaczego nie z marchewką :-)
OdpowiedzUsuńPrześliczne bułeczki! Oj zjadłabym... :)
OdpowiedzUsuńGry to jedno wielkie zło, jak już zaczniesz to nie możesz skończyć ;)
Przepis pożyczam :)) Do wypróbowania.
OdpowiedzUsuńNatomiast z grami w moi domu jest podobnie, z tą różnicą, ze moja druga osoba nie słyszy co się do niej mówi. Może się walić i palić.
Córka ma podobnie, przepada przy PSP, na szczęście zdarza się to niezwykle rzadko. A mnie... wciągnęła tylko jedna gra bardzo dawno temu. Gdy byłam w ciąży i cierpiałam na bezsenność, całe noce spędzałam przy Diablo...
ja też czasem partyjkę mahjonga ułożę :) a bułeczki koniecznie muszę zrobić bo ostatnio zaniedbałam się w pieczeniu chlebek i bułek a Młody i dzieci narzekają, że te sklepowe to z papieru są zrobione bo zupełnie bez smaku - Twoje bułeczki wyglądają na smakowite i ten kolor - cudne zestawienie
OdpowiedzUsuńbułeczki świetne, zamiast grania wolę eksperymentować w ...kuchni lub czytać książki :)
OdpowiedzUsuńNie gram.... jakoś mi nie po drodze...;) A bułeczki rewelacja !!!
OdpowiedzUsuńMega apetyczne bułeczki , pycha :)
OdpowiedzUsuń