środa, 21 września 2011

Bo dawno malin nie jedliśmy

Że niby jesień już wygoniła lato? Bo zimno, deszczowo i wietrznie? Też tak myślę, jednak mój ogródek się zbuntował. A właściwie jedna część ogródka, w której rosną krzaki malin. Mój malinowy chruśniak. A tam - czerwono! Co drugi dzień zbieram litrowe wiaderko. Za mało na przetwory, za dużo do jedzenia ot tak. W związku z tym - wymyślam, kombinuję, tworzę. W mojej kuchni pachnie malinami, nie jesienią (choć dynia w kącie cierpliwie czeka na swoją kolej). 

Ten serniczek jest już wspomnieniem. Niby łatwy, niby szybko, ale co ja z nim miałam... Zaczęło się od tego, że pokazałam Dużemu dwa zdjęcia i miał wybrać, które bardziej do niego przemawia. Wybór padł na różową piankę z Pani domu poleca: Ciasta i desery z owocami nr 6/2010. Przeczytałam przepis, i już wiedziałam, co zmienię. W oryginale w ogóle nie było serka, za to zdecydowanie większa ilość kremówki. I kwaśna śmietana, której oczywiście w lodówce brak. Dlatego to i owo odrzuciłam, coś od siebie dodałam - i jest. Delikatny, lekko kwaskowy, mocno owocowy serniczek na kruchym, słodkim, orzechowym spodzie. Rewelacja! Warstwy idealnie ze sobą współgrają, sprawiając podniebieniu prawdziwą rozkosz. A po nocy w lodówce, kiedy karmel nieco zmięknie, to już w ogóle bajka.

Co więc było nie tak...? Pierwsze podejście do karmelu okazało się niewypałem - zamiast złoto-brązowej masy, miałam ciemnobrązowego gniota pływającego w maśle. Do kosza. Nie wiem, co zrobiłam nie tak, bo drugie podejście, niczym nie różniące się od pierwszego, było idealne. Do tego orzechy, i już spód gotowy. Teraz dalej... Przecieranie malin przez sito: rzecz niby prosta. O ile w połowie komuś nie omsknie się rzeczone sito, i wszystkie pestki nie wpadną do przecieru. I od nowa... 
Całość zajęła mi mnóstwo czasu, wybrudziłam wszystkie plastikowe miski, i ogólnie byłam lekko załamana, wstawiając całość do lodówki. Nie spodziewałam się fajerwerków...
Pojechaliśmy z D. odwieźć Czarną na lotnisko, wróciliśmy, niepewnie zajrzałam do mojego tworka... Stwierdziwszy, że stężał, niewiele myśląc, ukroiłam na po kawałku. I w tym miejscu moje nastawienie uległo diametralnej zmianie - jednak warto było się męczyć... 
No i ten kolor - obłędny! Na zdjęciu w gazecie był lekko różowy - u mnie soczysty, intensywny kolor. Piękny! 

Jeśli zrobicie wszystko, jak w przepisie przykazano, z pewnością ominie Was wiele przygód i zaoszczędzicie sporo czasu. A serniczek polecam - jest naprawdę smaczny. Na pożegnanie sezonu malinowego jak znalazł.

Sernik malinowy na zimno



Składniki:
(na tortownicę o średnicy 22 cm)

spód:
  • 100 g mielonych orzechów laskowych
  • 100 g posiekanych orzechów laskowych
  • 80 g cukru
  • 125 g masła

masa:
  • 400 g serka kremowego
  • 225 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 90 g cukru pudru
  • 675 g malin, świeżych lub ze słoika
  • 2 białka
  • 6 łyżeczek żelatyny
  • 2 łyżki zimnej wody
  • 150 ml gorącej wody

Cukier z masłem włożyć do rondla. Podgrzewać na średnim ogniu, aż się skarmelizuje i będzie brązowo-złote. Wsypać orzechy, dokładnie wymieszać. Gorące rozprowadzić na dnie tortownicy, wyłożonej folią aluminiową i posmarowaną cienką warstwą masła. 

Ostudzić, po czym schłodzić w lodówce do całkowitego zastygnięcia.

Maliny zmiksować blenderem z cukrem pudrem. Przetrzeć przez gęste sitko, żeby pozbyć się pestek.
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, po czym rozpuścić w gorącej i ostudzić.
Białka ubić na sztywną pianę. Kremówkę również ubić na sztwyno.
Serek ubić na puszystą masę z cukrem waniliowym. Dodać kremówkę, połączyć. Powoli wlewać żelatynę, cały czas mieszając, aż do uzyskania jednolitej masy. Dodać maliny, dokładnie połączyć. Na koniec delikatnie wmieszać łyżką białka.

Masę wyłożyć na schłodzony spód. Wstawić do lodówki na 4-5 godzin.

Smacznego!

Samolotem leciałam dwa razy - do Londynu, a później z Londynu do Aarhus. Bardzo przyjemne doświadczenie - nie boję się latać, sprawia mi to niezwykłą frajdę. D. jeszcze nie miał okazji szybować w przestworzach i na lotnisku doszliśmy do wniosku, że warto by było się gdzieś wybrać. Możemy Ptysię zostawić na weekend z Szanownym Bratem, i wybrać się do... Właśnie. Gdzie? Co polecacie jako cel weekendowej wyprawy? Co ciekawego można tam zobaczyć? Co pysznego zjeść? Z przyjemnością zapoznam się z Waszymi propozycjami, i może którąś uda mi się wcielić w życie.

3 komentarze:

  1. Piękny, chętnie bym skosztowała. Fajny pomysł z tym spodem z orzechów laskowych :) Ja leciałam samolotem dwa razy (w dwie strony) i byłam mała, więc w sumie niewiele pamiętam. Czas się wybrać gdzieś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. po prostu piękny ..warto było ubrudzić te miski:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na weekendowe wyprawy sprawdzają się wszystkie europejskie duże miasta. Loty można kupić naprawdę po okazyjnej cenie a 2-3 dni wystarczą by się zrelaksować, zobaczyć ciekawe miejsca i zjeść coś pysznego :) Mnie oczarował Paryż jesienną porą - mimo, że padał deszcz było cudnie. Za dwa tygodnie lecę zobaczyć jak miewa się jesienna Barcelona :)

    OdpowiedzUsuń