środa, 13 maja 2015

Kopenhaga okiem przyszłego cukiernika, part 2

Dzień drugi, muszę przyznać, podobał mi się najbardziej. Tak naprawdę mogłabym go przeżyć jeszcze kilka razy, i nadal się nie nudzić. Bo czy może być coś lepszego dla przyszłego cukiernika niż odwiedziny w najlepszej hurtowni, jedzenie najpyszniejszych słodkości i podziwianie wystaw najznamienitszych cukierni...? Jeśli macie pomysły, ręka w górę. Mi nic do głowy nie przychodzi.

Zaraz po śniadaniu zapakowaliśmy się w busika i ruszyliśmy na przedmieścia Kopenhagi. Mieści się tam Condi - najlepsza hurtownia, nie tylko dla cukierników. Zaopatrują bowiem, wbrew oczekiwaniom (konditor to po duńsku cukiernik; konditori - cukiernia), głównie hotele i restauracje. Jeśli jednak kiedyś uda mi się otworzyć mój własny mały sklepik z ciastami, zostanę ich najwierniejszym klientem. Magazyny mogłabym obchodzić w te i z powrotem kilkanaście razy, ciągle znajdując coś nowego. Bo czego tam nie ma...? Tonka (którą, dzięki Bei, ja mam w domu, ale innych powaliła na kolana); całe worki z ziarnami wanilii (wiecie, że najwięcej aromatu jest w strąku? Ziarenka działają bardziej na naszą podświadomość) zamknięte w specjalnej chłodni tylko z różnego rodzajami wanilią; szeroki wybór suszonych i liofilizowanych owoców; barwniki, masy cukrowe, marcepan; orzechy i przyprawy z całego świata; czekolada, mąka i inne tego typu powszedniejsze towary również można tutaj znaleźć. Do tego oczywiście szeroki wybór form, opakowań, folii do czekolady i wszystko, o czym tylko można marzyć. A jeśli czegoś nie ma ją, a Ty bardzo tego chcesz - znajdą. Klient nasz pan, nieprawdaż...?

Oprócz zwiedzenia magazynów nakarmiono nas największymi bułkami, jakie w życiu widziałam, a także częstowano słodkościami. Był więc mus z białej czekolady - najdelikatniejszy, jaki jadłam (obiecano nam przepisy, więc podzielę się z Wami niebawem); udekorowany był lśniącą polewą i welwetową chmurką (jak na własne potrzeby nazwałam ten typ dekoracji). Kolorowy sprej na bazie masła kakaowego daje niesamowite efekty, a w użyciu jest banalnie prosty. Niestety - sprzedają go tylko osobom z zarejestrowaną działalnością gospodarczą... Właściciel jednak był tak miły, że zgodził się dla nas zrobić wyjątek - być może więc już niedługo ugoszczę taki sprej w domu.

Były też całuski, ale z niespodzianką. W polewie z obłędnie słodkiej białej czekolady krył się bowiem dość kwaśny mus malinowy. Pyszności!

Jedliśmy również czekoladki - największe wrażenie zrobiły na mnie te białe w kropeczki, szczególnie, że skorupka była niesamowicie cienka! To już naprawdę wyższa szkoła jazdy, jak mawia Tatuś.

Były też plakaty z mistrzostw cukierniczych przedstawiające cukrowe rzeźby. Przypatrywałam im się z mało elegancko rozdziawionymi ustami - to już bowiem jest Sztuka przez wielkie S.

Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak rzeźba tuż przy wejściu. Wszystko wykonane jest z cukru, detale są niezwykle dokładne, a postaci wydają się niemal żywe. Mistrzostwo.

Kolejnym celem była fabryka Schulstadu - zdarzało Wam się kiedyś jeść ich chleb? Mi, muszę przyznać, raczej rzadko - wolę taki z mniejszych piekarni, nie nastawionych na hurtową ilość. Bo, moi drodzy, ilości są tutaj wręcz przerażające. Mąki używa się w setkach kilogramów, a chleby i bułki są wszędzie! Fabryka jest ogromna, i naprawdę robi niesamowite wrażenie. Zdjęć niestety nie mam - nie mogliśmy ich robić z uwagi na higienę i oczywiście wyciek tajemnic produkcji. Korytarz jednak zdobiły zabawne plakaty, w stylu jak ten poniżej. Bardzo mi się spodobały.

Szczerze jednak się przyznam, że praca w takim miejscu wydaje mi się karą za grzechy. Chleba się nie dotyka (bakterie), niemal wszystko jest robione maszynowo, a praca z pracą piekarza niewiele ma, moim zdaniem, wspólnego.

Po powrocie do centrum i odświeżeniu się w hotelu wybraliśmy się na spacer, zahaczając o co ciekawsze cukiernie. Rzuciliśmy więc okiem na cukiernię Mette Blomsterberg - chyba najbardziej znanego cukiernika w całej Danii. 

Zajrzeliśmy również do Serenity Cupcakes, która jest dowodem na to, że moda na cupcakes wcale nie mija, i nawet tak daleko od swojej ojczyzny mogą robić furorę i zapewnić pożądany obrót właścicielom.

Przed witryną La Glace zatrzymaliśmy się na dłużej. Piękne (i naprawdę drogie - jeden kawałek za około 28 zł) ciasta przyciągały wzrok i sprawiały, że człowiek od razu miał ochotę na małe co nieco. Niestety - kolejka ciągnęła się wężykiem przed sklepem, a my nie mieliśmy czasu w niej stać. Co kilkanaście minut z cukierni wychodziła panienka, zapraszając kolejnych klientów do środka. Czy warto? Być może sprawdzę następnym razem. Jedno jest pewne - torty robią tam niesamowite.


Następnie udaliśmy się do Tivoli, gdzie wspólnie z pozostałymi grupami zjedliśmy obiad, żeby później oddać się swawoli. Jak już pisałam - tego typu miejsca wyzwalają we mnie wewnętrzne dziecko, i nie inaczej było tym razem. Z koleżankami biegałyśmy od jednej kolejki do drugiej, piszczałyśmy i śmiałyśmy się wniebogłosy. Naprawdę znakomite zakończenie wyjątkowo udanego dnia.

15 komentarzy:

  1. Same wspaniałości, tylko pozazdrościć :) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę takiego słodkiego dnia:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ ci zazdroszczę takiej podróży, tyle smakołyków i wrażeń :) super!

    OdpowiedzUsuń
  4. Z zaciekawieniem przeczytałam relację, świetnie piszesz, Kopenhaga wydaje się być pięknym miastem, zdjęcia cudne! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale się słodko zrobiło. Super :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Baaaaardzo Ci zazdraszczam!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. ojej ale bym wszystkie te pyszności kupiła :D a potem zjadła i miałabym wyrzuty sumienia, że to wszystko pochłonęłam :P eh lepiej to takich cukierni nie wchodzić :) bo na podziwianiu nigdy się nie kończy :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Miałaś wspaniałą wycieczkę! Aaach i te wszystkie łakocie. Ciężko mi będzie dziś zasnąć.

    OdpowiedzUsuń
  9. Aj, jak miło popatrzeć na takie małe, cukiernicze dzieła sztuki:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Łomatko, ależ cuda... Tonka! Wielbię! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Po prostu praca marzeń:). Do Tivoli też chętnie bym się wybrała:).

    OdpowiedzUsuń
  12. Och! Jak ja Ci zazdroszę!!! Chciałabym być tam z Wami! Lepsze jeszcze byłoby móc zabrać te wszystkie rzeczy z hurtownii i pod okiem najlepszych cukierników wykorzystać je przy tworzeniu najrozmaitszych deserów! Rozmarzyłam się ;)
    A do takiej cukiernczej hurtowni zabrałabym męża. Po ostatniej wizycie w hurtownii warsztatowej (mąż jest spawaczem) miałam dość oglądania wiertarek, szlifierek itp. przez pół dnia! :P

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja też rozdziawiam paszczę z podziwu dla pięknych wynalazków cukierniczych!

    OdpowiedzUsuń
  14. Ależ niesamowite ! Po przeczytaniu od razu chciałam pakować walizki i jechać ;)

    OdpowiedzUsuń