Wczoraj C. szedł do pracy nieco później, zaraz więc po śniadaniu udaliśmy się z Ptysią na spacer. Najpierw do małego parku (trzy minuty drogi od domu), a później do dużego (niewiele dalej); ostatnio bowiem rzadko nam się udaje na wspólne spacery wychodzić. Pogoda, póki co (odpukać!), zdecydowanie do takich eskapad zachęca; choć nie jest już tak ciepło, wcale nie czuję złowrogiego oddechu października na karku. Lekko zamglone słońce, babie lato, śliwki spadające na głowę... I ciągle jeszcze tylko lekki płaszcz.
W dużym parku wybraliśmy najbardziej okrężną z dróg, czym Ptysię wprawiliśmy w nieukrywany zachwyt. Biegała, skakała, poszczekiwała pełna szczęścia, jak to tylko psy potrafią. A my tymczasem, zupełnie przypadkiem, odkryliśmy jeżynowe krzaki. Ktoś przyciął żywopłot, a zanim właśnie ukrywały się najdorodniejsze sztuki. Szybciutko zapełniliśmy mały woreczek, i do domu wracałam bardzo zadowolona, już po drodze zastanawiając się, co z nich przygotuję. W planach miałam bardzo elegancki mus czekoladowy przynajmniej w trzech kolorach, ale... Cóż, będzie musiał poczekać (nie tak znowu długo, bo po jeżynowej tarcie nie ma już śladu!).
Myślałam długo, ale w głowie pustka. Usiadłam więc przed laptopkiem; on zna odpowiedzi na najdziwniejsze pytania, ciasto z jeżynami to dla niego chleb powszedni. Po kilku kliknięciach, rozważaniach, czy to aby na pewno jest to, moim oczom ukazała się tarta... Ale nie taka zwykła, a galette. Co to takiego? Najprostsza z najprostszych, o francuskim rodowodzie, zyskała więc już poklask w wielu kręgach, mimo swego nieco topornego kształtu. Nie pieczemy jej bowiem w formie, a na zwykłej, dużej blasze z piekarnika. Na środek wykładamy owoce, zawijamy brzegi - i gotowe. Bez wcześniejszego podpiekania spodu, bez skomplikowanych kremów, bez dziwactw i utrudnień. Z piekarnika najpierw unosi się zapach, który wabi do kuchni wszystkich domowników. Następnie wyciągamy tartę; idealnie słodką, doskonale kruchą, pełną miękkich owoców. Spód nie nasiąka i pozostaje chrupiący, a środek... Środek to marzenie, którego nie da się opisać.
I choć nie ma tu zaskakujących połączeń i całość może wydawać się nudna - nie dajcie się oszukać. Jest wyborna! Na ciepło, z gałką lodów... Poezja. Jeśli jeszcze nie próbowaliście - to jest właściwa chwila.
Przepis od Patrycji, nie zawiera więc jajek. Margarynę zamieniłam na masło, dzięki czemu ciasto pięknie nim pachnie i smakuje, ale nie jest już bezlaktozowe. Nam to nie przeszkadza, alergii bowiem nie mamy. Dorzuciłam też trochę borówek amerykańskich, bo samych jeżyn wydawało mi się za mało... Ciasto zdecydowanie na tym nie straciło. Polecam!
Galette z jeżynami i borówkami
Składniki:
(na średniej wielkości tartę)
spód:
- 250 g mąki pszennej
- 60 g cukru
- 150 g zimnego masła
- 2 łyżki zimnej wody
nadzienie:
- 225 g jeżyn
- 100 g borówek amerykańskich
- 3 łyżki cukru trzcinowego
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
dodatkowo:
- 1 łyżka cukru pudru
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Powoli wlewać wodę; tyle, żeby zagnieść gładkie, elastyczne ciasto.
Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30 minut.
Po tym czasie ciasto rozwałkować na dość cienkie koło na papierze do pieczenia. Razem z papierem przełożyć na dużą blachę z piekarnika.
Owoce wymieszać z cukrem i mąką ziemniaczaną, wyłożyć na ciasto, zostawiając wolne 5-6 cm z brzegu. Zawinąć brzegi na nadzienie, formując galette.
Piec w 180 st. C. przez 35-40 minut.
Ostudzić.
Przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.
Smacznego!
Mam nadzieję, że taka cudownie jesienna pogoda utrzyma się jeszcze długo... Najchętniej - aż do Gwiazdki.
Cudowna :-) takie wypieki smakują rewelacyjnie :-)
OdpowiedzUsuńGalette to świetny wypiek, a jeszcze z jeżynami ;)
OdpowiedzUsuńIle owoców! Takie ciasta lubię najbardziej :) I tez mam nadzieję, że taka piękna pogoda utrzyma się jak najdłużej :)
OdpowiedzUsuńJeżyny cudowne w smaku ;)
OdpowiedzUsuńjejku...'jem oczami',że tak powiem !
OdpowiedzUsuńale mam ochotę na takie pyszności:))pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPieknie Ci wyszlo, no pieknie!
OdpowiedzUsuńCzyli gdyby nie Ptysia, to tej tarty by nie było :)
OdpowiedzUsuńCoś w tym guście ;)
UsuńChyba powinnam jej podziękować :)
Wygląda bardzo apetycznie :) Również mam nadzieje, że taka pogoda będzie nam towarzyszyć jeszcze długo :)
OdpowiedzUsuńnamówiłaś mnie, upiekę :)
OdpowiedzUsuńu nas jesień zapowiada się fantastycznie :) mamy już październik, a moje ciepłolubne koty nadal wylegują się pół dnia na tarasie, wracając do domu tylko na jedzonko :) kocham taką pogodę, ani zimno, ani gorąco :)
buziaki zasyłam dla Ptysi :****
Super, pysznie wygląda!
OdpowiedzUsuńWspaniałe, jesiennie ciasto (:
OdpowiedzUsuńWygląda tak apetycznie, że chętnie sama bym zaraz je zrobiła :)
OdpowiedzUsuńO Bożenko... :D wygląda pysznie, tak domowo i ah... aż mi tu pachnie! Muszę koniecznie taki przygotować... ale może z jakiś innych owoców... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
Panna Joanna
Uwielbiam galette. Od dawna już nie piekłam tarty w formie:)
OdpowiedzUsuńuwielbiam galette! Twoja wersja mnie kusi! :)
OdpowiedzUsuńWygląda kusząco!
OdpowiedzUsuńWyglada smacznie ;)
OdpowiedzUsuńulalal.. jakież pyszności z rana tutaj widzę! Matulu.. mogę wpaść na kawkę i kawałek? :D
OdpowiedzUsuńTakie spacery to ja baaaardzo lubię ;)
Uwielbiam galette, jest doskonałe ... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoje ulubione, fantastyczne zdjęcie <3
OdpowiedzUsuńMoże i klasyk, ale wiem to dzięki Tobie Gin:) Fajnie że podrzucasz takie smaczki z kuchni( a raczej cukierni:)) świata, dzięki temu sporo się uczę teorii cukierniczych:) A co do Galette wygląda wspaniale, aż ma się ochotę wgryźć w ekran:))
OdpowiedzUsuńWygląda obłędnie! :)
OdpowiedzUsuńMoją pierwszą galette jadłam we Francji podczas święta Trzech Króli. Wtedy tradycyjne ciasto nazywane jest "Galette des Rois" o smaku migdałowym ;) W środku chowana jest figurka, na którą ja natrafiłam. Lecz koronę (która również jest sprzedawana wtedy z ciastem) przybrała moja córeczka :)
OdpowiedzUsuń