Lojalnie uprzedzam - ten post będzie przydługi. Dawno mnie tu nie było, więc mam co nieco do opowiedzenia. Po pierwsze, i najważniejsze - przeprowadzka niemal już dobiegła końca. Tak naprawdę zostały już tylko drobiazgi - zawieszenie żyrandola w salonie, kupno lampy do przedpokoju (co jest drobiazgiem niezwykle istotnym, gdyż szału dostaję, jak się wieczorem ciągle o coś w korytarzu potykam) i łóżka dla Szanownego Brata; powynoszenie na strych rzeczy niepotrzebnych. Mam mnóstwo nowych rzeczy: fotele, stół i krzesła, komody; a mój salon w końcu jest salonem - takim, gdzie można zawsze zaprosić gości, usiąść z książką w wygodnym fotelu, czy ułożyć się na kanapie... W oczekiwaniu na telewizor, który postanowiliśmy nabyć drogą kupna (prawie trzy lata mieszkania razem spędziliśmy bez tego ustrojstwa, i wcale nie tęsknimy. Ale teraz mamy miejsce, i w piątki wieczorem dużo lepiej będzie się oglądało filmy na dużym ekranie zamiast na laptopie). Jedynym problemem jest fakt, że nie możemy znaleźć śrubek, żeby przykręcić drzwi do szafy w sypialni... Póki co wszystko jest poukładane w równą kosteczkę, ale mimo wszystko chciałabym to zakryć... Może ktoś z Was ma pomysł, gdzie mogły się przed nami złośliwe śrubki schować?
Remontują dach. Chwalebne to bardzo, bo ponoć w pokoju Brata można się w czasie ulewy spodziewać mokrych plam na suficie. Kilka dni temu jednak troszkę mnie wmurowało, kiedy wróciwszy z pracy chciałam się przebrać, a za oknem czterech sympatycznych Duńczyków dyskutowało zawzięcie, od czasu do czasu zerkając wprost do mojej sypialni. Zawstydzona uciekłam do łazienki i zaczynam się zastanawiać, czy może jednak nie warto byłoby zakupić jakieś rolety...
Powoli też wracam do kuchni. Mam kuchenkę indukcyjną, na co nie zwróciłam uwagi przy oglądaniu mieszkania. Na szczęście mam komplet garnków, które chcą z nią współpracować. Resztę niestety będę musiała rozdać - a boli mnie moja ukochana patelnia do naleśników - lekko już zużyta, czerwona, najlepsza. Już mam nową, ale trochę czasu minie, zanim obdarzę ją takim samym sentymentem...
Piekarnik czeka na swoją inaugurację. Brat odgrzewał w nim mrożoną pizzę, więc mam nadzieję, że z moimi bardziej skomplikowanymi wymysłami też da sobie radę. Dzisiaj mam zamiar podjąć wyzwanie - zobaczymy, co z tego będzie. Póki co staram się w tej nowej kuchni odnaleźć - nowe szafki, szuflady, całe mnóstwo półek, a i tak brakuje miejsca... Ja to bym chyba potrzebowała kuchni na pół mieszkania, żeby wszystko ładnie w szafkach pochować.
Póki co, na osłodę życia, przygotowałam sernik na zimno. Banalnie prosty, najszybszy, jaki miałam okazję robić. Pół godziny łącznie z myciem naczyń! Spód to po prostu zmielone migdały połączone masłem, bez pieczenia i innych bzdetów. Sernik to zmiksowane te kilka składników na płynną masę, która po kwadransie zupełnie zmienia konsystencję. Całość bardzo migdałowa, słodka w sam raz, może nieco zbyt sztywna - myślę, że jedna łyżka żelatyny zupełnie by wystarczyła. Niemniej ciasto godne wypróbowania - zasmakowało nam naprawdę. Można też spróbować przygotować je w mniejszej tortownicy (16-18 centymetrów średnicy). Oryginalny przepis przewidziany jest na cztery 10centymetrowe tortownice, ja przygotowałam je w najmniejszej, jaką mam, i wyszło troszkę za niskie... Nie ma to jednak wpływu na smak, a i tak wygląda ładnie ozdobione nugatem.
Przepis znalazłam w książce Najlepsze serniki świata - jednej z kilku, które ostatnimi czasy wzbogaciły moją półeczkę. O następnych z pewnością niebawem, bo znalazłam całe mnóstwo propozycji do przygotowania tu i teraz.
Kontynentalny nugat
Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)
spód:
- 130 g mielonych migdałów
- 35 g masła
masa serowa:
- 450 g serka kremowego
- 150 ml mleka
- 120 g cukru
- 2 łyżeczki ekstraktu migdałowego
- 1,5 łyżki żelatyny
- 75 ml gorącej wody
dodatkowo:
- 100 g nugatu
Masło rozpuścić i przestudzić. Wsypać migdały, wymieszać na jednolitą masę.
Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia, a następnie dokładnie wcisnąć w spód masę migdałową. Wstawić do lodówki na czas przygotowania masy serowej.
Żelatynę rozpuścić w wodzie i ostudzić.
Serek ubić z cukrem na puszystą masę. Dodać mleko i ekstrakt, zmiksować. Wąskim strumieniem wlać chłodną żelatynę, cały czas miksując.
Masę wylać na spód (można wcześniej schłodzić w lodówce 5-10 minut, żeby nieco stężała), schłodzić w lodówce przez co najmniej trzy godziny.
Przed podaniem wierzch ozdobić nugatem pokrojonym na małe kawałki.
Smacznego!
Po złotej duńskiej jesieni nie ma już prawie śladu. Dużo pada, wiatr przeszywa aż do kości, słońce tylko oszukuje, że jest ciepło. Kurtka z kapturem i kalosze to nieodzowny element garderoby każdego, kto nie przemieszcza się własnym autem. Ale ja się nie przejmuję, kiedy w domu czeka na mnie kubek gorącej herbaty i grzejący stopy koc. Mmm...
bajecznie się prezentuje
OdpowiedzUsuńChyba muszę kupić tą książkę - bo ostatnio rozsmakowałam się w sernikach. Super wygląda ten Twój :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWygląda mega apetycznie :-) Życzę powodzenia w nowym "gniazdku" :-) A śrubki pewnie się znajdą, prędzej czy później ;-)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń