czwartek, 28 września 2017

Ach, co to był za ślub! I figi w miodowym karmelu z miodowym semifreddo

W dniu ślubu wstałam o `szóstej rano. Mimo krótkiego snu - zaskakująco wypoczęta. Chyba emocje wzięły górę; czułam się bowiem dość dziwnie. Wiedziałam, że ten wielki, miesiącami wyczekiwany dzień właśnie nadszedł. A mimo, że - jakby nie patrzeć - byłam centralnym punktem całego dnia, miałam wrażenie, że wszystko dzieje się jakby obok mnie. Nie byłam nerwowa czy zestresowana; tak naprawdę ten dziwny spokój niemal mnie przerażał. 
Umyłam zęby, ubrałam się w getry i wygodną koszulkę, narzuciłam sweter i poszłam sobie zrobić herbaty. Bo czy można by ten dzień rozpocząć w jakiś inny sposób...? Trochę pogawędziłam z Tatą, żeby o siódmej rano oddać się w ręce siostry C. Układanie fryzury, z zegarkiem w ręku, zajęło dwie godziny. Nigdy w życiu nie spędziłam tyle czasu na fryzjerskim fotelu! Niemniej, efekt był zniewalający. Serio; byłam absolutnie zachwycona. I chociaż wiedziałam, czego się spodziewać, bo czesała mnie na próbę i dokładnie wiedziała, czego chcę, byłam w szoku, że z moich włosów można zrobić coś tak pięknego. A gdy do wszystkiego doszedł makijaż - niemal nie poznawałam się w lustrze.
Później wszystko nabrało tempa. Wkładanie sukni to, moi drodzy, droga przez mękę. Pamiętacie tę słynną scenę z Przeminęło z wiatrem, gdy Scarlett trzyma się łóżka, a służąca zaciąga jej gorset? Dokładnie tak wyglądałam tego ranka, tyle, że zamiast ciemnoskórej, porządnie zbudowanej damy zabrała się za mnie moja, przypominająca z figury gałązkę, Siostra. Była jednak tak samo brutalna i bezwzględna; skończyło się to przysłowiową talią osy i niemal zupełnym brakiem możliwości oddychania. Ale, jak mawia Babcia: żeby być piękną, trzeba cierpieć. Włożyłam więc buty na obcasie i uważając, żeby o nic nie zahaczyć, ruszyłam w najważniejszą z dróg.

Oczywiście, dojazd do kościoła, w normalnych warunkach zajmujący niecałe pięć minut, przedłużył się do ponad dwudziestu. Zanim zostałam zapakowana, a później wypakowana z auta, zanim dobyliśmy bukietu odkrywając, że bukiecik dla C., zamiast w butonierce, ciągle jest razem z moim w papierze, zanim tren został odpięty i odpowiednio ułożony, a ja ujęłam podane mi ramię Taty, C. zdążył się już poważnie zaniepokoić moją przedłużającą się nieobecnością. Nie mam bowiem w zwyczaju się spóźniać... Ale przecież pannie młodej wolno, prawda...?

Cała w uśmiechach, wsparta na ramieniu Taty kroczyłam przez kościół. Patrzyłam na moich uśmiechniętych, eleganckich gości, na już ocierającego łezkę niemal Teścia, ale przede wszystkim na C., który dumnie wyprostowany czekał pod ołtarzem, mnąc w palcach rąbek marynarki. W tajemnicy Wam powiem, że był chyba bardziej zdenerwowany ode mnie, co na co dzień się nie zdarza. A minę miał jak, nie przymierzając, najszczęśliwszy mężczyzna na świecie. 

Ceremonia przebiegła pomyślnie, niemal bez wpadek. W kluczowym momencie bowiem, po sakramentalnym tak, gdy nadszedł moment wymiany obrączek, C. w stanie pełnego podekscytowania moją po prostu wcisnął mi do ręki, zamknął mi dłoń i... Czekał. Gdy zorientował się, że dał mi obrączkę przeznaczoną dla mnie, szybko odebrał ją i już powoli i z należytą uwagą włożył mi ją na palec. 
A ja, jak to ja; nie mogłam powstrzymać śmiechu. I choć jego przyczyny nikt prawie nie zauważył, to już sam wybuch nie przeszedł bez echa i musiałam się później gęsto tłumaczyć.

Z kościoła wyszliśmy powoli, zerkając to na gości, to na siebie i z zachwytem obserwując czekającą na nas... Karetę. Po królu (nie pamiętam już jakim). Ryż sypał się gęsto, nie brakowało też dowcipnisi celujących w dekolt. Gdy już udało mi się wdrapać na miejsce i zasiąść w miarę godnie, gdy wręczono mi kieliszek szampana, konie ruszyły a goście klaskali, nadal miałam wrażenie, że śnię. 
I nie mogłam przestać się uśmiechać.

Figi. Zgrabne, o intensywnie fioletowej skórce i różowo-czerwonym wnętrzu, pełne drobnych, pękających pod zębami pesteczek. Uwielbiam! Za ich kształt, kolor i smak. I za to, że sezon na nie jest tak krótki, że nigdy nie zdążę się nimi nasycić ani znudzić.
Pierwsze w tym roku figi podałam z miodowym semifreddo, skąpane w miodowym karmelu. Wyszło coś tak pysznego, że gdyby nie odrobina zdrowego rozsądku, która gdzieś się tam jeszcze w zakamarkach mojego umysłu ostała, zjadłabym wszystko. Sama
Podobne semifreddo możecie znaleźć u Nigelli; moje ma nieco inne proporcje. Zamiast orzechów z oryginalnego przepisu podałam je ze świeżymi figami. Bo czyż istnieje coś doskonalszego, niż gorące, karmelizowane figi z lodami...?

Miodowe semifreddo z figami w miodowym karmelu


Składniki:
(na 1,2 l lodów)
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 białka
  • 4 żółtka
  • 100 g miodu
  • 1 łyżka miodówki

figi w karmelu:
(na 2 porcje)
  • 2 figi
  • 40 g cukru
  • 1 łyżka miodu
  • 150 ml śmietany kremówki (38%)

Najpierw przygotować lody:
Żółtka z miodem ubić na parze na puszystą, jasną masę. Zdjąć miskę z garnka z wodą, ubijać, aż masa całkowicie ostygnie. Dodać miodówkę, połączyć.
Osobno ubić kremówkę i białka. Dodać śmietanę do masy żółtkowej, delikatnie wymieszać łyżką. Na końcu dodać białka, połączyć.
Przełożyć lody do pojemnika, zamrozić.

Figi pokroić na ćwiartki, odłożyć.
Na patelni skarmelizować cukier. Dodać miód, wymieszać. Wlać kremówkę (może pryskać), wymieszać. Podgrzewać, aż wszystko się ładnie połączy. Dodać figi, podgrzewać, aż nieco zmiękną, ale nie będą się rozpadać.

Nałożyć lody do miseczek, na wierzch wyłożyć figi. Polać pozostałym syropem.

Smacznego!

Lodów wychodzi oczywiście więcej niż na dwie porcje; figi jednak trzeba przygotowywać za każdym razem od początku; świeżo skarmelizowane są bowiem najlepsze.

11 komentarzy:

  1. Przepiękny opis ślubu, morza szczęścia raz jeszcze życzę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ślub na pewno był przepiękny...aż mam ciarki - takie przyjemne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja bym chciała ślub na końcu świata. Zero zainteresowania, zero gości, zero kościołów, sukienek i innego kiczu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego zaraz kiczu?
      Wiesz, w sumie też bym mogła mieć taki ślub. C. powiedziałam, że jak na moje to możemy iść do urzędu, podpisać co trzeba i pozamiatane. Z drugiej strony, ślub w gronie rodziny i przyjaciół, kiedy czujesz, że wszyscy cieszą się z Tobą, to naprawdę niesamowite przeżycie :)

      Usuń
  4. Życzę Ci słońca, miłości i przyjaźni na resztę życia. Wszystkiego cudownego dla Was obojga :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratulacje i wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Aniu, wszystkiego najlepszego Wam życzę :) Dużo szczęścia i miłości :)
    Przepis cudowny. Mam ochotę sięgnąć po tę miseczkę ;)
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  7. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Oby Wam się wiodło jak najlepiej i niech każdy wspólnie przeżyty dzień był jak ten w dniu ślubu.

    OdpowiedzUsuń