poniedziałek, 23 listopada 2015

Pierwszy śnieg i bezglutenowe ciastka czekoladowe. Z cynamonem

Wczoraj, mimo niedzieli, ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Na szczęście nie o tak drastycznej porze jak co dzień! Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że okno nad łóżkiem przykryła warstwa śniegu. Uśmiechnęłam się do siebie, i czym prędzej pobiegłam do drugiego pokoju, gdzie znajduje się jedyne zwykłe okno w naszym mieszkaniu. Drzewa i krzewy oblepione były białymi płatkami; samochody i chodniki pokryte lekkim puchem. Za szybami, w mroźnym powietrzu, wirowały śnieżne drobinki w szalonym, zimowym tańcu. Temu widokowi nie można się oprzeć; stałam więc i patrzyłam, dopóki C. nie wyrwał mnie z zamyślenia. 

To całkiem miły zbieg okoliczności, że pierwszy śnieg w tym roku spadł akurat w dzień, gdy wybieraliśmy się na świąteczny kiermasz. Wróciłam z niego z lżejszym portfelem, za to bogatsza o cztery mikołajkowe postaci, trzy urocze, maleńkie aniołki na choinkę i ręcznie robione, bożonarodzeniowe kartki. Mimo usilnych starań i szczerych zapewnień okazało się, że w tym roku Święta ponownie spędzimy w Danii... Nieco zawiedziona, pogodziłam się z sytuacją. Podobno nie można mieć wszystkiego... Naszą nieobecność będą musiały wypełnić kartki, wybrałam więc najpiękniejsze, jakie udało mi się znaleźć. Nie te z masowej produkcji, idealne i pod linijkę, ale ręcznie robione; może trochę krzywe, ale za to z duszą. Mam nadzieję, że adresatom spodobają się tak samo, jak mi.

Skoro więc sama niemal już zupełnie oddałam się świątecznemu nastrojowi, mam dla Was dzisiaj ciasteczka, które idealnie nadadzą się do świątecznych puszek. Nie mają co prawda nic wspólnego z piernikami, ale pachną cynamonem, są obłędnie czekoladowe i niesamowicie uzależniające. Ich smak przywodzi na myśl miniaturowe brownies - kruche z wierzchu, miękkie i ciągnące w środku. To ostatnie odczucie wzmagają maleńkie kawałeczki słodkich krówek. 
Przygotowałam je w wersji bezglutenowej, ale oczywiście mieszankę mąk możecie zastąpić po prostu mąką pszenną.

Gwarantuję, że jeśli upieczecie je teraz, puszki uzupełniać będziecie musieli jeszcze przynajmniej kilka razy przed Świętami!

Bezglutenowe ciastka czekoladowe z cynamonem i krówkami


Składniki:
(na 45 sztuk)
  • 150 g mąki kukurydzianej
  • 150 g mąki gryczanej
  • 40 g mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 400 g cukru
  • 130 g kakao
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 4 jajka
  • 180 g masła
  • 120 g krówek
Mąki i kakao przesiać, wymieszać z proszkiem, cukrem, cynamonem i solą.
Krówki pokroić w kostkę.
Masło rozpuścić i przestudzić.
Jajka roztrzepać, wymieszać z masłem. Połączyć mokre składniki z suchymi, na końcu dodać krówki, wymieszać.

Z ciasta formować kulki nieco większe od orzecha włoskiego, mocno spłaszczać. Schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Po tym czasie rozłożyć ciastka na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując duże odstępy (ciastka się rozleją).

Piec w 180 st. C. przez 10 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Oczywiście, moim celem jest zapełnienie jak największej ilości puszek wszelkiej maści ciasteczkami, możecie się więc spodziewać przeróżnych propozycji.
Ciasteczkowy Potwór w akcji!

piątek, 20 listopada 2015

Telefon-zdrajca i dyniowe ciasteczka na pociechę

Nie jestem wielką fanką statystyk blogowych. Owszem, czasem zerkam, ale liczby wydają mi się takie zimne i puste, bezosobowe (choć zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę stoją za nimi żywi ludzie). Co innego komentarze. Och, te czytam z wypiekami na twarzy i każdy jeden cieszy mnie ogromnie! Interakcja z Czytelnikami to coś, co każdy bloger ceni sobie ogromnie. I ja nie jestem tutaj żadnym wyjątkiem.
Nikogo nie zdziwi pewnie fakt, że często sprawdzam, czy nie pojawiły się jakieś nowe. Bardzo przydatny okazuje się tutaj telefon; to właśnie z niego korzystam rano, przed pracą, gdy nie mam czasu włączać komputera. Środowy poranek nie różnił się niczym; przeczytałam wszystkie nowe komentarze, zaznaczyłam je, a potem... Kliknęłam usuń
Od razu się rozbudziłam, przeszukałam internet w poszukiwaniu wsparcia; niestety, jedyne, co znalazłam, to informacja, że nie da się ich przywrócić...
Zrobiło mi się bardzo, bardzo smutno. 

Dlatego bardzo Was proszę: jeśli to Wasze komentarze zniknęły, to nie dlatego, że tak chciałam, ale dlatego, że o czwartej rano, na wpół śpiąc, nie potrafię zapanować nad niezgrabnymi palcami i kliknęłam nie to, co trzeba... Obiecuję więc uważać jeszcze bardziej i nie korzystać z telefonu, dopóki się zupełnie nie rozbudzę; a Was proszę o wyrozumiałość.

Na każdą tragedię najlepszym remedium będą ciasteczka. Dzisiaj mam dla Was malutkie, pulchniutkie pyszności, które znalazłam na blogu Daktyle w czekoladzie. Są raczej miękkie, pachną cynamonem i orzechami, i mają obezwładniająco uroczy kolor. C. się w nich zakochał, i musiałam kilka przed nim schować, żebym mogła zrobić zdjęcie...

Przydadzą się nie tylko, gdy od rana będziecie w podłym nastroju. 

Ciastka dyniowo-owsiane


Składniki:
(40-45 sztuk)
  • 150 g puree z dyni
  • 1 jajko
  • 60 g miękkiego masła
  • 160 g płatków owsianych
  • 100 g mąki pszennej
  • 70 g cukru
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1/3 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 50 g orzechów laskowych
  • 50 g ciemnej czekolady (80%)
Puree z dyni, jajko i masło zmiksować. Mąkę przesiać, wymieszać z płatkami, cukrem, cynamonem, sodą oraz posiekanymi orzechami i czekoladą. 
Dodać suche składniki do mokrych, dokłądnie wymieszać łyżką.
Z masy lepić kulki wielkości orzecha włoskiego. Układać je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.

Piec w 180 st. C. przez 12 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Podobno trzeba uczyć się na błędach, najlepiej cudzych... Zapamiętajcie więc i Wy: telefony bywają zdradliwe!

wtorek, 17 listopada 2015

Dynia, cebula, brukselka

Czy to nie dziwne połączenie...? Mi się tak wydawało, gdy pierwszy raz na nie spojrzałam. Pomyślałam, że te trzy rzeczy nijak do siebie pasować nie będą. A jeśli nawet, to i tak nic ekscytującego nie uda się z nimi przygotować. Dynię kocham miłością wielką, ale nawet ja muszę uczciwie przyznać, że sama w sobie jest dość mdła i potrzebuje towarzystwa wyrazistych dodatków. Cebula to najbardziej prozaiczne z warzyw; a brukselka... Cóż, ja za brukselką przepadam, ale znam wiele osób, które nawet na nią nie spojrzą. A gdy tylko poczują jej zapach, uciekną, gdzie pieprz rośnie (czyli naprawdę daleko, jeśli brać pod uwagę, że uciekać będą z Danii). 
Później stwierdziłam, że to wyzwanie. Nie tylko połączyć je w harmonijną całość, ale jeszcze wywołać przy tym efekt łał... Trudna sprawa. Ale nie niemożliwa! 
Zaczęłam się więc intensywnie zastanawiać, co by tu z tym fantem zrobić...

Po długich namysłach, odrzuconych projektach i chwilach zwątpienia, w końcu padło na zupę. Cóż, może i prozaiczna, ale w listopadzie, po powrocie do domu z zamglonego, deszczowego świata, miska z rozgrzewającą zupą to marzenie. Które tak łatwo spełnić!
Poza dynią dodałam marchewki (dla koloru i słodyczy), pietruszki (dla zaostrzenia smaku) i ziemniaków (żeby całość odpowiednio zagęścić). Z przypraw postawiłam na ostrą pastę curry i curry z mango, które jest bardzo aromatyczne i ma piękny, intensywnie żółty kolor, a które C. kupił jakiś czas temu, bez konkretnego pomysłu na jego wykorzystanie. Do tego odrobina słodkiej papryki, sól i pieprz; i naprawdę więcej nie potrzeba. Krem jest przyjemnie gęsty, intensywnie warzywny, po prostu pyszny. Można dodać kremówki czy mleczka kokosowego, dla złagodzenia smaku i jeszcze większej kremowości. Dodatki to brukselka, lekko podsmażona na patelni, dzięki czemu zyskuje na smaku; oraz chrupiąca, prażona cebulka. Całość wyszła zaskakująco pyszna i oryginalna, a przy tym naprawdę prosta w przygotowaniu. 
To co, skusicie się...?

Nad tym fantazyjnym trio zastanawiała się również Ania; sprawdźcie koniecznie, co wymyśliła!

Krem dyniowo-marchewkowy z brukselką i prażoną cebulką


Składniki:
(na 8 porcji)
  • 400 g marchewki
  • 400 g dyni (waga bez skóry i pestek)
  • 300 g pietruszki
  • 200 g ziemniaków
  • 1 czerwona cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżka zielonej pasty curry
  • 1 łyżeczka przyprawy mango-curry
  • 1 łyżeczka słodkiej papryki
  • 1 l bulionu
  • 1 łyżka masła
  • sól
  • pieprz
dodatkowo:
  • 400 g brukselki
  • 2 łyżki masła
  • prażona cebulka
Marchewki, pietruszkę i ziemniaki obrać, razem z dynią pokroić w kostkę mniej więcej tej samej wielkości.
Cebulę obrać, pokroić w kosteczkę.

Na rozgrzane masło dodać pastę curry i przyprawę, chwilę podsmażyć. Dodać cebulę i przeciśnięty przez praskę czosnek, zeszklić. Dodać pozostałe warzywa; gdy wchłoną cały tłuszcz, wlać bulion i dodać słodką paprykę.

Gotować 20-30 minut, aż warzywa będą miękkie. Zmiksować zupę na gładki krem, doprawić do smaku solą i pieprzem.

Brukselkę umyć, odciąć końcówki, przekroić na połowy. Ugotować w lekko osolonej wodzie.
Na patelni rozgrzać masło, podsmażyć brukselkę.

Zupę podawać gorącą, z podsmażoną brukselką i prażoną cebulką.

Smacznego!

Ja tymczasem muszę poważnie zastanowić się nad ostatnią z dyń, która czeka na wykorzystanie. A to całkiem specjalny okaz; moja pierwsza dynia makaronowa! 
Znacie, lubicie...?

poniedziałek, 16 listopada 2015

Jak pachnie wolny poniedziałek?

Niewątpliwą zaletą pracy w weekend jest dzień lub dwa wolne w ciągu tygodnia. I gdy wszyscy muszą wstać wcześnie, ja mogę wylegiwać się w łóżku tak długo, jak będę miała ochotę. Albo przynajmniej do momentu, gdy Ptysia stanowczo nie zażąda spaceru. Idziemy sobie wtedy pustymi jeszcze niemal ulicami; sklepy ciągle są zamknięte, dopiero co zaczęło robić się jasno (pamiętajmy, że jest listopad; słońce ukazuje swe nieco pochmurne oblicze coraz później); z banku po drugiej stronie ulicy pracownicy pod krawatami zerkają na nas zazdrośnie. A my idziemy dalej; do parku, gdzie drzewa zgubiły już niemal wszystkie złote liście. Szeleszczą teraz pod stopami, i nie mogę się zdecydować, czy w porannej mgle park wygląda pięknie, czy raczej strasznie. Cóż, to chyba połączenie obydwu, wywołuje lekkie drgania w sercu.

Po powrocie do dziwnie chłodnego mieszkania wycieram Ptysi łapki, bo wiem, że zaraz z powrotem wskoczy do łóżka. Ja tymczasem wyjmuję ciasto drożdżowe, które przez noc rosło w lodówce, i pozwalam mu powoli dojść. W międzyczasie przygotowuję kremowe, marcepanowo-cynamonowe nadzienie, kroję biszkopt na trzy równe blaty i obieram warzywa na zupę, która rozgrzeje zmarzniętego C. po długich godzinach spędzonych w pracy.
Gdy w końcu włączam piekarnik, najpierw kuchnia, a później całe mieszkanie, wypełniają się przyjemnym ciepłem. Za nim podąża intensywny korzenny zapach moich drożdżówek. Później zostanie zdominowany przez zapach cebuli i czosnku, gotujących się powoli warzyw. A na końcu, nad tym wszystkim, gdy już skończę wszystkie kuchenne sprawy na dziś, uniesie się zapach świeżo zmielonej kawy... Bo choć pijam ją rzadko, dzisiaj jestem akurat w odpowiednim nastroju. Może dodam do niej szczyptę cynamonu...? Żeby poczuć delikatną nutę Świąt...

Po pracowitym przedpołudniu w końcu mogę usiąść i opowiedzieć Wam bardziej szczegółowo o drożdżówkach, które przygotowałam.
Ciasto drożdżowe, szczególnie w listopadzie, smakuje cudownie. Ciepłym domem, spokojem, relaksem. Nie można mu się oprzeć, szczególnie, gdy uzupełniają je wyraźne nuty kardamonu i cynamonu.
Przepis na te supełki znalazłam w książce Scandilicious baking Signe Johansen. Od razu mi się spodobały, bo kardamon to moja ulubiona przyprawa. Ciasto zagniata się wieczorem; rano wystarczy wyjąć je z lodówki, uformować i upiec. Oczywiście, zamiast całonocnego wyrastania w lodówce, możecie zafundować swoim drożdżówkom tradycyjne, godzinne wyrastanie w cieple. Trzeba wtedy dodać do ciasta nieco więcej drożdży; dwadzieścia pięć gram będzie w sam raz.

Nadzienie to po prostu niebo w buzi. W przepisie nie ma mowy o cynamonie, ale Signe sugeruje jego dodatek w adnotacjach. Skwapliwie skorzystałam z tego pomysłu; w końcu im więcej rozgrzewających przypraw, tym lepiej. Całość rozpływa się na języku: aromatyczne, delikatne nadzienie, owinięte sprężystym, miękkim ciastem. Na śniadanie, podwieczorek i kolację - sprawdzą się doskonale w każdej sytuacji.
Listopadowe must have, nie tylko dla fanów ciast drożdżowych.

Kardamonowo-migdałowe supełki


Składniki:
(na 16 sztuk)

ciasto:
  • 325 ml mleka
  • 50 g masła
  • 600 g mąki pszennej
  • 75 g cukru
  • 1,5 łyżeczki mielonego kardamonu
  • 1 łyżeczka soli
  • 15 g świeżych drożdży
  • 1 jajko
nadzienie:
  • 75 g miękkiego masła
  • 50 g mielonych migdałów
  • 50 g marcepanu
  • 50 g cukru
  • 50 g creme fraiche (18%)
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1/4 łyżeczki soli
dodatkowo:
  • 1 jajko
  • 30 g płatków migdałowych
Mleko z masłem zagotować, przestudzić; ma być letnie, nie gorące.
Drożdże rozetrzeć z 1 łyżeczką cukru.
Do dużej miski przesiać mąkę, dodać cukier, kardamon i sól, wymieszać. Po środku zrobić wgłębienie, wbić jajko, wlać drożdże i mleko z masłem.
Wyrobić gładkie ciasto; może się delikatnie lepić.

Przełożyć ciasto do miski delikatnie posmarowanej olejem, przykryć folią spożywczą i włożyć na noc do lodówki.

Ciasto wyjąć z lodówki 30-60 minut przez rozpoczęciem pracy.

Wszystkie składniki nadzienie zmiksować w blenderze na gładką masę.

Ciasto rozwałkować na prostokąt o wymiarach 30x50 cm. Połowę ciasta (15x50 cm) posmarować nadzieniem. Złożyć ciasto na pół, sklejając brzegi. Pociąć je w poprzek na 16 równych pasków. Każdy z nich złapać za przeciwległe końce, skręcić 2-3 razy, skleić końcówki. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując spore odstępy.
Odstawić na 15-20 minut do wyrośnięcia.

Bułeczki posmarować roztrzepanym jajkiem, posypać płatkami migdałów.

Piec w 180 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić.

Smacznego!


Przepis dodaję do skandynawskiej akcji Mopsika.
Muszę przyznać, że mam wyrzuty sumienia, że to dopiero mój pierwszy wpis... Ale ostatnio jestem taka zabiegana i zmęczona... Wykorzystałam więc pierwszą spokojniejszą chwilę, która się nadarzyła - i są. One: listopadowe drożdżówki idealne.

Kuchnia skandynawska 2015

piątek, 13 listopada 2015

Piernik staropolski, część pierwsza

Nigdy jeszcze nie piekłam piernika staropolskiego. Jakoś tak... Zawsze wydawał mi się szalenie trudny. Sam fakt, że przygotowania należy rozpocząć niemal dwa miesiące przed Świętami sprawiał, że przepis odkładałam na bliżej nieokreślone kiedyś...
W tym roku jednak postawiłam go sobie za punkt honoru. W końcu jego smak jest absolutnie wyjątkowy, prawda...? A właśnie po takie najchętniej sięgamy w Święta.

Skąd przepis...? Znaleźć go można w wielu różnych miejscach: u Lucyny Ćwierczakiewiczowej, Tadeusza Żakieja (lepiej znanego pod swym pseudonimem: Maria Lemnis i Henryk Vitry; swoją drogą, zawsze mnie zastanawiało, dlaczego wybrał aż dwa nazwiska...?), na wielu blogach kulinarnych, a także... Wśród kulinarnych zapisków mojej Babci. Zrobiłam więc, jak oni nakazują; póki co, oczywiście, tylko zagniotłam ciasto. Nie zabiera to zbyt wiele czasu; miód z cukrem może być ciepławy, gdy będziemy go łączyć z jajkami. Potem wszystko razem zmiksować, przykryć miskę, odstawić do lodówki lub spiżarki (ta opcja dla szczęśliwców posiadających takową) i... Zapomnieć. Na całe, długie sześć tygodni. Choć podobno i dwa wystarczą, żeby piernik nabrał mocy. 

Swoje ciasto zagniotłam przedwczoraj, i codziennie zaglądam pod przykrywkę, żeby je powąchać. Użyłam własnoręcznie przygotowanej przyprawy piernikowej; jeśli użyjecie takiej ze sklepu, warto dodać odrobinę więcej. 

Jak potoczą się losy pierwszego piernika staropolskiego w moim domu...? Mam nadzieję, że jak najlepiej; jeśli wszystko się uda, powinien wykarmić wiele brzuszków (porcja jest bowiem raczej słuszna).
Mam nadzieję, że i Was, drodzy Czytelnicy, zmotywowałam do działania. Zadebiutujecie ze mną...? Czy może od dawna już pieczecie takie pierniki, i możecie służyć dobrą radą...? 

Piernik staropolski I


Składniki:
(na 3litrową miskę)
  • 500 g miodu
  • 250 g cukru
  • 250 g masła
  • 1 kg mąki
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 30 g domowej przyprawy do piernika
  • 3 jajka
  • 3 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 125 ml mleka
Miód, cukier i masło podgrzewać, aż cukier się rozpuści, a mieszanka zagotuje. Zdjąć z palnika, ostudzić.

Mąkę przesiać, wymieszać z solą i przyprawą do piernika. 
Sodę rozpuścić w mleku.
Do ostudzonego miodu wbić jajka, zmiksować. Następnie wlać mieszankę do mąki, dodać mleko z sodą i bardzo dokładnie zmiksować. 

Masę przelać do dużej miski, wstawić do lodówki na 4-6 tygodni.

Cdn...

Ciasto na piernik wprowadziło mnie w tak świąteczny nastrój, że chyba w wolną niedzielę upiekę coś z dodatkiem przypraw korzennych. Ledwo zaczął się listopad, a ja już poczułam magię Świąt...

Dopiero pisząc tego posta zauważyłam, że dziś piątek trzynastego... Nie dajcie się przesądom, piernik zagnieciony dzisiaj z pewnością uda się wyśmienicie!

środa, 11 listopada 2015

Gruszki w sosie

Tematem wspólnego gotowania na dziś były gruszki w sosie. Hmm... Wiele jest możliwości, które przychodzą do głowy niezwłocznie; a ile więcej, jeśli tylko człowiek odrobinę się nad tym zastanowi! Gruszki pięknej Heleny, gruszki w sosie karmelowym... Już tutaj poczułam satysfakcję, i dalej się nie zastanawiałam. Gruszki i karmel to bowiem połączenie wyborne, które podbiło niejedno podniebienie.
Przygotowałam więc lekko korzenny karmel, w którym poddusiłam owoce. Pozostały syrop za pomocą niezbędnej w mojej kuchni kremówki zamieniłam w pyszny, gęsty sos. Nadal jednak czegoś brakowało... Szybko więc upiekłam bezy z dodatkiem cynamonu (sezon na korzenne przyprawy bowiem w pełni), które zwieńczyłam chmurą bitej śmietany i gruszkami w sosie karmelowym.

Jest słodko. Czego innego się spodziewaliście...? Ale jednocześnie tak pysznie, że nie można się od tego deseru oderwać. Połączenie chrupko-ciągnącej bezy, lekkiej bitej śmietany, miękkich i soczystych gruszek oraz obłędnego, korzenno-karmelowego sosu sprawiło, że C. stracił głowę. A ja nie pozostałam za nim w tyle! Zajadaliśmy się, aż miło. 
Dopóki deser się nie skończył...
Spróbujecie...?

Gruszki w sosie przygotowała również Mirabelka; koniecznie sprawdźcie, co wyczarowała!

Bezy cynamonowe z gruszkami i sosem karmelowym


Składniki:
(na 4 porcje)

bezy:
  • 3 białka
  • 165 g cukru
  • 1 łyżeczka cynamonu
gruszki w sosie karmelowym:
  • 4 gruszki
  • 110 g cukru
  • 25 ml gorącej wody
  • 25 g masła
  • 90 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1/2 łyżeczki mielonego imbiru
  • 1/4 łyżeczki białego pieprzu
  • 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
dodatkowo:
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
Cukier wymieszać z cynamonem.
Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec partiami dodając cukier.
Uformować 4 okrągłe bezy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut.
Następnie zmniejszyć temperaturę do 120 st. C. i piec jeszcze 1 godzinę.
Ostudzić.

Gruszki obrać, wyciąć gniazda nasienne i pokroić w plasterki.
Cukier, cynamon, imbir, pieprz i gałkę wsypać na patelnię. Podgrzewać, aż cukier się rozpuści i nabierze złocistej barwy. Dodać gruszki, zalać całość gorącą wodą. Smażyć 2-3 minuty, aż gruszki zmiękną, ale nie będą się rozpadać. Zdjąć owoce z patelni. Karmel podgrzewać, aż całkowicie się rozpuści.
Zdjąć mieszaninę z ognia, dodać masło i kremówkę, wymieszać. Podgrzewać jeszcze 1-2 minuty, aż sos nieco zgęstnieje.
Ostudzić.

Pozostałą kremówkę ubić na sztywno tuż przed podaniem. Wyłożyć ją na bezy, udekorować całość gruszkami i sosem.

Smacznego!


Cóż, a teraz to już najwyższa pora spać...

poniedziałek, 9 listopada 2015

Mus czekoladowy z granatem

Wstawać o czwartej nie jest łatwo. Cały świat jeszcze śpi; i słusznie! Nic bowiem się o tej porze nie dzieje, a za oknami hula wiatr...
Okazało się jednak, że wstawianie o pierwszej bije procedurę z dni poprzednich na głowę! C. jeszcze nie zdążył się nawet położyć, kiedy rozczochrana wychynęłam spod kołdry, i udałam się do łazienki myć zęby. Tego, co zjadłam, nie można nawet nazwać śniadaniem, i to nie z powodu jakości posiłku. I co się mówi po przyjeździe do pracy? Dzień dobry...? Przecież to środek (dosłownie) nocy...
A kiedy już wydawało mi się, że pracuję i pracuję, wyszłam na dwór i zobaczyłam, że nadal jest ciemno, tak troszeczkę tylko, w głębi serca, zachciało mi się płakać... 
I spać. Chyba nawet bardziej...

No dobrze, ja tu narzekam, a tak naprawdę przecież bardzo jestem zadowolona. Muszę się tylko przyzwyczaić...

W kuchni nie mam czasu i chęci stać, bo bolą mnie stopy. Dlatego mam dla Was super szybki i jeszcze super smaczniejszy mus czekoladowy.
Czekolada karmelowa zauroczyła mnie w Polsce; przywiozłam sobie kilka tabliczek do Danii. Jedna wylądowała w musie, w duecie ze swoją mleczną kuzynką. Jest słodko, delikatnie i pysznie. Granat nadaje deserowi lekko kwaśnej nuty, orzeźwia całość i pięknie wygląda. 
Czy można mu się oprzeć...? Nie sądzę...

Dwukolorowy mus czekoladowy z granatem


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 75 g czekolady karmelowej
  • 75 g czekolady mlecznej
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 białka

dodatkowo:
  • 1 owoc granatu

Czekolady posiekać, każdą wsypać do osobnej miseczki.
100 ml kremówki zagotować, wlać po 50 ml do każdej z czekolad. Odstawić na 5 minut, po tym czasie dokładnie wymieszać. Odstawić na 20-30 minut, aż masa całkowicie ostygnie i zacznie gęstnieć.

Ubić pozostała kremówkę, podzielić na pół, delikatnie wmieszać do rozpuszczonych czekolad.
Ubić białka, podzielić na pół, wmieszać do czekolad delikatnie, żeby nie zaburzyć struktury.

Do szklanek lub miseczek przełożyć najpierw mus z mlecznej czekolady, na wierzch delikatnie wyłożyć mus karmelowy.
Wstawić do lodówki na minimum 3 godziny, żeby mus stężał.

Przed podaniem posypać ziarenkami granatu.

Smacznego!


A teraz szybciutko dzwonię do Taty, bo przyszła paczka, na którą długo czekałam i muszę wirtualnie pomóc w rozpakowywaniu.