poniedziałek, 19 grudnia 2016

Pierniczki mojej Babci

Miniony weekend dał mi się we znaki. Dwa tygodnie dobrego, i człowiek łatwo odzwyczaja się od wstawania krótko po północy. Mimo zmęczenia, wieczorami nie mogłam zasnąć, co sprawiało, że budziłam się cała dzika. Dni zaczynające się w ten sposób z góry skazane są na klęskę. A przynajmniej nie zapowiadają niczego dobrego.
Gdy więc wczoraj po południu wybraliśmy się do brata C. z kartonem po brzegi wypchanym pierniczkami, woreczkami pełnymi kolorowego lukru i wszystkimi cukrowymi posypkami, które udało mi się wygrzebać z czeluści kuchennych szuflad, nie miałam zupełnie nastroju na zabawę. Snułam się po domu niczym cień, podjadając mandarynki i wlewając w siebie zastraszające ilości kawy z mlekiem, żeby gdzieś po prostu nie paść. Na szczęście reszta rodziny, zupełnie niezrażona moim malkontenctwem, bawiła się wyśmienicie, lukrując pierniczki i ich okolice. Cóż, moje nadal czekają na natchnienie... I chwilę czasu, którego brakuje mi permanentnie. A Wigilia przecież tuż, tuż!

Od jakiegoś czasu męczyłam Tatę, żeby wyciągnął od Babci przepis na pierniczki. W końcu dopięłam swego, i dostałam skany rodzinnych receptur. Zachwycona, zabrałam się do pracy. Jakież było moje rozczarowanie, gdy pierniczki wyszły nie do końca takie, jak je zapamiętałam! Znów więc zaczęłam wiercić Tacie dziurę w brzuchu, i w końcu okazało się, że w przepisie Babcia zapomniała wspomnieć o cukrze...
Na tę wieść C. popatrzył na mnie znacząco i przypomniał obrazek, który widzieliśmy w internecie. Była na nim uśmiechnięta starsza pani z tacą ciasteczek, a pod nią napis: Moja babcia, rozdając przepisy, zawsze pomija jeden składnik. Twierdzi, że dzięki temu u niej zawsze smakuje najlepiej...

Oczywiście, oburzona, wyrzuciłam C., że moja Babcia nigdy by tak nie zrobiła! A tu proszę... 

Po konsultacjach przystąpiłam do pieczenia po raz drugi. I tym razem wszystko poszło jak należy. Pierniczki wyszły dokładnie takie, jak pamiętam: twarde jak kamienie. Dopiero po leżakowaniu nabierają wilgoci i miękną, żeby rozpływać się w ustach.

Proszę, oto smak mojego dzieciństwa. 
Bez pułapek.

Pierniczki z bakaliami Babci Leny


Składniki:
(na 40-45 sztuk)
  • 340 g mąki pszennej
  • 165 g cukru
  • 1 jajko
  • 70 g miękkiego masła
  • 150 g miodu
  • 1 łyżka przyprawy do piernika
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej

dodatkowo:
  • 1 jajko
  • 1 łyżka mleka
  • rodzynki
  • orzechy laskowe
  • słupki migdałowe

Mąkę przesiać z sodą, po środku zrobić dołek. Wlać gorący miód, dodać masło, przyprawę do piernika, cukier i jajko. Zagnieść gładkie ciasto.
Ciasto wałkować, podsypując mąką, na grubość 6 mm. Wykrawać foremkami dowolne kształty, układać pierniczki na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.

Jajko roztrzepać z mlekiem, posmarować nim pierniczki. Udekorować je rodzynkami i orzechami, wciskając je dość mocno w ciasto.

Piec w 180 st. C. przez 10-15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!


Ja tymczasem rozważam powrót do łóżka. Popołudniowa drzemka wydaje się być zdecydowanie zbyt krótka...

5 komentarzy:

  1. takie rodzinne przepisy, pielęgnowane na Święta-to uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Babcine ciasteczka smakują najlepiej :) dobrze znać tajemnicę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkie sklepowe słodycze mogą się schować przy takich pysznościach ! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Druga próba zdecydowanie udana:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba tylko ja nie mam piernikowych wspomnień - dopiero sama wprowadziłam je do rodzinnego menu;)

    OdpowiedzUsuń