poniedziałek, 31 marca 2014

Wiosenny sernik z mascarpone

Dziś ostatni dzień konkursu na Mikserze, w sieci więc całe mnóstwo serników. I ja postanowiłam wykorzystać tę ostatnią chwilę, i jeszcze coś przygotować. Choć z zasady jestem sceptyczna, to jednak nutka nadziei na wygraną zawsze gdzieś się tli... Zobaczymy. W każdym razie, dla mnie, nagrodą za udział w konkursie była możliwość zjedzenia kilku pysznych serników, a jak zapewne wiecie, to zdecydowanie moje ulubione ciasta. Nigdy nie mam ich dość...

Jakiś czas temu potrzebowałam mascarpone. Chodziłam, szukałam - nic. Może w poniedziałek. Hmm... Mascarpone na wagę złota.
W związku z tym C. kilka dni później, pamiętając moją desperację, kiedy w sklepie zauważył mascarpone, bez wahania nabył dwa opakowania, żeby mi je w domu uroczyście wręczyć. Ucieszyłam się, choć już nie pamiętałam nawet, do czego mi pierwotnie było potrzebne.
Choć zostało mu jeszcze trochę czasu, postanowiłam wykorzystać je natychmiast. Nigdy jeszcze nie piekłam sernika na samym tylko mascarpone, i stwierdziłam, że to wyśmienita okazja. Dodałam do masy słodzone mleko skondensowane, które w czasie pieczenia lekko się skarmelizowało - na wierzchu sernika powstała cudowna karmelowa skorupka, a całość nabrała niesamowitego zapachu i delikatnego posmaku karmelu. Do tego wanilia i owoce - u mnie maliny i borówki amerykańskie, bo akurat to miałam w lodówce. Wyszło pysznie - sernik jest delikatny i lekki, słodki, ale nie za bardzo. Owoce idealnie tutaj pasują, bez nich ciasto mogłoby być nieco mdłe... Myślę, że wspaniale sprawdziłyby się kwaskowate wiśnie.
Spód tym razem to niezawodne kruche ciasto od Michela Roux (z jego Ciast pikantnych i słodkich). Na wierzchu chmura bitej śmietany z dodatkiem galaretki, dzięki temu jest bardzo świeża w smaku. Na wierzch reszta owoców (można dać więcej, ja nie miałam) zanurzonych w galaretce - dzięki temu ładnie się błyszczą i dłużej zachowają ładny wygląd.

Sernik wyszedł naprawdę pyszny, delikatny, lekko budyniowy w smaku. Pyszności. Koniecznie musicie spróbować.

Sernik z mascarpone i owocami w kruchym cieście

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

kruche ciasto:
  • 250 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 125 g zimnego masła
  • 1 jajko

masa serowa:
  • 500 g serka mascarpone
  • 150 g mleka skondensowanego słodzonego
  • 3 jajka
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • 1,5 łyżki budyniu waniliowego (proszek)
  • 150 g borówek amerykańskich
  • 85 g malin
  • 1 łyżka mąki pszennej

dodatkowo:
  • 40 g malin
  • 50 g borówek amerykańskich
  • 1/2 opakowania (37 g) galaretki morelowej
  • 200 ml wrzątku
  • 350 ml śmietany kremówki (38%)

Mąkę przesiać do miski, wymieszać z cukrem i solą. Dodać pokrojone w kostkę masło, posiekać, a następnie szybko zagnieść. Wbić jajko, zagnieść gładkie ciasto.
Z ciasta uformować kulę, owinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Ciasto cienko rozwałkować, wykroić okrąg na spód.
Spód tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia. Ułożyć okrąg z ciasta. Schłodzić w lodówce przez 15-20 minut.
Przed pieczeniem gęsto nakłuć widelcem.

Piec w 190 st. C. przez 15 minut.
Wystudzić.

Z pozostałego ciasta wykroić paski o szerokości 5 cm, wyłożyć nimi brzegi tortownicy, formując krawędź.

Mascarpone, mleko skondensowane, jajka, ekstrakt i budyń umieścić w misce. Zmiksować na gładką masę - tylko do połączenia składników.
Owoce obtoczyć w mące, dodać do masy serowej, delikatnie wymieszać łyżką.Masę przelać do formy.

Piec w 150 st. C. przez 1,5 godziny.
Wyłączyć piekarnik; zostawić sernik w zamkniętym piekarniku aż do wystudzenia.

Całkowicie wystudzone ciasto schłodzić w lodówce przez 3-4 godziny, a najlepiej przez całą noc.

Galaretkę rozpuścić we wrzątku, ostudzić, wstawić do lodówki. Kiedy zacznie lekko tężeć, zanurzać w niej owoce przeznaczone do dekoracji. Odkładać owoce na talerz, najlepiej tak, żeby się nie dotykały. Wstawić do lodówki.

Kremówkę ubić, pod koniec powoli wlewając tężejącą galaretkę. Masę wyłożyć na sernik, schłodzić w lodówce przez 15-20 minut.
Udekorować owocami w galaretce.

Smacznego!

Przepis jest dość długi, ale w przygotowaniu sernika nie ma większej filozofii. Wyjdzie każdemu - jestem pewna. A smak i wygląd zachwycą gości.

Serniki dla Miksera - edycja 1.14

niedziela, 30 marca 2014

Sernik czekoladowy z granatem

W poprzednim poście pisałam, że czas zacząć myśleć o Wielkanocy. Nie wiem jeszcze, jak to dokładnie z nami będzie. Tydzień wcześniej bowiem jedziemy do Polski, i już rozmawiałam z Mamą na temat pieczenia. Co prawda stwierdziła, że paschy nie dam rady zrobić, bo twarogu z polskiego mleka się przygotować nie da. Hmm... Ja nie dam rady...? 
No dobra, w sumie to nie wiem, czy dam. Ale się postaram. Bo pasch się u nas nie jadało, tak samo jak mazurków zresztą. Były babki wszelakie i serniki pieczone, z rodzynkami. Później Mama robiła boski sernik na zimno - najlepszy, jaki w życiu jadłam. Będę się musiała uśmiechnąć o przepis - sernik był pełen bakalii, z polewą czekoladową... Czysta rozkosz. Na samą myśl głodna się robię.
Wracając jednak do meritum - pasch się u nas ani nie robiło, ani nie jadło. Dlatego dopiero rok temu zrobiłam swoją pierwsza, i przepadłam. Jest tak dobra, że na samą myśl cieknie mi ślinka. Przed wyjazdem z pewnością jakąś nam zrobię, a i w Polsce postaram się ją przygotować - bo naprawdę warto. Mniam!
Co do mazurków, to jeszcze się nie zdecydowałam. Jakoś nie do końca mnie do siebie przekonują - jadłam pyszne, ale też przesłodzone i mdłe, na twardym, a nie kruchym cieście... Robiłam raz czy dwa, wyszły niezłe, ale strasznie słodkie, i niby chciałam spróbować znowu, ale jakoś tak... Nie wyszło... Widziałam jednak mnóstwo przepisów na niestandardowe czy też nietradycyjne mazurki, i może pójdę w tym kierunku...? Nie wiem jeszcze, zobaczymy.

Dzisiaj jednak chciałabym podzielić się z Wami przepisem na sernik, którego żaden świąteczny stół się nie powstydzi. Jest obłędny, cudownie intensywny, jeden kawałek zabiera nas w cudowną podróż pełną czekolady... 
Jest kruchutki, kakaowy spód, a na tym niesamowicie czekoladowa masa serowa. Niezbyt słodka, bardzo intensywna. Sernik, mimo ubijania jajek, nie jest puszysty, ale zwarty i konkretny. Dwieście gram czekolady w końcu robi swoje! Na to mus z białej czekolady, który dla zachowania równowagi jest słodki, lekki i delikatny. Warstwy te komponują się ze sobą znakomicie, każdy kęs to czysta rozkosz. A żeby całość nieco ożywić, wierzch udekorowałam pestkami granatu. Słodko-kwaśne i soczyste, wspaniale uzupełniają czekoladowość ciasta. W dodatku ich czerwień świetnie komponuje się z całością wizualnie. Koniecznie musicie spróbować - ten sernik bowiem to czysta rozkosz dla podniebienia.

Generalnie przygotowałam go z głowy, tylko przepis na mus wzięłam z Deserów Pierre'a Herme. Od siebie dodałam żelatynę, żeby był bardziej stabilny.

Sernik czekoladowy z musem z białej czekolady i granatem

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:

  • 120 g ciastek digestive
  • 2 łyżki kakao
  • 60 g masła
masa serowa:

  • 500 g twarogu 3krotnie zmielonego
  • 3 jajka
  • 200 g ciemnej czekolady (70%)
  • 80 g ciemnego brązowego cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 2 łyżki budyniu czekoladowego (proszek)
mus z białej czekolady:

  • 80 g białej czekolady
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 listek żelatyny
dodatkowo:

  • 1 owoc granatu
Ciastka dokładnie pokruszyć, wymieszać z kakao. Masło rozpuścić, wymieszać z ciasteczkami.
Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia. Ugnieść na dnie masę ciasteczkową, schłodzić w lodówce 20-30 minut.

Piec w 180 st. C. przez 10-12 minut.
Ostudzić.

Czekoladę rozpuścić a kąpieli wodnej, przestudzić.
Jajka utrzeć z cukrem na puszystą masę, partiami dodawać twaróg. Dodać czekoladę, zmiskować. Dodać ekstrakt i budyń, połączyć.
Masę przelać na podpieczony spód.

Piec w 140 st. C. przez 40 minut.
Ostudzić w uchylonym piekarniku, następnie schłodzić w lodówce przez 3-4 godziny.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie. 
30 ml śmietanki zagotować, zdjąć z palnika, dodać odciśniętą żelatynę, dokładnie wymieszać. Zalać śmietanką posiekaną czekoladę, wymieszać aż do rozpuszczenia.

Pozostałą kremówkę ubić na sztywno. Partiami dodawać do masy czekoladowej, mieszając delikatnie, ale dokładnie.
Masę przełożyć na sernik, schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny.

Z granatu wyjąć pestki, udekorować nimi sernik.

Smacznego!

Tym sernikiem otwieram sezon na Wielkanocne wypieki. Sama jeszcze nie do końca wiem, co to będzie, ale mam ogromną ochotę na babkę... Co Wy na to?

Serniki dla Miksera - edycja 1.14

sobota, 29 marca 2014

Piernikowe śniadanie - na pożegnanie zimy

Dzisiaj mam propozycję deserowo-śniadaniową.
Otóż niektórzy nie wyobrażają sobie śniadania na słodko (choć niewiele znam takich osób), dla nich więc polecam to danie jako deser albo podwieczorek. W takiej sytuacji wyjdzie więcej porcji. Bo kto na deser da radę zjeść trzy kromki chałki...? Nawet ja bym się poddała. Na śniadanie jednak, szczególnie sobotnie, taka porcja jest w sam raz. Po spacerze z psem miło usiąść sobie wygodnie w fotelu z takimi pysznościami.

Tak naprawdę to taki comfort food - nie za bardzo nadaje się dla gości, bo niewyględny. Ale dla domowników jest idealny - ciepły, pachnący i słodki. Można się nim zajadać i zajadać, z prawdziwą przyjemnością.
Całość jeszcze pachnie piernikiem, przyjemnie rozgrzewa od środka. Choć tak naprawdę w głowie już mam truskawki, takie śniadanie zajadam z prawdziwą przyjemnością. Zamiast słodkich, czerwcowych truskawek są pyszne gruszki w lepkim karmelu, też z dodatkiem przyprawy do piernika. Całość smakuje wybornie - idealnie śniadanie na ostateczne pożegnanie z zimą. Teraz czas zacząć myśleć o Wielkanocy, babkach, mazurkach i sernikach...

Piernikowe tosty francuskie z karmelizowaną gruszką

Składniki:
(na 2-6 porcji)
  • 6 kromek czerstwej chałki
  • 3 jajka
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 łyżki cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 1 łyżeczka przyprawy do piernika

karmelizowane gruszki:

dodatkowo:
  • 2 łyżki masła

Jajka roztrzepać, wymieszać z kremówką, cukrem, cukrem waniliowym i przyprawą do piernika. Chałkę maczać w masie jajecznej z obu stron tak, żeby dobrze nasiąknęła. Smażyć na rozgrzanej patelni na maśle z obu stron na złoty kolor.

Gruszki obrać, wyciąć gniazda nasienne, pokroić w szesnastki. Na gorącej patelni rozpuścić cukier, dodać kremówkę i przyprawę do piernika. Gdy masa nabierze karmelowej barwy, dodać gruszki, smażyć kilka minut.

Na talerzach układać kromki chałki, obok gruszki, polać pozostałym sosem.
Podawać ciepłe.

Smacznego!

Jeszcze tylko dwa tygodnie! Wiem, że jestem już nudna, ale naprawdę nie mogę się doczekać - wyjazd do Polski zaprząta wszystkie moje myśli. Jeszcze troszkę i zacznę się pakować, żeby niczego nie zapomnieć...

piątek, 28 marca 2014

Ślimaczki z makiem, cudownie maślane

Te bułeczki upiekłam już jakiś czas temu, ale nadal pamiętam ich cudowny, maślany smak.
Pamiętam, że miałam ochotę na mięciutkie, pachnące bułeczki. Koniecznie z makiem chrupiącym między zębami. O wyjątkowym kształcie.

Poszłam więc do kuchni, i zabrałam się za pieczenie. Ciasto jest proste, bez żadnych wymyślnych składników. Jeśli piekliście kiedyś bułki, te nie będą stanowić wyzwania. Jeśli nie mieliście jeszcze szansy przygotować domowego pieczywa, te będą idealne na pierwszy raz, są bowiem wyjątkowo łatwe, a efekt zachwyci każdego. Pozwijane na kształt ślimaczków wyglądają wyjątkowo efektownie w koszyku na pieczywo. U mnie do zdjęcia ocalały raptem dwie sztuki, reszta bowiem została bardzo szybko zjedzona. Jeszcze ciepłe, pachnące masłem, smakują wybornie. Nie można im się oprzeć.

Maślane ślimaczki z makiem

Składniki:
(na 10 sztuk)
  • 100 g masła
  • 150 ml mleka
  • 25 g świeżych drożdży
  • 1 jajko
  • 500 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 łyżeczka cukru

dodatkowo:
  • 2 łyżki mleka
  • 15 g maku

Mleko podgrzać z masłem - powinno być letnie, nie gorące. 
Drożdże pokruszyć, zalać mlekiem, dokładnie rozmieszać.
Do dużej miski przesiać mąkę, wymieszać z solą i cukrem. Dodać rozpuszczone w mleku drożdże, wbić jajko. Zagnieść gładkie ciasto - może się odrobinę lepić.
Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Wyrośnięte ciasto podzielić na 10 części. Z każdej uformować dość długi wałeczek, zawinąć w ślimaka, podwijając końcówkę pod spód. Ułożyć bułeczki na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, odstawić na 20-30 minut do wyrośnięcia.

Wyrośnięte bułeczki posmarować mlekiem, posypać makiem.

Piec w 180 st. C. przez 15-20 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

A dzisiaj już piąteczek, długi weekend czas zacząć. Ponoć cały ma być słoneczny i cieplutki, może więc uda się wcielić w życie plany z poprzedniego tygodnia...? Zobaczymy.

czwartek, 27 marca 2014

Myśli buntowniczki, czyli o Gretkowskiej słów kilka

Aż do Na dnie nieba nie czytałam nic Gretkowskiej. Owszem, słyszałam o niej dużo. Sporo czytałam artykułów na jej lub jej książek temat. Gdy więc wypatrzyłam Na dnie nieba w przecenie, nabyłam bez wahania. Ciekawa byłam, jak pisze, i czy mi się to spodoba.

Gretkowska - dla mnie - jest symbolem końca lat dziewięćdziesiątych i początku dwudziestego pierwszego wieku. Jej poglądy często sprawiały, że nasze babcie łapały się za głowy w przerażeniu. Autorka bowiem otwarcie i wprost mówi o rzeczach, a których kobietom mówić nie przystoi. Założyła partię polityczną, która walczy o prawa kobiet. Gretkowska bowiem uważa, że kobieta jest panią swojego ciała, że może robić, co jej się żywnie podoba, a mężczyznom, tudzież innym kobietom, nic do tego. I ja się trochę z nią zgadzam...

Na dnie nieba to nie powieść. To felietony opublikowane między 2001 a 2007 rokiem w różnych pismach: Cosmopolitan, Wprost, w Twoim stylu, Pani, Sukcesie, Przekroju, W drodze, Dzienniku, Elle oraz Zwierciadle. Gretkowska wyraża swoje opinie na tematy aktualne, zaprzątające opinię publiczną, ale też te bliskie jej sercu, które nie są dostatecznie w mediach poruszane. Przeczytamy więc o księżach, seksie, homoseksualistach, rodzinie, związkach, matce Polce, polityce, telewizji, kobietach, mężczyznach, Polsce, zachodzie, Europie... O wszystkim, o czym Gretkowska myśli. A kobieta zdecydowanie ma sowje zdanie na niemal każdy temat. Pisze o swoim życiu prywatnym, o związku, o córeczce (o macierzyństwie w wykonaniu Gretkowskiej więcej można przeczytać w jej Polce, którą, mam nadzieję, uda mi się niedługo nabyć). Bez ogródek wyraża nawet najbardziej kontrowersyjne opinie, nie przejmując się reakcją czytelników. Dla niej nie ma tabu, nie ma tematów niezręcznych. 

Z jednej strony mi się to podoba - takie nieskrępowane wyrażanie opinii. Nie siedzi cicho jak mysz pod miotłą, ale otwarcie mówi, co myśli. Potrzeba do tego odwagi - zdecydowanie. Z drugiej strony, mam wrażenie, że czasem nieco przesadza, krytykuje dla samego krytykowania, tylko po to, żeby coś powiedzieć. A wiadomo, że jak się nie ma nic do powiedzenia, to się nie mówi, jak napisał Broszkiewicz. Z drugiej strony, z czego ma żyć pisarka, jeśli nie z pisania...?

Znacie Gretkowską? Ja już troszkę lepiej, choć jeszcze nie wystarczająco. A taką postać znać warto, bo jest jednym z symboli naszej kultury. Czy dobrym, czy złym, nie mnie oceniać. Wpisała się jednak w historię publicystyki i polityki, i warto umieć powiedzieć na jej temat coś więcej, niż gdzieś mi się o uszy nazwisko obiło...
Polecam więc lekturę Na dnie nieba - żeby choć lepiej poznać naszą rodzimą buntowniczkę.

Na dnie nieba
Manuela Gretkowska
Świat Książki
Warszawa, 2007

wtorek, 25 marca 2014

Wiosna? Czas na lody!

Właśnie. Kiedy tylko robi się odrobinę cieplej, nabieram ochoty na lody. Odkąd mam sorbetierę, tylko takie domowe. Sklepowe smakują sztucznie i za mało intensywnie. Poza tym w tych domowych wiem dokładnie, co jest, i mogę sobie przygotować smaki, jakich ze świecą w sklepach się nie znajdzie...

Tym razem postawiłam na lody pomarańczowo-mandarynkowe, z dodatkiem korzennych przypraw. Mimo takiego jeszcze zimowego połączenia, lody są bardzo letnie - dzięki dodatkowi soku z cytrusów wyszły wyjątkowo orzeźwiające. Nie są z tych kremowych, w konsystencji bardziej przypominają sorbet, choć ricotta nadaje im ciekawego posmaku. Muszę powiedzieć, że choć generalnie wolę lody na kremie angielskim, te wyjątkowo przypadły mi do gustu. Smakują świetnie - koniecznie musicie spróbować.

Przepis z Vidunderlige is variationer, w której znalazłam całe mnóstwo lodowych inspiracji na nadchodzące lato.

Lody pomarańczowe z ricottą

Składniki:
(na 1,5 l lodów)
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • sok z 4 pomarańczy
  • sok z 3 mandarynek
  • 2 łyżki Cointreau
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 g sera ricotta
  • 50 g cukru
  • 1/4 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1/4 łyżeczki mielonych goździków

Sok z pomarańczy i mandarynek wymieszać ze skórką i Cointreau.
Kremówkę zmiksować z ricottą, cukrem, cynamonem i goździkami na puszystą, niemal sztywną masę. Wymieszać z sokiem.

Masę przelać do maszyny do lodów, a następnie przełożyć do pojemnika na lody. Zamrozić przez noc.

Smacznego!

Jeśli nie macie maszyny do lodów, akurat te bardzo łatwo można przygotować bez niej. Wystarczy w trakcie mrożenia kilka razy przemieszać masę widelcem - też będą znakomite.

poniedziałek, 24 marca 2014

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty! I wiosenne serniczki

Pogoda dzisiaj już zupełnie wiosenna. W weekend głównie padało, choć udało nam się wykraść chwile bez deszczu na spacer z Ptysią. Za to dziś, od samego rana, słońce świeci mi w oczy. Białe obłoczki leniwie płyną po niebie, a wiatr zamiast je poganiać, ledwie delikatnie muska. Nie sposób oprzeć się wołaniu - koniecznie trzeba wyjść z domu. Bez zimowego płaszcza, z szalem niedbale zarzuconym na szyję. Nieużywane od pół roku trampki znów stały się potrzebne. 
Taką wiosnę to ja ja lubię... Mam nadzieję, że pogoda będzie już tylko lepsza (innej opcji po prostu nie przyjmuję do wiadomości). 

A na przywitanie wiosny mam wyjątkowy sernik. Pieczony, bo już bardzo dawno właśnie takiego u mnie nie było. Na samych białkach, które zostały po sosie, a które dodatkowo ubiłam; dlatego jest to najdelikatniejszy, najlżejszy sernik pieczony, jaki na blogu znajdziecie. Po prostu rozpływa się w ustach. Intensywnie kokosowy, pachnie zniewalająco. Bialutki, świetnie komponuje się z czerwienią truskawek. Dzięki ananasowym kwiatom prezentuje się wręcz widowiskowo.
Kwiaty nie są trudne do wykonania - trzeba jedynie pokroić ananasa w jak najcieńsze plasterki. Potem już tylko wystarczy ususzyć go w piekarniku - czas suszenia zależy od grubości plastrów. Najlepiej sprawdzać organoleptycznie - kiedy kwiaty będą suche i sztywne, są gotowe. Pomysł widziałam na wielu blogach, podobno wymyśliła je Martha Stewart. Nie wiem, nie doszukiwałam się źródła. Mi wystarczy, że efekt jest rewelacyjny.

Kokosowe mini serniczki z ananasowymi kwiatami

Składniki:
(na 10 sztuk)

spód:
  • 65 g ciastek digestive
  • 10 g wiórków kokosowych
  • 30 g masła

masa serowa:
  • 200 g serka kremowego
  • 150 ml mleka kokosowego
  • 60 g cukru
  • 2 białka

dodatkowo:
  • 250 ml śmietany kremówki
  • 100 g serka mascarpone
  • 10 truskawek
  • 5 łyżek chipsów kokosowych
  • 2,5 łyżeczki cukru kokosowego

kwiaty:
  • 1/2 świeżego ananasa

Przygotować kwiaty:
Ananasa obrać, pokroić na jak najcieńsze plastry: 2-3 mm grubości. Ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Suszyć w 100 st. C. przez 2 godziny, w połowie suszenia obrócić.

Jeszcze plastyczne plastry przełożyć do formy na muffiny, żeby uformować płatki.

Suszyć w 100 st. C. przez 30-60 minut, aż przestaną być miękkie.
Ostudzić w piekarniku.

Przechowywać w szczelnie zamkniętej puszce do 3 dni (potem mogą zacząć łapać wilgoć).

Ciastka pokruszyć, wymieszać z wiórkami i rozpuszczonym i przestudzonym masłem. 
Formę na muffiny dokładnie wysmarować masłem lub wyłożyć papilotkami. Równomiernie wyłożyć masę ciasteczkową, dobrze ugnieść na dnie. 
Wstawić do lodówki na czas przygotowania masy serowej.

Serek zmiksować z mlekiem kokosowym i połową cukru. Białka ubić na sztywną pianę, po koniec partiami dodając pozostały cukier. Delikatnie wmieszać łyżką białka do masy serowej. Wyłożyć masę na wcześniej schłodzone spody, równo z formą.

Piec w 130 st. C. przez 30-35 minut.
Ostudzić w zamkniętym piekarniku.
Ostudzone serniczki schłodzić w lodówce przez 3-4 godziny.

Kremówkę ubić na sztywno z mascarpone. Wyłożyć na serniczki, udekorować truskawkami, kwiatami z ananasa i chipsami kokosowymi, posypać cukrem kokosowym.
Podawać zaraz po udekorowaniu.

Smacznego!

A teraz pora zacząć upodabniać się do człowieka, bo za chwilę muszę wyjść z domu nieco dalej, niż do parku. W taką pogodę jednak to sama przyjemność.

Serniki dla Miksera - edycja 1.14

sobota, 22 marca 2014

Zupa nie tylko zimowa

Tę zupę ugotowałam już jakiś czas temu, gdy ciągle zima straszyła rychłym śniegiem i wszyscy żyliśmy w niepewności - trzeba będzie zmieniać opony na zimowe, czy nie...? Na szczęście obyło się bez zmian, zima już przestała dmuchać zimnem w twarze (tych, którzy bąkają o śniegu w kwietniu po prostu nie słucham), za to zostało wspomnienie pysznej zupy, która na wczesną wiosnę też będzie jak znalazł.

Przypadkiem zauważyłam ją u Agatki, i z radością zabrałam się do dzieła. Zupa jest prosta i szybka w przygotowaniu, a smakuje wybornie. Lekko kwaśne pomidory złagodzone ciecierzycą, którą uwielbiam. Czosnek rozgrzewa, subtelna nuta rozmarynu nadaje zupie charakteru. Nam bardzo smakowała, z pewnością powtórzę ją jeszcze nie raz - na szybki obiad w tygodniu jest po prostu idealna!

Włoska zupa krem z ciecierzycy

Składniki:
(na 4 porcje)
  • 2 puszki ciecierzycy (2x400 g)
  • 1 puszka pomidorów (400 g)
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 gałązka rozmarynu
  • 500 ml bulionu
  • 1 łyżka masła
  • 50 ml śmietany kremówki (38%)
  • sól
  • pieprz

Czosnek przeciśnąc przez praskę. Razem z rozmarynem podsmażyć na maśle. Kiedy całość zacznie intensywnie pachnieć, dodać pomidory razem z płynem. Całość zalać bulionem, gotować przez 15 minut. Po tym czasie dodać odcedzoną ciecierzycę, gotować jeszcze 5-10 minut.
Odłożyć 4 łyżki ciecierzycy, wyjąć rozmaryn, resztę zupy zmiksować na gładki krem. Doprawić do smaku solą i pieprzem, wlać kremówkę.
Podawać gorącą, z odłożoną wcześniej ciecierzycą.

Smacznego!

Już za trzy tygodnie jedziemy do Polski! Nie mogę się doczekać - mam nadzieję, że pogoda dopisze, i uda nam się zrobić wszystko, co planujemy. Wielkanoc w domu - cudownie!

piątek, 21 marca 2014

Chleb bez drożdży i zakwasu

Już jakiś czas temu padło na blogu pytanie o chleb bez drożdży. Muszę przyznać, że dłużej się musiałam nad tematem zastanowić. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to oczywiście zakwas, ale to jednak bardziej skomplikowana rzecz. Od tak, żeby sobie upiec chleb od święta, to nie bardzo się nadaje... Są też oczywiście chleby na sodzie, o których pomyślałam z zaciekawieniem. Nigdy nie próbowałam takiego cuda, stwierdziłam więc, że warto byłoby się zmierzyć z zagadnieniem. W książce Brød: 100 lækre opskrifter znalazłam wyjątkowo nietypowe rozwiązanie, mianowicie: chleb na proszku. Hmm... Czy to się uda...? Zachęcona poprzednimi sukcesami, zaufałam książce.

Zmieniłam ilość mąki pszennej w stosunku do kukurydzianej z tej prostej przyczyny, że kukurydziana wyszła w bliżej mi nieznanych okolicznościach (a wiadomo, do sklepu to mi się iść nie chciało...). Dałam też nieco więcej mąki ogólnie, i muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona z efektu. Oczywiście od razu wiadomo, że nie jest to chleb na drożdżach, jednak smakuje naprawdę dobrze. Lekko się kruszy, wyraźnie czuć w nim dymkę i parmezan. Chrupiąca skórka i mięciutki środek, do tego masło i plasterek pomidora - dla mnie było to naprawdę pyszne drugie śniadanie. C. też zjadał z apetytem. Polecam eksperymentatorom i tym, którzy chleba na drożdżach jeść nie mogą.

Chlebek z mąką kukurydzianą, dymką i parmezanem

Składniki:
(na formę 25x25 cm)
  • 75 g mąki kukurydzianej
  • 250 g mąki pszennej
  • 4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1,5 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka pieprzu
  • 40 g parmezanu
  • 5 cebulek dymek
  • 2 jajka
  • 400 ml mleka
  • 55 g masła

dodatkowo:
  • 15 g parmezanu

Mąki przesiać, wymieszać z proszkiem, solą, pieprzem, parmezanem startym na tarce o drobnych oczkach i posiekanymi dymkami.
Jajka roztrzepać, wymieszać z mlekiem i rozpuszczonym i przestudzonym masłem.
Masę jajeczną wlać do suchych składników, dokładnie wymieszać łyżką lub szybko zmiksować. 

Formę wysmarować masłem, przelać ciasto. Na wierzch zetrzeć pozostały parmezan.

Piec w 190 st. C. przez 30-35 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Smacznego!

A dzisiaj, oczywiście, pierwszy dzień wiosny. Czujecie już jej zapach w powietrzu?
Ja wczoraj odważyłam się wyjść w lekkiej kurtce, którą dzisiaj niestety musiałam zamienić na zimowy płaszcz. Troszkę zbyt odważnie postąpiłam... Mam jednak nadzieję, że już niedługo płaszcz schowam na dnie szafy - wiatr bowiem, choć wieje nieprzerwanie, jest jakby cieplejszy, no i ten zapach... Czuć wiosnę, po prostu. Jak się cieszę!

środa, 19 marca 2014

Najprostszy: chlebek bananowy

Pisałam już o książce, którą ostatnio kupił mi C.: Brød: 100 lækre opskrifter. Stwierdził ostatnio, że to wyjątkowo udany zakup, nie mogę się bowiem powstrzymać, żeby nie piec kolejnych i kolejnych bułek i ciast. Zdjęcia są wyjątkowo apetyczne, a przepisy wręcz wołają o jak najszybsze wypróbowanie. Nie umiem się oprzeć...
Tym razem zdecydowałam się na chlebek bananowy. Uwielbiam ten typ ciasta - słodycz z bananów wspaniale gra z najróżniejszymi dodatkami - czekoladą, orzechami, suszonymi owocami... Mmm, pyszności. Tutaj zaproponowano połączenie z orzechami włoskimi, na które chętnie przystałam - jakoś mi to bardzo do siebie pasuje. Okazało się, że wyszło jeszcze lepiej, niż myślałam (a oczekiwania miałam duże). Ciasto jest wilgotne, ale nie zakalcowate, mięciutkie i ślicznie pachnie bananami. Orzechy chrupią i nadają tego charakterystycznego smaku, który bardzo lubię, szczególnie w połączeniu z bananami. Całość idealnie nadaje się do kawy, ale też na drugie śniadanie na przykład. Koniecznie spróbujcie.

Chlebek bananowy z orzechami włoskimi

Składniki:
(na keskówkę 27x8 cm)
  • 2 jajka
  • 100 g cukru
  • 150 ml oleju z orzechów włoskich
  • 3 dojrzałe banany
  • 280 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 4 łyżki mleka
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 60 g orzechów włoskich

Jajka ubić, pod koniec partiami wsypując cukier. Wlać olej, zmiksować. Dodać rozgniecione widelcem banany, zmiksować.
Mąkę przesiać, wymieszać z sodą, proszkiem i solą. Partiami wsypywać do masy jajecznej, miksując na najniższych obrotach miksera. Następnie wlać mleko i ekstrakt, połączyć.
Orzechy grubo posiekać, dodać do ciasta, wymieszać łyżką.

Masę przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, do suchego patyczka.
Przestudzić w formie 10 minut, wyjąć i odłożyć na kratkę do całkowitego ostudzenia.

Smacznego!

A za oknami wiatr huczy nieprzerwanie... Już chyba wolałabym deszcz.

poniedziałek, 17 marca 2014

Banany i wiśnie. W serniku

Oczywiście pogoda spłatała mi psikusa, i weekend, choć niezbyt zimny (a śniegiem straszyli!), to zabójczo wręcz wietrzny. Po dziesięciu minutach spaceru głowa mi pękała, i nawet cieplutka, zimowa czapka nie pomogła. Kiedy jednak ja chciałam jak najszybciej wrócić do domu, Ptysia miała zupełnie inne plany. Ogromnie jej się spodobało spacerowanie przy tym szalonym wietrze, który tarmosił jej uszy na wszystkie strony. Z szerokim uśmiechem i jęzorem na wierzchu dawała ogromne susy i wyglądała, jakby niewiele jej brakowało do wzniesienia się w powietrze... Doprawdy pocieszny widok; wynagrodził mi nawet niemal zmrożony nos.

A w domu czekał na nas serniczek. I to jaki...
Miałam banany, które domagały się natychmiastowego spożycia. Mam też jeszcze kilka słoiczków wiśni od Mamy. W gazetce Pieczenie jest proste, nr 2/2012 znalazłam przepis, łączący oba składniki. W dodatku w serniku, nie mogłam się więc oprzeć. Szczególnie, że C. wyraził żywe zainteresowanie bananowym sernikiem.
Do masy zamiast nektaru dałam rozgniecione banany. Plasterkami z dwóch owoców przełożyłam masę, dzięki czemu ich smak jest bardzo wyraźny. Na wierzch wiśnie i odrobina wiśniowego kisielu, bez cukru. Kwaśny dodatek świetnie równoważy słodycz z bananów, sprawia, że całość nie jest mdła. Muszę powiedzieć, że banany i wiśnie to zaskakująco udane połączenie. Jeśli jeszcze nie znacie - spróbujcie koniecznie.

Bananowy sernik z wiśniami (na zimno)

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 120 g ciastek digestive
  • 60 g masła

masa serowa:
  • 7 listków żelatyny
  • 600 g serka kremowego
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 50 g cukru pudru
  • 4 dojrzałe banany
  • 2 łyżki soku z cytryny

dodatkowo:
  • 125 wiśni ze słoika
  • 75 ml soku wiśniowego
  • 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej

Ciastka dokładnie pokruszyć, wymieszać z rozpuszczonym i przestudzonym masłem.
Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia. Ciasteczka ugnieść na spodzie, wstawić do lodówki na 20 minut.

Mąkę ziemniaczaną rozmieszać z 2 łyżkami soku. Resztę soku zagotować, wlać rozrobioną mąkę, chwilę gotować, cały czas mieszając. Dodać wiśnie, przestudzić (kisiel ma być chłodny, ale nie zupełnie stężały).

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Banany obrać. Dwa pokroić w plastry o grubości 1,5-2 cm, dwa rozgnieść widelcem na miazgę. Oba rodzaje skropić sokiem z cytryny.
Serek zmiksować z kremówką, cukrem i cukrem pudrem na jednolitą masę. Dodać rozgniecione banany, zmiksować.
Żelatynę rozpuścić na parze, ostudzić. Powoli wlewać do masy, cały czas miksując.

Na spód wyłożyć 1/4 masy, rozsmarować. Ułożyć plasterki bananów, przykryć resztą masy, wyrównać wierzch. Ułożyć wiśnie, zrobić pajęczynę z kisielu.
Wstawić do lodówki na 3-4 godziny, a najlepiej na całą noc.

Smacznego!

Och, kiedy wreszcie ta wiosna przyjdzie na dobre...?

Serniki dla Miksera - edycja 1.14

sobota, 15 marca 2014

Autorka "Czekolady" jakiej nie znacie

Zaniedbuję Was książkowo. Wszystko dlatego, że mam całe mnóstwo zaległych przepisów (niektóre, wstyd się przyznać, jeszcze z zeszłego roku) i najzwyczajniej w świecie to ich chcę się jak najszybciej pozbyć. Prawda jednak jest taka, że lista książek, o których chcę Wam opowiedzieć, też się niebezpiecznie wydłuża. Niedobrze, niedobrze...

Dzisiaj więc będzie o książce, i to nie byle jakiej.
Pamiętacie Czekoladę? Wyjątkowo apetyczny film z Johnnym Deppem i Juliette Binoche, w którym zakochałam się od razu. Tyyyyle czekolady, więc jak tu go nie lubić...?
Dopiero później dowiedziałam się, że film powstał na podstawie książki, która szybko zyskała rozgłos. Nic dziwnego - chyba jeszcze lepsza niż film, aż pachnąca czekoladą. Joanne Harris, autorka powieści, na Czekoladzie nie poprzestała. Są dwie kolejne pozycje, opisujące losy ulubionych bohaterów. Niestety, część druga jest niedostępna, i choć trzecia czeka na półce, nie mogę się za nią zabrać, póki nie wejdę w posiadanie Rubinowych czółenek. Widzieliście gdzieś może...? Będę wdzięczna za podpowiedzi i informacje.

Skuszona Czekoladą, kupiłam inne powieści Joanne Harris. Moją ulubioną pozostają Dżentelmeni i gracze (czysty geniusz), i choć Błękitnooki chłopiec jej nie zagrozi, to przeczytałam go z prawdziwą przyjemnością.

To powieść zupełnie inna od Czekolady, trzymająca w napięciu, zaskakująca na każdym kroku. Sensacyjna wręcz!
Błękitnooki chłopiec ma czterdzieści dwa lata i mieszka z mamą. Jego dwaj bracia - czarny i brązowy - zginęli w nie do końca jasnych okolicznościach. Skąd kolory? Otóż Gloria, matka chłopców, wychowująca ich samotnie szybko znalazła rozwiązanie, jak ułatwić sobie pranie. Każdy z synów dostawał ubrania w jednej tylko barwie. I to właśnie ten wybór zdeterminował ich przyszłość - a przynajmniej tak myśli błękitny, ostatni z braci. Czarny bowiem stał się ponury i zamknięty w sobie, uwielbiał patrzeć w gwiazdy i w nocnym niebie szukał ukojenia. Brązowy był nudny, flegmatyczny i gruby, chłopiec do bicia dla starszego brata. Błękitny był wyjątkowy. Potrafił czuć ból innych - wrażliwy i delikatny chłopiec stał się dumą matki, jej kluczem do lepszego świata. Niestety, na drodze stanęła Emily White - niewidoma dziewczynka, które słyszała kolory. A może tylko chciała je słyszeć...?
Historia kilku osób zamieszkujących w małym, nudnym miasteczku, które stało się polem rozgrywki między naszymi bohaterami. Błękitnooki bowiem teraz, po latach, rozgrzebuje stare tajemnice. Na portalu niegrzecznichłopcyrządzą opisuje wypadki z przeszłości; pisuje też opowiadania, w których z rozmysłem zabija matkę, która dusi go swoją miłością. 

Książka jest fantastyczna, tajemnicza. Nic nie jest jasne; główny bohater pozwala nam wierzyć w rzeczy, które okazują się kłamstwem, a największe fantazje stają się prawdą. Nikt nie jest tym, za kogo go uważamy, czarne charaktery stają się bardziej ludzkie, a pozytywnym bohaterom wypadają trupy z szafy.
Jeśli lubicie historie trzymające w napięciu, pełne zagadek i nieoczekiwanych zwrotów akcji, Błękitnooki chłopiec przypadnie Wam do gustu.

Tylko uważajcie - nie dajcie się wciągnąć w jego grę...

Błękitnooki chłopiec
Joanne Harris
Prószyński Media Sp. z o.o.
Warszawa, 2010

piątek, 14 marca 2014

Bułki z nerkowcami - najlepsze

Przez chyba dwa tygodnie nie piekłam chleba ani bułek. Nie wiem dlaczego - po prostu zabrakło mi czasu. Śliczna pogoda nie poprawia sytuacji - zamiast spędzać czas na wyrabianiu ciasta drożdżowego, wolę się wybrać na długi spacer do lasu, który po prostu pachnie wiosną. Powoli budzi się do życia, zielone, świeżutkie pączki na krzewach przyciągają wzrok, a dwie biedronki bezpiecznie schowane w wysokiej trawie z pewnością zwiastują coraz cieplejsze dni.
W sobotę wybraliśmy się na zakupy, i w oczy wpadła mi niepozorna książeczka pod wyjątkowo apetycznym tytułem Brød: 100 lækre opskrifter, czyli sto pysznych przepisów na chleb. Była w przecenie i kosztowała grosze, nie mogłam się jej oprzeć. I muszę powiedzieć, że wyjątkowo udany to zakup - wypróbowałam już trzy przepisy, wszystkie wyszły pyszne, i już nie mogę się doczekać, żeby przygotować kolejne wypieki. Apetyczne zdjęcia, proste i czytelne przepisy, ciekawe połączenia składników - to zdecydowanie coś dla mnie. Codziennie przeglądam ją dla samej przyjemności przeglądania, i zaznaczam kolejne przepisy. Mmm...

Na pierwszy ogień poszły bułeczki z nerkowcami, które po prostu uwielbiamy. Mam w szufladzie całą ich paczkę, z kilograma ubyło już całkiem sporo. Są niezbędnym składnikiem naszego ulubionego dania, a i do pogryzania nadają się idealnie. Nie skłamię, jeśli napiszę, że to moje ulubione orzechy - nawet migdały mogłyby dla mnie nie istnieć. Mniam!
Ponieważ C. darzy je jeszcze cieplejszymi uczuciami niż ja, nie zdziwiłam się, kiedy bez wahania wybrał właśnie te bułeczki. Zawiązane w supełki, posypane orzechami, prezentują się naprawdę zachęcająco. A smakują wspaniale - chrupiące orzechy z wierzchu i całkiem spora ich ilość w środku nadają bułeczkom wyjątkowego charakteru. Można do nich użyć dowolnych orzechów - tych, które lubicie najbardziej. Z każdymi będą wyśmienite!
I choć na mące pszennej, za sprawą właśnie orzechów są nieco cięższe i bardzo sycące. Mmm, pyszności...

Bułki z nerkowcami

Składniki:
(na 8 sztuk)
  • 85 g nerkowców
  • 500 g mąki pszennej
  • 20 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1,5 łyżeczki soli
  • 250 ml letniej wody
  • 100 ml letniego mleka
dodatkowo:
  • 1 jajko
  • 35 g nerkowców
Mąkę przesiać do miski, wymieszać z solą. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże, wsypać cukier i wlać połowę mleka wymieszanego z wodą. Odstawić na 15 minut.
Po tym czasie dodać resztę płynów i drobno piekane orzechy, wyrobić gładkie ciasto (może się lekko lepić).
Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Wyrośnięte ciasto jeszcze raz zagnieść, podzielić na 8 równych części. Z każdej uformować wałeczek o długości 25-30 cm, zawiązać supeł, podwinąć pod spód końce. Odłożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia na 30 minut.

Jajko roztrzepać, posmarować wyrośnięte bułki. Posypać grubo posiekanymi pozostałymi orzechami.

Piec w 200 st. C. 20-25 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Plany na weekend? U mnie leniuchowanie i długie spacery, może pierwszy piknik...? (Choć podobno znów ma się zrobić chłodniej.) Zobaczymy...
A u Was?

środa, 12 marca 2014

Wiosennie: ciasto z morelami

Wiosna!
Od piątku pogoda szaleje, w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Choć ranki i wieczory jeszcze są chłodne (wczoraj C. musiał przed wyjazdem do pracy skrobać szyby w aucie), to w ciągu dnia jest cudownie ciepło. Rozpinam płaszcz, zrzucam szal, o czapce już nawet nie pamiętam. Słońce świeci mi radośnie prosto w oczy, a ja nie umiem przestać się uśmiechać. Ptaki radośnie ćwierkają od samego rana, krokusy i przebiśniegi pysznią się na trawnikach, a ja spacerując między nimi zastanawiam się, czy już jutro zamiast zimowego płaszcza będę mogła włożyć wiosenną kurtkę... Chyba jeszcze nie, poczekajmy na pierwszy dzień wiosny. Wtedy już nic mnie nie powstrzyma!

Dzisiaj mam wyjątkowe ciasto. Wyjątkowe jak na mnie - nie mam bowiem w stałym repertuarze ciast tego typu. A okazuje się, że C. takie eksperymenty lubi bardzo, bo usłyszałam, że powinnam za takie ciasta właśnie zabierać się częściej.
Zaczęło się od pół kilograma moreli, które jakimś cudem dostrzegłam w sklepie. Wiem, że to nie sezon, ale taką już mam ochotę na letnie owoce... Nie mogłam się oprzeć, i kupiłam. A potem zastanawiałam się, co by tu z nimi zrobić...
Przeglądając Ciasta i desery, nr 3/2011, zauważyłam bardzo ciekawe ciasto - ze śliwkami. Pomyślałam jednak, że morele doskonale się nadadzą... Zamiast migdałów użyłam orzechów laskowych, od siebie dałam też rozmaryn, który dziwnie mi do moreli pasuje (tak jak lawenda). Ciasto na początku nie wzbudzało mojego zaufania i, szczerze mówiąc, spodziewałam się zakalca; ale nie - ciasto wyszło idealne. W przygotowaniu przypomina ciasto kruche, świetnie się wałkuje, zupełnie się nie klei. Po upieczeniu smakuje jak ucierane - miękkie i pyszne. Do tego słodko-kwaśny morelowy dżem wymieszany z orzechami, które są tutaj dobrze wyczuwalne, ale nie dominują (czego też się obawiałam). Subtelna nuta rozmarynu podkręca całość i sprawia, że ciasto smakuje naprawdę wyjątkowo. Lukier z odrobiną alkoholu nadaje ciastu charakteru, i uwierzcie mi, ciężko poprzestać na jednym kawałku.

Morelowo-orzechowy warkocz z rozmarynem

Składniki:
(na keksówkę 11x35 cm)

ciasto:
  • 300 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 100 g cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 125 g miękkiego masła
  • 125 g creme fraiche (18%)
  • 1/4 łyżeczki soli
  • igiełki z 1 gałązki rozmarynu

nadzienie:
  • 400 g świeżych moreli
  • 80 g cukru
  • ziarenka z 1/2 laski wanilii
  • 2 łyżki wody
  • 50 g mielonych orzechów laskowych

lukier:
  • 50 g cukru pudru
  • 1 łyżka Cointreau
  • 1 łyżka wody

Morele przeciąć na pół, wyjąć pestki, pokroić w dużą kostkę. Włożyć do garnuszka, dodać cukier, wanilię i wodę, przykryć pokrywką i dusić, aż morele zaczną się rozpadać, od czasu do czasu mieszając. Zdjąć pokrywkę, gotować jeszcze chwilę, aż większość płynu odparuje.
Ostudzić, wymieszać z mielonymi orzechami.

Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem cukrem, cukrem waniliowym, solą i drobno posiekanymi igiełkami rozmarynu. Dodać masło i śmietanę, zmiksować. Gdy ciasto zrobi się zbyt gęste, zagnieść dłońmi. Ciasto rozwałkować na kwadrat o boku 40 cm, posmarować nadzieniem, zostawiając 1 cm wolny od brzegu. Ciasto zwinąć w dość ciasny rulon, przekroić wzdłuż na pół. Zapleść wałeczki nadzieniem do zewnątrz, włożyć do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, aż do suchego patyczka.
Wystudzić.

Cukier puder przesiać, wymieszać z likierem i wodą na gładki lukier. Polać ciasto.

Smacznego!

Mi to ciasto przypomina ciasta z wystaw w duńskich cukierniach - tyle, że tamte najczęściej są na cieście francuskim, z cynamonem, poza tym aż wykręcają język od nadmiaru słodyczy. To jest słodkie - ale nie za słodkie, cudownie owocowe, po prostu pyszne. Koniecznie musicie spróbować!

sobota, 8 marca 2014

Słodka sobota, czyli trufle dla Mamy

Dzisiejszy dzień w całym kraju jest dniem niezwykle ważnym. W kwiaciarniach i cukierniach ruch jak w Walentynki, panowie zaopatrzeni w bukiety, czekoladki czy też nieco bardziej ekstrawaganckie upominki wędrują dumnie do domów, a panie dzisiaj tylko . Śliczne i pachnące, celebrują swoje święto.
W Danii - niestety - nie jest ono tak znane, i tego dnia nie mam co liczyć na szczególne traktowanie. Na szczęście ciągle jeszcze mogę się cieszyć prezentami z okazji rocznicy oraz rocznicy i czterech dni (ciekawe, czy w przyszłym roku też będziemy takową celebrować...?), więc wcale nie narzekam. 
W naszej Rodzinie jednak, poza Dniem Kobiet, obchodzimy również urodziny mojej Mamuni. Kwiatki od Taty, wiadomo, od nas kiedyś dziecięce laurki, później inne samodzielnie zrobione drobiazgi. Dzisiaj, niestety, sprawa nie wygląda tak różowo...
Zwróciłam się ostatnio do mojej Rodzicielki z jakże stosownym pytaniem: Co byś chciała na urodziny?
Nic. Ja wszystko mam.
No cudownie, kobiecy ideał. Jedyna taka na świecie, co ma wszystko.
Drążyłam jednak dalej, bo uparte ze mnie stworzenie. Udało mi się uzyskać nie do końca satysfakcjonującą mnie odpowiedź: Nowy kocyk dla Klusi (pies) i garnitur dla Zbyszka (Tato). 
Odetchnęłam głęboko. Mamuś, ale coś dla ciebie...
A wiesz co? Taki krem do twarzy. Ale tylko ja umiem kupić dobry...

Bądź tu mądry i pisz wiersze, jakby powiedziała Babcia.

Prezent wymyśliłam. Sama. Jak się Mamie nie spodoba, to jej go zabiorę, bo mi odpowiada. 
Jedyna opcja, która nie przyprawia mnie o ból głowy...

Za to jestem całkowicie pewna, że Mamie zasmakowałyby te trufle. Ja się w nich zakochałam, i naprawdę ciężko mi się było od nich oderwać.
Mascarpone z czekoladą i marcepanem, a do tego żurawinowe wnętrze z lekką nutą amaretto, które świetnie tutaj pasuje. Całość obtoczona w kakao, które wspaniale podkreśla słodko-delikatne wnętrze. Całość smakuje wybornie, i naprawdę - nie można im się oprzeć. Trzeba jednak przechowywać je w lodówce, w temperaturze pokojowej bowiem szybko robią się miękkie. Nadal pyszne, ale nieco kłopotliwe w jedzeniu.

Przepis znalazłam na blogu Sto kolorów kuchni, od siebie dodałam żurawinę namoczoną w alkoholu, która mi bardzo tutaj pasowała.

Jeśli nie macie pod ręką urodzinowej Mamy, śmiało możecie przygotować takie z okazji Dnia Kobiet. Albo z jakiejkolwiek innej. Albo zupełnie bez okazji - takie są pyszne, że zawsze znikną szybciutko.

Trufle czekoladowo-marcepanowe z żurawiną

Składniki:
(na 30-35 sztuk)
  • 250 g serka mascarpone
  • 100 g mlecznej czekolady (35%)
  • 100 g marcepanu
  • 30 g suszonej żurawiny
  • 50 ml amaretto
dodatkowo:
  • 15 g kakao
Mascarpone lekko zmiksować, dodać pokruszony marcepan, połączyć.
Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej, przestudzić, dodać do masy śmietankowo-marcepanowej. Dokładnie wymieszać, wstawić na noc do lodówki.
Żurawinę namoczyć w amaretto, zostawić na noc.

Następnego dnia żurawinę dobrze odcisnąć.
Z masy formować kulki wielkości orzecha włoskiego, w środek każdej wciskając 2-3 żurawiny. Trufelki obtaczać w kakao - jeśli byłyby zbyt miękkie, wstawić na 15 minut do lodówki.

Przechowywać w lodówce, podawać schłodzone.

Smacznego!

A przed nami cudownie leniwy weekend. Ostatni spędziliśmy dość aktywnie, dużo czasu poza domem. Teraz należy nam się odpoczynek...

piątek, 7 marca 2014

Jarmuż. Z czym to się je...? Z chlebem!

O jarmużu po raz pierwszy przeczytałam całkiem niedawno u Bei. W domu nigdy tego cuda nie jadłam, gdzieś kiedyś o uszy obiła mi się nazwa, aż wreszcie u Klaudyny znalazłam wyczerpujący artykuł na ten temat. Otóż jarmuż jest jednym z tych zapomnianych warzyw, które powoli wracają do łask. Mi wydawał się bardzo egzotyczny, bo przecież zupełnie nieznany. Zastanawiałam się, jak może smakować, i bardzo chciałam go spróbować. Przetłumaczyłam sobie nawet nazwę na duński, żeby wiedzieć, czego szukać w sklepach. Traf chciał, że w naszym lokalnym markecie udało mi się dostać całą wielką torbę. Byłam zachwycona! A C. się ze mnie naśmiewał, że takie rzeczy to tylko ja kupuję...

Przytargałam zakupy do domu, i zaczęłam się zastanawiać, co z tym cudem zrobić. Myślałam o zupie, jarmużowych chipsach, zapiekanych jajkach... Aż w końcu na blogu Kuchennymi drzwiami znalazłam przepis na chlebek do odrywania. Jak tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że to będzie właśnie jarmużowy debiut w mojej kuchni.

Mi jarmuż przypomina szpinak, ale jest lekko gorzki, ma w sobie coś specyficznego, jak brukselka. Nie każdemu to przypadnie do gustu, ja takie smaki uwielbiam, więc się w jarmużu zakochałam. Chlebek wyszedł boski - mięciutki, pachnący, sycący. Idealny na drugie śniadanie, bo nie trzeba robić kanapek. Ser bosko się ciągnie, i zjadałam kromki jedna za drugą (szczególnie, kiedy był jeszcze ciepły). 
Jeśli nie znacie jarmużu, koniecznie spróbujcie go kupić (podobno jest coraz łatwiej dostępny) - to bardzo ciekawe warzywo, z pewnością warte uwagi.

A jak już się zaopatrzycie, upieczcie taki chlebek. U mnie z pewnością zagości jeszcze nie raz.

Odrywany chlebek z jarmużem

Składniki:
(na keksówkę 30x11 cm)

ciasto:
  • 500 g mąki pszennej
  • 20 g świeżych drożdży
  • 200 ml mleka
  • 2 jajka
  • 45 ml oleju
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 łyżeczka cukru

farsz:
  • 300 g jarmużu
  • 4 dymki ze szczypiorem
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżki masła
  • sól
  • pieprz
  • 70 g mozzarelli

dodatkowo:
  • 50 g mozzarelli

Mąkę przesiać do dużej miski, wymieszać z solą. W środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże, wsypać cukier, i wlać połowę mleka. Odstawić na 15 minut.
Po tym czasie do ciasta dodać resztę mleka, jajka i olej. Wyrobić gładkie ciasto, odstawić na 45-60 minut do wyrośnięcia.

Jarmuż umyć, odciąć twarde końce.
Na patelni rozgrzać masło, dodać posiekane dymki i przeciśnięty przez praskę czosnek. Gdy zaczną się rumienić, dodać jarmuż. Smażyć kilka minut, aż jarmuż zdecydowanie zmniejszy objętość. Dodać sól i pieprz, wymieszać, ostudzić.
Jarmuż wymieszać ze startą mozzarellą.

Ciasto rozwałkować na duży prostokąt, nie grubszy niż 5 mm. Na nim równomiernie rozsmarować nadzienie. Pokroić w pasy, ułożyć jeden na drugim. Każdy pas przeciąć w poprzek na 3-4 kawałki, układać je w wysmarowanej masłem keksówce na sztorc.

Zostawić do wyrośnięcia na 30 minut.

Piec w 190 st. C. przez 25-30 minut, zaraz po wyjęciu z piekarnika posypać pozostałą startą mozzarellą.
Podawać na ciepło lub zimno.

Smacznego!

A może znacie jarmuż i gości często w Waszych kuchniach? Jakie dania z jego udziałem polecacie?
Ja bowiem dopiero się z nim zaprzyjaźniam, i ciągle poszukuję inspiracji.

czwartek, 6 marca 2014

Flapjacks po raz pierwszy

Bardzo lubimy płatki owsiane. Na zimno z mlekiem i odrobiną cukru, lub w formie owsianki (najlepsza z jabłkami i odrobiną cynamonu, choć próbujemy różnych wariacji). Ciasteczka owsiane też nie są mi obce, choć bardzo rzadko je robię. Dlaczego? Dobre pytanie. Nie mam pojęcia - jakoś zawsze jest coś bardziej interesującego czy efektownego. Dlatego gdy w propozycjach wspólnego gotowania na marzec pojawiły się flapjacki, wiedziałam, że to będzie idealna okazja do przygotowania czegoś na bazie płatków. 

Nigdy nie robiłam flapjacks. Musiałam więc sobie troszkę poczytać - okazuje się, że to krajanka - pieczemy całość w formie, a potem kroimy w kwadraty lub prostokąty. Słodka, lepka, bardzo sycąca. Oj tak, to musiało być coś pysznego...
Okazało się też, że flapjcki są błyskawiczne w przygotowaniu - o ile nie trzeba iść w trakcie do sklepu, bo nagle okazało się, że w domu jest tylko sto osiemdziesiąt siedem gram płatków owsianych. Ale nawet wliczając ten mały wypad, przygotowania zamykają się trzydziestu minutach. Potem dwadzieścia na pieczenie, i dłużące się oczekiwanie, aż ciasto ostygnie i będzie je można pokroić. Ciepłe bowiem się pokruszy.

Moje flapjacki są kokosowe, słodkie, lepkie i lekko ciągnące. Z jagodami, które wręcz eksplodują między zębami, ożywiając całość. Wyszły pyszne i sycące, idealne na drugie śniadanie. Jeśli jeszcze nie próbowaliście - jak najszybciej naprawcie ten błąd.

Flapjacks miałam przyjemność przygotować wspólnie z Panną Malwinną oraz Siaśką, a inspirowałam się przepisem z bloga Frugalfeeding.

Kokosowe flapjacki z jagodami

Składniki:
(na formę 25x25 cm)
  • 300 g płatków owsianych
  • 150 g masła
  • 65 g cukru
  • 40 g cukru kokosowego
  • 3 łyżki złotego syropu
  • 40 g chipsów kokosowych
  • 125 g jagód (świeżych lub mrożonych)

Masło, oba cukry i syrop rozpuścić w garnuszku.
Płatki owsiane wymieszać z chipsami kokosowymi, wlać masło, dokładnie wymieszać. Dodać jagody, delikatnie wymieszać.

Formę wyłożyć papierem do pieczenia.
Przełożyć masę do formy, ugnieść łyżką lub dłonią uważając, żeby nie rozgnieść jagód.

Piec w 170 st. C. przez 20-25 minut, aż brzegi się zezłocą.
Ostudzić.

Ciasto pokroić w kwadratu lub prostokąty, przechowywać w szczelnym pojemniku.

Smacznego!

Ostatnio nie ciągnie mnie do komputera - w szkole mnóstwo zadań wiąże się z siedzeniem przed monitorem; na szczęście skończyliśmy projekt, i mogę znów zapomnieć, jak działa Power Point. 
Ja jakaś nie z tej epoki jestem chyba...

wtorek, 4 marca 2014

Nie dla mnie, czyli sernik lukrecjowy

Kiedy przyjechałam do Danii, z przyjemnością kosztowałam nowych smaków. Jednym z nich była lukrecja, która... Zdecydowanie nie przypadła mi do gustu. Podejmowałam wiele prób, za każdym razem jednak kończyło się tak samo - skrzywioną miną i jak najszybszym połknięciem, żeby nie czuć już tego smaku w ustach. Popicie, i to czymś innym niż wodą, było koniecznością. Jeden jedyny raz zjadłam całego cukierka bez nieprzyjemnych odczuć. Poczęstowała mnie nim mama C. - nigdy więcej nikomu się ta sztuczka nie udała. To zdecydowanie nie jest dla mnie, nie mam pojęcia, jak Duńczycy mogą się tak lukrecją rozkoszować...

Pomyślałam jednak, że może jeśli sama coś z lukrecją przygotuję, to wtedy mi zasmakuje. Postawiłam na sernik, bo te uwielbiam. 
C. próbował w trakcie przygotowań, ja troszkę się bałam. Odruchowo oblizałam łyżkę przed wrzuceniem jej do zlewu - aż mnie skręciło... Byłam przerażona, bo sernik był wyjściowy - współpracownicy C. umówili się na spotkanie, ja miałam zapewnić desery. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, a gospodarz oświadczył, że nie może się doczekać sernika, bo to jego ukochane ciasto, aż przeszły mnie ciarki. Przewidywałam katastrofę, i gdy deser wjechał na stół, siedziałam jak zaczarowana w kącie kanapy i czekałam na efekty.
Po pierwsze, wszyscy byli bardzo zaskoczeni, że nie chcę spróbować własnego ciasta. Kiedy wytłumaczyłam im, że nie przepadam za lukrecją, stwierdzili, że to bardzo miłe z mojej strony, że przygotowałam coś dla nich. 

Trzy czwarte sernika zniknęło nie wiadomo kiedy, były dokładki i pomlaskiwania. Ciasto okazało się ogromnym sukcesem, a gospodarza wprawiłam w euforię odmawiając wzięcia reszty do domu. Podobno zjadł całość na śniadanie następnego dnia, ale nie jestem pewna, czy to możliwe...

Jeśli lubicie lukrecję, ten sernik z pewnością Wam przypadnie do gustu. Jeśli jej nie lubicie, nie zawracajcie sobie głowy. Jeżeli jej nie znacie, spróbujcie, ciasto z pewnością Was zaskoczy. Lukrecja bowiem jest zupełnie wyjątkowa - albo się ją kocha, albo nienawidzi. I żeby to zrozumieć, trzeba spróbować.

Lukrecjowy sernik na zimno

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 130 g ciastek digestive
  • 60 g masła

masa serowa:
  • 400 g serka kremowego
  • 400 ml śmietany kremówki (38%)
  • 200 g cukru pudru
  • sok z 1 cytryny
  • 5 listków żelatyny
  • 2,5 łyżeczki lukrecji w proszku
  • ziarenka z 1 laski wanilii
  • czarny barwnik spożywczy

dodatkowo:
  • 50 g cukierków o smaku lukrecji

Ciastka pokruszyć.
Masło rozpuścić i przestudzić, wymieszać z ciastkami. Masę przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia, ugnieść na dnie.
Schłodzić w lodówce przez 20-30 minut.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Serek utrzeć z cukrem pudrem i sokiem z cytryny. Kremówkę ubić na sztywno, wymieszać z serkiem. Masę podzielić na dwie równe części. Do jednej dodać wanilię, wymieszać. Do drugiej lukrecję i czarny barwnik, wymieszać.

Połowę żelatyny rozpuścić, wymieszać z masą lukrecjową. Przełożyć do formy, wstawić do lodówki na 15-20 minut.
Rozpuścić resztę żelatyny, wymieszać z masą waniliową. Wyłożyć do formy, wyrównać wierzch. Wstawić do lodówki na 3-4 godziny, a najlepiej na całą noc.

Przed podaniem udekorować cukierkami.

Smacznego!

Sernik miał być piękny, czarno-biały. Niestety, mój barwnik się nie sprawdził, i mimo, że dałam całe opakowanie, masa wyszła bardzo ciemno szara, taka trochę betonowa... Mnie rozczarowała, nikt więcej nie zwrócił na to uwagi. Sami zdecydujcie, czy chcecie ją barwić, czy zostawić białą.

Drugim ciastem, które ze sobą zabrałam, było brownie z przepisu na borwnie bazyliowo-cytrynowe, tyle, że zamiast bazylii i cytryny, dodałam świeżych jagód. Zrobiło niekłamaną furorę, wszyscy się nim zachwycali. Zdecydowanie najlepsze brownie, jakie jadłam do tej pory.

poniedziałek, 3 marca 2014

Smak dzieciństwa: ciepłe lody

Czy jako dzieciaki zajadaliście się ciepłymi lodami, murzynkami, całuskami? Ja tak. Uwielbiałam je. Stanowiły wyjątkowy rarytas - chrupiący wafelek, a w środku ta puszysta, delikatna, słodko-lepka masa... Całość oblana czekoladą. Mmm...
Dziadek kupował mi te w kubeczkach, od Mamy dostawałam całuski - prawie sama pianka, i tylko wafelkowy spód. Zawsze kombinowałam, jakby tu zjeść najpierw wafelek, a dopiero potem masę... Jak możecie sobie wyobrazić, sprawa kończyła się poplamionymi ubraniami, a w najlepszym razie upaćkanymi dłońmi i buzią. Ale było warto! Bo ta pianka... Czysta magia.

Dzisiaj już tak za ciepłymi lodami nie szaleję, wydają mi się za słodkie. Po jednym małym murzynku mam dość słodyczy na trzy dni. Jednak od pewnego czasu zastanawiało mnie, jak takie cudeńka zrobić w domu. Szukałam, czytałam, aż w końcu dowiedziałam się, że to po prostu beza włoska lub szwajcarska...
Nie chciało mi się robić szwajcarskiej, tym razem postawiłam więc na włoską. Syrop ugotowałam na soku z cytryny, który wspaniale równoważy słodycz - uwierzcie mi, takimi ciepłymi lodami nie pogardzą nawet bardzo dorośli dorośli, a dzieci będą zachwycone.

Na zdjęciach tego za dobrze nie widać, ale masa ma śliczny, delikatnie cytrynowy kolor za sprawą barwnika - który oczywiście można pominąć - i moim zdaniem, w takiej wersji prezentuje się jeszcze atrakcyjniej. Teraz chodzą za mną kolejne smaki, może wiśniowy, albo jagodowy...? Zobaczymy.

Cytrynowe ciepłe lody

Składniki:
(na 10 sztuk)
  • 80 ml soku z cytryny
  • 40 ml wody
  • 330 g cukru
  • 3 białka
  • żółty barwnik spożywczy w paście

polewa:
  • 150 g ciemnej czekolady (70%)
  • 1 łyżka oleju

dodatkowo:
  • 10 wafli do lodów

Sok z cytryny, wodę i cukier umieścić w garnuszku. Gotować bez mieszania, aż syrop osiągnie 118 st. C. Białka ubić na niemal sztywną masę. Powoli wlewać gorący syrop, nie przerywając miksowania. Miksować przez kolejne 10 minut lub dłużej, aż masa całkowicie ostygnie. Na koniec dodać barwnik, zmiksować, aż masa uzyska jednolity kolor.

Masę przełożyć do rękawa cukierniczego z dużą, okrągłą końcówką. Wyciskać do wafli. Odstawić do lodówki na 15 minut.

W tym czasie w kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę z oleję. Przestudzić (czekolada ma być płynna, ale nie ciepła).
Czekoladę przelać do wąskiego, wysokiego naczynia. Pewnym ruchem zanurzać lody w czekoladzie, odczekać chwilę, aż nadmiar ścieknie, odstawić do zastygnięcia.

Przechowywać w lodówce do 3 dni.

Smacznego!

Przepis jest idealny właśnie na teraz, kiedy w lodówkach zalegają popączkowe białka
Skusicie się...?