wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Nareszcie! Ten najbardziej oczekiwany dzień w roku, kiedy chyba każdy choć troszkę wierzy w magię - w końcu nadszedł. Mimo nieustającego deszczu za oknem czuję, jak drżą mi koniuszki palców - puszki pełne ciasteczek czekają na stole, prezenty zapakowane leżą pod choinką, która migocze mnóstwem lampek. Zapalone świeczki sprawiają, że pokoje stają się jeszcze bardziej przytulne. Już niedługo wszystko spakujemy do auta, i pojedziemy do Rodziców C. Wigilia w duńskim wydaniu, czyli potrawy zupełnie inne niż polskie, taniec wokół choinki i śpiewanie kolęd, skrzaty poutykane we wszystkich możliwych miejscach będą na nas zerkać ze szczerymi uśmiechami na szklanych i drewnianych twarzach. Dużo śmiechu i radości, głośne rozmowy i chwile zadumy. I odrobina tęsknoty za domem i Rodziną...

Przede wszystkim chciałabym Wam dzisiaj podziękować za wszystkie cudowne życzenia - ogromnie mi miło, że o mnie pamiętacie.

I oczywiście chciałabym złożyć życzenia Wam:
Pogodnych, radosnych, spędzonych w rodzinnej atmosferze, pełnych zapachu choinki i barszczyku Świąt Bożego Narodzenia. Żebyście chociaż na ten jeden dzień zapomnieli o kłopotach i cieszyli się chwilami spędzonymi z bliskimi. Żebyście odpoczęli i nabrali energii do wejścia w kolejny rok - i oby ten był jeszcze lepszy niż 2013. 

Wesołych Świąt!

Tym razem życzenia składają ze mną Gertruda i Franek - najnowsze krasnalki w mojej kolekcji, które stoją sobie zaraz przy stojaku na wina. Czyż nie urocza z nich para...?

niedziela, 22 grudnia 2013

Ciasto z kasztanami. Miodowe

Uwielbiam kasztany. Tak, te, które znajdujemy w parku zbieram ochoczo i trzymam w kieszeni kurtki na szczęście, albo w domu dla ozdoby - cudnie błyszcząca, brązowa skórka ma w sobie jakąś magię. Jako dziecko uwielbiałam robić ludziki z kasztanów - Dziadek zawsze dzielnie asystował i pomagał, kiedy sama nie mogłam sobie z nimi poradzić.
Tym razem jednak mówię o kasztanach jadalnych, czyli zupełnie innych. Niestety, te z parku są dla ludzi trujące, i nie wolno ich jeść. Trzeba więc wybrać się do sklepu - w mojej małej mieścinie w ogóle nie można ich dostać, a w najbliższym mieście tylko w jednym sklepie, i to w takiej cenie, że gdybym nie lubiła ich tak bardzo, pewnie zrezygnowałabym z zakupu. W każdym razie, gdy już trafiają w moje małe łapki, jestem zawsze niesamowicie szczęśliwa. Są słodkie, chrupiące i naprawdę nie da się ich niczym zastąpić. Nawet moje ulubione pistacje przegrywają z kasztanami. Jeśli jeszcze ich nie próbowaliście, koniecznie kiedyś kupcie i upieczcie je w piekarniku. Mmm... Czysta rozkosz.

Tym razem jednak oparłam się chęci zjedzenia wszystkich zaraz po upieczeniu, i przygotowałam ciasto. Miodowe, a więc najlepsze po dwóch - trzech dniach, kiedy nieco zmięknie. Niesamowicie chrupiące od kasztanów i orzechów, z nieco specyficzną w smaku posypką, bo z solą i koprem włoskim. Muszę przyznać, że na początku nie byłam przekonana co do tego połączenia, ale po spróbowaniu stwierdziłam, że to dobrze, że nie zrezygnowałam. Smak jest wyjątkowy i zupełnie inny - wiem, że nie każdemu przypadnie do gustu. Ale jeśli nie boicie się nowych połączeń, dajcie mu szansę. Mnie zachwyciło, i, co zaskakujące, również C. zajadał się tym ciastem z przyjemnością. 
Oczywiście to już nie sezon na kasztany, ale zamiast świeżych, spokojnie można użyć takich z puszki. Cudownie będą chrupać.

Pomysłodawczynią była oczywiście Maggie, której geniusz w wyszukiwaniu takich pyszności niezmiennie mnie zdumiewa. Do wspólnego pieczenia dołączyła również Ania - koniecznie obejrzyjcie ich ciasta.
Przepis z BBC.

Ciasto kasztanowe Giovanniego Serretto


Składniki:
(na formę o średnicy 20 cm)
  • 225 g masła
  • 250 g miodu
  • 100 g jasnego brązowego cukru
  • 4 jajka
  • 350 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka nasion kopru włoskiego
  • 150 g upieczonych, obranych kasztanów
dodatkowo:
Masło, miód i cukier podgrzewać w garnku na średniej mocy palnika. Gdy cukier się roztopi, gotować kilka minut, a następnie zdjąć z ognia i ostudzić.
Jajka ubić, dodać do masy maślanej, wymieszać dokładnie drewnianą łyżką.
Mąkę przesiać do miski, wymieszać z proszkiem. Zrobić po środku wgłębienie, wlać masę jajeczno-maślaną. Dokładnie, ale delikatnie wymieszać całość drewnianą łyżką. Wsypać posiekane kasztany, połączyć.

Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia, boki nasmarować masłem. Przelać masę, wyrównać wierzch. Posypać mieszaniną posiekanych kasztanów, orzeszków piniowych i soli.

Piec w 180 st. C. przez 60-75 minut, aż do suchego patyczka.
Wystudzić.

Smacznego!


I to już ostatnia słodycz na blogu na przed Świętami. Nie było tu w tym roku za bardzo świątecznie - zabrakło piernika, makowca, góry ciasteczek i przynajmniej kilku rodzajów sernika. Nie miałam jednak do tego głowy, poza tym duńskie Święta to zupełnie inna bajka... 
Może w przyszłym roku będzie inaczej...?

sobota, 21 grudnia 2013

Świąteczne babeczki. Bez zapachu piernika

Tak sobie myślę, że wszystkim w głowach już tylko piernikowe smaki. Lukrujemy pierniczki wyczekujące w puszkach od miesiąca, albo dopiero pieczemy takie na ostatnią chwilę. Przełożony powidłami piernik czeka w spiżarni. Na stole pysznią się makowe strucle, w lodówce czeka sernik i wszystkie wytrawne dania - pierogi, uszka, barszczyk... Jak dobrze, że większość tych smakołyków można przygotować troszkę wcześniej - dzięki temu tych ostatnich chwil nie trzeba spędzać w kuchni. Zamiast tego można się całym sercem oddać ubieraniu choinki i pakowaniu prezentów, kiedy dzieci już głęboko śpią...

Ja jednak, wyłamując się z szeregu, chcę Wam zaproponować pyszne babeczki, które będą pasować nie tylko na Święta. Połączenie słynnego red velvet z twarożkowym kremem jeszcze przed pieczeniem - czyż nie brzmi intrygująco...? Efekt jest bajeczny - ślicznie wyglądają czerowono-białej zawijasy, szczególnie jeśli opakujemy je w soczyście zielone papilotki. Moje powędrowały ze mną kilka dni temu z wizytą do przyjaciółki, i zniknęły błyskawicznie, wzbudzając liczne pomrukiwania zadowolenia. Są dość ciężkie, takie troszkę browniowate, a do tego delikatna, rozpływająca się w ustach masa jakby sernikowa. Mmm, pyszności! Poza tym - co niezwykle istotne było dla mnie - są dużo łatwiejsze do zabrania ze sobą niż babeczki z górą kremu na wierzchu. I dzieciom się je łatwiej je... Mogą stanowić uroczy świąteczny prezent.
A jeśli nie jesteście w stanie opędzić się od cynamonu, to koniecznie przypomnijcie sobie o tych babeczkach po Świętach - zdecydowanie bowiem zasługują na uwagę.

Przepis z Saved by cake Marian Keyes - uwielbiam tę książkę!

A jeśli już o książkach mowa - miałam ogromną przyjemność być gościem w cyklu Kulinarni czytają na blogu Gosi. Tutaj możecie przeczytać o tym, co czytam najchętniej. Gosi dziękuję za zaproszenie, a Was zachęcam do zapoznania się z jej blogiem (jeśli jeszcze go nie znacie) - można tam znaleźć wiele interesujących tytułów, a także dowiedzieć się, co czytają koleżanki blogerki.

Zakręcone babeczki red velvet

Składniki:
(na 12 sztuk)
  • 110 g masła
  • 150 g cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 40 g kakao
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1 łyżka czerwonego barwnika spożywczego w żelu
  • 1 łyżeczka białego octu winnego
  • 2 jajka
  • 160 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia

masa serowa:
  • 200 g serka kremowego
  • 1 jajko
  • 40 g cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Najpierw przygotować masę serową:
Serek, jajko, cukier i ekstrakt krótko, ale dokładnie ze sobą zmiksować. Odstawić.

Masło rozpuścić i przestudzić. Zmiksować z cukrem na puszystą, jasną masę. Następnie po kolei dodawać ekstrakt z wanilii, kakao, sól, barwnik i ocet, dokładnie miksując po każdym dodaniu. W osobnej misce ubić jajka, delikatnie wmieszać je do masy maślanej. Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem, partiami dodawać do ciasta, delikatnie mieszając łyżką. 

4/5 ciasta rozłożyć równomiernie w formie na muffiny wyłożónej papilotkami. Następnie rozłożyć masę serową, a na wierzch resztę ciasta. Wykałaczką lub patykiem do szaszłyków zrobić w cieście esy-floresy tak, żeby masy się nieco wymieszały.

Piec w 180 st. C. przez 18-20 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Kupiłam sobie barwniki. Do tej pory miałam tylko czerwony i czarny, teraz mam jeszcze żółty, zielony i niebieski. Z tych kilku kolorów można tworzyć niekończące się kombinacje. Może wreszcie zdecyduję się na tort tęczowy...? Kto wie...

piątek, 20 grudnia 2013

Chleb przedświąteczny

Ciężko nie zaczynać każdego posta od pytania: i jak tam przygotowania do Świąt? To już naprawdę ostatnie dni, i mnóstwo rzeczy mamy na głowach. Listy zadań i zakupów są teraz ogromnie popularne - bez nich ciężko byłoby się w tym wszystkim nie zgubić... Mam jednak nadzieję, że wszystko robicie raczej z przyjemnością niż z obowiązku - bo inaczej magia Świąt pryska...

Tuż przed Świętami postanowiłam upiec nam bardzo świąteczny chleb. Nieco słodki, w sumie smakuje trochę jak chałka. Pełen suszonych owoców: u mnie śliwki, żurawina, jagody goi, rodzynki i daktyle. Żałuję bardzo, że nie miałam w domu moreli - ślicznie wyglądałyby takie jasne punkciki w upieczonym chlebie. Tak naprawdę możecie dodać, co tylko chcecie - suszone wiśnie czy jagody też będą pyszne. A może nawet orzechy, żeby całość przyjemnie chrupała. 
Chleb jest bardzo szybki w przygotowaniu - jak to chleby na drożdżach - wystarczy zagnieść, odstawić, znowu zagnieść, odstawić i upiec. I już można się cieszyć wyjątkowo pysznym i pachnącym bochenkiem na śniadanie czy kolację. Polecam Wam bardzo - to taki przedsmak Świąt, kiedy nie pozwalacie wyjadać pierniczków z puszek.

Przepis z Scandilicious baking Signe Johansen. Miałam na niego ochotę od bardzo dawna - w książce zdjęcie jest niesamowicie wręcz apetyczne. Zrezygnowałam jednak z lukru - tak słodki chleb nie nadawałby się na śniadanie. Spróbuję jednak przygotować go raz jeszcze, bardziej w formie strucli, z lukrem i zdecydowanie na słodko - wtedy będzie stanowił wyśmienity deser.

Chleb adwentowy z suszonymi owocami

Składniki:
(na 1 bochenek)
  • 250 ml mleka
  • 75 g masła
  • 500 g mąki pszennej
  • 70 g cukru
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 20 g świeżych drożdży
  • 1 jajko

dodatkowo:
  • 50 ml czerwonego wina
  • 30 g suszonych śliwek
  • 30 g suszonych daktyli
  • 30 g rodzynek
  • 30 g suszonej żurawiny
  • 30 g suszonych jagód goji
  • 1 jajko

Mleko z masłem mocno podgrzać, zdjąć z palnika tuż przed zagotowaniem. Ostudzić.
Śliwki i daktyle pokroić na mniejsze kawałki, wymieszać z pozostałymi owocami. Zalać winem, dodać ciepłej wody tak, żeby przykrywała owoce. Odstawić.

Drożdże wymieszać z 1 łyżeczką cukru.
Mąkę przesiać do dużej miski, wymieszać z pozostałym cukrem, solą i kardamonem. Zrobić wgłębienie, wlać drożdże i mleko z masłem, wbić jajko. Zagnieść ciasto - może się nieco lepić. Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Po tym czasie dobrze odcisnąć owoce. Dodać do ciasta, jeszcze raz zagnieść. Gdy owoce będą już dokładnie rozprowadzone w cieście, uformować bochenek, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. 
Odsatwić do wyrośnięcia na 40-60 minut.

Po tym czasie posmarować ciasto roztrzepanym jajkiem.

Piec w 180 st. C. przez 40-45 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Kiedy wstałam dzisiaj rano, świeciło bajeczne słonko i aż sobie pomyślałam, że takie Święta bez śniegu to nie największa tragedia... Teraz się zachmurzyło i zaczął padać deszcz - taka pogoda zdecydowanie daleka jest od tej wymarzonej, z hałdami śniegu i mrozem szczypiącym w policzki... Nie tracę jednak nadziei - któż wie, co przyniesie Mikołaj?

czwartek, 19 grudnia 2013

Przedświąteczne zabieganie, brak czasu i mini serniczki

Nie było mnie przez kilka dni. Wsiąkłam tuż przed Świętami, i czuję się w obowiązku wytłumaczyć, dlaczego. Otóż w piątek miałam zorganizowaną wycieczkę do Kopenhagi, w sprawach niestety bardziej zbliżonych do służbowych niż prywatnych. Trzy godziny w pociągu, spacer z dworca w deszczu, a później długie i nudne posiedzenie... Na szczęście skończyło się po mojej myśli (a przynajmniej bardzo blisko oczekiwanych rezultatów), więc z zadowoleniem odbyłam podróż powrotną. Chciałabym, żeby kolejna wycieczka do Kopenhagi miała inny charakter - to naprawdę śliczne i ciekawe miasto, z przyjemnością bym sobie pospacerowała, pooglądała... Najchętniej latem lub w czasie prawdziwej zimy - ze śniegiem i mrozem. Bo w deszczu to tak naprawdę średnia przyjemność... Zobaczymy, może w przyszłym roku się uda.
Niestety, spacery w deszczu pozostawiły po sobie ślad w postaci kataru i podwyższonej temperatury, a i kaszel od czasu do czasu pojawia się dla urozmaicenia. W związku z tym chciałoby się spędzać dni w piżamie, pod kołdrą, z kubkiem ciepłej herbaty w zasięgu ręki. Nie ma niestety tak dobrze... Przedświąteczna bieganina i mnóstwo spraw do załatwienia jeszcze w tym roku nie może czekać, aż się lepiej poczuję. W związku z tym zamiast ciepłych skarpet wkładam kozaki, i całe dnie spędzam poza domem. Jak łatwo się domyślić, po powrocie, gdy jest już zupełnie ciemno, a za oknem hula dziki wiatr, jedyne, do czego się nadaję, to bezwładne niemal klapnięcie na kanapę. W dodatku przez telewizorem, bo nawet czytać mi się nie chce! Dlatego nie ma u mnie ciasteczek, makowców i pierników. Nie mam kiedy ich zrobić, a kiedy już znajdzie się wolna chwila, wolę się położyć. Na szczęście jest już choinka (wyjątkowo urodziwa w tym roku), która przypomina mi, że do Świąt zostało raptem kilka dni.

Żeby jednak blog nie wyglądał tak zupełnie nieświątecznie, mam dzisiaj dla Was sernik. A raczej urocze mini serniczki, które kusiły mnie już od dawna.
W zeszłym roku przygotowałam bajeczny sernik z żurawiną na zimno, w tym roku przyszła kolej na pieczony. W Cheesecakes baked and chilled The Australian women's weekly znalazłam pomysł idealny - połączenie świeżej żurawiny i białej czekolady to po prostu ideał. Słodko-kwaśne, delikatne, rozpływające się w ustach serniczki zrobią wrażenie na najbardziej wymagających gościach. Czerwone korale żurawiny oblane paseczkami białej czekolady prezentują się zachwycająco. I nawet C. pochłaniał je z przyjemnością, a przecież jest zdeklarowanym wielbicielem serników na zimno. Polecam Wam bardzo te maleństwa - połączenie to bowiem wyjątkowo świąteczne. W dodatku przygotowanie ich to bułka z masłem - nawet się nie obejrzycie, a już będą w piekarniku. A przed Świętami to czynnik niezwykle istotny.
Oczywiście można przygotować jeden duży sernik - tortownica o średnicy 20-22 cm będzie w sam raz.

Mini serniczki z białą czekoladą i świeżą żurawiną

Składniki:
(na 9-10 sztuk)

spód:
  • 80 g ciastek digestive
  • 40 g masła

masa serowa:
  • 130 g białej czekolady
  • 60 ml śmietany kremówki (38%)
  • 400 g serka kremowego
  • 2 jajka
  • 60 g cukru
  • skórka otarta z 1 pomarańczy

dodatkowo:
  • 150 g świeżej żurawiny
  • 80 g białej czekolady

Ciastka dokładnie pokruszyć. Masło rozpuścić, przestudzić, wymieszać z ciastkami. Masę równomiernie rozłożyć do silikonowych form na muffiny, ugnieść dłonią.
Schłodzić w lodówce w czasie przygotowania masy serowej.

Czekoladę z kremówką rozpuścić w kąpieli wodnej, przestudzić.
Serek, jajka, cukier i skórkę pomarańczową krótko zmiksować. Dodać czekoladę, zmiksować tylko do połączenia składników.
Masę serową wyłożyć na przygotowane wcześniej spody. Na wierzchu równomiernie rozsypać żurawinę, delikatnie wcisnąć w masę.

Piec w 150 st. C. przez 30 minut.
Ostudzić w zakmniętym piekarniku, następnie schłodzić przez noc w lodówce.

Pozostałą czekoladę rozpuścić i przestudzić. 
Wyjąć serniki z foremek, polać czekoladą, odstawić do całkowitego zastygnięcia.

Smacznego!

A jak u Was z przygotowaniami do Świąt? Wszystko zapięte na ostatni guzik, czy dopiero teraz przypominacie sobie o wielu ważnych rzeczach, które nie mogą dłużej czekać?

środa, 18 grudnia 2013

Wyjątkowe biscotti: z żurawiną i kasztanami

To już nasze ostatnie wspólne pieczenie przed Świętami. Niedługo wszyscy całkowicie oddadzą się przedświątecznej gorączce, każdy zajmie się swoimi Świętami. Żeby pożegnać ten rok przyjemnie i słodko, umówiliśmy się na ciasteczka. I to nie byle jakie, bo z żurawiną. Te czerwone koraliki kojarzą się chyba każdemu właśnie ze Świętami, stwierdziłam więc, że to idealny pomysł. Wybrałam biscotii, takie niecodzienne: bo ze świeżą żurawiną i... Kasztanami. Wiem, że to już po sezonie, ale może jednak ktoś się skusi...? Smakują bowiem bajecznie.

Znalazłam je na blogu Galangal całe wieki temu. Od razu zainteresowały mnie niecodziennymi dodatkami: świeża żurawina i pieczone kasztany...? Jedno i drugie uwielbiam, wiedziałam więc, że te ciasteczka podbiją moje podniebienie. W końcu, po latach (dosłownie!) udało mi się zebrać w kuchni dwa niezbędne produkty, i od razu przystąpiłam do działania.
Ewa napisała, że kasztany można zamienić na orzechy. Oczywiście, można. Żurawinę świeżą można zastąpić suszoną, i gwarantuję, że też będzie pysznie. Tylko że to już będą zupełnie inne ciasteczka! Tutaj kwaśna żurawina przeplata się ze słodkawymi kasztanami, a całość zamknięta jest w cudownie chrupkim, pachnącym pomarańczą herbatniku. Te biscotti są zupełnie wyjątkowe, mnie oczarowały. Nie dotrwały nawet do dzisiaj, ale to akurat mnie nie zdziwiło.

Ilość składników zmniejszyłam o połowę, zachowując jednak oryginalną ilość bakalii i skórki pomarańczowej. Dzięki temu moje ciasteczka są cudownie aromatyczne i pełne pyszności. Oj, nie można się im oprzeć...

Ciasteczkom z żurawiną nie potrafiła się oprzeć również Mirabelka.

Biscotti ze świeżą żurawiną i pieczonymi kasztanami


Składniki:
(na 18-20 sztuk)
  • 2 jajka
  • 150 g cukru
  • 250 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki sody
  • 1/4 łyżeczki soli
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • 115 g upieczonych, obranych kasztanów
  • 100 g świeżej żurawiny
Jajka z cukrem ubić na puszystą, jasną masę. Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem, sodą i skórką pomarańczową. Partiami dodawać do masy jajecznej, miksując na najniższych obrotach.
Kasztany niezbyt drobno posiekać. Razem z żurawiną dodać do masy, dokładnie wymieszać.

Uformować z ciasta wałeczek 28x5 cm, spłaszczyć. Zawinąć w folię spożywczą, schłodzić w lodówce przez 40-60 minut.

Wyjąć ciasto z lodówki, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 200 st. C. przez 25 minut.
Ostudzić przez 30 minut.

Przestudzone ciasto pokroić ostrym nożem z piłką na plastry grubości 1-1,5 cm. Ułożyć płasko na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 170 st. C. przez 25-30 minut, w połowie pieczenia obracając na drugą stronę.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Oczywiście w styczniu będziemy nadal razem pichcić - i to jest jedna z tych rzeczy, na które czekam bardzo niecierpliwie.

czwartek, 12 grudnia 2013

Lussekatter

Lussekatter, czyli koty Łucji, to szafranowe bułeczki tradycyjnie wypiekane w Szwecji 13.12. Od tego dnia można je dostać w każdej piekarni, a do tego szklankę kakao dla dzieci lub grzańca dla dorosłych. Nie sposób im się oprzeć - zachęcają cudownie żółciutkim kolorem, pięknie pachną szafranem, fantazyjnie zwinięte, z rodzynkami wciśniętymi w zawinięte końcówki.
Przepis zalazłam w Scandilicious baking Signe Johansen - jednej z moich ulubionych książek o skandynawskich wypiekach. Tradycyjny przepis został nieco zmodyfikowany - do ciasta dodajemy też odrobinę kardamonu, a zamiast rodzynek autorka proponuje suszone wiśnie. Niestety, takowych nie miałam, powróciłam więc do rodzynkowej tradycji.

Wyszły boskie - niesamowicie mięciutkie, delikatne, maślane. Z nutą szafranu, która bardzo mi do gustu przypadła - a było to moje pierwsze z nim w kuchni spotkanie. Gdzieś mam zapisany przepis na szafranowy sernik - koniecznie muszę go w końcu wypróbować...

Siankoo, Mirabelka, Siaśka i Maggie również postanowiły uczcić świętej Łucji w prawdziwie skandynawski sposób. Koniecznie obejrzyjcie ich lussekatter

Szafranowe bułeczki świętej Łucji

Składniki:
(na 12 sztuk)
  • 325 ml mleka
  • 1/4 łyżeczki nitek szafranu
  • 15 g świeżych drożdży
  • 50 g masła
  • 500 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu
  • 40 g cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 jajko
dodatkowo:
  • 24 rodzynki
  • 1 jajko
  • 1 łyżka mleka
Mleko zagotować z szafranem rozgniecionym na proszek w moździerzu, przestudzić - ma być letnie, nie gorące.
Masło rozpuścić i przestudzić.

Mąkę przesiać, wymieszać z kardamonem, cukrem i solą. 
Drożdże rozpuścić w mleku, wlać masło, wymieszać. Partiami wsypywać mąkę, a na końcu dodać roztrzepane jajko. Zagnieść ciasto - może się nieco lepić.
Odstawić do wyrośnięcia na 1 godzinę.
Rodzynki zalać wrzątkiem, odstawić.

Po tym czasie ciasto podzielić na 12 równych część. Z każdej uformować wałeczek, a następnie zawinąć w kształt litery S. Ułożyć bułeczki na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, odstawić na 20-30 minut do wyrośnięcia.

Po tym czasie na końcach wcisnąć po dobrze odciśniętym rodzynku - dość mocno, żeby nie wyskoczyły w trakcie pieczenia.
Bułeczki posmarować jajkiem roztrzepanym z mlekiem.

Piec 20 minut w 200 st. C.
Wstudzić na kratce.

Smacznego!

Nam tak przypadły do gustu, że z przepisu skorzystam z pewnością jeszcze nie raz - może w nieco mniej tradycyjnej formie, bo z mnóstwem rodzynek.

środa, 11 grudnia 2013

Świąteczne ciasteczka, czyli pieczenie na cztery ręce

Maggie wie, co dobre. Nie wiem, jakim cudem udaje jej się znaleźć te wszystkie pyszności w przepastnym internecie. Wiem za to, że jeśli proponuje wspólne pieczenie, nie ma się nad czym zastanawiać. Efekt zawsze będzie znakomity.
Tym razem podrzuciła mi przepis na ciasteczka z BBC Good Food. Banalnie proste w przygotowaniu, z niewyszukanych składników. Każdy ma w domu mąkę, cukier, odrobinę wanilii. Ja musiałam kupić suszoną żurawinę i pistacje - i już miałam wszystkie potrzebne składniki. Nie spodziewałam się aż tak smakowitego efektu. Ciasteczka są piaskowe, rozsypują się w buzi, ale nie kruszą w dłoniach. Cudownie maślano-waniliowe, z chrupiącymi pistacjami i słodko-kwaśną żurawiną. Wyglądają uroczo i są przepyszne.

Następnym razem dam nieco mniej cukru i poleję je białą czekoladą - będą się prezentować jeszcze bardziej świątecznie. A następny raz będzie z pewnością, bo już ich prawie nie ma...

Ciasteczka waniliowe z pistacjami i żurawiną

Składniki:
(na 25 sztuk)
  • 175 g miękkiego masła
  • 85 g jasnego brązowego cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 225 g mąki pszennej
  • 75 g niesolonych pistacji
  • 75 g suszonej żurawiny

Masło utrzeć z cukrem i ekstraktem. Partiami wsypywać przesianą mąkę, zagnieść gładkie ciasto. Wsypać z grubsza posiekane pistacje i żurawinę, dokładnie połączyć.
Z ciasta uformować wałeczek o średnicy 4-5 cm, zawinąć w folię spożywczą, schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Po tym czasie ciasto pokroić na plastry grubości 1 cm, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 12-15 minut.
Wystudzić na blasze.

Smacznego!

Ciasteczka wczoraj pojechały ze mną do koleżanki - jej starsza pociecha wyjadała je niemal bez opamiętania. I to jest chyba najlepsza rekomendacja - koniecznie musicie je mieć w świątecznej puszce!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Krem z marchewki z chrupiącą wkładką. Nie tylko na huragan

Uwielbiam zupy kremy, i jesienią, i zimą zjadamy ich ogromne ilości, czego, niestety, na blogu nie widać. Dlaczego? Bo zazwyczaj znikają szybciej, niż zdążę zrobić im zdjęcie. Nie gotuję ogromnych porcji, raczej takie na jeden, góra dwa dni. Czasem są tak dobre, że z dwóch dni robi się jeden... 
Tym razem jednak obiad był dwudaniowy, co nieczęsto nam się zdarza. Została jednak odrobina lasagne - za mało na porządny posiłek dla dwóch osób, za dobra, żeby wyrzucić. Stwierdziłam więc, że zupa na pierwsze danie będzie w sam raz. Tym sposobem została mi odpowiednia ilość, żeby następnego poranka, jak tylko pokazało się słonko, urządzić jej sesję zdjęciową. Wyszła bowiem wyjątkowo smaczna.

Miałam marchewki, i zastanawiałam się, jak się do nich zabrać. Wersje z pomarańczą czy mleczkiem kokosowym są pyszne, wielokrotnie je testowałam, teraz jednak miałam ochotę na coś innego. Trochę pikantnego. Wyjątkowego. I wtedy na blogu Everyday flavours znalazłam ideał - krem z marchewki z prażoną ciecierzycą.
Cieciorkę uwielbiam, dałabym się za nią pokroić. Na prażoną miała ochotę od dawna, ale jakoś ciągle było nam nie po drodze... A szkoda, bo jest przepyszna! Świetnie nadaje się do pogryzania zamiast chipsów - następnym razem zrobię ją właśnie po to, bo bardzo ciężko było mi się powstrzymać, żeby nie wyjeść wszystkiego, zanim jeszcze zupa się ugotowała... Do kremu z marchewki pasuje wspaniale, a C. cieszył się wyjątkowo, bo w zupach lubi mieć coś do pogryzienia. Ta wyszła taka, jak lubimy najbardziej - dość gęsta, pikantna, z chrupiącymi kuleczkami ciecierzycy. Imbir i kolendra nadają jej charakterystycznego smaku, chilli ostrości. Idealnie rozgrzewa i syci. My jedliśmy ją, gdy za oknami szalała Bodil - polecam jednak nie tylko na huragany.

Zupa marchewkowa z prażoną ciecierzycą

Składniki:
(na 4 porcje)
  • 2 łyżki oliwy
  • 1/2 łyżeczki mielonego imbiru
  • 1/2 łyżeczki mielonej kolendry
  • 1/2 łyżeczki chilli w płatkach
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 cebula
  • 3 ząbki czosnku
  • 500 g marchewki
  • 200 g ziemniaków
  • 1 l bulionu

prażona ciecierzyca:
  • 400 g ciecierzycy z puszki lub słoika
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki ostrej papryki w proszku
  • 1/2 łyżeczki mielonego imbiru
  • 1/2 łyżeczki mielonej kolendry
  • 2 łyżki oleju z orzechów włoskich

W garnku rozgrzać oliwę, wrzucić imbir, kolendrę, chilli i sól. Kiedy przyprawy zaczną intensywnie pachnieć, dodać pokrojoną w kostkę cebulę, a po 1 minucie posiekany czosnek.
Marchewkę i ziemniaki pokroić w kostkę, wrzucić do garnka. Chwilę smażyć, po czym zalać bulione. Gotować 20-30 minut, aż warzywa zmiękną. Zmiksować na gładko.

Gdy zupa się gotuje, uprażyć ciecierzycę:
Sól, paprykę, imbir, kolendrę i olej wymieszać. Dodać osączoną i osuszoną ciecierzycę, dokładnie wymieszać. Rozłożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 20-30 minut.

Zupę podawać gorącą, z prażoną ciecierzycą.

Smacznego!

Na przekór szalonemu zimnu za oknami, na parapecie kwitną mi storczyki. Oba. Białe i biało-różowe kwiatki są tak delikatne i stanowią niesamowity kontrast do pogody.
A chciałabym kupić sobie gwiazdę betlejemską. Koniecznie czerwoną. Ciekawe, czy dogada się ze storczykami...?

niedziela, 8 grudnia 2013

Grudniowe wyzwanie blogerek - ciasteczka na choinkę

Wczorajszy dzień był pechowy. W piątek upiekłam pierniczki, w sobotę z samego rana zostały polukrowane. Następnie miała się odbyć kolejna partia pieczenia, ale nic z tego nie wyszło, gdyż przekrojenie bułki okazało się zbyt dużym wyzwaniem. Z raną ciętą na długość dwóch centymetrów zasiadłam na kanapie, oczekując ratunku. Zostałam profesjonalnie oklejona plastrem, po czym przystąpiłam do robienia zdjęć pierniczkom. Wszystko na szybko, bo wychodziliśmy z domu. Dopiero po powrocie przypomniałam sobie, że na zdjęciu miała być karteczka... A niestety, większość pierniczków wyjechała z nami, nie było więc już czemu robić powtórki... Na szczęście organizatorki zabawy wykazały się zrozumieniem i wybaczyły mi to uchybienie. Uff... Mogłam odetchnąć z ulgą.

Kiedy tylko Marta zaproponowała mi wspólne pierniczenie, zgodziłam się bez chwili wahania. Pieczenie ciasteczek to ogromna frajda, szczególnie w dobrym towarzystwie. Wybrałam herbaciane pierniczki z bloga Ciastkarnia na kruchym spodzie, bo zaciekawił mnie właśnie dodatek herbaty. Okazało się, że w smaku jej nie czuć - choć zaparzyłam prawdziwą siekierę. Domowa przyprawa do piernika zdecydowanie zdominowała smak tych ciasteczek, ale to nic złego - smakują bowiem wybornie. W dodatku są cudownie mięciutkie od razu po upieczeniu - dlatego sądzę, że dziurki okażą się zbędne - do Świąt nie będzie już po nich śladu...
Przepis na lukier królewski wzięłam z niezawodnego bloga Moje wypieki. Wyszedł idealny - śliczny, biały, a kiedy zastygł, nie sposób było go zepsuć. Wszystkie ozdoby znakomicie się go trzymają. Z pewnością jest lepszy od tradycyjnego lukru na wodzie.

Ja już więcej pierniczków dekorować nie będę - przy tych spędziliśmy z C. jakieś pół godziny, i choć śmialiśmy się przy tym jak przedszkolaki, w końcu mieliśmy dość. To zdecydowanie nie jest zabawa dla mnie... A szkoda, bo pięknie udekorowane pierniczki wzbudzają we mnie niekłamany zachwyt.

Marta i Paulina do zabawy zaprosiły całe mnóstwo dziewczyn: Monikę, Magdę, Gosię, Iwonę, Justynę, Bożenę, Justynę, Magdę, Ewę i Judytę. Koniecznie zajrzyjcie, jakie cuda zawisną na ich choinkach.

Pierniczki herbaciane

Składniki:
(na 40 sztuk)
  • 250 g mąki pszennej
  • 75 g miodu
  • 50 g cukru
  • 75 g masła
  • 1 jajko
  • 1 łyżka kakao
  • 2 łyżki domowej przyprawy do piernika
  • 30 ml mocnej, ostudzonej herbaty
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

lukier królewski:
  • 30 g białek
  • 150 g cukru pudru
  • 1/6 łyżeczki białego octu winnego

Miód z masłem rozpuścić, przestudzić. 
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem, kakao, przyprawą do piernika i sodą. Wlać herbatę, miód z masłęm, wbić jajko. Zagnieść gładkie ciasto. Uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość 3 mm, wycinać dowolne kształty. 

Piec w 180 st. C. przez 15-20 minut, ostudzić.

Przygotować lukier:
białko, cukier puder i ocet umieścić w misce. Mieszać na najniższych obrotach miksera przez około 10 minut, aż masa będzie zupełnie gładka i bardzo gęsta. Przełożyć do rękawa cukierniczego z małą, okrągłą końcówką, dowolnie dekorwać pierniczki. Przykleić ozdoby, odstawić do wysuszenia.

Gdy lukier zastygnie, przełożyć pierniczki do puszki.

Smacznego!

Wichury, sztormy i ulewne deszcze na szczęście już się skończyły. Dziś nawet zaświeciło śliczne słonko, i aż chciało się wyjść z domu. Lekki przymrozek, resztki śniegu, zdecydowanie czuć, że to już grudzień.

sobota, 7 grudnia 2013

Najprostszy - chleb na maślance

Bardzo dawno temu, bo jeszcze w październiku, kupiłam maślankę do babeczek. Oczywiście kartonik ma litr, mniejszych ilości maślanki nikt przecież nie potrzebuje. A ja babeczek zrobiłam dziewięć, i zużyłam płynu dokładnie sto dwadzieścia pięć mililitrów. Hmm... I co począć z pozostałymi osiemset siedemdziesięcioma pięcioma...? 

Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie piekę tak popularnych babek na maślance czy jogurtach. Często w takich ciastach wychodzą mi zakalce, które wprawiają mnie w ponury nastrój i zadumę nad sensem nie tyle istnienia, co podejmowania kolejnych prób. I choć babeczki zasmakowały mi ogromnie, jakoś nie było okazji, żeby je powtórzyć.
Regularnie za to piekę chleb, stwierdziłam więc, że przepis na taki na maślance też się musi gdzieś znaleźć. Nie szukałam długo - już w książce Pieczenie chleba w domu Gertrud Weidenger i Marie-Theres Wiener znalazłam taki najprostszy. Przygotowania nie trwają długo, i następnego ranka raczyliśmy się na śniadanie naprawdę pysznym chlebem. Chrupiąca skórka, miękki, sprężysty miąższ, neutralny w smaku - pasuje do wszystkiego. Tak nam przypadł do gustu, że zaraz piekłam następny, a resztkę maślanki C. sobie wypił zamiast mleka do obiadu. 

I wiecie co...? Chyba zacznę maślankę kupować częściej, nawet bez specjalnych planów. Bo okazuje się, że jesteśmy jej wielkimi amatorami (raczej w formie przetworzonej...).

Pszenny chleb na maślance

Składniki:
(na 1 bochenek)
  • 500 g mąki pszennej
  • 25 g świeżych drożdży
  • 350 ml letniej maślanki
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 łyżeczka soli

dodatkowo:
  • 2 łyżki wody

Drożdże wymieszać z cukrem i dwoma łyżkami maślanki. Dodać dwie łyżki mąki, dokładnie połączyć. Odstawić na 15 minut.
Po tym czasie do dużej miski przesiać mąkę, wymieszać z solą. Dodać zaczyn i resztę maślanki, wyrobić gładkie, nieklejące się ciasto. Odstawić w ciepłe miejsce na 1-1,5 godziny.

Wyrośnięte ciasto jeszcze raz szybko zagnieść, uformować podłużny bochenek, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Odstawić do wyrośnięcia na 30-40 minut.

Wyrośnięty chleb posmarować wodą, głęboko naciąć po skosie w trzech miejscach.

Piec w 200 st. C. przez 40-50 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Zastanawiam się nad upieczeniem jakiegoś bardziej świątecznego chleba. Może z żurawiną? Albo jakimiś cytrusowymi aromatami...? 
A jakie pieczywo Wy jadacie na grudniowe śniadania...?

piątek, 6 grudnia 2013

Trufle dla Mikołaja

Byliście grzeczni? Mikołaj o Was nie zapomniał? Znaleźliście słodycze albo inne drobne prezenty w butach? Czy też wolelibyście, żeby Wasze mieszkanie ominął, bo z kozaków wystawała rózga...?
Nie, nie, jestem pewna, że nikt sobie na rózgę nie zasłużył (Mikołaj to dobry święty, za byle co rózg nie zostawia). Ja dostałam moje najulubieńsze migdały w karmelu. Całą paczkę, tylko dla mnie. Mniam, mniam... Dziękuję Mikołaju!

Żeby Mikołaj wiedział, że o nim pamiętam, poczęstowałam go domowej roboty trufelkami. Moimi i Mikołaja ulubionymi - bo o smaku tiramisu. Gdy tylko wziął pierwszą do ust, z radością stwierdził, że smakują jak mini wersje tego słynnego deseru. W sam raz na jeden kęs. Oboje więc byliśmy bardzo zadowoleni, i każde w swoim rogu kanapy raczyło się przysmakami. Takie Mikołajki to ja mogę mieć codziennie!

Tak naprawdę nieczęsto robię trufle - sama nie wiem, dlaczego. To banalnie proste i stosunkowo szybkie słodkości, możemy wyczarować dowolne smaki i tekstury, są niezwykle urocze i robią wrażenie na gościach czy obdarowywanych osobach. Zdecydowanie muszę robić je częściej...
Tym razem motywację stanowiły dwie rzeczy: po pierwsze, temat wspólnego gotowania: mikołajkowe trufelki. Ponieważ uwielbiam te chwile wspólnego kucharzenia, nie mogłam się oprzeć, żeby nie spotkać się w wirtualnej kuchni z Panną Malwinną, Mirabelką i Siaśką. Koniecznie zajrzyjcie do dziewczyn i sprawdźcie, jakie pyszności przygotowały dla Mikołaja.
Drugim elementem motywującym był C. W klepie zobaczyłam prześliczne mini papilotki, i od razu wrzuciłam je do koszyka. C. popatrzył na mnie zdziwiony i stwierdził, że ja przecież trufli nie robię... Powiedziałam, że jedynym tego powodem jest brak tychże ślicznych maleństw. Skoro więc przyszły ze mną do domu, musiałam od razu je przetestować. Moim zdaniem sprawdziły się znakomicie - czyż trufelki nie prezentują się w nich uroczo...?

Natchnienie do trufelków znalazłam u Mirabelki - pozmieniałam jednak nieco proporcje, bo miałam tylko 150 gram mascarpone. Że wyszły absolutnie bajecznie, i koniecznie musie spróbować je zrobić, to już pisałam...

Trufle tiramisu

Składniki:
(na 20 sztuk)
  • 150 g serka mascarpone
  • 2 łyżki cukru waniliowego
  • 90 g podłużnych biszkoptów
  • 1,5 łyżki kawy rozpuszczalnej
  • 2 łyżki wrzątku
  • 2 łyżki Amaretto

dodatkowo:
  • 10 g kakao

Kawę zalać wrzątkiem, wymieszać, ostudzić.
Biszkopty pokruszyć (mogą zostać większe kawałki), wymieszać z ostudzoną kawą i Amaretto. Odstawić na 15 minut.
Mascarpone wymieszać z cukrem waniliowym, dodać biszkopty, dokładnie połączyć.

Z masy formować kulki. Obtaczać w kakao, przekładać na talerz lub do mini papilotek.
Schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny przed podaniem.

Smacznego!

Bodil się już wyszalała - u nas w ogrodzie zdmuchnęła huśtawkę, sąsiadom zerwała dach. Sypnęła śniegiem, i ostatnimi już zrywami szarpie drzewa w parku. Oj, nie lubię ja huraganów...

czwartek, 5 grudnia 2013

Bodil. I ciasto z czerwonym winem

Słyszeliście o Bodil? Właśnie szaleje za oknami, a ja najchętniej schowałabym się zaraz obok Ptysi pod kołdrą. Wygląda tylko jednym okiem, czy aby na pewno jesteśmy w pobliżu, i w razie czego uratujemy ją przed katastrofą. 

W Danii szaleje sztorm. Przyszedł z zachodu, więc u nas dopiero się rozkręca. Mimo wszystko strach wyjść z domu: drzewa za oknami ledwo opierają się porywistym podmuchom, a gdzie tu miałby sobie dać radę mały człowieczek...? Albo mikroskopijna wręcz (w skali kraju) Ptysia...? 
Siedzimy więc sobie w domu, i czekamy, aż wichura minie. Ponoć Bodil - bo tak nazwano sztorm - ma szaleć do rana. Coś mi się wydaje, że nie wyśpię się tej nocy...

Na szczęście w domu jest ciasto. Idealne na taką pogodę - gęste, mocno kakaowe, z cynamonem i czerwonym winem. Alkohol nie jest mocno wyczuwalny, ale dzięki niemu to brownie jest zupełnie wyjątkowe. Cynamon to taka delikatna, świąteczna nuta. I choć nie ma tu ani grama czekolady, ciasto zaspokoi pragnienia największych czekoholików. 

Znalazłam je na stronie Smitten kitchen. Choć ciasto po 30 minutach pieczenia wydawało mi się ciągle surowe w środku, wyciągnęłam je z piekarnika - bałam się je przesuszyć. Coś mi mówiło, że akurat tego lepiej nie dopiec... Dzięki temu wyszło mi modelowe wręcz brownie - słodkie, ciężkie, lepkie w środku. Wyborne z lodami waniliowymi. Spróbujcie koniecznie, zanim pierniczki kompletnie zawrócą Wam w głowach!

Kakaowe brownie z czerwonym winem

Składniki:
(na formę o średnicy 20 cm)
  • 85 g miękkiego masła
  • 50 g cukru
  • 100 g ciemnego brązowego cukru
  • 1 jajko
  • 1 żółtko
  • 180 ml czerwonego wina
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 135 g mąki pszennej
  • 40 g kakao
  • 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki cynamonu

Masło utrzeć z cukrami na puszystą masę. Wbić jajko, potem żółtko, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Cały czas ucierając, wlewać wąskim strumieniem wino wymieszane z ekstraktem. Masa będzie wyglądała na zważoną - nie należy się tym przejmować.
Mąkę i kakao przesiać, wymieszać dokładnie z sodą, proszkiem, solą i cynamonem. Partiami dodawać do masy maślanej, miksując na najniższych obrotach miksera.

Formę wysmarować masłem.
Masę przelać do formy, wyrównać wierzch

Piec w 180 st. C. przez 25-30 minut.
Ostudzić.

Smacznego!

Tak naprawdę troszkę boję się jutrzejszego poranka. Po ostatnim sztormie, który nie był nawet w połowie tak silny jak Bodil, chodniki upstrzone były zerwanymi z dachów dachówkami i połamanymi gałęziami. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie dużo gorzej...

wtorek, 3 grudnia 2013

Grudniowy sorbet jabłkowy - z cynamonem

W niedzielę bawiłam się wyśmienicie. Byliśmy u rodziców C, gdzie zebrała się spora część jego rodziny - babcia, dziadek, rodzeństwo z drugimi połówkami i dziećmi, wujkowie, ciotki... Jedliśmy, piliśmy, śpiewaliśmy świąteczne piosenki. Zapach grzanego wina drażnił nosy, śmiech odbijał się od ścian. Gabriel namiętnie kulał ze mną piłkę, a jego braciszek dał mi na pożegnanie soczystego całusa z uśmiechem od ucha do ucha. A kiedy niemal wszyscy rozjechali się do domów, usiedliśmy w kuchni w kameralnym gronie, jedliśmy zupę i planowaliśmy Święta. I czego więcej potrzeba do szczęścia...? Może tylko, żeby moja Rodzina była trochę bliżej...

Dziś, podtrzymując nastrój, usiadłam sobie przy stole, zapaliłam świeczki i wdycham zapach pierniczków. Uśmiecham się do siebie, i marzę o białych Świętach. Moje krasnalki zerkają na mnie ze wszystkich kątów, i jest nam razem tak dobrze... 
Lubię grudzień.

Na przekór tym wszystkim ciepłym akcentom, chciałabym Wam dzisiaj zmrozić języki. Dawno bowiem o lodach nie było...
Te przygotowałam już dość dawno, z jabłek ze słynnej jabłonki J. Sorbet jest banalnie prosty i szybki w wykonaniu, nie potrzeba do niego maszynki. Lody smakują jabłkami i cynamonem, i tylko kolor mnie troszkę rozczarował - na zdjęciu w książce Vidunderlige is variationer były seledynowe, u mnie wyszły bardziej, hmm... Szarlotkowe. Zapewne zależy to od odmiany owoców. Na wiosnę spróbuję przygotować takie w wersji bardziej orzeźwiającej - dzisiejsze, za sprawą cynamonu, nadają się nawet na deser do grudniowej, gorącej herbaty...

Sorbet jabłkowy z cynamonem

Składniki:
(na 1/2 l lodów)
  • 3 jabłka
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1/4 łyżeczki mielonych goździków
  • 75 g cukru
  • 150 ml wody

Cukier z wodą zagotować. Gotować na średnim ogniu przez 10 minut, aż syrop nieco zgęstnieje.
W tym czasie jabłka obrać, usunąć gniazda nasienne, pokroić na mniejsze kawałki i zmiksować na puree z dodatkiem soku z cytryny, cynamonu i goździków.
Jabłka dokładnie wymieszać z gorącym syropem, całość ostudzić, schłodzić w lodówce, a następnie zamrozić przez minimum 5 godzin.

Smacznego!

Bardzo wymierną korzyścią niedzielną jest również moja nowa fryzura, którą jestem szczerze zachwycona. Zawsze marzyłam o prostej grzywce, ale jakoś brakowało mi odwagi... Na szczęście C. jest odważna za mnie, wzięła sprawy w swoje ręce i nożyczki, i efekt jest zaskakująco dobry. Dziękuję!

niedziela, 1 grudnia 2013

Otwarcie sezonu - kawa pierniczkowa

Dziś pierwszy grudnia. Za dwadzieścia cztery dni o tej porze będziemy wszyscy w stanie większej lub mniejszej paniki, zależnie od wigilijnych okoliczności. Gospodarze będą strzepywać ostatnie pyłki z kanapy i świątecznego obrusa, rozstawiać najlepszą zastawę i sztorcować dzieci, żeby uważały. Niektórzy będą w drodze do domów, niecierpliwie kręcąc się na siedzeniach aut i pociągów, czekać na właściwy zjazd czy też stację. Będziemy lepić ostatnie pierogi, dekorować pierniczki, ubierać choinki. Wypatrywać pierwszej, tak oczekiwanej gwiazdki. 
Jeszcze tylko dwadzieścia cztery dni...

Jak najlepiej rozpocząć grudzień? Powoli. Zaplanować wszystko, żeby w przedświątecznej gorączce nie stracić głowy. Usiąść w ulubionym fotelu (tym przy oknie, żeby móc podziwiać ośnieżony - lub nie - zimowy krajobraz), z dużym notesem, długopisem, który choć zupełnie zwyczajny, dla nas jest wyjątkowy; kubkiem aromatycznej kawy z puszystą, mleczną pianą. Zapisywać, skreślać, dopisywać, znowu skreślać - aż wszystko będzie dopięte - przynajmniej w teorii - na ostatni guzik. A potem z żalem umyć pusty kubek...

Z czystym sumieniem mogę Wam polecić kawę od Madame Edith, smakuje bowiem bajecznie. Gorąca, pachnąca piernikiem kawa i puszysta mleczna pianka. Niebo w buzi, mówię Wam. 
Słoiczek z pierniczkowym syropem trzymam w lodówce cały czas - na wypadek, gdybym nabrała ochoty na kawę. Robi się go szybko i prosto, a potem wystarczy łyżeczka czy dwie, i kawa nabiera zupełnie nowego charakteru... 
Jak zrobić syrop, pisałam tutaj.

Kawa pierniczkowa

Składniki:
(na 1 porcję)
  • 2 łyżeczki syropu piernikowego
  • 150 ml mocnej kawy
  • 100 ml mleka
  • szczypta przyprawy do piernika
Do szklanki lub kubka wlać syrop, zalać gorącą kawą, wymieszać. Mleko spienić - specjalnym urządzeniem lub domowym sposobem: podgrzać mleko do 60 st. C. Przelać do wysokiego naczynia, miksować kilka minut aż do otrzymania piany.
Mleko wlać do kawy, wierzch posypać przyprawą do piernika.

Podawać natychmiast.

Smacznego!

My dzisiaj jedziemy do Rodziców C. Będzie przedświąteczny podwieczorek - grzane wino i æbleskiver, którym nie potrafię się oprzeć, a które kiedyś może uda mi się zrobić samej. Cały dom będzie pełen skrzatów - Mama C. ma ich mnóstwo, nie mam pojęcia, gdzie je wszystkie przechowuje. Bardzo już świątecznie.
I tylko śniegu brak...

sobota, 30 listopada 2013

Ciasteczka czekoladowe - kolejne najlepsze

Nie potrafię się oprzeć ciasteczkom czekoladowym. Teraz już zresztą nawet nie próbuję, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że w przedbiegach jestem skazana na porażkę. Czekolada ma w sobie coś tak pociągającego, że niewielu potrafi przejść obok niej obojętnie. A jeśli do tego jest w formie malutkich, kruchutkich ciasteczek, idealnych na trzy kęsy, to - sami musicie przyznać - niemal heroiczne wydaje się zamknięcie puszki, nie skosztowawszy uprzednio jednego. Albo dwóch. A może i trzech... Bo jak już człowiek zacznie - to przepadł. 

Gdy więc Shinju zaproponowała wspólne pieczenie tych pyszności z bloga Javaholic, zgodziłam się bez wahania. Podejrzewam, że Maggie również nie brała pod uwagę innej opcji, jak niemal natychmiastowe przystąpienie do pieczenia. Na zdjęciach bowiem ciasteczka wyglądają bajecznie, i okazało się, że tak też smakują. Słodkie, delikatne, trochę się kruszą, ale to zupełnie nie przeszkadza. Czekoladowe i lekko pikantne - ja użyłam zwykłego chilli w proszku, bo tylko takie miałam, ale jeśli macie w domu coś ostrzejszego, Wasze ciasteczka będą przyjemnie szczypać w język. Moje nadają się dla dzieci - są świątecznie cynamonowe, ale niezbyt ostre. Do tego obsypane cynamonowym cukrem, który mieni się w świetle sprawiając, że ciasteczka wyglądają jak oprószone śniegiem. One pierwsze wylądowały w mojej świątecznej puszce - i choć wiedziałam, że do Świąt nie wytrzymają, łudziłam się, że może chociaż do grudnia... Płonne nadzieje - po ciasteczkach nie ma już śladu. 

Meksykańskie ciasteczka czekoladowe

Składniki:
(na 30-35 sztuk)
  • 300 g mąki pszennej
  • 110 g miękkiego masła
  • 60 g ciemnej czekolady (85%)
  • 1 jajko
  • 150 g cukru
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki chilli w proszku
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1/2 łyżeczki mielonych goździków
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 2 łyżki mleka

dodatkowo:
  • 70 g cukru
  • 3/4 łyżeczki cynamonu
  • 1/4 łyżeczki chilli w proszku

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej i ostudzić.
Masło z cukrem utrzeć na puszystą, jasną masę. Wbić jajko, zmiksować. Wlać czekoladę, połączyć. 
Mąkę wymieszać z sodą, proszkiem, chilli, cynamonem, goździkami i solą. Partiami dodawać do masy maślanej, miksując na najniższych obrotach. Na końcu dodać mleko, połączyć.

Dodatkowy cukier dokładnie wymieszać z cynamonem i chilli.

Z ciasta formować kulki wielkości orzecha włoskiego. Każdą obtoczyć w cukrze z przyprawami, układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy. Nieco ciastka spłaszczyć, przyciskając dnem szklanki do blachy.

Piec w 200 st. C. przez 10 minut.
Ostudzić.

Smacznego!

Rok temu, przed Świętami, Siostra C. uczyła mnie robić papierowe gwiazdki. Postanowiłam więc przygotować sobie w tym roku takie dekoracje sama, bo bardzo mi się spodobały.
Efekt? Zrobiłam jedną. Zajęło mi to godzinę, a słowa, których przy tym używałam... Cóż, czasem się cieszę, że C. nie zna polskiego, bo dopiero by sobie o mnie pomyślał... Jestem beztalenciem, mam dwie lewe ręce, a przygotowywanie świątecznych ozdób, zamiast sprawiać mi radość, doprowadza do szału.
W związku z tym, na poprawę nadszarpniętych samopoczucia i samooceny, wyciągnęłam z szafy wszystkie mikołajki, krasnalki, bałwanki i świeczuszki. I tak sobie teraz siedzę przy blasku tych ostatnich, a w ich świetle nawet moja szalona gwiazdka wygląda ładnie.
Może jednak spróbuję zrobić następną...? Teraz przecież powinno już pójść z górki...

piątek, 29 listopada 2013

Ekskluzywna focaccia: z kasztanami i czerwonym winem

Uwielbiam kasztany. 
Ogólnie zauważyłam u siebie tendencję do darzenia uczuciem wszelkich wyjątkowo sezonowych produktów. Rabarbar, świeża żurawina, dynia czy właśnie kasztany są na mojej osobistej top liście pyszności. Nie do kupienia poza sezonem, a jeśli nawet gdzieś się znajdą, niewarte są choćby śladu uwagi. Dlatego przez ten krótki czas, kiedy są dostępne, staram się z nich korzystać, jak tylko mogę. Tym razem C. zaopatrzył mnie w dwa duże woreczki kasztanów, i pełna zapału i energii postanowiłam - nie skończą wszystkie po prostu upieczone w naszych brzuchach, tudzież w najpyszniejszej kasztanowej zupie. Tym razem wrzucę je do ciast, ciasteczek i... Chleba. Tak jakby.

Focaccia to rodzaj włoskiego, płaskiego chlebka. Może być bardzo cieniutki i chrupiący, lub grubszy i mięciutki - i właśnie tę wersję preferuję. Uwielbiam wszelakie wariacje na temat: rozmaryn i oliwki, czerwona cebula czy też pomidorki koktajlowe - nie potrafię się jej oprzeć. Świetnie nadaje się na piknik, ale też jako zakąska do zupy. Albo ot tak, pogryzana zamiast podwieczorku...
Na blogu Zakamarki mojej kuchni znalazłam jakiś czas temu focaccię zupełnie wyjątkową, bo nie dość, że z dodatkiem czerwonego wina, to jeszcze z kasztanami! Oj, wiedziałam, że muszę taką zrobić. 
Wyszła bajeczna. Pełna chrupiących kasztanów i orzechów, z dodatkiem wina, które nie jest wyczuwalne w smaku, ale nadaje jej specyficzny kolor i sprawia, że staje się towarem nieco ekskluzywnym. Bo kto to słyszał, żeby na śniadanie jeść pieczywo z dodatkiem wina...?

Jeśli nie macie kasztanów, włoskie orzechy wystarczą. Jednak jeśli macie możliwość zakupienia kasztanów jadalnych, bardzo je polecam - ich słodkawy smak wspaniale komponuje się z pozostałymi składnikami i sprawia, że ta focaccia nabiera naprawdę wyjątkowego charakteru.

Focaccia z kasztanami, orzechami i czerwonym winem


Składniki:
(na 1 sztukę)
  • 350 g mąki pszennej
  • 2 łyżki oliwy z orzechów włoskich
  • 180 ml letniej wody
  • 50 ml czerwonego wina
  • 10 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka soli
  • 30 g orzechów włoskich
dodatkowo:
Drożdże wymieszać z 2 łyżkami wody, resztę wody wymieszać z olejem i winem.
Mąkę przesiać do dużej miski, wymieszać z solą. Wlać drożdże i wodę z winem, zagnieść gładkie ciasto (może się lekko lepić). Wsypać niezbyt drobno posiekane orzechy, połączyć. Odsatwić do wyrośnięcia na 1 godzinę.

Po tym czasie uformować z ciasta okrągłą grubości 0,5-1 cm. Na wierzchu ułożyć pozostałe orzechy i z grubsza posiekane kasztany. 
Odstawić do wyrośnięcia na 30-40 minut.

Wyrośniętą focaccię skropić połową oliwy.

Piec w 180 st. C. przez 25-30 minut. 
Wyjąć z piekarnika, skropić pozostałą oliwą, ostudzić na kratce.

Smacznego!

Będę teraz pracować nad moimi zdolnościami manualnymi. Kupiłam kolorowe paski papieru, i będę robić świąteczne gwiazdki, czego nauczyła mnie rok temu siostra C. Hmm... Bardzo ciekawa jestem, co z tego będzie...

czwartek, 28 listopada 2013

Jesienne tiramisu - z jabłkami

Grudzień już niemal puka do drzwi. Słyszę, jak powoli skrada się po schodach. Mrozem drapie w okna, lodowatym językiem szronu oblepia źdźbła trawy w parku. Włóczkowa, fioletowa czapka i ciepły szal są nierozłącznymi towarzyszami najkrótszych nawet spacerów. Czasu nie da się oszukać - za niecały miesiąc zasiądziemy przy wigilijnych stołach. Uśmiechnięci, w towarzystwie najbliższych - czego Wam oczywiście z całego serca życzę.
Póki co jednak, chciałabym jeszcze pozostać w temacie jabłek. Ale z cynamonem, żeby przyjemnie rozgrzewał i otulał swoim ostrym ciepłem.

Gdy u Pomidorowej Ani zobaczyłam ten deser, od razu się w nim zakochałam. Sami zresztą do niej zajrzyjcie - nie można mu się oprzeć. Miałam jeszcze trochę jabłek, więc czym prędzej przystąpiłam do działania.
Pozmieniałam proporcje, dostosowując je do zawartości lodówki i szafek. Tym sposobem wyszła mi warstwa biszkoptów mocno nasączonych alkoholem, które nadają pazura każdej porcji. Na nich chrupiące migdały, które są zaskakującym, cudownie chrupiącym elementem. Później soczysty, bardzo intensywnie jabłkowy mus, a na wierzchu warstwa rozpływającego się w ustach, delikatnego kremu. Całość oprószona kakao z cynamonem.

To taki bardzo jeszcze jesienny deser. Bez pieczenia, a najwięcej czasu zabiera oczekiwanie, aż jabłkowy mus ostygnie. Jest prosty i niewiarygodnie pyszny. Nie mam pojęcia, czy Włosi zaaprobowaliby taką wariację - ja nie potrafiłam się oprzeć.

Jabłecznikowe tiramisu

Składniki:
(na 6 porcji)

masa jabłkowa:
  • 1,3 kg jabłek
  • 50 g miodu
  • 100 ml amaretto
  • sok z 1/2 cytryny
  • 1 łyżeczka cynamonu

spód:
  • 200 g podłużnych biszkoptów
  • 40 g płatków migdałowych

nasączenie:
  • 80 ml herbaty owocowej (niezbyt mocnej)
  • 35 ml amaretto

krem:
  • 250 g serka mascarpone
  • 180 ml śmietany kremówki
  • 2 łyżki cukru pudru

dodatkowo:
  • 1 łyżka kakao
  • 1 łyżeczka cynamonu

Jabłka obrać, wyciąć gniazda nasienne, pokroić w kostkę. Włożyć do garnka, lekko podprażyć. Miód, amaretto, sok z cytryny i cynamon wymieszać. Gdy jabłka lekko się uprażą, zalać je mieszanką. Gotować na średnim ogniu przez 20-30 minut, dopóki nie zrobią się zupełnie miękkie, a część się nie rozpadnie. Ostudzić.

Herbatę wymieszać z amaretto. Moczyć w niej krótko biszkopty, pokruszyć i rozłożyć rónomiernie na dnie szklanek. Posypać uprażonymi na suchej patelni płatkami migdałowymi.

Mascarpone, kremówkę i cukier puder zmiksować na puszystą masę. Dodać 8-10 łyżek całkowicie ostudzonych jabłek, delikatnie wymieszać.

Na migdały wyłożyć jabłka, na wierzch krem.
Schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny.

Przed podaniem wierzch oprószyć kakao wymieszanym z cynamonem.

Smacznego!

Zaczyna ogarniać mnie nostalgia i tęsknota. Przede mną kolejne Święta daleko od Domu, od Rodziny, tradycji, pierogów i makowca. Choć w gronie fantastycznych ludzi, to jednak w obcym kraju. Brakuje mi... I tęsknię.

środa, 27 listopada 2013

W klimacie nieświątecznym: tarta ze śliwkami

Wiem, że sezon na śliwki się skończył. Ale jak dobrze poszukacie, to z pewnością jeszcze gdzieś się jakieś znajdą. A jak nie, można naruszyć zmrożone zapasy pieczołowicie upchane na dnie zamrażarki. Dlaczego? Bo ta tarta jest tego warta...

Nie było u mnie zbyt wielu śliwek tej jesieni. Trochę zjadłam prosto z ulubionej, zielonej miski. Prosto z drzewa niestety nie dało rady... W końcu jednak doszłam do tego, że kilka śliwek leżało sobie w lodówce, jeść ich się nie chciało, a i ciasta nie było. Stwierdziłam więc, że to jest właśnie ten moment...
Przejrzałam książki i gazety, zachwyciłam się kilkoma przepisami. Śliwki z cynamonem albo marcepanem, w cieście ucieranym, drożdżowym i serniku. Wybór ogromnie szeroki, człowiek sam już nie wie, czego chce... Aż w gazetce Pieczenie jest proste nr 4/2009 w oczy wpadła mi taka sobie niepozorna tarta... Na zdjęciu wyglądała inaczej niż moja, owoce były niemal całkowicie zatopione w masie (i nie mam bladego pojęcia, jakim cudem otrzymano taki efekt, bo ja ilość masy zwiększyłam dwukrotnie, a i tak przykryła śliwki tylko do połowy). Zainteresowało mnie jednak połączenie śliwek i orzechów laskowych - pyszne, ale nie tak popularne. Poza tym ciasto mogłam przygotować od razu, nie czekając, aż masło i jajka zmienią temperaturę na pokojową. Potem godzinka w lodówce, pokroić owoce, zalać masą, i hop - do piekarnika. Szybko, łatwo i przyjemnie. A efekt...? Mniamniuśny.

Tak jak napisałam wcześniej - zwiększyłam ilość masy, zmniejszyłam śliwek (bo tyle mi się zmieściło na płasko w formie), myślałam o posypaniu całości kruszonką, ale jednak się rozmyśliłam. I tak smakuje wybornie - jeszcze lekko ciepła, ale najlepsza jest po nocy spędzonej w lodówce, kiedy masa się zetnie i smakuje niemal jak creme brulee. Do tego słodkie, soczyste śliwki i kruchutki, orzechowy spód. Bardzo łatwe ciasto, zniknęło u nas błyskawicznie - jest stosunkowo lekkie i bez większego problemu można pochłonąć większy kawałek. Polecam - jeśli nie teraz, to za rok.

Orzechowa tarta ze śliwkami

Składniki:
(na formę do tarty o średnicy 28 cm)

spód:
  • 180 g mąki pszennej
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 20 g zmielonych orzechów laskowych
  • 100 g zimnego masła
  • 1 jajko

masa:
  • 2 jajka
  • 40 g cukru
  • 200 ml śmietany kremówki
  • 15 g zmielonych orzechów laskowych

dodatkowo:
  • 750 g śliwek

Mąkę przesiać do miski, wsypać sól i orzechy, wymieszać. Dodać masło, posiekać nożem, a następnie szybko, ale dokładnie rozetrzeć palcami. Wbić jajko, szybko zagnieść gładkie ciasto.
Uformować z ciasta kulę, zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na 1 godzinę.

Po tym czasie ciasto rozwałkować na okrąg o średnicy 30 cm, wyłożyć nim formę, formując brzeg.
Schłodzić w lodówce przez 15-20 minut.

Śliwki rozkroić, wypestkować. Pokroić na ćwiartki, jeśli są duże.
Jajka lekko ubić z cukrem, wymieszać z kremówką i orzechami.

Spód tary nakłuć wielokrotnie widelcem. Ułożyć śliwki, skórką do dołu, ciasno jedną obok drugiej. Zalać masą jajeczno-śmietanową.

Piec w 180 st. C. przez 40-45 minut, aż masa się zetnie, a ciasto przyrumieni.
Ostudzić, wyjąć z formy.
Schłodzić w lodówce przez noc.

Smacznego!

Czytałam niedawno, że u kogoś już spadł śnieg. A potem się zreflektowałam - jakie już...? Przecież to już niemal grudzień...