sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt

Dziś Wigilia. Jestem już w Domu, z Rodzicami i Młodą, niedługo pojedziemy do Babć i będziemy świętować jak co roku. Bardzo się cieszę, że udało nam się wyrwać chociaż na te parę dni (dosłownie) - Święta w gronie rodzinnym są jednak najlepszą możliwą opcją.

Wam również chciałabym życzyć wesołych, spokojnych, rodzinnych Świąt, spędzonych w ciepłej, przyjaznej atmosferze. Żeby było dokładnie takie, jakie sobie wymarzyliście.

Wesołych Świąt Kochani!


A na zdjęciu moja duńska choineczka - uwielbiam ją.

wtorek, 20 grudnia 2011

Cynamonowe gwiazdki w dwóch kuchniach

To póki co ostatnia nasza wspólna propozycja na te Święta. Rok temu widziałam te gwiazdki u Dorotuś, teraz Maggie mi o nich przypomniała. Wyglądają uroczo, pachną cynamonem i migdałami. Naprawdę świątecznie robi się w domu, kiedy tak rozkoszne zapachy wydobywają się z piekarnika. 
Kilka słów o samych ciasteczkach. Zimtsterne, czyli cynamonowe gwiazdki, to niemiecki przysmak. Z pewnością przepisów jest mnóstwo, a każda pani domu ma swój - najlepszy. Ten, który podaję poniżej, jest naprawdę niezły. Minusem z pewnością jest lepkość ciasta - zagniotłam je wczoraj wieczorem, piekłam dziś w okolicach siódmej rano. Bliska byłam rzucenia wszystkiego, kiedy kolejne gwiazdki z wielkim oporem opuszczały foremkę. Z dobrych rad: wałkować między dwoma arkuszami papieru do pieczenia, wycinać foremką zanurzą w zimnej wodzie - zdecydowanie ułatwia to pracę. 

Ciasteczka są smaczne, choć bardzo słodkie. Dla mnie aż za bardzo. Zamiast mleka do glazury dodałabym łyżkę soku z cytryny - choć pewnie nieco kłóci się to z niemiecką tradycją. Wyszło mi ich mniej niż Dorocie i Maggie - wszystko zależy od wielkości użytej foremki. Ja nie wyobrażam sobie mniejszej... Pod koniec, w desperacji, zaczęłam lepić kuleczki i je spłaszczać - na smak wpływu to nie ma, ale na zdrowie psychiczne człowieka przed ostatnimi godzinami w pracy - jak najbardziej. 

Tak czy inaczej - polecam. Pachną bosko, a smakują też nieźle - o ile lubicie słodkości ekstremalne. I muszę przyznać, że im więcej jem, tym bardziej mi smakują... Kto wie - może już jutro będę ich fanką...?

Zimtsterne


Składniki:
(na 25-30 sztuk)
  • 300 g zmielonych migdałów
  • 100 g cukru pudru
  • 50 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 2 białka

glazura:
  • 1 białko
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 200 g cukru pudru
  • 1 łyżka mleka

Mąkę przesiać z cukrem pudrem, wymieszać z cynamonem i migdałami. Białko lekko ubić, wsypać suche składniki i zagnieść ciasto - będzie bardzo lepkie. Włożyć do lodówki na przynajmniej godziny, można na całą noc.

Schłodzone ciasto rozwałkować pomiędzy dwoma arkuszami papieru do pieczenia na grubość 1 cm. Wycinać gwiazdki (foremkę można zanurzyć w zimnej wodzie - ciasto nie będzie się tak bardzo kleiło), układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Glazura:
Białko z solą ubić na sztywno. Partiami wsypywać przesiany cukier puder, cały czas miksując. Na koniec dodać mleko, zmiksować.

Łyżeczką lub pędzelkiem nakładać glazurę na ciastka.

Piec 10-12 minut w 170 st. C. na najniższym poziomie w piekarniku (glazura powinna pozostać biała).
Wystudzić.

Smacznego!


Jak wspomniałam wyżej - w tym roku pracować skończyłam. Przez dwa najbliższe dni, zanim pojedziemy do Polski, poza sprzątnięciem mieszkania mam zamiar się chociaż trochę polenić - w końcu od tego są Święta, prawda...?

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Trufle razy dwa

Ufff... Jak dobrze, że już poniedziałek. Tak, tak, wiem - brzmi to co najmniej dziwnie. Ale w weekend po pierwsze pracowałam, po drugie miałam Julefrokost, czyli duńskie Christmas party. Idea jest świetna. I muszę przyznać, że bardzo mi się podobało. Jako kierownica nie piłam - poza malutkim łykiem wina od mojej Szefowej, która z wrodzonym sobie wdziękiem przekonywała mnie, że jedna lampka przecież nie zaszkodzi
Cóż - pijany świat z perspektywy trzeźwego człowieka jest naprawdę zabawny. Nasz hotel jest częścią grupy, w której skład wchodzą jeszcze dwa przybytki. I muszę z zadowoleniem przyznać, że choć nie było nas zbyt wielu, wiedliśmy prym w zabawie. Inni najpierw niepewnie spoglądali w kierunku naszych stolików, jednak po którymś z rzędu zagłuszającym wszystko skøl, przestali zwracać uwagę. Tańczyłam (Christian tak mną obracał na parkiecie, że kompletnie nie wiedziałam, co się ze mną dzieje), śmiałam się (naprawdę bardzo dużo), rozmawiałam (ludzie po alkoholu robią się niezwykle wylewni) i bawiłam świetnie. I choć dziś rano obudziłam się niemalże z kacem, jestem zadowolona i w przyszłym roku powtórzę to z przyjemnością. 
Na szczęście - dopiero w przyszłym roku.

Ale przejdźmy do rzeczy bardziej interesujących, czyli świątecznych słodkości.
Razem z Maggie upiekłyśmy nie tylko słodkie pierniczki z witrażykami. U  Usagi Maggie zobaczyła kokosowe trufle, którym nie mogła się oprzeć. Ja do kokosa jestem nastawiona dość neutralnie, ale moi Panowie uwielbiają. W związku z tym pomyślałam, że sprawię im nimi frajdę. Nie myliłam się! Gdyby mogli, zjedliby wszystkie - a, niestety, nie mogli. Bo właśnie te trufelki powędrowały ze mną jako prezent na pracową Wigilię. Nie mam pojęcia, w czyje ręce w końcu trafiły, ale mam nadzieję, że smakowały tak samo, jak nam. A muszę przyznać, że moje nastawienie do kokosu po spróbowaniu tych drobiazgów zdecydowanie się poprawiło. Słodziutkie, ale nie mdłe za sprawą alkoholu - następnym razem dałabym nieco więcej. Nie miałam likieru kokosowego, ale biały rum sprawdził się znakomicie. Jakoś tak pasuje mi do kokosu... 
Smak mleka w proszku jest dość mocno wyczuwalny - nam to odpowiada. A ciemna czekolada świetnie równoważy słodkość białej. Ogólnie - polecam serdecznie. Do pojedzenia, na Święta czy jako prezent - wyglądają uroczo, i z pewnością każdy ucieszy się z takiego drobiazgu.

Chciałabym Ci Maggie podziękować - za wspólne pieczenie, które zawsze jest ogromnym źródłem radości i satysfakcji, i za kartkę świąteczną, którą zrobiłaś mi ogromną niespodziankę. Jest cudna! Bardzo, bardzo dziękuję.

Trufle kokosowe


Składniki:
(na 15-18 sztuk)
  • 50 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 łyżka cukru pudru
  • 50 g białej czekolady
  • 1 łyżka białego rumu
  • 70 g mleka w proszku
  • 100 g wiórków kokosowych

dodatkowo:
  • 50 g ciemnej czekolady (50%)
  • 1 łyżka masła

Kremówkę z cukrem pudrem zagotować w rondelku. Zdjąć z ognia, wrzucić połamaną na mniejsze kawałki białą czekoladę, odstawić na 5 minut. Wymieszać na gładką masę. Wlać rum, połączyć. Przesiać mleko w proszku, dokładnie wymieszać. Partiami wsypywać wiórki kokosowe, wymieszać. Masa powinna być gęsta i lepka.

Uformować kwadrat lub prostokąt o wysokości 1,5 cm. Ułożyć na płaskim talerzu wyłożonym papierem do pieczenia, schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny. Ostrym nożem pokroić na niewielkie prostokąty.

Ciemną czekoladę rozpuścić z masłem w kąpieli wodnej. 
Zanurzać końce trufli w czekoladzie, odłożyć na papier do pieczenia do zastygnięcia (można wstawić do lodówki).

Przechowywać w lodówce.

Smacznego!


Dzisiaj, w ramach nicnierobienia, ubrałam choinkę - jest cudna! Ale chyba każdy tak właśnie myśli o swojej choince... Panowie wczoraj wieczorem przytargali ją do domu, ustawili we względnym pionie, a ja dziś dokończyłam. W tym roku nawet ma czubek! Jak tylko uda mi się znaleźć przedłużacz, żeby podłączyć lampki, pokażę Wam zdjęcia - jestem z niej naprawdę dumna.

niedziela, 18 grudnia 2011

Pierniczenie na cztery ręce

Ostatnio z Maggie wpadłyśmy na pomysł wspólnego pierniczenia. Zauroczyły nas pierniczki z witrażykami z bloga Moje wypieki. Żadna z nas jeszcze takich nie robiła, a wyglądają po prostu bosko! Kiedy tylko Maggie mi je pokazała wiedziałam, że też w tym roku takie cudeńka zawisną u mnie na choince. Z tym wiszeniem jeszcze może być różnie - nie wiem, czy to wina landrynek, których użyłam, ale moje witrażyki zaczęły się topić... Stąd te plamki na gwiazdce i aniołku. Może było im za ciepło w puszce w kuchni...? Nie mam pojęcia. Póki co przełożyłam je w chłodniejsze miejsce, i zobaczymy.

Jeśli witrażyki mają się udać, trzeba do każdej dziurki wsypać sporą ilość pokruszonych landrynek - górka mile widziana. Inaczej będą zbyt cienkie, i mogą się nie odkleić dobrze od papieru, albo nie wypełnić całego otworu. Nie można też piec ich za długo, bo zaczną bąbelkować, i nie będą wyglądały już tak efektownie. 

W sumie, to nie jestem pewna, czy moje maleństwa zawisną na choince - zrobiłam za małe dziurki, i po upieczeniu są zupełnie tycie, albo nie ma ich wcale... Zbyt czasochłonne wydaje mi się kombinowanie. Dlatego uprzedzam - dziurki na wstążkę powinny być spore, inaczej czeka Was bardzo żmudna praca...

Poza tymi drobnymi niedogodnościami, pierniczki są super! Nie bardzo twarde, choć leżakowanie, chociażby tygodniowe, dobrze im robi. Trochę rosną w piekarniku, więc nie należy rozwałkowywać ich zbyt grubo. Ciasto jest świetne - idealnie się wałkuje i wcale nie klei - nie podsypywałam mąką ani trochę. Zmieniłam jednak nieco oryginalny przepis - po dodaniu jednego jajka ciasto nijak nie chciało się zagnieść. Po dodaniu drugiego - było zdecydowanie zbyt lepkie. Kiedy dosypałam trochę mąki - stało się idealne. Nie mam pojęcia, czy jakoś wpłynęło to na smak czy twardość - naszym zdaniem są super.
Moich nie lukrowałam - po pierwsze, z czystego lenistwa, po drugie, nie przepadam za lukrowanymi pierniczkami. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi wersja w czekoladzie... Kto wie, może jeszcze uda mi się takie również zrobić.

Pierniczki z witrażykami


Składniki:
(na 55-65 sztuk)
  • 470 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 20 g przyprawy do piernika
  • 1 łyżka kakao
  • 75 g cukru pudru
  • 90 g miodu
  • 70 g miękkiego masła
  • 2 jajka

dodatkowo:
  • 300 g landrynek

Mąkę, sodę, kakao i cukier puder przesiać do miski. Wsypać przyprawę do piernika, dokładnie wymieszać. Dodać masło i miód, wbić jajka i zagnieść gładkie ciasto.

Rozwałkować na grubość 3-4 mm, wykrawać ciasteczka z otworami. Układać na blasze wyłożnej papierem do pieczenia. Wykałaczką robić dziurki (jeśli pierniczki mają zawisnąć na choince), do otworów wsypywać pokruszone landrynki (najlepiej wkładać je do mocnego, plastikowego worka - każdy kolor osobno - i rozbić tłuczkiem) z górką.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut.
Wystudzić i schować do szczelnej puszki.

Zaraz po upieczeniu pierniczki są miękkie, później twardnieją, a po leżakowaniu znów miękną (żeby przyspieszyć ten proces, do puszki, w której leżą pierniczki, można włożyć kawałek jabłka).

Smacznego!

Mam nadzieję, że na zdjęciu widać, jak bajecznie wyglądają, kiedy się je podświetli. Sądzę, że na choinkę są idealne! 

Tymczasem dowiedziałam się, że z moich świątecznych planów nici. Z jednej strony bardzo się cieszę - okazało się, że moi Panowie mają wolne i jednak jedziemy do domu! Co prawda tylko na cztery dni (z czego prawie dwa to podróż), ale i tak się cieszę. Z drugiej strony trochę mi szkoda - miałam ogromne plany dotyczące naszej pierwszej Wigilii tutaj. Mam nadzieję, że Święta będą udane, i nie mogę doczekać się spotkania z Rodziną - stęskniłam się już troszkę za nimi...

czwartek, 15 grudnia 2011

Sposób na smętne jabłka

Miałam w domu jabłka. Na początku były jędrne i soczyście zielone - moje ulubione. Później powoli skórka zaczęła im się marszczyć, zmiękły i straciły nieco na chrupkości. Kolor im jakoś przybladł, i nikt już nie miał na nie ochoty. Mimo ostatnio permanentnego braku czasu (bynajmniej nie z powodu zabiegania przedświątecznego), sięgnęłam na półkę po pozycje o jabłkach traktujące. W końcu w gazetce Pieczenie jest proste nr 4/2008 znalazłam niezwykle interesujący przepis. Nie mam pojęcia, ile ma wspólnego z Hiszpanią, i czy jakakolwiek Hiszpanka piekła kiedyś ciasto według podobnego przepisu. 
Pokrojone w kostkę jabłka zanurzone w kakaowym cieście, z dodatkiem aromatycznego cynamonu i chrupiących orzechów, a całość zwieńczona odrobiną białej czekolady. Czyż nie brzmi kusząco...? Dla mnie zabrzmiało, więc czym prędzej ruszyłam do kuchni. Przygotowanie nie jest trudne, więc raz dwa ciasto było w piekarniku. Po 40 przepisowych minutach patyczek wbity w środek był suchy - dla pewności piekłam jeszcze 5. Smak ciasta przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Rum jest dość mocno wyczuwalny (całe 125 mililitrów!) i nadaje całości specyficznego aromatu. Niezwykle wilgotne dzięki ogromnej ilości jabłek - ledwo udało mi się je wymieszać z ciastem - ale nie zakalcowate. Wyborne! Smakowało wszystkim, i zniknęło w ciągu jednego popołudnia! Polecam - naprawdę warte spróbowania. A podczas pieczenia po domu rozchodzi się taki jakby świąteczny zapach...

Wczoraj też piekłam z Czarną biszkopt. Zazwyczaj, kiedy coś robię w kuchni, lubię być sama. Moi Panowie to szanują i nie wchodzą mi wtedy w drogę - nagradzani są efektami mojej pracy. Czarna jednak stwierdziła, że chce pobyć ze mną w kuchni - więc się zgodziłam. Choć wykazała się drobnymi lukami w wiedzy podstawowej (jak wsypiesz od razu całą mąkę, to opadnie; nie otwieraj piekarnika! Opadnie!), to i tak poszło nam całkiem nieźle, a biszkopt jest ogromny i puszysty. Po południu będziemy zmieniać go w tort - mam nadzieję, że z tak samo dobrymi efektami.

Póki co - szarlotka być może hiszpańska.

Szarlotka hiszpańska


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 26 cm)
  • 200 g miękkiego masła
  • 150 g cukru
  • 4 jajka
  • 200 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 łyżki kakao
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 4 jabłka
  • 125 ml ciemnego rumu
  • 80 g orzechów laskowych

dodatkowo:
  • 80 g białej czekolady
  • 2 łyżki śmietany kremówki (38%)

Mąkę przesiać do miski z proszkiem do pieczenia i kakao, wsypać cynamon i wymieszać.
Jabłka obrać, wykroić gniazda nasiennie i pokroić w kostkę. Zalać połową rumu.
Orzechy posiekać.

W większej misce utrzeć masło z cukrem na puszystą masę. Po jednym wbijać jajka, dokłądnie miksując po każdym dodaniu. Partiami wsypywać mąkę, ucierając na najniższych obrotach miksera. Wlać resztę rumu, połączyć. Wsypać orzechy i jabłka razem z rumem, w którym się moczyły. Dokłądnie wymieszać łyżką.

Masę przełożyć do tortownicy wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą. Wyrównać powierzchnię łyżką.

Piec w 180 st. C. 40-45 minut, aż do suchego patyczka.
Ostudzić w formie.

Czekoladę z kremówką rozpuścić w kąpieli wodnej. Szprycą lub łyżeczką ozdobić wierzch ciasta.

Smacznego!

W poniedziałek i wtorek prąd robił nam psikusy - najpierw wysiadł na półtorej godziny, później na niecałe trzy. Na szczęście wczoraj, podczas pieczenia, wykazał się zrozumieniem i powagą, i pozwolił biszkoptowi ładnie urosnąć bez niespodzianek. 
Minusem braku prądu okazał się brak ciepłej wody, plusem - popołudniowa drzemka, bardzo przyjemna i relaksująca. Mimo wszystko mam nadzieję, że podobne sytuacje będą jak najrzadsze.

wtorek, 13 grudnia 2011

Sposób na banany według Nigelli

Wczoraj mieliśmy w pracy Wigilijne spotkanie. Tradycją w Danii jest tak zwany Julefrokost, czyli świąteczna impreza - obiad, a później zabawa do białego rana. To jeszcze przed nami. Póki co spotkaliśmy się, żeby wymienić się prezentami. Każdy przynosi jakiś drobiazg, i kładzie go pod choinką. Później po kolei rzucamy kostką - kto wyrzuci szóstkę, może wybrać sobie paczuszkę. Zabawne, ale szczyt napięcia następuje później. Kiedy już pod choinką nie ma nic, staramy się wyrzucić jedynkę - wtedy możemy komuś ukraść prezent. I wtedy zaczyna się szaleństwo! Mówię Wam - zabawa jest przednia. Ja skończyłam bez paczuszki, ale K., która miała trzy, podzieliła się ze mną. W udziale przypadł mi mały ośnieżony domek z lampką w środku - uroczy! K. dostała między innymi puszkę tuńczyka. Z ciekawszych podarunków: mrożona kaczka, olej w spreju, pęto kiełbasy, gotowe blaty biszkoptowe, płyn do czyszczenia łazienek (jak znalazł przed Świętami!). Nasi kucharze wykazali się ułańską wręcz fantazją.
Posiedzieliśmy, pojedliśmy (ach, te mandarynki - już czas!), pośmialiśmy się, i w przyjemnej atmosferze udaliśmy się do domów. Ja do własnego tylko na moment - razem z Czarną (bez kradzionej kaczki) udałyśmy się do K. kontynuować tak przyjemnie rozpoczęte popołudnie, które nie wiadomo kiedy, zamieniło się w wieczór. Dzięki Dziewczyny!

Przy okazji chciałabym nadmienić, że jestem super ciocią - córeczka A. pozwoliła się prowadzić za rączkę bez żadnego sprzeciwu, a synek K. wgramolił mi się na kolana i puszczaliśmy bańki mydlane. Dzieci mnie lubią - sama nie wiem dlaczego. Ale muszę przyznać, że bardzo to miłe.

Co ja przyniosłam w prezencie? O tym innym razem (już niedługo). Dzisiaj na tapecie sernik - i to jaki! 
Zaczęło się od smętnie czerniejących w misce bananów, na które nikt już nie miał ochoty. Myślałam, co by tu z nimi zrobić. Chlebek bananowy...? Eee, jakoś nie miałam chęci. Koktajl...? Za dużo do picia na jeden raz. Wtedy przypomniałam sobie, że w Kuchni Nigelli widziałam kiedyś sernik bananowy. Czym prędzej zaczęłam wertować książkę - i tak! Jest. W dodatku z sosem toffi... Niewiele myśląc, zabrałam się za pieczenie. I uwierzcie - warto było! Sernik jest delikatny, wcale nie ciężki, choć kremowy. Słodki, ale tak w sam raz. Z odrobiną sosu smakuje wybornie! Jak kiedyś będziecie mieli zbyt dojrzałe banany - to jest pomysł idealny!

Bananowy sernik z sosem toffi od Nigelli


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 23 cm)

spód:
  • 125 g ciastek digestive
  • 55 g masła

masa serowa:
  • 700 g serka śmietankowego
  • 125 g jasnego brązowego cukru
  • 6 jajek
  • 4 dojrzałe banany
  • sok z 1 cytryny

sos toffi:
  • 125 ml złotego syropu
  • 50 g cukru
  • 100 g masła

Masło rozpuścić i przestudzić. Ciastka dokładnie pokruszyć, wymieszać z masłem.
Tortownicę wyłożyć folią aluminiową, na dnie ugnieść ciastka. 
Wstawić do lodówki na czas przygotowania masy serowej.

Banany obrać i rozgnieść widelcem na papkę. Skropić sokiem z cytryny.

Serek ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokłądnie miksując po każdym dodaniu. Dodać banany, zmiksować na gładką masę.

Piec 85-95 minut w 150 st. C.
Wystudzić w uchylonym piekarniku.
Schłodzić w lodówce przez noc.

Wszystkie składniki na sos umieścić w rondelku. Podgrzewać na średnim ogniu, aż cukier i masło się rozpuszczą. Wymieszać, żeby wszystkie skłądniki dobrze się połączyły. Gotować 2 minuty, zdjąć z ognia, wystudzić. 
Sernik podawać z sosem w temperaturze pokojowej.

Smacznego!

Poza tym D. zrobił mi wczoraj wspaniałą niespodziankę - obudziłam się obok niego po dziewiątej, a przecież na siódmą chodzi do pracy! Skubany, wziął wolne i nic nie powiedział. Dzięki temu mamy weekend po weekendzie - załatwiliśmy razem parę spraw, i cieszymy się swoim towarzystwem. Super!

piątek, 9 grudnia 2011

Zapach cynamonu

Mój dom pachniał wczoraj cynamonem. I to jak! Słodki zapach wkradł się w najtrudniej dostępne zakamarki i za zamknięte drzwi - drażnił nosy sprawiając, że ich właściciele nie mogli usiedzieć na miejscu. Ja zapaliłam świeczki, zrobiłam sobie gorącej herbaty z cytryną (najlepszej, choć podobno trującej) i usiadłam w fotelu, napawając się poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Rzeczonym było przedwczoraj zagniecione ciasto, które leżało w lodówce zamiast godziny - całą noc. Wszystko za sprawą NS, który wpadł znienacka -  bardzo to miła była wizyta oczywiście. A ciastu nic się nie stało. I dzisiaj dało z siebie wszystko - wałek nieznacznie mu pomógł. 

Kiedy zobaczyłam na stronie Zapach rozmarynu przepis na kruche, cynamonowe ciasteczka wiedziałam, że to jest to, czego mi potrzeba. Na myśl przyszły mi ciastka, które bardzo często kupowała moja Mama w pewnej znanej cukierni. Cieniutkie, bardzo kruche - ale nie kruszące się - mocno cynamonowe, obłędnie pachnące - po prostu raj! Nie żartuję - razem z Młodą byłyśmy w stanie pochłonąć niemal każdą ilość. Mama musiała nam je racjonować! (Choć sama jadła je z nie mniejszą przyjemnością.)
Te smakują inaczej. Nie wiem, jak opisać tą inność, bo są przecież cienkie, kruchutkie (lekko się kruszą), bardzo, bardzo cynamonowe, i pachną też wspaniale. Pyszności! Jednak inne...
Tak czy inaczej - mogę je polecić z pełną odpowiedzialnością. Efekt wart jest pracy, jaką trzeba w nie włożyć - ciasto jest dość lepkie i niezbyt dobrze się wałkuje - trzeba dość sporo podsypać mąką. Efekt jednak wynagradza cały trud!

W stosunku do oryginału dałam więcej cynamonu, odrobinę przyprawy do piernika (to chyba ten czas, że pasuje niemal do wszystkiego) i kakao - tamte ciasteczka miały piękny, złoto-brązowy kolor. 
Można wycinać dowolne kształty - u mnie, jak we wspomnieniach - serduszka.

Kruche serca cynamonowe


Składniki:
(na 45-55 sztuk)
  • 175 g miękkiego masła
  • 110 g cukru
  • 1 jajko
  • 255 g mąki pszennej
  • 1,5 łyżki cynamonu
  • 1/2 łyżeczki przyprawy do piernika
  • 2 łyżki kakao

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Wbić jajko, zmiksować. Partiami wsypywać przesianą mąkę wymieszaną z kakao i przyprawami. Kiedy składniki dobrze się połączą, uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny.

Schłodzone ciasto rozwałkowywać - podsypując mąką - na grubość 1-2 mm, wycinać ciastka, układać na blasze wyłożónej papierem do pieczenia.

Piec 8-10 minut w 180 st. C.
Ostudzić.

Smacznego!


Kilka ciasteczek zjedliśmy, większość powędrowała do świątecznej puszki - mam zamiar dorzucić jeszcze kilka rodzajów. Wygląda na to, że liczba powigilijnych gości może wzrosnąć - co bardzo mnie cieszy! - ale oznacza też, że trzeba przygotować więcej smakołyków - szczególnie, że odwiedzi nas kilkoro maluchów, które słodkimi drobiazgami nie gardzą. A co może być lepsze od całej puszki kolorowych, różnokształtnych ciastek...?

czwartek, 8 grudnia 2011

Imbir z gruszką

We wtorek upiekłam też sernik. Kiedy zobaczyłam, jak dawno nie było u nas pieczonego sernika (półtora miesiąca!), złapałam się za głowę. No bo jak to tak? Tyle czasu...? A ja przecież tak lubię serniki (Panowie zresztą też). Nie mogłam tego tak zostawić. Idąc do kuchni, miałam w głowie plan - musiały być gruszki, bo ich zdatność do spożycia malała z każą chwilą, miód - bo do gruszek pasuje idealnie, imbir - żeby całość była przyjemne rozgrzewająca i szczypiąca w język, i oczywiście lekka nuta cytrusowa, która dopełnia smak. 
Nie wiem, czy gdzieś znalazłabym przepis, który by mnie usatysfakcjonował. Szczerze mówiąc - nawet nie szukałam. Po prostu poszłam do kuchni - i mieszałam. 

Efekt? Co najmniej zadowalający. Sernik jest z tych mocno mazistych, sycących, ale przy jedzeniu nie czuć jego ciężkości. Może to za sprawą słodkich, dojrzałych gruszek, które nadają ciastu przyjemnej wilgotności, są miękkie i delikatne. Następnym razem dałabym tylko nieco więcej imbiru - jak na mój gust, jego smak jest jednak nieco zbyt subtelny.

Sernik właściwie bardziej jesienny - jak aura za oknem. Ale myślę, że i na ten przedświąteczny czas będzie jak znalazł.

Miodowo-imbirowy sernik z gruszkami


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 115 g ciastek digestive
  • 60 g masła
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru

masa serowa:
  • 550 g serka kremowego
  • 150 g miodu
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 2,5cm kawałek świeżego imbiru
  • sok z 1/2 cytryny
  • 150 ml śmietany kremówki
  • 4 jajka

dodatkowo:
  • 3 gruszki

Ciastka dokładnie pokruszyć, wymieszać z imbirem.
Masło rozpuścić i przestudzić. Wlać do ciastek i dokładnie wymieszać.

Formę wyłożyć folią aluminiową. DNo wylepić masą ciasteczkową, ugnieść łyżką.
Schłodzić w lodówce w czasie przygotowywania masy serowej.

Serek zmiskować z miodem, mąką, startym imbirem i sokiem z cytryny. Wlać kremówkę, ubić. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. 

Gruszki obrać, pokroić w kostkę. Wyłożyć na ciasteczkowy spód, zalać masą serową - powierzchnię wyrównać łyżką.

Piec w 130 st. C. w kąpieli wodnej przez 1 godzinę 45 minut.
Wystudzić w uchylonym piekarniku.
Przed podaniem schłodzić w lodówce przez 3 godziny, a najlepiej całą noc.

Smacznego!

Sernik można upiec w nieco większej tortownicy - wyszedł bardzo wysoki. Podczas pieczenia pachniał bosko - od razu zrobiło się cieplej. Wczoraj wieczorem siedziałam w ulubionym fotelu z książką, gorącą herbatą i kawałkiem sernika właśnie - chwila oddechu przed kolejnymi ciężkimi dniami w pracy. Naprawdę - już nie mogę doczekać się Świąt!

środa, 7 grudnia 2011

Chleb. Domowy

Wczoraj miałam wyjątkowo - jak na mnie - aktywny dzień w kuchni. Poza prezentowanymi wczoraj bajaderkami przygotowałam jeszcze kilka innych smakołyków. I chleb. Bardzo dawno nie piekłam już chleba - jakoś nie miałam kiedy. Zaletą tego jest z pewnością długość przygotowania - niecałe trzy godziny, i możemy cieszyć się świeżym pieczywem. Przepis znalazłam w Bag brød - książce, którą niedawno nabyłam drogą kupna, a której opierałam się kilka miesięcy. Z racji tego, że nie piekę chleba i bułek zbyt często, wydawało mi się, że kolejna pozycja o tym traktująca jest mi absolutnie zbędna. I pewnie tak właśnie jest. Co nie zmienia faktu, że nie mogę się nią nacieszyć - piękne zdjęcia i proste przepisy naprawdę zachęcają do przygotowania jakiegoś pieczywa. Nie mam pojęcia, czy istnieje polskie tłumaczenie - wszystkim duńskojęzycznym z czystym sumieniem mogę tą książkę polecić.

Chleb, na który się zdecydowałam, jest, jak już wspomniałam, bardzo prosty i szybki w wykonaniu. Zrobiłam z połowy porcji - chlebki nie są duże, ale czterech raczej byśmy nie zjedli. Dodatek mąki graham sprawia, że chleb ma bardzo chrupiącą skórkę, nieco się kruszy, ale smakuje wybornie. Bez żadnych fiu-bździu, taki zwykły, prosty, neutralny w smaku. Za tym właśnie tęskniłam.

Domowy chleb pszenny


Składniki:
(na 2 nieduże bochenki)
  • 15 g świeżych drożdży
  • 500 ml letniego mleka
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 300 g mąki graham
  • 360 g mąki pszennej
  • 25 g masła

dodatkowo:
  • 4 łyżki letniej wody

Drożdże rozpuścić w kilku łyżkach mleka, wsypać cukier, wymieszać. Odstawić na 15 minut, żeby drożdże ruszyły.

Mąki przesiać (to, co zostanie na sitku z mąki graham wsypać do miski), wymieszać z solą. Wlać rozczyn i resztę mleka, zagnieść ciasto.
Masło rozpuścić i przestudzić, dodać do masy, wyrobić gładkie ciasto (może się delikatnie lepić). Odstawić na 60 minut, do podwojenia objętości.

Ciasto wyjąć z miski, jeszcze raz szybko wyrobić. Podzielić na dwie równe części, uformować z każdej okrągły bochenek. Odstawić do wyrośnięcia na 30 minut.

Wyrośnięte bochenki opędzlować wodą.

Piec w 220 st. C. przez 30-40 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Dzisiaj pogoda się zdecydowała - pada deszcz. Brrr... Spóźniona jesień...? Być może. Mam nadzieję, że zima jest bardziej punktualna.

wtorek, 6 grudnia 2011

Mikołajkowe ciastka z odzysku

Dzisiaj Mikołajki. Żeby tradycji stało się zadość, rano Panowie znaleźli słodkie drobiazgi. A ja dostałam smsa od Dużego - Ty pewnie nic nie dostałaś, bo niegrzeczna byłaś. Hmm... Cóż... Jednak dostałam - moje ulubione jabłka w karmelu, które sprzedają na straganach pod domem. Mniam! Dziękuję Mikołaju.

Ponieważ nie tylko Mikołaj lubi sprawiać słodkie niespodzianki, też postanowiłam coś przygotować. Miałam akurat kawałek ciasta, na które nikt wcześniej nie miał ochoty, w związku z tym wpadłam na pomysł, żeby zrobić bajaderki. Osobiście nie jadałam ich zbyt często, ale D. bardzo je lubi. Mi się kojarzą z zimowym popołudniem na PKSie, kiedy razem z D. czekaliśmy na autobus. Świat miał ten charakterystyczny kolor - mnóstwo śniegu i odbite od niego światło latarni. Z nieba powoli spadały płatki, wirowały i tańczyły, żeby roztopić się na czerwonych od mrozu policzkach. D. zaciągnął mnie do cukierni i kupił po olbrzymiej bajaderce. Ach, jak dobrze zjeść coś słodkiego w taki zimny czas! Później on wsiadał w autobus, ja pomachałam, i poszłam na tramwaj, cały czas czując w ustach posmak rumu.
Moje bajaderki zrobiłam bez przepisu - ot, wrzucałam to, co akurat mi pasowało. Są więc rodzynki, orzechy, czekolada z kremówką jako spoiwo, rum z nutą wanilii i pomarańczy wzbogacają smak i sprawiają, że chce się sięgnąć po kolejną. Czy smakują jak tamte z cukierni? Nie wiem. Nie pamiętam.
Ale D. mówi, że są lepsze.

Bajaderki


Składniki:
(na 16 sztuk po 35 g )
  • 250 g suchego ciasta (babka, biszkopt - bez owoców)
  • 40 g rodzynek
  • 40 g orzechów laskowych
  • 3 łyżki rumu
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1 łyżeczka ekstraktu z pomarańczy
  • 100 g mlecznej czekolady
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)

Rodzynki namoczyć w gorącej wodzie, następnie dobrze odcisnąć.
Orzechy posiekać i podprażyć na suchej patelni.
Czekoladę z kremówką rozpuścić w kąpieli wodnej.
Ciasto pokruszyć, dodać rodzynki, orzechy, rum i ekstrakty. WYmieszać. Wlać czekoladę, połaczyć. Masa powinna być lekko lepka, bez problemu dająca się formować w kulki. Jeśli jest zbyt sucha - dolać kremówki lub trochę alkoholu, jeśli zbyt mokra - wkruszyć ciasto lub 2-3 herbatniki.

Z masy formować kulki po 35 g - mniejsze lub większe - układać w papilotkach do minimuffinek. 
Schłodzić w lodówce przed podaniem.

Smacznego!

Tak naprawdę bajaderki to improwizacja - kawałek suchego ciasta - a reszta to to, co podpowiedzą nam kubki smakowe. Rodzynki, orzechy, migdały, suszona żurawina, czekolada, kakao, masło, śmietana - co kto lubi. Koniecznie jednak musi się znaleźć w składzie rum - bez niego nawet najpyszniejszych kulek nie nazwałabym bajaderkami.

Tymczasem dzisiaj pogoda nie może się zdecydować - raz pada deszcz, raz śnieg, a za chwilę świeci słońce. My siedzimy w domu, pieczemy pierniki, chleby i napawamy się przedświątecznym ciepłem. Nic mi więcej do szczęścia nie trzeba...

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Większa sprawa - tort

Cicho ostatnio na blogu... Do wczorajszego muffinkowania zmobilizowały mnie Dziewczyny (i nasz wspaniały Rodzynek), za co jestem im ogromnie wdzięczna. Czas już najwyższy zabrać się za świąteczne wypieki! Przez niemalże wiosenną pogodę w ogóle nie czuję, że to już grudzień! A to już pora, żeby w domu zapachniało cynamonem, imbirem i pomarańczą. W natłoku codziennych zajęć przegapiłam czas na zagniatanie ciasta na leżakujące pierniki. Na szczęście znalazłam kilka przepisów, które poratują mnie w tej sytuacji. Będą pierniczki miękkie od razu, korzenne kruche ciasteczka i... Sama nie wiem, co jeszcze. Dziś przeglądam książki i gazety w poszukiwaniu inspiracji, powoli tworzę listę świątecznych przysmaków. Pierwsza Wigilia z dala od Domu - trochę mi smutno, ale szukam dobrych stron. Wszystko będzie tak, jak chcę - śliczna choinka, na stole tylko to, co lubię, prezenty, dużo świeczek, kolorowy bałwanek i cała gama zapachów które sprawią, że będziemy bliżej Domu. Ale na to wszystko jeszcze będzie czas...

Póki co opowiem, co ostatnimi czasy skutecznie odciągnęło mnie od kuchni. Nie publikowałam, bo tak naprawdę - nie miałam czego. Nie piekłam, niemal nie gotowałam, żywiliśmy się kanapkami i błyskawicznymi obiadami z zamrażarki (ukłony dla Mamy D., która zaopatruje nas w zapasy na ciężkie chwile). Moją uwagę skupiły na sobie (niekoniecznie w wymienionej kolejności): praca (świąteczne przyjęcia nie dają nam chwili wytchnienia - mnóstwo gości, i jeszcze więcej bałaganu), szkoła (miałam egzamin, przed którym denerwowałam się panicznie, ale na szczęście się udało - krok na przód w stronę płynnego - a przynajmniej komunikatywnego - posługiwania się językiem duńskim) oraz tort. Tort nie byle jaki, bo na 85 urodziny Augusta. Poprosił mnie o niego Kuzyn Chłopaków - jadł kilka moich wypieków i uznał, że poradzę sobie z zadaniem lepiej niż cukiernia. Chciał tortu wyjątkowego - na wyjątkową przecież okazję. August jest jednym z podopiecznych M., którego miałam przyjemność poznać, i którą to znajomość bardzo sobie chwalę. Choć nie mówi ani słowa po angielsku, jest zawsze bardzo miły i wmusza w nas niebywałe ilości jedzenia. To właśnie za sprawą Augusta miałam okazję spróbować prawdziwie duńskiej kuchni. W jego wykonaniu - naprawdę pysznej! 
Tak więc miałam lekkiego stresa, tort przygotowywałam trzy dni, a efekty... Nie mnie oceniać. Ale sądzę, że głównemu zainteresowanemu przypadły do gustu.

Tort to kakaowy biszkopt, który zawsze przygotowuję z tego samego przepisu. Masa to lekko zmodyfikowana propozycja z Ciast i deserów nr 1/2011. Krem pod polewę czekoladową znalazłam na stronie Kasi, a kokardę wykonałam według instrukcji z książki Niezwykłe ciasta czekoladowe, 20 przepisów na wyjątkowe okazje Toma Phillipsa (w której to książki użycie, szczerze mówiąc, nie wierzyłam - są tam cuda wydające się być zdecydowanie poza moim zasięgiem). Całość jest bardzo home made, ale mam nadzieję, że też o to chodziło. D. stwierdził, że to pierwszy tort, który naprawdę wygląda jak tort. Jedyny problem, jaki z nim miałam, to to, że nie chciał się zmieścić do pudełka - wyszedł za wysoki... Ogólnie wygląda dość reprezentacyjnie - czego zdecydowanie nie oddaje robione w biegu zdjęcie. Nie jadłam, ale poszczególne części - szczególnie krem ajerkoniakowy, mocno alkoholowy, bez dodatków był obłędny. Myślę, że całość też się nieźle komponuje. 
Jeśli macie czas i chęci - polecam. Satysfakcja gwarantowana.

Kakaowy tort z kremem ajerkoniakowym


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 26 cm)

biszkopt:
  • 10 jajek
  • 400 g cukru
  • 180 g mąki pszennej
  • 90 g mąki ziemniaczanej
  • 50 g kakao

krem ajerkoniakowy:
  • 250 g serka mascarpone
  • 75 g cukru
  • 200 ml ajerkoniaku
  • 3 łyżeczki żelatyny
  • 2 łyżki zimnej wody
  • 75 ml gorącej wody
  • 500 ml śmietany kremówki (38%)

nasączenie:
  • sok z 1/2 cytryny
  • 4 łyżki zimnej wody

krem maślany:
  • 200 g miękkiego masła
  • 135 g cukru pudru
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 2 łyżki kakao
  • 3 łyżki mleka

polewa czekoladowa:
  • 200 g ciemnej czekolady (50%)
  • 80 ml śmietany kremówki (38%)
  • 45 g masła
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego

dekoracja:
  • czekoladowa kokarda
  • 1/5 łyżeczki złotego barwnika w proszku

Biszkopt:
Białka ubić na sztywną pianę. Partiami dodawać cukier, nie przerywając miksowania. Po jednym dodawać żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Na końcu partiami wsypywać przesianą mąkę z kakao, miksując na najniższych obrotach.
Spód tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia lub folią aluminiową. 
Masę wylać do formy.

Piec w 170 st. C. 70-80 minut, do tzw. suchego patyczka.
Upieczony biszkopt zrzucić na ziemię (w formie) z wysokości 60 cm, po czym wystudzić w uchylonym piekarniku.

Krem:
Mascarpone utrzeć z cukrem na puszystą masę. Wlać ajerkoniak, zmiksować. Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie zalać ciepłą, mieszać aż do całkowitego rozpuszczenia. Ostudzić. 
Wlać żelatynę wąskim strumieniem do masy ajerkoniakowej, cały czas miksując. Schłodzić w lodówce przez 10-15 minut, aż nieco stężeje.
Kremówkę ubić na sztywno. Dodać do masy, wymieszać na gładko.

Biszkopt przeciąć na trzy części, ściąć ewentualną górkę.

Pierwszy blat położyć na talerzu, skropić sokiem z cytryny wymieszanym z wodą. WYłożyć 1/2 kremu, przykryć drugim blatem, docisnąć. Ciasto nasączyć, wyłożyć resztę kremu, przycisnąć trzecim blatem. 

Wstawić do lodówki na 2-3 godziny, aż krem stężeje i wszytsko ładnie się scali.

Masło utrzeć na puszystą, jasną masę. Wsypać przesiany cukier puder z cukrem waniliowym, ucierać, aż całkowicie się rozpuszczą. 
Kakao dokłądnie wymieszać z mlekiem, żeby nie było grudek. Wlać do masy maślanej, zmiksować, żeby skłądniki dobrze się połaczyły.
Kremem maślanym posmarować wierzch i brzegi tortu, wygładzić powierzchnię. Schłodzić w lodówce przez 2-3 godziny, aż krem zastygnie, a masło stwardnieje.

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej z cukrem waniliowym, masłem i kremówką. Masę przestudzić, a następnie posmarować nią wierzch i boki tortu posmarować masą czekoladową, wyrównać. Wierzch, zanim czekolada zastygnie, posypać złotym barwnikiem.
Schłodzić w lodówce przez 2-3 godziny, żeby masa zastygła.

Na wierzch przykleić kokardę odrobiną rozpuszczinej czekolady.

Smacznego!

Przepisu na kokardę nie podaję - muszę się z nią zmierzyć jeszcze kilka razy, żeby odpowiednio wszystko dopracować, i móc udzielić wskazówek ułatwiających całą zabawę. Ja miałam w czekoladzie wszystko - blat, podłogę i siebie. Nie było łatwo, a i efekt nie jest do końca taki, jakbym sobie życzyła. Jakikolwiek cukiernik by mnie wyśmiał. Ale jak na pierwszy raz - jestem z siebie zadowolona. Mam nadzieję, że Jubilat był również.

A tillykke oznacza, w wolnym tłumaczeniu M., wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
A tak naprawdę - po prostu szczęścia.

niedziela, 4 grudnia 2011

Muffinkowo w większym gronie

Bardzo się cieszę - dziś znów załapałam się na wspólne pieczenie w zacnym gronie. Tym razem obiektem naszego zainteresowania stały się muffiny wszelakie, przy czym głównym ich zadaniem było smakowanie dzieciom. Ja dzieci pod ręką żadnych nie mam, w związku z czym przetestowałam je na Bracie (który dzisiaj do nas wrócił), D. i Najlepszym Sąsiedzie. Zjedli. Smakowało. Choć. D. wyciągał cytryny i dawał je mi do zjedzenia. 
O samych muffinkach mogę powiedzieć, że są pyszne. Delikatne i mięciutkie, odpowiednio wilgotne, słodkie od miodu z wyraźną, kwaśną nutą w postaci plasterka cytryny (który można pominąć, jeśli ktoś nie lubi tak ekstremalnych rozwiązań). Robiłam je już któryś raz, a dopiero dziś udało mi się je sfotografować. Jedne z najszybciej znikających muffinek u nas w domu! Nie mam pojęcia, w czym tkwi ich sekret - ale moje serce podbiły błyskawicznie. Myślę, że ciekawym pomysłem byłoby wykorzystanie pomarańczy zamiast cytryny - będą słodsze, i być może dzieciom bardziej przypadłyby do gustu. Moim zdaniem, na aktualną porę roku takie muffinki są świetne - miód i cytryna to rewelacyjne połączenie smakowe (a i witamina C się przyda...). 
Przepis znalazłam w Den store dessert & bagebog.
Polecam serdecznie - są naprawdę rewelacyjne. Są też świetną bazą do modyfikacji - ja robiłam je na przykład z truskawkami i jogurtem truskawkowym, i też był pyszne.

Za wspólne pieczenie serdecznie dziękuję - Maggie, Shinju, Peli, Dobromile, Pluskotce, Emmie, Michałowi, Ani, Chantel oraz Pannie Malwinnie - bardzo mi się idea takiej zabawy podoba i mam nadzieję, że niedługo znów spotkamy się w wirtualnej kuchni.

Muffiny cytrynowe na jogurcie


Składniki:
(na 12 sztuk)

suche:
  • 225 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka kardamonu

mokre:
  • 120 g płynnego miodu
  • 1 jajko
  • 300 ml jogurtu naturalnego
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 70 ml oleju

dodatkowo:
  • 6 cienkich plasterków cytryny

Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, wymieszać z solą i kardamonem.
W drugiej misce ubić jajko z miodem. Dodać jogurt i skórkę cytrynową, wymieszać. Wlać olej, połączyć.
Wlać masę jogurtową do mąki, wymieszać tylko do połączenia składników.
Masę przelać do formy wyłożonej papilotkami. 
W każdą muffinkę wcisnąć połowę plasterka cytryny (skórką do góry).

Piec w 180 st. C. przez 25-30 minut.
Wystudzić na kratce.

Smacznego!


Dzisiaj rano patrzyłam przez okno w wielkim zadziwieniu - nagle, po wczorajszej niemal wiośnie, padał śnieg! Co prawda z deszczem, i nie zostawił po sobie żadnych śladów, ale to już zawsze coś. W końcu to już grudzień! Rok temu o tej porze śnieg był wszędzie, ogromne zaspy niemal uniemożliwiały wyjechanie z domu, pomalowane mrozem szyby skrzyły się w ostrych promieniach zimowego słońca, policzki był czerwone po kilku minutach spędzonych na dworzu - zima w pełni! I, szczerze mówiąc, troszkę już za tym tęsknię - w końcu białe Święta to najpiękniejsze z możliwych. 
Też czekacie na śnieg...?

wtorek, 29 listopada 2011

Dyskusyjna świąteczność limonki

Postanowiłam sobie, że Święta w domu zacznę przygotowywać od pierwszego grudniowego weekendu. Po pierwsze ten tydzień mam bardzo zapełniony (mam nadzieję, że wszystko się uda!), po drugie takie czekanie tylko jeszcze bardziej mnie nakręca. Planowanie, kupowanie, sprzątanie, pieczenie, dekorowanie, później ubieranie choinki i pakowanie prezentów - uwielbiam! I chcę celebrować każdą chwilę. Bo potem znów będę musiała czekać rok... 

Ostatnio w ręce mi wpadła gazeta Pyszne ciasta na Boże Narodzenie, i wiedziałam, że muszę z niej coś przygotować. Ogólnie ten numer udał się twórcom znakomicie - jest tam cała masa wspaniałych przepisów, najchętniej przygotowałabym większość z nich - co, mimo wszystko, dość rzadko się zdarza. Nie są trudne, czasochłonne, składniki są ogólnodostępne, no i na zdjęciach prezentują się bosko. Na pierwszy ogień poszło babkowe ciasto limonkowo-rumowe - według mnie jakoś mało świąteczne... Ale biały lukier sprawił, że wygląda jak oblodzone, więc niech będzie, że na Święta też się nada. Limonka i biały rum to bardzo smaczne, ciekawe połączenie (mi kojarzące się głównie z mojito), choć w tym akurat cieście rumu jest jak na lekarstwo, i nie czuć go za specjalnie. Za to limonkowy lukier jest jak najbardziej na miejscu i świetnie pasuje do całości. 
Ciasto nam posmakowało (ja nadal nie mogę wyjść z podziwu nad samą sobą, że udał mi się kolejny ucieraniec), choć - jak to babka - najwilgotniejsze nie jest... Dlatego należy je dobrze nasączyć (ale nie za mocno, bo się może zzakalcować) i podawać najlepiej z kubkiem gorącej herbaty... Z cytryną. W takim zestawieniu jest naprawdę świetne. Puchate i delikatne - świetnie się u nas sprawdziło jako podwieczorek. 

Limonkowe ciasto z rumem


Składniki:
(na tortownicę z kominkiem o średnicy 26 cm)

  • 175 g miękkiego masła
  • 175 g jasnego brązowego cukru
  • 4 jajka
  • 250 g mąki pszennej
  • 80 g mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżki białego rumu
  • sok z 1 limonki
  • skórka otarta z 1 limonki

dodatkowo:
  • 2 łyżki ekstraktu z limonki

lukier:
  • 150 g cukru pudru
  • 2-3 łyżki soku z limonki
  • 1 łyżeczka galaretki o czerwonym kolorze (proszek)
  • 1 łyżeczka galaretki o zielonym kolorze (proszek)
  • 1 łyżeczka jasnego brązowego cukru

Masło utrzeć z cukrem na puszystą jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Mąki przesiać z proszkiem do pieczenia. Sok i skórkę z limonki wymieszać z rumem. Dodawać partiami do masy na zmianę składniki suche i mokre, cały czas miksując (na najniższych obrotach).

Formę do ciasta wysmarować masłe i obsypać bułką tartą.
Ciasto rónomiernie wyłożyć do tortownicy, wyrównać powierzchnię łyżką.

Piec 30-35 minut w 175 st. C.

Ciasto studzić 10 minut w formie, następnie wyłożyć na kratkę, skropić ekstraktem i pozostawić do całkowitego ostygnięcia.

Cukier puder przesiać, utrzeć z sokiem z limonki na gładki, gęsty lukier. Polukrować ciasto.
Przed zastygnięciem lukru posypać brązowym cukrem i galaretkami.

Smacznego!


Nad zatokę się jednak nie wybraliśmy - jak D. wrócił było już ciemno, i, nie ukrywam, w takim zimnie nie mieliśmy ochoty na długie spacery. Zdecydowanie lepiej posiedzieć w domu przy mlecznym świetle ulubionej lampki, z kubkiem gorącej herbaty w zasięgu ręki. 

poniedziałek, 28 listopada 2011

We dwie raźniej

Już jakiś czas temu Maggie znalazła na BBC Good Food przepis na tartę. Kiedy go pokazała, z zachwytu niemal oblizałam monitor! Kruchy, cynamonowy spód, a w roli nadzienia pyszne, kakaowe brownie z czekoladą i orzechami. No i jak tu nie dać się uwieść...? Wiedziałam, że prędzej czy później spróbuję. Maggie zmotywowała mnie do prędzej, proponując wspólne pieczenie. Zgodziłam się bez chwili namysłu! Bo jak tu się nie zgodzić...? 
Tartę upiekłam w sobotę popołudniu, wczoraj wieczorem NS załapał się na ostatni kawałek (czym był bardzo zbulwersowany i aż wstyd mi się zrobiło, że nie mam więcej, żeby go poczęstować). Wszystkim nam bardzo smakowało - no bo jak brownie może nie smakować...? Jest dość ciężkie, z cudownie rozpływającymi się kawałkami czekolady, kiedy jest ciepłe. Podałam z moimi ostatnio ulubionymi lodami orzechowymi - ciepło-zimny kontrast wywołał odpowiednie wrażenie na naszych kubkach smakowych. Chrupiące orzechy dopełniły całości.

Poczyniłam kilka drobnych zmian - orzechy trochę inne, cukru nieco mniej... Wyszło bosko! Gwarantuję - nie będziecie się mogli oderwać (a jeśli coś gdzieś tam w środku będzie podpowiadało Wam, że już się najedliście, zagłuszcie to - jak ja - jeszcze tylko jednym, malutki kawałeczkiem...).

Tarta brownie


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 22 cm)

spód:
  • 175 g mąki pszennej
  • 85 g zimnego masła
  • 25 g cukru
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 3-4 łyżki zimnej wody

masa:
  • 3 jajka
  • 200 g jasnego brązowego cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 175 g masła
  • 50 g mąki pszennej
  • 50 g kakao
  • 50 g orzechów laskowych
  • 50 g ciemnej czekolady (50%)

Mąkę przesiać do miski, wymieszać z cukrem i cynamonem. Dodać pokrojone w kostkę masło, wyrobić na kruszonkę. Po łyżce wlewać wodę, zagnieść gładkie ciasto. 
Uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Spód tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia. Ciastem wylepić formę, formując 3centymetrowy brzeg. Schłodzić w lodówce przez 15 minut.
Ciasto gęsto ponakłuwać widelcem.

Podpiec w 180 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić.

Masło rozpuścić i wystudzić.
Orzechy i czekoladę posiekać.
Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec partiami wsypując cukier. Ubijać, aż cukier się rozpuści. Po jednym dodawać żółtka. Wlać ekstrakt, połączyć. Wąskim strumieniem wlewać masło, cały czas miksując.
Mąkę przesiać z kakao, po łyżce wsypywać do masy, nie przerywając miksowania.
Wsypać orzechy i czekoladę, delikatnie wymieszać łyżką.

Masę przełożyć na podpieczony spód, wyrównać powierzchnię łyżką.

Piec w 180 st. C. przez 30-40 minut.
Podawać ciepłe z lodami lub ostudzone z bitą śmietaną.

Smacznego!

Po szaro-burym weekendzie dziś mamy sporo słońca i naprawdę przyjemną pogodę. Jeśli D. wróci z pracy jak jeszcze będzie jasno, namówię go na spacer nad zatokę - mimo, że tak blisko, bardzo dawno już tam nie byłam. A muszę przyznać, że rozlewająca się aż po horyzont woda działa na mnie wyjątkowo uspokajająco...

piątek, 25 listopada 2011

Na pobudzenie - kawa

Zima powoli zaczyna zwiastować swoje przybycie. U nas objawia się to coraz mroźniejszym powietrzem i porannym szronem na samochodzie. Ogrzewamy się gorącą herbatą i olejkiem cynamonowo-jabłkowym, który sprawia, że w domu pachnie Świętami. Wczoraj aż zapiszczałam z radości, kiedy w drodze do pracy zobaczyłam, że na ogromnej choince na głównej ulicy świecą się lampki (wieczorem już były zgaszone - chyba tylko sprawdzali, czy będą działać... Ale najważniejsze, że już coś w tym kierunku robią). Pozostałe dekoracje będą cieszyć podczas wieczornych spacerów ciepłym blaskiem już od pierwszego grudnia. Ach! Nie mogę się doczekać. Póki co zadowalam się choinką na dachu Jobcenter, na którą patrzę co wieczór przed zaśnięciem. 
Jeśli chodzi o Święta - jestem maniaczką. Kocham wszystkie lekko kiczowate ozdoby, zapach przyprawy do piernika, długie, ciemne wieczory przy świecach i wesoło pląsających po ścianach cieniach. Z dużym wyprzedzeniem robię listę prezentów i kupuję kartki, żeby zrobić niespodzianki moim bliskim. Uwielbiam świąteczną atmosferę, te wszystkie zapachy, śnieg, mróz... 
Czekam.

Póki co, zanim jeszcze zabiorę się za typowo świąteczne wypieki, przygotowałam galaretki kawowe. Przez przypadek znalazłam je na BBC Good Food, i po prostu wiedziałam, że muszę je przygotować. D. uwielbia wszystko, co kawowe, więc nie mogłam go pozbawić potencjalnego źródła przyjemności.
Efekt? Niezły. Choć moim zdaniem w oryginalnym przepisie jest zdecydowanie za dużo syropu - jest mega, mega słodki, i na porcję w zupełności wystarczą dwie łyżki. Inaczej nie będzie czuć smaku samej galaretki, a subtelna nuta kardamonu zniknie w morzu kawy z cukrem. Ja zrobiłam syrop z oryginalnych proporcji, ale w przepisie poniżej podaję zmniejszone o połowę - a sądzę, że i tak trochę zostanie na słodzenie kawy. 
Przy kolejnej okazji, jeśli się taka nadarzy, przygotuję samą galaretkę (która jest bardzo smaczna, choć dość długo tężeje), a syrop pominę - aż taka słodycz według mnie jest nieco przesadzona. Choć D. i NS nie narzekali, tylko błyskawicznie pochłonęli swoje porcje - więc jeśli lubicie słodką kawę z mlekiem, ten deser jest dla Was.

Kremowe galaretki kawowe


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 4 listki żelatyny
  • 285 ml śmietany kremówki (38%)
  • 50 g cukru
  • 4 ziarna kardamonu
  • 300 ml mocnej kawy

syrop kawowy:
  • 100 ml mocnej kawy
  • 100 g cukru
  • 1 łyżka likieru kawowego

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie (woda musi dokładnie zakrywać listki). Śmietankę zagotować z cukrem i lekko zmiażdżonymi ziarnami kardamonu. Zdjąć z ognia, kardamon wyjąć. Dodać dobrze odciśniętą żelatynę, wymieszać do jej rozpuszczenia. Wlać kawę, wymieszać, ostudzić.
Chłodną mieszaninę rozlać rónomiernie do czterech szklanek, wstawić do lodówki na noc, aż całkowicie stężeje.

Zagotować kawę z cukrem. Kiedy cukier już zupełnie się rozpuści, pogotować jeszcze 3-5 minut. Zdjąć z ognia, ostudzić. Wlać likier, wymieszać, schłodzić w lodówce.

Przed podaniem na każdą galaretkę wylać nieco syropu (ilość wedle uznania).

Smacznego!


Brr... Ciemno dzisiaj jakoś wyjątkowo, zimno, i w dodatku się nie wyspałam. Wczoraj wypiłam po południu dwie kawy i zjadłam porcję tego właśnie deserku (a użyłam do niego naparu naprawdę mocnej kawy), więc później przewracałam się w łóżku z boku na bok nie mogąc zasnąć. Jak już mi się udało, śniło mi się mnóstwo dziwnych rzeczy. Choć jedna bardzo przyjemna też była. Ogólnie jestem po długiej i dość męczącej nocy, i nie mogę doczekać się popołudnia - powrót z pracy, spacer z psą, gorący prysznic, pieczenie ciasta, i może jakaś mała drzemka... 
A potem jeszcze tylko dwa dni pracy i weekend.

wtorek, 22 listopada 2011

Czekolady mi się chce...

Czekolady mi się chce! Prawdopodobnie przez aurę - w Danii zaczął się czas mgieł. Kiedy wstaję o siódmej jest jeszcze ciemno, i horyzont niknie we mgle. Gdy o siedemnastej wychodzę z psą na spacer, stan rzeczy jest dokładnie taki sam. Wieża kościoła wygląda dość upiornie, latarnie w charakterystycznej, mglistej poświacie są przerażające, klimat jak z XIX-wiecznej powieści. Czekam, kiedy zza rogu nieśmiało wychyli się Kuba Rozpruwacz. Idąc główną, wybrukowaną ulicą, słysząc własne zadziwiająco głośne kroki odbijające się echem od kamienic, mimo nowoczesnych sklepów i reklam mam wrażenie, że kobieta właśnie wyłaniająca się z mgły kilka kroków przede mną będzie ubrana w krynolinę, a towarzyszący jej mężczyzna uchyli cylindra. Za każdym razem czuję się lekko zawiedziona widząc dżinsy i puchową kurtkę. 
Właśnie dlatego potrzeba mi czekolady. Na odegnanie szarości i mgły. Bo choć ma w sobie pewną magię, która co roku potrafi mnie zauroczyć, to siedząc w domu i patrząc przez okno na zamglone miasto chcę czuć słodki zapach wydobywający się z piekarnika. Połączenie horroru z sielanką.

Kiedy zobaczyłam to ciasto w książce Czekoladowy świat wiedziałam, że to ideał. Co prawda jestem niemal pewna, że zdjęcie w książce przedstawia inny wypiek, niemniej to również jest pyszne. Tam było ciasto czekoladowe pod bezową pierzynką, u mnie ciasto z czekoladą... Pod bezową pierzynką. Słodkie, mocno czekoladowe, z chrupiącą bezą na wierzchu - rozpływa się w ustach. Kruchy spód też by się z pewnością tutaj sprawdził. Tak czy inaczej - pysznie jest! I choć należałoby poczekać, aż ostygnie, pierwszy kawałek zjadłam na ciepło. Mmm... Ta półpłynna czekolada, mięciutkie ciasto i beza... Rewelacja! Ciasto jest ogólnie dość ciężkie i konkretne - jeden czy dwa kawałki w zupełności zaspokoją ochotę na czekoladę na dłuższą chwilę. Koniecznie musicie spróbować - osłodzi dni nie tylko mgliste, ale i wietrzne czy deszczowe.

Batoniki bezowe



Składniki:
(na formę 31x21 cm)
  • 225 g miękkiego masła
  • 150 g jasnego brązowego cukru
  • 2 żółtka
  • 1 łyżka wody (w temperaturze pokojowej)
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 340 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej

dodatkowo:
  • 170 g ciemnej czekolady (50%)

beza:
  • 2 białka
  • 110 g białego cukru

Masło utrzeć na puszystą masę z cukrem. Po jednym wbijać żółka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Wlać wodę i ekstrakt, utrzeć.
Mąkę przesiać do osobnej miski z sodą, wymieszać z solą. Partiami dodawać do masy maślanej, miksując na najniższych obrotach miksera.

Blachę wyłożyć papierem do pieczenia, wyłożyć ciasto i równomiernie rozprowadzić.
Czekoladę posiekać i posypać nią ciasto.
Białka ubić na sztywną masę, pod koniec ubijania partiami wsypując cukier. Wyłożyć na czekoladę, równomiernie rozprowadzając masę na całej powierzchni ciasta.

Piec w 150 st. C. 35-40 minut.
Wystudzić, pokroić na niewielkie prostokąty.

Smacznego!


A zdjęcia? Bardzo ciężko się robi (szczególnie komuś, kto ogólnie tego robić nie potrafi). Dlatego teraz większość będzie w tonacji ciepło-kremowej mojej kuchennej lampy. Mam nadzieję, że mimo wszystko będą wystarczająco apetyczne.

sobota, 19 listopada 2011

Wspólne pichcenie - pudding ryżowy

Jakiś czas temu Szanowne Koleżanki Blogerki zaproponowały mi udział we wspólnym gotowaniu. Zdecydowałyśmy się na pudding ryżowy - rzecz prostą i pyszną. Postanowiłyśmy też nie wybierać wspólnie przepisu - dzięki temu wprowadzony został element zaskoczenia - nie wiemy, co przygotowały pozostałe Kobietki (i Kolega - zawsze miło być rodzynkiem, nieprawdaż?). 

Miałam przyjemność gotować z: Eweliną, Panną Malwinną, EmmąPluskotką, Ilonką, Shinju, Maggie, PeląDobromiłą oraz Michałem. Bardzo Wam dziękuję; mam nadzieję, że niedługo uda nam się to powtórzyć.

Kilka słów o samym puddingu - mój jest karmelowy, bo akurat taki budyń znalazłam w czeluściach szuflady. Chciałam przygotować coś podobnego do ulubionego sklepowego deseru D. Z wierzchu ryż w delikatnym sosie, pod spodem niespodzianka w postaci kilku łyżek budyniu. Mmm... Pycha! 
Żeby zmienić smak, wystarczy użyć innego budyniu - możliwości jest mnóstwo. Z pewnością każdy znalazłby coś dla siebie. Nam wersja karmelowa bardzo przypadła do gustu - słodka, ale nie przesłodzona, delikatna i ogólnie bardzo smaczna. 

Serdecznie polecam wersję swoją i Koleżanek i Kolegi - o ile ich znam, każdy wymyślił coś wystrzałowego!

Ryżowy pudding karmelowy z budyniem



Składniki:
(na 3 spore porcje lub 4 nieco bardziej standardowe)
  • 100 g ryżu
  • 800 ml mleka
  • 60 g cukru
  • 5cm kawałek skórki cytrynowej

dodatkowo:
  • 15 g budyniu karmelowego (proszek)
  • 100 ml mleka

budyń:
  • 100 ml mleka
  • 10 g budyniu karmelowego (proszek)
  • 10 g cukru

800 ml mleka zagotować z cukrem i skórką z cytryny. Skórkę usunąć, wsypać dobrze wypłukany ryż, gotować przez 35-45 minut, od czasu do czasu mieszając.
w 100 ml mleka rozmieszać 15 g proszku budyniowego, wlać do ryżu, dobrze wymieszać. Zagotować, zdjąć z ognia i ostudzić.

80 ml mleka zagotować z cukrem, w 20 ml rozpuścić proszek budyniowy. Wlać budyń do mleka, zagotować, cały czas mieszając. Zdjąć z ognia, przestudzić.

Jeszcze ciepły budyń wylać do szklanek, ostudzić (dzięki kożuchowi ryż nie wymiesza się z budyniem). Na wierzch delikatnie wyłożyć masę ryżową. Schłodzić w lodówce przed podaniem.

Smacznego!

Dziś obchodzimy z D. trzecią rocznicę - z jednej strony nie mogę uwierzyć, że to już trzy lata, z drugiej - mam wrażenie, jakbyśmy znali się od zawsze. Cóż... Bywało lepiej i gorzej (jak w każdym związku), ale cały czas nie mamy siebie dość, świetnie się ze sobą czujemy i bawimy. 

Dziękuję za wszystko, mam nadzieję, że cieszysz się z tego tak samo jak ja.