Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ajerkoniak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ajerkoniak. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 27 lutego 2018

Wyjątkowe tiramisu na wyjątkowy dzień

Czas pędzi. I to tak na złamanie karku; doprawdy, gdzie on się tak spieszy...? Że niby do wiosny...? Na jutro zapowiadają minus piętnaście stopni! No naprawdę, nie ma ku czemu tak biec...

Niedawno uświadomiłam sobie, że wczoraj minęło pół roku do naszego wesela. Pół roku! Dacie wiarę...? Nie wiem, kiedy to minęło. Gdy myślę o weselu, mam wrażenie, jakby było wczoraj. No, może trochę przesadziłam... Ale pamiętam szczegóły nie gorzej niż tydzień po. Ciągle się śmieję na myśl o niektórych momentach i wzruszam na wspomnienie siąkającego w kościele Taty. Pamiętam nasz pierwszy taniec (totalna porażka, ale było ciemno, to nikt nie widział), ustawianie się do zdjęć i sakramentalne tak. Boskie danie główne, toasty i piosenkę, która chwyciła mnie za serce. Zdenerwowanie przed przemową, a potem głośne wybuchy śmiechu gości i oklaski. Ach, cóż to był za dzień!

Z tej okazji w miniony weekend przygotowałam nasz ulubiony deser w nieco innej odsłonie. Klasyczny krem do tiramisu na jajkach wzbogaciłam o dodatek ajerkoniaku, a pomiędzy warstwy kremu i biszkoptów dołożyłam truskawek. Efekt - zniewalający! Delikatny, leciutki krem, mocno kawowe biszkopty i całkiem smakowite (jak na koniec lutego) truskawki. Aj, zajadaliśmy się, aż nam się - niezbyt romantycznie - uszy trzęsły. To było coś!

Tiramisu z ajerkoniakiem i truskawkami


Składniki:
(na 4-6 porcji)
  • 3 jajka
  • 40 g cukru pudru
  • 250 g serka mascarpone
  • 75 g ajerkoniaku
  • 80 g podłużnych biszkoptów
  • 200 ml mocnej kawy
  • 2 łyżki kakao
  • 250 g truskawek
Żółtka utrzeć z cukrem pudrem na puszystą, jasną masę. Wlać ajerkoniak, zmiksować. Dodać mascarpone, miksować, aż krem zacznie gęstnieć. Ubić białka, delikatnie wmieszać do kremu.

Biszkopty maczać krótko w kawie. Ułożyć połowę na dnie szklanek, następnie wyłożyć połowę kremu. Oprószyć kakao, wyłożyć połowę pokrojonych w ćwiartki truskawek. Na owoce położyć namoczone w kawie biszkopty, przykryć pozostałym kremem. Schłodzić.

Przed podaniem wierzch oprószyć kakao i udekorować pozostałymi truskawkami.

Smacznego!


Tymczasem ja znów wylądowałam na Zelandii. Póki co - fajnie jest. Miło jest zobaczyć znane, dawno niewidziane twarze, pogadać o wszystkim i o niczym, i pośmiać się do rozpuku. 
Od razu odmłodniałam, przynajmniej o kilka lat.

środa, 23 marca 2016

Alkohol w formie stałej, czyli babka z ajerkoniakiem. I The Beatles

W poniedziałek wieczorem wybraliśmy się z C. na koncert. Bilety dostał z pracy z pytaniem, czy mu pasuje. Ha! Wtorki mam wolne, więc lepszego dnia nie mogliśmy sobie wymarzyć. A gdy usłyszałam, że będą grali utwory The Beatles, wprost nie mogłam się doczekać.

Musical zatytułowany All You need is love! to nie tylko piosenki słynnych Żuków, ale też odrobina historii zespołu. Od ich początkowych występów z Tonym Sheridanem, poprzez poznanie Briana Epsteina, któremu The Beatles zawdzięczają swoją zawrotną, choć stosunkowo krótką, karierę; aż do ostatniego koncertu, śmierci Epsteina i rozpadu zespołu. Przy Twist and shout czy She loves You aż chciało się tańczyć, a Yesterday i Imagine niemal wycisnęły mi łzy z oczu. Poza tym niezwykle miłym akcentem było spersonalizowanie występu pod duńską publiczność, jak choćby Epstein dzwoniący do duńskiego radia czy muzycy domagający się Tuborga (taki mniej znany Carlsberg) po próbie. Zespół pokazał się od jak najlepszej strony i poniedziałkowy wieczór uważam za niezwykle udany. Muzyzka na żywo zawsze wywołuje u mnie ciarki; szczególnie taka, którą lubię. Jeśli więc będziecie mieli okazję zobaczyć Twist & Shout na żywo - polecam Wam ogromnie.

O tym, że ajerkoniak w wypiekach uwielbiam, pisałam ostatnio, nie będę się więc powtarzać. Upieczenie babki ajerkoniakowej było tylko kwestią czasu; w końcu mi się udało. Skorzystałam z przepisu Doroty, ale zmniejszyłam ilość cukru i zamiast krówek dodałam kropelki gorzkiej czekolady; babka jest słodka, ale wyważona, a wyrazisty smak czekolady świetnie tutaj pasuje. Jej kurczaczkowy kolor i uroczy, żółty lukier sprawiają, że pięknie będzie wyglądać na każdym wielkanocnym stole. 
Polecam!

Babka ajerkoniakowa z czekoladą


Składniki:
(na formę do babki z kominkiem o pojemności 2,5 l)
  • 150 g cukru
  • 150 g miękkiego masła
  • 4 jajka
  • 250 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 125 ml ajerkoniaku
  • 100 g ciemnej czekolady (70%)
lukier:
  • 125 g cukru pudru
  • 2 łyżki ajerkoniaku
  • 1 łyżka wrzątku
dodatkowo:
  • marcepanowe jajeczka
Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. 
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem. Dodawać do ciasta partiami, na zmianę z ajerkoniakiem. Na koniec dodać grubo posiekaną czekoladę, wymieszać łyżką.
Masę przelać do formy wysmarowanej masłem.

Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, do suchego patyczka.

Przestudzić w formie 15-20 minut, wyłożyć na talerz. Zostawić do całkowitego ostudzenia.

Cukier puder przesiać, wymieszać z ajerkoniakiem i wrzątkiem na gładki lukier. Polać babkę, udekorować jajeczkami.

Smacznego!


I tak, wiem; zanudzę Was tymi babkami. Ale nic nie poradzę na to, że tegoroczna Wielkanoc stoi u nas pod znakiem babki właśnie. I nadal mam pomysły na nowe... Na szczęście nawet po Świętach piec babki można, i mam zamiar z tej możliwości skwapliwie skorzystać.
Co Wy na to...?

poniedziałek, 21 marca 2016

Sernik dla dorosłych. Porzeczkowo-ajerkoniakowy

Nie piję dużo alkoholu. Najczęściej, gdy jestem chora, C. serwuje mi rumowego Toddy'ego, okazjonalnie zdarza nam się wypić trochę wina do obiadu. Sylwester nie może się obyć bez szampana i kawy po irlandzku, w której przygotowaniu C. osiągnął mistrzostwo. Na średniowiecznym festiwalu zdarza nam się kupić miód pitny, i... To by było na tyle. Pamiętam też, że moim ulubionym drinkiem było truskawkowe mojito, ale nie mogę sobie przypomnieć, kiedy piłam je po raz ostatni. Z sześć lat temu...? Jakoś tak.

Dlatego właśnie postronnego obserwatora zdziwiłaby ilość alkoholu w naszym domu. Gdzieś koło siedemdziesięciu butelek z różnymi trunkami: wino we wszystkich barwach, rum (też kolorowy), likiery wszelkiej maści, a nawet jedna czy dwie butelki z czystą wódką, której nie pija u nas nikt. Skąd i dlaczego...? Otóż C. zafascynowany jest winem i z każdej podróży przywozi kilka butelek. Popyt nie jest jednak aż tak duży, więc ich liczba na stojaku stale rośnie. Sporą część kolekcji otrzymaliśmy przy mniej i bardziej oficjalnych okazjach, a niektóre z trunków kupiłam ja. Żeby pić...? Ale gdzie tam! Do ciast!

Szczególną słabość mam do ajerkoniaku. Ten gęsty likier kojarzy mi się głównie z Wielkanocą, pewnie przez swój uroczo kurczaczkowy kolor. Skąd wzięło mi się połączenie z czaną porzeczką...? Nie wiem, ale chodziło za mną od dawna, i niecierpliwie czekałam, aż nadejdzie odpowiednia chwila na przygotowanie sernika w tych smakach.
Wyszło jeszcze lepiej, niż się spodziewałam. Kremowa, lekko kwaskowata masa porzeczkowa i słodki, alkoholowy mus dopełniają się idealnie. Ciężko poprzestać na jednym kawałku; nawet tym, którzy twierdzą, że serników nie lubią. Czy może być lepsza rekomendacja...? 
Polecam na zbliżające się Święta.

Sernik porzeczkowy z musem ajerkoniakowym


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

spód:
  • 90 g ciastek digestive
  • 30 g masła

masa serowa:
  • 500 g twarogu 3krotnie mielonego
  • 250 g porzeczek ze słoika razem z sokiem
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 135 g cukru
  • sok z 1/2 cytryny
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • 3 jajka
  • 1 łyżka likieru z czarnej porzeczki

mus ajerkoniakowy:
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 listki żelatyny
  • 1 łyżka cukru pudru
  • 60 ml ajerkoniaku

dodatkowo:
  • 2 łyżki ajerkoniaku

Ciastka drobno pokruszyć. Masło rozpuścić, przestudzić, wymieszać z ciasteczkami. Ugnieść na dnie tortownicy, schłodzić w czasie przygotowania masy serowej.

Porzeczki zmiksować blenderem, a następnie przetrzeć przez sitko. Zmiksować z twarogiem, kremówką, cukrem, sokiem z cytryny, mąką ziemniaczaną, jajkami i likierem na gładką masę, tylko do połączenia składników.
Masę przelać na spód.

Piec w 140 st. C. przez 45 minut.
Ostudzić w uchylonym piekarniku.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
50 ml kremówki zagotować, dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać aż do jej rozpuszczenia. Ostudzić.
Pozostałą kremówkę ubić na sztywno. Powoli wlewać ajerkoniak, a następnie kremówkę z żelatyną, cały czas miksując. Masę wyłożyć na ostudzony sernik, wyrównać wierzch.

Pozostał ajerkoniak przelać do woreczka cukierniczego, odciąć rożek, formując małą dziurkę. Wyciskać na mus kropki wzdłuż brzegów, w niewielkich odstępach. Przeciągnąć przez środek kropek wykałaczką, formując serduszka.

Wstawić do lodówki na 3-4 godziny, a najlepiej na całą noc.

Smacznego!

A wieczorem idziemy na koncert. 
Tak, właśnie w poniedziałek. Tacy jesteśmy nieschematyczni. 

środa, 15 października 2014

Świat staje na głowie, czyli piję gorzką herbatę. I lody tylko dla dorosłych

Kto mnie zna, ten wie - gorzkiej herbaty nie tknę, choćby nie wiem co. Mój Tato zawsze pił gorzką, później słodzić przestała moja Siostra, gdy postanowiła się uszczuplić. W jej ślady poszła też Mama, bo wręcz nie wypadało, żeby używała cukru do herbaty jako jedyna w domu. Gdy więc przyjechałam do nich na wakacje, często stawiano przede mną gorzką herbatę, z przyzwyczajenia. A ja po jednym malutkim łyczku pędziłam do kuchni po cukier. No bo jak to tak - bez cukru...? Gorzkie to i niedobre; no nie da się pić.

W domu pijam głównie herbatki owocowe, i tych oczywiście nie słodzę. Dość długo czarnej nawet nie miałam w szafce. W zeszłym tygodniu wrzuciłam opakowanie do koszyka, bo akurat zachęcali przeceną. 

Wieczór; C. w pracy, ja sobie siedzę z Ptysią w domu. Ciemno, zimno, nieprzyjemnie... Tylko herbata może nas uratować. Przygotowałam więc sobie czarną, posłodziłam półtorej łyżeczki, jak zawsze, poczekałam, aż lekko przestygnie (herbatę lubię bardzo gorącą, ale nie parzącą przełyk), upiłam odrobinę i... Skrzywiłam się. Smaku w ogóle nie miała, sam cukier. Hmm... Może to ta herbata jakaś słaba? Nie mając innej, zaparzyłam kolejny kubek, cukier pominęłam. Spróbowałam ostrożnie... I to było to! Wyraźny, intensywny smak, taki... Herbaciany. Może lekko gorzkawy, ale pyszny. Jak ja mogłam całe życie słodzić...?! No jak...? 
Nie wiem...
Ale wiem, że teraz herbatę będę piła gorzką. 

A mój Tato umrze ze śmiechu, jak to przeczyta.

Żeby jednak nie było, że cukru postanowiłam się wyrzec całkowicie, na deser mam pyszne, słodkie lody. Tylko dla dorosłych! Pełne jajecznego likieru, za którym wprost przepadam. Tak, tak - mam butelkę, i wykorzystuję jej zawartość do różnych pysznych deserów. W końcu zabrałam się za lody, i to była bardzo dobra decyzja. 
Przepis z Moich wypieków nieco zmieniłam - dałam więcej alkoholu. Robi się je szybko i prosto - wymieszać wszystkie składniki, schłodzić, zamrozić. I gotowe! Smakują bosko, intensywnie, choć żeby się upić, trzeba by zjeść naprawdę sporą porcję. Mimo wszystko jednak nie polecam wsiadania za kółko po ich spożyciu. Zresztą, kto by myślał o prowadzeniu auta, gdy serwują takie pyszności...

Lody ajerkoniakowe

Składniki:
(na 1,2 l lodów)
  • 500 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 ml mleka
  • 150 ml ajerkoniaku
  • 70 g cukru pudru

Wszystkie składniki dokładnie ze sobą wymieszać, schłodzić w lodówce.
Schłodzoną mieszankę przelać do maszyny do lodów, a po zakończeniu jej pracy przełożyć lody do pudełka i zamrozić.

Smacznego!

Słodkie lody polecam na deser do towarzystwa z gorzką herbatą. Albo kawą.
Aż się boję, co będzie następne...

czwartek, 12 czerwca 2014

Prawie Pavlova

Tematem wspólnego gotowania na dziś jest Pavlova. Deser absolutnie idealny - krucha na zewnątrz i cudownie ciągnąca w środku beza, chmura delikatnej i leciutkiej bitej śmietany, a na wierzchu całe mnóstwo soczystych owoców... Marzenie. Miliard kalorii, a nie można się oprzeć kolejnemu kawałkowi. Czysta rozkosz. Nie wiem, co mam jeszcze napisać, żeby Was do Pavlovej przekonać - musicie spróbować sami. 
Wbrew pozorom nie taka trudna do wykonania, choć bywa kapryśna. Zdarza jej się opaść albo zrumienić za bardzo. Warta jest jednak całego poświęconego jej czasu - smak wynagradza wszystko przy każdym kolejnym kęsie... Poezja.

Ja tym razem troszkę odeszłam od tematu, i jest to raczej wariacja na temat. Zainspirował mnie przepis na krem z gazetki Pieczenie jest proste, nr 2/2014. Rabarbar z dodatkiem ajerkoniaku? To musiało być pyszne! W oryginale kremem napełniono rożki z ciasta francuskiego; ja nie mam odpowiednich foremek, ale kremu chciałam spróbować. Pomyślałam sobie, że do słodkiej bezy będzie jak znalazł. I się nie pomyliłam. Wyszedł lekko kwaskowy i świetnie równoważy obłędną słodycz bezowych blatów. Upiekłam cztery, bo miałam dużo białek, poza tym w takiej formie tortu bezowego jeszcze nie przygotowywałam. Na wierzch bita śmietana i truskawki - i wyszło coś wspaniałego.Tort smakuje bosko, i mimo swoich rozmiarów, znika błyskawicznie.
Co do kremu, trochę rozczarował mnie jego kolor. Na zdjęciach był cudownie różowy, mi wyszedł taki troszkę... Niewyraźny. Ale może to kwestia użytego rabarbaru. Albo Photoshopa - któż to wie. Smak ajerkoniaku jest tylko delikatnie wyczuwalny - następnym razem z pewnością dodam go więcej - wyjdzie tort, którym będzie można się upić.

Tak czy inaczej - polecam ogromnie, bo chociaż nie wyszedł dokładnie tak, jak go sobie wyobraziłam, to smakował bajecznie.

Razem ze mną bezy upiekła Siankoo. Dziękuję za wspólną zabawę - jak zawsze, czysta przyjemność.

Tort bezowy z kremem rabarbarowo-ajerkoniakowym

Składniki:
(na tort o średnicy 22-24 cm)

bezy:
  • 6 białek
  • 300 g cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka białego octu winnego

krem:
  • 350 g rabarbaru
  • 100 g cukru
  • 4 listki żelatyny
  • 350 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 6 łyżek ajerkoniaku

dodatkowo:
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 350 g truskawek

Białka ubić z solą na sztywno, pod koniec partiami dodając cukier. Na końcu wlać ocet, połączyć.
Na papierze do pieczenia wyrysować 4 koła o średnicy 22 cm, ułożyć na blachach. Masę bezową podzielić na 4 równe części, wyłożyć równomiernie na odrysowane koła łyżką lub za pomocą woreczka cukierniczego z dużą okrągłą końcówką.

Piec w 120 st. C. przez 2 godziny.
Ostudzić w uchylonym piekarniku.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Rabarbar pokroić na kawałki, razem z cukrem umieścić w rondelku. Gotować, aż rabarbar całkowicie zmięknie i zacznie się rozpadać.
Rabarbar zmiksować blenderem na gładką masę. Żelatynę odcisnąć, dodać do rabarbaru, dokładnie wymieszać. Ostudzić.

Kremówkę ubić na sztywno z cukrem waniliowym dodać ajerkoniak, wymieszać. Dodać rabarbar, delikatnie połączyć.

Na paterze ułożyć blat bezy, wyłożyć 1/3 kremu. Przykryć kolejnym blatem, wyłożyć krem, przykryć bezą, rozsmarować resztę kremu i przycisnąć ostatnim blatem. Wstawić do lodówki.

Przed podaniem ubić pozostałą kremówkę, wyłożyć na wierzch ciasta. Udekorować truskawkami.

Smacznego!

Egzaminy zaliczone. Dwa z trzech. Na wyniki ostatniego będę czekać około trzech tygodni. Cóż, postaram się po prostu o nim zapomnieć...

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Większa sprawa - tort

Cicho ostatnio na blogu... Do wczorajszego muffinkowania zmobilizowały mnie Dziewczyny (i nasz wspaniały Rodzynek), za co jestem im ogromnie wdzięczna. Czas już najwyższy zabrać się za świąteczne wypieki! Przez niemalże wiosenną pogodę w ogóle nie czuję, że to już grudzień! A to już pora, żeby w domu zapachniało cynamonem, imbirem i pomarańczą. W natłoku codziennych zajęć przegapiłam czas na zagniatanie ciasta na leżakujące pierniki. Na szczęście znalazłam kilka przepisów, które poratują mnie w tej sytuacji. Będą pierniczki miękkie od razu, korzenne kruche ciasteczka i... Sama nie wiem, co jeszcze. Dziś przeglądam książki i gazety w poszukiwaniu inspiracji, powoli tworzę listę świątecznych przysmaków. Pierwsza Wigilia z dala od Domu - trochę mi smutno, ale szukam dobrych stron. Wszystko będzie tak, jak chcę - śliczna choinka, na stole tylko to, co lubię, prezenty, dużo świeczek, kolorowy bałwanek i cała gama zapachów które sprawią, że będziemy bliżej Domu. Ale na to wszystko jeszcze będzie czas...

Póki co opowiem, co ostatnimi czasy skutecznie odciągnęło mnie od kuchni. Nie publikowałam, bo tak naprawdę - nie miałam czego. Nie piekłam, niemal nie gotowałam, żywiliśmy się kanapkami i błyskawicznymi obiadami z zamrażarki (ukłony dla Mamy D., która zaopatruje nas w zapasy na ciężkie chwile). Moją uwagę skupiły na sobie (niekoniecznie w wymienionej kolejności): praca (świąteczne przyjęcia nie dają nam chwili wytchnienia - mnóstwo gości, i jeszcze więcej bałaganu), szkoła (miałam egzamin, przed którym denerwowałam się panicznie, ale na szczęście się udało - krok na przód w stronę płynnego - a przynajmniej komunikatywnego - posługiwania się językiem duńskim) oraz tort. Tort nie byle jaki, bo na 85 urodziny Augusta. Poprosił mnie o niego Kuzyn Chłopaków - jadł kilka moich wypieków i uznał, że poradzę sobie z zadaniem lepiej niż cukiernia. Chciał tortu wyjątkowego - na wyjątkową przecież okazję. August jest jednym z podopiecznych M., którego miałam przyjemność poznać, i którą to znajomość bardzo sobie chwalę. Choć nie mówi ani słowa po angielsku, jest zawsze bardzo miły i wmusza w nas niebywałe ilości jedzenia. To właśnie za sprawą Augusta miałam okazję spróbować prawdziwie duńskiej kuchni. W jego wykonaniu - naprawdę pysznej! 
Tak więc miałam lekkiego stresa, tort przygotowywałam trzy dni, a efekty... Nie mnie oceniać. Ale sądzę, że głównemu zainteresowanemu przypadły do gustu.

Tort to kakaowy biszkopt, który zawsze przygotowuję z tego samego przepisu. Masa to lekko zmodyfikowana propozycja z Ciast i deserów nr 1/2011. Krem pod polewę czekoladową znalazłam na stronie Kasi, a kokardę wykonałam według instrukcji z książki Niezwykłe ciasta czekoladowe, 20 przepisów na wyjątkowe okazje Toma Phillipsa (w której to książki użycie, szczerze mówiąc, nie wierzyłam - są tam cuda wydające się być zdecydowanie poza moim zasięgiem). Całość jest bardzo home made, ale mam nadzieję, że też o to chodziło. D. stwierdził, że to pierwszy tort, który naprawdę wygląda jak tort. Jedyny problem, jaki z nim miałam, to to, że nie chciał się zmieścić do pudełka - wyszedł za wysoki... Ogólnie wygląda dość reprezentacyjnie - czego zdecydowanie nie oddaje robione w biegu zdjęcie. Nie jadłam, ale poszczególne części - szczególnie krem ajerkoniakowy, mocno alkoholowy, bez dodatków był obłędny. Myślę, że całość też się nieźle komponuje. 
Jeśli macie czas i chęci - polecam. Satysfakcja gwarantowana.

Kakaowy tort z kremem ajerkoniakowym


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 26 cm)

biszkopt:
  • 10 jajek
  • 400 g cukru
  • 180 g mąki pszennej
  • 90 g mąki ziemniaczanej
  • 50 g kakao

krem ajerkoniakowy:
  • 250 g serka mascarpone
  • 75 g cukru
  • 200 ml ajerkoniaku
  • 3 łyżeczki żelatyny
  • 2 łyżki zimnej wody
  • 75 ml gorącej wody
  • 500 ml śmietany kremówki (38%)

nasączenie:
  • sok z 1/2 cytryny
  • 4 łyżki zimnej wody

krem maślany:
  • 200 g miękkiego masła
  • 135 g cukru pudru
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 2 łyżki kakao
  • 3 łyżki mleka

polewa czekoladowa:
  • 200 g ciemnej czekolady (50%)
  • 80 ml śmietany kremówki (38%)
  • 45 g masła
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego

dekoracja:
  • czekoladowa kokarda
  • 1/5 łyżeczki złotego barwnika w proszku

Biszkopt:
Białka ubić na sztywną pianę. Partiami dodawać cukier, nie przerywając miksowania. Po jednym dodawać żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Na końcu partiami wsypywać przesianą mąkę z kakao, miksując na najniższych obrotach.
Spód tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia lub folią aluminiową. 
Masę wylać do formy.

Piec w 170 st. C. 70-80 minut, do tzw. suchego patyczka.
Upieczony biszkopt zrzucić na ziemię (w formie) z wysokości 60 cm, po czym wystudzić w uchylonym piekarniku.

Krem:
Mascarpone utrzeć z cukrem na puszystą masę. Wlać ajerkoniak, zmiksować. Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, następnie zalać ciepłą, mieszać aż do całkowitego rozpuszczenia. Ostudzić. 
Wlać żelatynę wąskim strumieniem do masy ajerkoniakowej, cały czas miksując. Schłodzić w lodówce przez 10-15 minut, aż nieco stężeje.
Kremówkę ubić na sztywno. Dodać do masy, wymieszać na gładko.

Biszkopt przeciąć na trzy części, ściąć ewentualną górkę.

Pierwszy blat położyć na talerzu, skropić sokiem z cytryny wymieszanym z wodą. WYłożyć 1/2 kremu, przykryć drugim blatem, docisnąć. Ciasto nasączyć, wyłożyć resztę kremu, przycisnąć trzecim blatem. 

Wstawić do lodówki na 2-3 godziny, aż krem stężeje i wszytsko ładnie się scali.

Masło utrzeć na puszystą, jasną masę. Wsypać przesiany cukier puder z cukrem waniliowym, ucierać, aż całkowicie się rozpuszczą. 
Kakao dokłądnie wymieszać z mlekiem, żeby nie było grudek. Wlać do masy maślanej, zmiksować, żeby skłądniki dobrze się połaczyły.
Kremem maślanym posmarować wierzch i brzegi tortu, wygładzić powierzchnię. Schłodzić w lodówce przez 2-3 godziny, aż krem zastygnie, a masło stwardnieje.

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej z cukrem waniliowym, masłem i kremówką. Masę przestudzić, a następnie posmarować nią wierzch i boki tortu posmarować masą czekoladową, wyrównać. Wierzch, zanim czekolada zastygnie, posypać złotym barwnikiem.
Schłodzić w lodówce przez 2-3 godziny, żeby masa zastygła.

Na wierzch przykleić kokardę odrobiną rozpuszczinej czekolady.

Smacznego!

Przepisu na kokardę nie podaję - muszę się z nią zmierzyć jeszcze kilka razy, żeby odpowiednio wszystko dopracować, i móc udzielić wskazówek ułatwiających całą zabawę. Ja miałam w czekoladzie wszystko - blat, podłogę i siebie. Nie było łatwo, a i efekt nie jest do końca taki, jakbym sobie życzyła. Jakikolwiek cukiernik by mnie wyśmiał. Ale jak na pierwszy raz - jestem z siebie zadowolona. Mam nadzieję, że Jubilat był również.

A tillykke oznacza, w wolnym tłumaczeniu M., wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
A tak naprawdę - po prostu szczęścia.

środa, 13 lipca 2011

Bo pić też czasem trzeba...

Po ostatnim cieście, którego udanym w żadnym razie nazwać nie można, jakoś odechciało mi się piec. Może mieć na to również wpływ pogoda - piękna, słoneczna, przy której włączanie piekarnika to wręcz czysty masochizm. Ale słodkiego się chce... Postanowiłam więc przygotować coś lekkiego, pobudzającego, a jednocześnie stanowiącego pełnoprawny deser. Szukałam inspiracji w En aromatisk nydelse: Kaffe, ale jakoś żadna z podanych propozycji mnie nie zadowoliła. Wymieszałam więc kilka przepisów, tu dodałam, tam odjęłam, coś od siebie też dorzuciłam - i jest. Kawa mrożona, której moc kryje się za delikatnym mlekiem i śmietanką, a odrobina alkoholu nadaje całości charakteru. Kawa jest słodka, bardziej zamiast, niż do ciasta. Bardzo nam zasmakowała: Szanowny Brat kawy nie pija, ale tą pochwalił i nie pogardził dolewką; D. jest fanem kawy, a takiej słodkiej i z efektami specjalnymi to już w ogóle; ja również nie odmówię. Kiedy robiłam prawo jazdy dwa lata temu, i miałam przerwy między teorią a jazdami, siadałam w kawiarni z książką w dłoni i mrożoną kawą na stoliku. Piękne to były  czasy...

Abstrahując od kuchni, gotowania i niegotowania, chciałabym wspomnieć, że jutro strona postcrossing.com obchodzi swoje szóste już urodziny. Sama jestem członkiem od nieco ponad roku, wysłałam w tym czasie 73 kartki, dostałam 65 z różnych stron świata. Nieoficjalnie, za pośrednictwem strony, umawiając się prywatnie, wysłałam i dostałam drugie tyle. Uważam, że to świetna zabawa, i warto o tym wspomnieć. Takie podróże za pomocą pocztówek bywają naprawdę odkrywcze i ciekawe. Świetna zabawa gwarantowana!

Wracając do kawy - wierzch może nie wygląda najlepiej, ale dopiero co kupiłam sobie śmietankę w sprey'u, i jeszcze nie specjalnie wychodzi mi jej używanie. Ale nauczę się! Póki co sprawia mi wielką frajdę - kojarzy się jakoś tak... Profesjonalnie. A przykryta odrobiną ajerkoniaku wygląda i tak całkiem nieźle. Najważniejsze, że smakuje świetnie. Polecam!

Kawa mrożona z lodami



Składniki:
(na 1 porcję)
  • 150 ml mocnego naparu z kawy
  • 1-2 łyżeczki cukru
  • 70 ml zimnego mleka
  • 1 gałka lodów waniliowych
  • 2-3 łyżki bitej śmietany
  • 1-2 łyżki ajerkoniaku

Kawę posłodzić (wedle uznania) i ostudzić. 
Zimną wymieszać z mlekiem. Do szklanki włożyć lody, zalać kawą.
Na wierzch wyłożyć bitą śmietanę, polać ajerkoniakiem.

Smacznego!

Pogoda dopisuje, ale pracy mamy tyle (i Panowie, i ja), że brakuje nam czasu na wycieczki czy chociażby dalsze spacery. Mam nadzieję jednak, że koniec lipca i początek sierpnia dadzą nam chwilę wytchnienia, i jeszcze przed wrześniowym urlopem uda nam się gdzieś pojechać i coś zobaczyć. Tymczasem... Lecę do pracy.

wtorek, 22 marca 2011

Znowu banan

Zachciało mi się wczoraj czegoś słodkiego. Zachciało mi się rano, przed wyjściem do pracy, więc nie mogło to być nic skomplikowanego, praco- i czasochłonnego. Od jakiegoś czasu w zamrażalniku czekały maliny, kupione z myślą o tych właśnie babeczkach. Zabrałam się ochoczo do pracy - po powrocie mieliśmy słodki deser. 
I teraz muszę się do czegoś przyznać - pierwsza mi nie smakowała. Gliniasta, ciężka, nic ciekawego. Ale druga, z dodatkiem kremu, była zdecydowanie lepsza. Potem trzecia, i kolejna... Zniknęły w ciągu kilku godzin, a jedliśmy tylko we dwójkę. 

Babeczki są ciężkie za sprawą bananów, mają tą specyficzną, jakby nieco budyniową konsystencję. To nie zakalec! One takie po prostu są. Z dodatkiem świeżych, aromatycznych malin i lekkiego kremu są jednak naprawdę smaczne - choć nie każdy się z nimi polubi. Ze mną nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, jednak jeszcze je powtórzę - może ktoś inny również się do nich przekona? 

Przepis z gazetki Pieczenie jest proste, nr 3/2010.

Babeczki bananowe z malinami



Składniki:
(na 12 sztuk)

ciasto:
  • 1 jajko
  • 70 g cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 80 g masła
  • 250 g jogurtu naturalnego
  • 2 dojrzałe banany
  • 280 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 150 g mrożonych malin (nie rozmrażać)

krem:
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 2 łyżki ajerkoniaku

dodatkowo:
  • 50 g malin

Masło rozpuścić i przestudzić.
Jajko utrzeć z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą masę. Wlać masło i jogurt, dokładnie wymieszać.
Banany rozgnieść widelcem i dodać do masy.
Mokę z proszkiem przesiać do masy, wymieszać łyżką tylko do połączenia składników.
Wsypać maliny i delikatnie wymieszać, żeby nie rozgnieść owoców.

Ciasto przełożyć do silikonowej (lub zwykłej wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą) formy na muffiny.

Piec 25-35 minut w 180 st. C.
Ostudzić.

Ubić śmietanę z cukrem i cukrem waniliowym, wlać ajerkoniak i wymieszać.
Zimne babeczki dekorować kremem i malinami.

Smacznego!



Tak, wiem, miało nie być bananowo. Ale nic nie poradzę na to, że banany w domu ostatnio mam ciągle, a te babeczki wyglądały przecudnie na zdjęciu w gazecie i od dawna mnie kusiły. Spodziewałam się czego innego - bardziej letniego smaku - ale nie czuję się zawiedziona czy rozczarowana. Inne nie zawsze znaczy gorsze, prawda...?