Sobota. Nie mająca zbyt wiele wspólnego z odpoczynkiem. C. pokazał pralce, gdzie jej miejsce (dosłownie i w przenośni), w związku z czym grzecznie stoi tam, gdzie została ustawiona, i tylko w czasie wirowania wydaje ciche pomruki (którymi osobiście ani ciut się nie przejmuję). Pracy biedna ma sporo, a ja razem z nią - wyszukiwanie wolnego miejsca na powieszenie/przewieszenie/ułożenie w pozycji dogodnej do wysuszenia prania stało się co najmniej wyższej klasy logistycznym przedsięwzięciem. Suszarka, a także krzesła, fotele, regały (ciągle w pozycji bardziej horyzontalnej) oraz stół zawalone są ubraniami na różnym etapie schnięcia. Jeszcze tylko ze trzy dni, i wszystko powinno wrócić do jakiej takiej normy...
Jak już wspomniałam (chyba bardziej między wierszami niż wprost) piorę ja. C. jest w pracy. Ogólnie weekend udał nam się jak mało który - przez siedemdziesiąt dwie godziny razem spędzimy około dwunastu, z czego większość w porach, kiedy normalni ludzie (nawet ci ponad wszelką inną rozrywkę stawiający imprezy do białego rana) śpią. My też śpimy, bo ja zaraz muszę wyjść do pracy, a on dopiero co wrócił. Heh... Poza tym jakimś dziwnym zrządzeniem losu tym razem pracuję osiem dni pod rząd (jeszcze tylko pięć i wolne!), co oznacza, że posypiając popołudniami mam problemy z zaśnięciem w nocy. Na szczęście przyszły weekend zapowiada się dużo lepiej - oboje mamy wolne i planujemy urządzić spóźnioną imprezę urodzinową dla C. On gotuje i podaje do stołu, ja nakryję i pomogę pozmywać. I zrobię tort. Już nawet mam wizję, która z każdą kolejną chwilą rozmyślań na ten temat coraz bardziej się krystalizuje. Do piątku, kiedy to planuję zacząć przygotowania, powinnam już dokładnie wiedzieć, co i jak. I mam nadzieję, że C. podzieli mój entuzjazm - ale skoro z prezentem udało mi się trafić, to myślę, że z tortem nie będzie gorzej. Poza tym - są pewne standardy. Każdy lubi truskawki i czekoladę, prawda? No grzechem byłoby nie lubić. W związku z tym liczę na pozytywną opinię. C. i gości.
O czym to ja chciałam...? A, tak. Książka.
Ostatnio bardzo dużo czytam w autobusach, albo na rzeczone czekając. Bardzo przyjemną lekturą okazał się Mistrz kaligrafii Edwarda Docxa. Książka wciągnęła mnie na tyle, że czytałam też w łóżku przed zaśnięciem, i całość skończyła się bardzo szybko (za szybko, jak dla mnie). W pewnym sensie otwarte zakończenie, które kiedyś doprowadziłoby mnie do szału, teraz pozostawiło tylko niedosyt. Z przyjemnością sięgnęłabym po kolejne powieści tego autora - pisze lekko, z humorem, który idealnie trafia w mój gust, z ironią spoglądając na swoich bohaterów.
Główną postacią w Mistrzu kaligrafii jest, jak nietrudno się domyślić, kaligraf. Taki prawdziwy, z mnóstwem piór wszelakich w zanadrzu. Jeszcze niedawno, myśląc o sztuce kaligrafii, miałam przed oczyma bibliotekę w średniowiecznym klasztorze, gdzie przy równo ustawionych pulpitach pracują w skupieniu zgarbieni mnisi. Tymczasem Jasper mieszka we współczesnym Londynie, i, jak się okazuje, zamiast przepisywać święte księgi, ostrożnie i z wprawą kaligrafuje wiersze Johna Donne'a dla tajemniczego zleceniodawcy (podobno miliardera, który chce sprawić prezent ukochanej). Jasper, poza pracą, zajmuje się głównie zdobywaniem kobiet. Niepoprawny podrywacz, który w każdej kobiecie czytającej powieść Docxa powinien wzbudzić co najmniej wstręt, jest przedstawiony w taki sposób, że nie daje się go nie lubić (mimo oczywistych grzechów). Gdy pewnego dnia przez okno pracowni dostrzega siedzącą w ogrodzie zjawiskową piękność, okazuje się, że nawet on może się zakochać. Żeby zdobyć wybrankę jest gotowy na wiele poświęceń. Dokładnie planuje wszystko, co z nią związane, aby tylko znaleźć się bliżej niej. Porzuca swój hulaszczy tryb życia, jest bliski wręcz ustatkowania się. Wszystko dla kobiety idealnej. Madeleine jednak nie jest zwykłą dziewczyną - skrywa pewną tajemnicę, która będzie miała wielki wpływ na życie Jaspera.
Książkę polecam bardzo - jest fantastyczna! Język, którym jest napisana, nietuzinkowi bohaterowie, tajemnice i zwyczajność przeplatająca się z z nie tak znów zwyczajnymi sytuacjami - to wszystko sprawia, że nie można się od niej oderwać. Świetna, nie tylko do autobusu.
Mistrz kaligrafii
Edward Docx
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań, 2006
Czekam na ten tort :)
OdpowiedzUsuńA to, ze rzadko macie dla siebie czas, ma swoje plusy: raczej wam nie grozi, ze sie soba znudzicie ;)