niedziela, 31 lipca 2016

Siła wyższa i naleśnik. Z piekarnika

O włosach pisałam już nie raz. Pewnie dlatego, że są one ważnym elementem kobiecej urody i samopoczucia. Nieudana wizyta u fryzjera potrafi doprowadzić niejedną damę o słabych nerwach do histerii, za to idealny odcień kasztanowego - do ekstazy.
Sama plasuję się gdzieś po środku; od Taty nauczyłam się prostego podejścia: przecież odrosną. W związku z tym nieustraszenie eksperymentuję; z lepszym lub gorszym skutkiem. Od krótkich, na chłopaka, aż do takich za pas; z wszelkimi możliwymi długościami pomiędzy. Kolory też mi nie straszne: były brązy, czernie i czerwienie; od kilku lat wierna jestem rudym, choć nadal zmieniam odcienie jak rękawiczki.
Jakiś czas temu ciepłe jesienne barwy na głowie mnie znużyły; odezwała się dusza wiecznego poszukiwacza. Postanowiłam więc: blond! Do tej pory się lękałam; mam ciemną oprawę oczu i boję się, że nijak to pasować nie będzie... Niemniej, do odważnych świat należy; kupiłam więc blond farby i przystąpiłam do działania.
Z miodowego blondu wyszedł mi rudy. Ze złotego - kasztanowy. Który po kilku myciach sprał się do... Rudego.
Koniec świata!
Chyba zacznę wierzyć w przeznaczenie i siłę wyższą, która nie ma nic pilniejszego do roboty, niż pilnowanie odcienia moich włosów.

Znów kupiłam rudą farbę. 
Z pewnymi zjawiskami nie warto dyskutować...

Ostatnio wertowałam Scandilicious baking Signe Johansen. Wszystkie moje książki nadal leżą w kartonach (jeszcze nie kupiliśmy półek, bo nie mogę się zdecydować, czego tak naprawdę chcę); ta akurat leżała na wierzchu - to wzięłam. W oko wpadł mi przepis na pieczony naleśnik; od razu mi się przypomniało, że to temat wspólnego gotowania, więc wyciągnęłam składniki z lodówki i szafek, i przystąpiłam do działań.
Sprawa jest prosta: mokre składniki, suche składniki, wszystko razem mieszamy - i czekamy pół godziny. Następnie wylewamy ciasto do blaszki, pieczemy, czekamy chwilę, aż lekko przestygnie, i zajadamy się z rozkoszą. Naleśnik wyszedł delikatny, mocno owocowy i lekko słodki. Creme fraiche i słodki syrop klonowy to do niego idealne dodatki. I może jeszcze garść świeżych jagód...?
Spróbujecie zabarwić i Wasze języki na fioletowo...?

Skandynawskie naleśniki znajdziecie też dzisiaj u Mirabelki i Marty.

Fiński pieczony naleśnik z jagodami i maślanką


Składniki:
(na formę 22x30 cm)
  • 150 g mąki orkiszowej
  • 25 g płatków owsianych
  • 40 g cukru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 285 ml maślanki
  • 215 ml wody
  • 2 jajka
  • 25 g masła
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 200 g jagód lub borówek amerykańskich

dodatkowo:
  • 6 łyżek creme fraiche (18%)
  • syrop klonowy

Masło rozpuścić, przestudzić.
Mąkę przesiać, wymieszać z płatkami, cukrem, proszkiem, sodą i solą.
Maślankę dokładnie wymieszać z wodą.
Jajka roztrzepać, dodać maślanę, masło i ekstrakt, połączyć.
Wlać mokre składniki do suchuch, dokładnie wymieszać.
Odstawić na 30 minut.

Formę wysmarować masłem i oprószyć mąką. Na dno równomiernie wysypać jagody. Zalać ciastem.

Piec w 200 st. C. przez 25-30, pod koniec ewentualnie przykrywając folią, jeśli zbytnio się zrumieni.

Podawać na ciepło z creme fraiche i syropem klonowym.

Smacznego!

Dziś ostatni dzień akcji Ani. Jest to więc ostatni przepis, który dodaję.
Dziękuję za świetną zabawę i motywację do wyszukiwania przepisów na skandynawskie dania!

piątek, 29 lipca 2016

Jak to czasem z autem bywa... I skandynawskie jagodzianki

Jeżdżę.
Dużo jeżdżę, bo przynajmniej dwieście dwadzieścia kilometrów dziennie, pięć dni w tygodniu. Często więcej, bo droga do domu nieraz kluczy między sklepami, znajomymi lub innymi aktualnie interesującymi mnie miejscami. Oczywiście, nieodzowne w takich przypadkach jest auto. Uwielbiam moje autko; jest duże i bezpieczne. Lawirując między ciężarówkami na autostradzie czuję, że osłania mnie gruba warstwa blachy. No i ma gwiazdkę na masce; wszystkie kobiety lubią gwiazdy, prawda...?
Zaraz usłyszę, że taką, co mieszka za granicą, to stać... A figa! Mój mercedes ma lat dwadzieścia trzy; dokładnie tyle, co moja Siostra. Nie do końca rozumiem, dlaczego ona jest taka młoda, a samochód taki stary, no ale niech już będzie...

Autko dzielnie wozi mnie do pracy i nie tylko, ale z uwagi na sędziwy wiek, to i owo w nim czasem szwankuje. Wczoraj na przykład jechałam sobie spokojnie do domu, aż tu nagle huk! I samochód zaczął wyć niemiłosiernie. Przerażona, zjechałam na najbliższy parking (jakoś nie mogłam się przemóc, żeby stanąć na środku autostrady), wysiadłam i zaczęłam oglądać. Okazało się, że tłumik wziął się i odpadł... Znaczy trzymał się z jednej strony, ale nie poprawiało to mojej sytuacji. Zwłaszcza, że C. miał problemy z elektrykiem (o czym dowiedziałam się później) i baaardzo dłuuugo nie odbierał telefonu. Gdy w końcu przyjechał na ratunek, po dwóch i pół godzinie oczekiwania, byłam zmęczona, spocona (bo w takich razach zawsze musi być co najmniej ładna pogoda), zniechęcona i spragniona. Z ulgą przyjęłam butelkę zimnej wody, i z lekko przerażoną miną obserwowałam C. wczołgującego się pod samochód. Uprzednio nie omieszkał mnie poinstruować, żebym w razie czego (czyli gdyby podnośnik jednak nie wytrzymał) szybciutko zadzwoniła po karetkę, zamiast nad nim biadolić. Na szczęście żaden zagrażający życiu wypadek się nie zdarzył, tłumik z oprzyrządowaniem wylądował w bagażniku, a ja mam wyścigówkę! Niejeden właściciel BMW zapłacił duże pieniądze za takie wruuum!, jakie mi się dostało zupełnie za darmo. I tylko obawiam się, że jutro pobudzę wszystkich sąsiadów już o drugiej trzydzieści nad ranem...

Tymczasem w domu czekały na mnie wyjątkowo pyszne bułeczki. Takie niemal jagodzianki, tylko po skandynawsku. 
Przepis znalazłam w Scandilicious baking Signe Johansen, i od razu zapałałam do niego uczuciem (choć tego dnia miałam w planie zupełnie inne drożdżówki). Sprawę przesądziła przecena na borówki; od razu zabrałam się do pracy. 
Cynamonowa, maślana pasta wbrew pozorom wcale nie dominuje; wręcz przeciwnie - wspaniale podkreśla smak soczystych owoców, których jest tutaj naprawdę dużo. Do tego mięciutkie i delikatne (mimo dodatku mąki razowej) ciasto o aromacie kardamonu i chrupiąca posypka cukrowa. Słodkie, sycące, lekko pikantne. Idealne na deszczowe lato!
Sami powiedzcie - czy można im się oprzeć...?

Drożdżówki z jagodami i kremem cynamonowym


Składniki:
(na 12 sztuk)

  • 225 ml mleka
  • 75 g masła
  • 350 g mąki orkiszowej
  • 125 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej
  • 70 g cukru
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 20 g świeżych drożdży
  • 1 jajko
nadzienie:

  • 75 g miękkiego masła
  • 75 g cukru
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 300 g jagód lub borówek amerkańskich
dodatkowo:

  • 1 białko
  • 3 łyżki cukru
Mleko zagotować z masłem, ostudzić (powinno być letnie).
Drożdże rozetrzeć z 1 łyżeczką cukru.

W dużej misce wymieszać mąki, pozostały cukier, kardamon i sól. Dodać drożdże, mleko z masłem i roztrzepane jajko. Zagnieść gładkie, nieco lepkie ciasto. 
Miskę z ciastem nakryć ściereczką, odstawić na 45-60 minut.

W tym czasie przygotować nadzienie: łyżką dokłądnie roztrzeć masło z cukrem i cynamonem.

Wyrośnięte ciasto jeszcze raz szybko zagnieść, podzielić na 12 równych części i z każdej uformować kulkę. Następnie po kolei spłaszczać je w dłoniach tak, aby na brzegach były nieco cieńsze niż w środku. Na środku układać 1 łyżeczkę cynamonowego nadzienia i sporą garść jagód. Zakleić i uformować kulki; ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując spore odstępy. 
Przykryć ściereczką, odstawić na 25-30 minut.

Wyrośnięte bułeczki posmarować roztrzepanym białkiem i posypać cukrem.

Piec w 200 st. C. przez 12-15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

I proszę - nie sugerujcie się plaskatością moich bułeczek. Ciągle jeszcze ie do końca opanowałam obsługę nowego piekarnika, i czasem robi mi psikusy - na przykład ni stąd ni zowąd obniża temperaturę. Tak też stało się tym razem; zamiast więc urosnąć ładne i okrągłe, wyszły odrobinę płaskie... Nic nie szkodzi - nadal smakują obłędnie!

Przepis dodaję do akcji Ani:

wtorek, 26 lipca 2016

Mój tajemniczy ogród i krem z młodych ziemniaczków

Bardzo polubiłam Gram, do którego się niedawno przeprowadziłam. Swoją drogą - czyż to nie idealna nazwa miejscowości dla przyszłego cukiernika?
W Gram jest zamek. Na początku trochę mnie rozczarował, do Malborka to mu bowiem daleko... Jednak wkrótce pokochałam spacery nad rzeką w jego ogrodach, które płynnie przechodzą w obłędnie o tej porze roku zielony las. Często tam chodzimy; spacerujemy równymi alejkami wysypanymi drobnymi kamykami lub przesiadujemy przy fontannie, która wyobraża kilkanaście zwierząt i naprawdę zachwyca detalami. Wczoraj wędrowaliśmy leniwie, rozmawiając już nie pamiętam o czym i najzwyczajniej w świecie delektując się ciepłym, letni wieczorem, gdy nagle zauważyłam wąskie przejście w żywopłocie. W tym miejscu nieprzystrzyżony, nie wyróżniał się niczym; nie zapraszał, ale też nie bronił wstępu. C. przecisnął się wąskim przesmykiem, i gdy tylko usłyszałam jego zadowolone sapnięcie, czym prędzej ruszyłam w jego ślady. Moim oczom ukazał się niewielki ogródek, ze wszystkich stron otoczony wysokim żywopłotem, pełen najróżniejszych ziół! Od szczypiorku i tymianku, poprzez melisę i czosnek, aż po rutę i geranium, których próżno szukać w pobliskich sklepach. Z zachwytu omal nie zemdlałam!
Niecierpliwie chodziliśmy między grządkami, wydając stłumione okrzyki szczerego zachwytu. Mogłabym już stamtąd nie wychodzić...

Po dokładniejszej inspekcji okazało się, że takie tajemnicze ogrody są cztery - niby łatwo zauważyć, że żywopłot rośnie wokół czegoś, ale jednak nie tak prosto znaleźć wejście.

Pamiętacie powieść Frances Hodgson Burnett Tajemniczy ogród? Jao dziecko marzyłam, aby tak jak Mary, znaleźć takie niesamowite miejsce. Od zawsze mam słabość do wysokich żywopłotów i kutych bram. I choć ten nie wymaga zaginionego klucza, ani nie jest tylko mój, jestem nim zachwycona do granic możliwości.

Dzisiaj znów mam dla Was zupę. Tym razem - zdecydowanie na obiad (no chyba, że ktoś tyle czekał na młode ziemniaczki, że ma ochotę je jeść nawet na deser). Przepis z Hjemmets bedste mad, nr 6/2016 zaintrygował mnie dodatkiem wędzonego sera i zachęcił rzodkiewkami, które w sezonie jem codziennie w ilościach naprawdę zaskakujących. W oryginalnym przepisie autorzy proponują podanie zupy mocno schłodzonej - świetna wersja na upalne dni. Kiedy jednak słonko się obrazi i schowa za grubą warstwą chmur, warto zupę podgrzać i jeść na ciepło. Jest chyba jeszcze lepsza!

Krem z młodych ziemniaków z wędzonym serem i rzodkiewkami


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 500 g młodych ziemniaków
  • 2 pory
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżki masła
  • 1 l bulionu
  • 125 g kremowego serka wędzonego
  • sól
  • pieprz
  • gałka muszkatołowa
  • 1 pęczek rzodkiewki
  • 1 pęczek szczypiorku
chipsy z chleba żytniego:
  • 8 cienkich kromek ciemnego chleba żytniego
  • 2 łyżki oliwy
  • sól morska
Ziemniaki oskrobać, pokroić w kostkę. Pory opłukać, pokroić w kostkę. Czosnek przetrzeć przez praskę.
Na maśle zeszklić pory i czosnek. Dodać ziemniaki; smażyć, aż warzywa wchłoną tłuszcz. Zalać bulionem, gotować około 15 minut, aż ziemniaki zmiękną.
Zupę zmiksować na gładki krem. Dodać serek, zmiksować. Doprawić do smaku solą, pieprzem i gałką muszkatołową.

Chleb ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, skropić oliwą i posypać solą.

Piec w 200 st. C. 10-15 minut, aż będzie chrupki (czas pieczenia zależy od grubości kromek - im cieńsze, tym lepsze).

Podawać na ciepło lub zimno z pokrojonymi w plasterki rzodkiewkami, posiekanym szczypiorkiem i chipsami.

Smacznego!

Przepis, oczywiście, dodaję do akcji Ani:

niedziela, 24 lipca 2016

Duński kiermasz i duński deser. Idealny na upały

Wczoraj wybraliśmy się na kiermasz, dumnie chełpiący się mianem największego w Danii. Muszę przyznać, że nie były to tylko czcze przechwałki; kramów tyle, że nie sposób obejrzeć wszystkich, a kupić na nich można chyba wszystko: niepotrzebne starocie, okna, kuchnie, dywany, sprzęt do kuchni wszelkiej maści, łóżka, konie, kurczaki, króliki i świnki morskie, przyprawy, churros, watę cukrową; i tylko jak przyszła nam ochota na lody, to akurat nigdzie nie mogliśmy znaleźć...

Ludzi tyle, że niełatwo przecisnąć się w tłumie; szczególnie, jeśli już na wstępie człowiek upatrzy sobie komplet garnków. W naszych siatkach znalazło się jeszcze trochę przypraw, kosz piknikowy (teraz nie ma już wymówek!), o którym marzyłam od dawna, komplet świec w idealnie świątecznej czerwieni i zawadiacka figurka  Mikołaja (zaskakująco dużo ozdób świątecznych można było nabyć). Do tego herbata i olejek z owoców dzikiej róży oraz krzaczek bardzo ostrego chilli. Generalnie pan sprzedawał aromatyzowane oleje, ale C. aż się oczka zaświeciły na widok krzaczka. Zapytał więc o cenę, a pan z kolei swoje oczęta na niego nieco wytrzeszczył: Mojej dekoracji...? Po krótkim targowaniu pół darmo dostaliśmy roślinkę; razem z doniczką. Dumnie się teraz rozpiera na kuchennym parapecie między moimi orchideami i bazylią. A niech jej będzie na zdrowie!

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazuje się, że pod koniec lipca łatwiej kupić rabarbar niż truskawki. Trochę mi smutno, bo się tymi ostatnimi w tym roku zdecydowanie nie zdążyłam nasycić. Na pociechę kupuję bukiet kwaśnych łodyg, i przygotowuję z nich słodko-kwaśny syrop do duńskiej zupy.
Pomysł na takie połączenie podpatrzyłam w czerwcowym wydaniu magazynu Hjemmets bedste mad. Wyszło pysznie - niezbyt słodko, delikatnie, a jednocześnie wyraziście. Mocno schłodzona miseczka takiej zupy to idealny deser, podwieczorek lub... Obiad, gdy jest naprawdę gorąco. Spróbujcie koniecznie!

Zupa jogurtowa z syropem z rabarbaru


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 250 g serka skyr
  • 2 żółtka
  • ziarenka z 1/2 laski wanilii
  • 2 łyżki cukru
  • 300 ml mleka
syrop rabarbarowy:
  • 250 g rabarbaru
  • 50 g truskawek
  • 500 ml wody
  • 175 g cukru

dodatkowo:
  • liofilizowane truskawki

Żółtka ubić z cukrem i wanilią na puszystą, jasną masę. Dodać skyr i mleko, połączyć.
Schłodzić w lodówce.

Rabarbar pokroić na mniejsze kawałki, truskawki pozbawić szypułek i pokroić w ćwiartki. Przełożyć do garna, zalać wodą i gotować 10-15 minut, aż owoce zmiękną.
Przecedzić płyn przez gęste sitko wyłożone kuchenną ściereczką. Przelać z powrotem do garnka, dodać cukier i gotować, aż cukier się rozpuści.
Ostudzić.

Schłodzoną zupę przełożyć do miseczek. Podawać z syropem i liofilizowanymi truskawkami.

Smacznego!

Skyr to taki duński serek, coś pomiędzy jogurtem naturalnym, a serkiem homogenizowanym. Można go zastąpić właśnie jogurtem (ja tak czasem robię) - będzie równie pysznie!

Przepis dodaję do akcji Ani

czwartek, 21 lipca 2016

Sorbet czereśniowy i historia z dreszczykiem w tle

Weszłam do spowitego blaskiem księżyca ogrodu przez staroświecką, kutą bramę. Zaskrzypiała, co naprawdę nikogo nie powinno dziwić. Powiem więcej: od tego typu bram wręcz wymaga się, aby skrzypiały. 
Szłam ścieżką między wysokimi krzewami, a cienie tańczyły mi pod stopami. Wiatr szumiał, ale nie złowieszczo; choć też zdecydowanie nie przyjaźnie.  W końcu doszłam do okazałego domostwa: wielkie, czarne, niczym z klasycznego filmu grozy. Okna patrzyły na mnie podejrzliwie, niechętnie. Gdy pchnęłam drzwi, zaskrzypiały jeszcze bardziej stanowczo niż brama. 
Wnętrze mnie nie zaskoczyło: ciężkie kotary w oknach, staroświeckie meble i szerokie, ciągnące się w nieskończoność schody. 
Najdziwniejsza była świadomość tego, że gdzieś tutaj kryją się (choć pewnie niezamierzenie) wszyscy moi współpracownicy. Nikogo z nich nie widziałam, ale miałam silne przekonanie, że po prostu muszą tutaj być. Bo gdzie niby indziej mieliby się podziewać...?

Wchodząc na górę spotkałam Henryka, mojego szefa. Popatrzył na mnie jak zwykle, czyli z szerokim uśmiechem i autorytatywnie oznajmił: W kuchni są duchy. Idź się nimi zajmij.

I wtedy...
Się obudziłam.
Nie zmyślam; chociaż minął już ponad tydzień, ten sen ciągle za mną chodzi.
Dziwny był...

Do Danii tymczasem wróciły upały. Temperatura dochodzi do dwudziestu ośmiu stopni w największych porywach, wszyscy więc cieszą się tym niezwykłym zjawiskiem. My też przesiadujemy w ogrodzie, z którego Ptysi nie idzie zapędzić do domu i... Kręcimy lody. 
Sezon na czereśnie, przynajmniej tutaj, ma się ku końcowi. Najbardziej lubię je na surowo (najchętniej prosto z drzewa), tym razem jednak puściłam wodze fantazji i przerobiłam je na pyszny, cudownie kremowy sorbet. To dzięki syropowi cukrowemu i dodatkowi banana ma tak wspaniałą konsystencję. Odrobina alkoholu sprawia, że nie zamarza na kamień. Można dodać wiśniówki - ja nie miałam, więc wybrałam delikatną i dość neutralną w smaku miodówkę. 
Wyszło bosko - idealny deser na upały!

Wiśniowe i czereśniowe pyszności znajdziecie też dzisiaj u AniMirabelki i Martynosi.

Sorbet czereśniowy


Składniki:
(na 800 ml lodów)
  • 500 g czereśni
  • 125 g cukru
  • 125 g wody
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 banan
  • 2 łyżki miodówki
Z cukru, wody i soku z cytryny zagotować syrop. W tym czasie wydrylować czereśnie. włożyć je do syropu, gotować 5-10 minut, aż zaczną być szkliste. Przestudzić, zmiksować blenderem. Całkowicie ostudzić.
Do masy dodać zmiksowanego banana i alkohol. Wymieszać.
Schłodzić w lodówce, najlepiej przez całą noc.

Schłodzoną masę przelać do maszynki do lodów, postępując według instrukcji.
Przełożyć lody do plastikowego pudełka i zamrozić lub podawać od razu.

Smacznego!


Przepis oczywiście dodaję do akcji Mirabelki:

sobota, 16 lipca 2016

Dżem wiśniowo-herbaciany

Ciągle jestem na etapie przystosowywania się do nowego trybu życia. Niby niewiele się zmieniło, ale dwanaście godzin dziennie poza domem (przy sprzyjających wiatrach), potrafi człowieka zupełnie oszołomić. Skandalicznie wręcz brakuje mi czasu; a jednocześnie mam wrażenie, że ten, który jednak mam, wykorzystuję w niewłaściwy sposób. Chyba muszę zacząć lepiej wszystko planować.
Jak tylko porządnie się wyśpię...

Dlatego dzisiaj, bez owijania w bawełnę i zawracania głowy: przepis. Nie byle jaki, bo na obłędnie pyszny dżem wiśniowy. Zrobiłam go w Polsce, bo w Danii, niestety, ale wiśni brak. Pogodziłam się z zaistniałą sytuacją, jednak gdy jeżdżę do kraju w sezonie, nie potrafię się oprzeć tym lekko kwaśnym kulkom. Tak jak czereśnie uwielbiam zjadać prosto z drzewa (lub w wersji miejskiej - z miski), tak wiśnie idealnie nadają się do wszelakich wypieków i deserów ze względu na swój wyrazisty smak. No i ten piękny kolor... Czy ktoś potrafi oprzeć się tym ciemnoczerwonym kuleczkom...?

Tym razem do dżemu dodałam herbaty. Mocnej, czarnej, esencjonalnej. Koniecznie wybierzcie dobrą jakościowo, najlepiej liściastą - jej smak jest tutaj bowiem bardzo ważny. Dżem zaskakuje niezwykłą nutą; idealnie wprost pasuje do naleśników. Ja jestem nim oczarowana!

Dżem wiśniowo-herbaciany


Składniki:
(na 4,5 słoiczka)
  • 2 kg wiśni
  • 4 torebki czarnej herbaty aromatyzowanej wiśniami
  • 600 ml wrzątku
  • 700 g cukru
  • sok z 1 cytryny

Herbatę zalać wrzątkiem, przykryć, zostawić do ostudzenia. Wyjąć torebki.
Wiśnie wydrylować, włożyć do garnka. Dodać cukier, herbatę i sok z cytryny. Gotować na małym ogniu kilka godzin, aż do uzyskania odpowiedniej konsystencji.
Gorący dżem przełożyć do słoiczków, zamknąć, ustawić do góry dnem aż ostygnie.
Ewentualnie zapasteryzować.

Smacznego!


Przepis, oczywiście, dodaję do akcji Mirabelki:

czwartek, 14 lipca 2016

Dama w opałach (tudzież w toalecie) i odwracane ciasto z jagodami

Każdy człowiek (a przynajmniej ja), z samego rana jest nieco nieprzytomny - i niech to będzie moim usprawiedliwieniem.

Przyjechałam do pracy w miarę rześka, choć nieco ścierpnięta po półtoragodzinnej podróży. Jak zwykle zgarnęłam koszulkę i fartuch z półki, po czym przebrałam się w idealnie czarny strój roboczy (który już po dziesięciu minutach zazwyczaj naznaczony jest białym pyłem), po czym weszłam do toalety. Machnęłam ręką, zamykając drzwi, po czym próbowałam złapać klamkę, żeby nie trzasnęły. Tej jednak nie było! Zamiast tego usłyszałam ciche, aczkolwiek stanowcze i niezwykle w tej sytuacji złowróżbne: klik. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się dziura po klamce i perspektywa dnia spędzonego w łazience.

Na szczęście już po kilku minutach zjawiła się M. Na moje raźne Cześć! odpowiedziała nieco niepewnie; rzadko się bowiem zdarzają tak entuzjastyczne powitania prosto z toalety. Kiedy hamując rozpacz w głosie oznajmiłam, że nie mogę wyjść, roześmiała się w głos. Próbowała mnie uwolnić, ale tutaj potrzebne były męskie umiejętności. Na ratunek przybył Arne ze śrubokrętem, i po chwili byłam wolna! Znaczy się, mogłam zacząć wałkować niezliczone metry kruchego ciasta...

Tak właśnie zaczęłam ten niezwykle wietrzny i pochmurny czwartek. Po powrocie do domu okazało się, że piekarnik nie chce współpracować, co przyprawiło mnie najpierw niemal o łzy, a później o dość emocjonalny i kwiecisty w swej wymowie wybuch; ale to już inna historia...

Dzisiaj kolejny skandynawski przepis. Kto by pomyślał, że w tych chłodnych krajach kryje się tyle fantastycznych przepisów na letnie wypieki!
Ten akurat znalazłam w książce Signe Johansen Scandilicious baking, którą zresztą bardzo lubię za prostotę i dużą ilość rozgrzewającego cynamonu, przewijającą się przez jej karty. Tym razem jednak wyjątkowo letnia propozycja - proste ciasto ucierane ze sporą ilością jagód (lub borówek amerykańskich, gdy tych pierwszych brakuje). Dzięki migdałom jest cudownie wilgotne, a cydr nadaje mu charakterystycznego, ulotnego aromatu. Odwrócone do góry spodem prezentuje się doprawdy zachwycająco.
Spróbujecie...?

Odwracane ciasto z jagodami


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)
  • 250 g jagód lub borówek amerykańskich
  • 50 ml cydru z kwiatów czarnego bzu
  • 2 jajka
  • 125 g cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 125 g mąki pszennej
  • 65 g mielonych migdałów
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 60 g masła
  • 50 ml mleka
Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia. Z zewnątrz owinąć formę folią aluminiową, żeby płyn nie wyciekł. Na dnie ułożyć jagody, zalać je cydrem. Odstawić. 

Masło rozpuścić, przestudzić. 
Jajka utrzeć z cukrem na puszystą jasną masę.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem, solą i migdałami. 

Do masy jajecznej dodać ekstrakt, zmiksować. Na zmianę dodawać mąkę i mleko z masłem, cały czas miksując. 

Masę przelać na jagody, wyrównać wierzch. 

Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, do suchego patyczka.

Przestudzić w formie 10-15 minut, po czym odwracając do góry spodem, przełożyć na talerz.
Zostawić do całkowitego wystudzenia.

Smacznego!

Ja tymczasem idę wyspacerować psę, wykąpać się i spać.
Są bowiem takie dni, które chcemy skończyć jak najszybciej...

Przepis dorzucam do akcji Ani:

poniedziałek, 11 lipca 2016

C. w roli jasnowidza i słodka, duńska zupa. Nie tylko dla C.

Psa bardzo przeżyła naszą przeprowadzkę. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zawsze, kiedy się pakujemy, boi się, że o niej zapomnimy. Gdy spakowaliśmy wszystko, Ptysia chodziła ciągle poddenerwowana; a gdy w końcu zabraliśmy ją ze sobą, przez kilka dni nie mogła przyzwyczaić się do nowego miejsca. W końcu nadszedł czas, że musiała zostać sama - raptem kilka godzin. Gdy wróciłam, biegała dziko, więc szybko zabrałam ją na spacer. Po wejściu do jadalni okazało się, że się spóźniłam - pod stołem leżało wiadomo co. Westchnęłam więc tylko, i zabrałam się za sprzątanie.

Gdy C. wrócił z pracy, ja już dawno spałam. Gdy tylko otworzyłam oczy, stanął nade mną i oświadczył bez ogródek: Tina zrobiła kupę. Wytrzeszczyłam na niego oczy i zaczęłam intensywnie się zastanawiać, skąd on to wie? Przecież posprzątałam, wyszorowałam wykładzinę, śladu najmniejszego nie zostawiłam. Po chwili, widząc moje kompletne zagubienie i niedowierzanie, dodał: W piwnicy.
Na twarzy wykwitł mi uśmiech zrozumienia, po czym szybko naświetliłam mu sytuację.
Chyba się cieszę, że C. nie jest jasnowidzem.

Teraz szybciutko zapomnijcie, o czym pisałam, i wyobraźcie sobie talerz najlepszej truskawkowej zupy, jaką jedliście. Jest bowiem duża szansa, że poniższy przepis przebije tamto doświadczenie.
Truskawki niestety już się kończą, jest to więc przysłowiowy ostatni dzwonek, żeby się na taką zupę skusić. Tato wczoraj stwierdził, ciężko wzdychając, że u nich temperatury w okolicach trzydziestki, więc taki chłodny, lekki deser, niejednej osobie umili upalne popołudnie.
Wystarczy wszystko razem zmiksować, schłodzić - i gotowe. Jeśli nie macie w spiżarce domowego syropu z kwiatów czarnego bzu, kupcie buteleczkę, i zauroczeni jego smakiem pamiętajcie o przygotowaniu swojego w przyszłym roku. Ciekawostkę stanowią chrupiące kawałeczki żytniego chleba - sprawiają, że zupa nabiera ciekawej tekstury i naprawdę wyjątkowego smaku.
Spróbujcie koniecznie!

Inspirację znalazłam w duńskim magazynie Spis bedre, nr 5/2016.

Po więcej przepisów na skandynawskie zupy zajrzyjcie do Ani i Marty.

Zupa truskawkowo-bzowa z grzankami


Składniki:
(na 3-4 porcje)
dodatkowo:
  • 200 g ciemnego chleba żytniego
  • 1,5 łyżki ciemnego cukru muscovado
  • 1 łyżka liofilizowanych truskawek
Truskawki umyć, osuszyć, pozbawić szypułek. Zmiksować z syropem, wanilią i maślanką na gładką zupę. Schłodzić w lodówce.

Chleb pokroić w kostkę o boku 1 cm. Wymieszać z cukrem. Podsmażyć na dobrze rozgrzanej patelni przez 10 minut, aż grzanki będą chrupiące.
Ostudzić.

Zupę nalać do miseczek, posypać grzankami i posypać liofilizowanymi truskawkami.
Podawać natychmiast.

Smacznego!


Przepis dodaję oczywiście do akcji Ani:

środa, 6 lipca 2016

Duńskie ciasto z rabarbarem i marcepanem. I kilka słów o niedogodnościach przeprowadzek

Przy przeprowadzce należy wykazać się sporą dozą otwartości i elastyczności. Owszem, dobrze jest wszystko sobie zaplanować - tego dnia to, tamtego - tamto; jednak nie należy zapominać, że zawsze, ale to zawsze, zdarzy się coś nieoczekiwanego.
Naszym największym problemem okazała się podłoga w sypialni - rażąco wręcz nierówna. Nowe łóżko, jakbyśmy się nie starali, stać na niej prosto i elegancko nie chciało. Tato C. musiał użyć wielu tajemnych kontaktów, aby już następnego dnia pojawił się na naszym progu podłogowy magik, który wylał w sypialni kilkadziesiąt kilogramów betonu, tworząc iście arystokratyczny podest na miejsce naszego nocnego spoczynku. Gdybym chciała jednopoziomową sypialnię, musiałabym pogodzić się z niemożliwością otwarcia drzwi, co stanowi jeszcze większą niedogodność niż nieoczekiwany stopień. 
Teraz tylko musimy znaleźć odpowiednią podłogę i obudować nią łóżko. Żaden problem!
Idąc za ciosem zresztą, postanowiliśmy zmienić podłogi w dwóch innych pomieszczeniach. Mam nadzieję, że pójdzie tak gładko, jak mi to naświetlił C.

W pakiecie z domem dostaliśmy również garaż. Już się rozmarzyłam wizją zimy bez odśnieżania auta - czy może być coś piękniejszego...? Niestety, okazało się, że rzeczony garaż jest za krótki (tudzież auto za długie), żebym mogła w nim zaparkować. 
Kilkanaście centymetrów robi różnicę... 
Trzeba więc będzie zburzyć ścianę. C. nie ma oporów - od kilku dni z upodobaniem bowiem pozbawia piwnicę ścian to z tej, to z tamtej strony. Końcowe efekty będą widoczne... Cóż, nie mam pojęcia, kiedy. Ale będą. Z pewnością.

Do kuchni musieliśmy wstawić komodę; mimo, że zdecydowanie większa od poprzedniej, to jednak ciągle za mała! Kiedyś ją wymienimy, i wtedy będę miała tyyyle szafek.
Kiedyś.

Stół w ogrodzie postawiliśmy, zanim się wprowadziliśmy na dobre. Krzesła do kompletu przyszły jakiś czas później. Okazało się, że po drodze miały drobny wypadek, a jego efektem są dokładnie obdrapane rogi. Wymiana nastąpiła już po pięciu dniach - tym razem pruły się od spodu. Trzecia próba nastąpiła w czwartek o godzinie dziesiątej wieczorem. Gdybym to ja miała je odebrać, zjadłabym żywcem Bogu ducha winnego posłańca (pamiętajcie, że wstaję teraz do pracy o zupełnie nieludzkich porach). Na szczęście C. stanął na wysokości zadania i spokojnie przyjął paczkę, dokładnie sprawdzając jej zawartość.
Krzesła stoją sobie teraz wokół stołu, a ja ciągle patrzę na nie z taką jakąś nieufnością...

W naszym nowym domu mieszkamy już ponad dwa tygodnie (prawie trzy). Mój kipiący optymizm nieco przygasł, w oczekiwaniu na kolejne niespodzianki. Ciągle jednak jestem zachwycona decyzją, którą podjęliśmy, i mam nadzieję spędzić tu resztę mojego życia.
Kto by się bowiem chciał znów narażać na piekło przeprowadzki...

Dzisiaj mam dla Was ciasto z rabarbarem. Ach, jak ja kocham to kwaśne warzywo! Takie niepozorne badyle, a tyle w nich smaku!
Tym razem połączyłam je z marcepanem - i był to strzał w dziesiątkę! Przepis znalazłam w gazecie Hjemmets bedste mad, nr 5/2016 i od razu stwierdziłam, że to słodko-kwaśne połączenie nie może się nie udać. Odrobinę obawiałam się zakalca - zupełnie jednak niepotrzebnie. Ciasto wychodzi mięciutkie i wilgotne, z soczystym rabarbarem i lekko chrupiącym cukrem na wierzchu. Bajecznie smakuje jeszcze ciepłe z gałką ulubionych lodów (choć na zimno lepiej się kroi). Naprawdę ciężko jest powstrzymać się przed kolejnym kawałkiem.
I jeszcze jednym...

Ciasto z rabarbarem i marcepanem


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 22 cm)
  • 4 jajka
  • 100 g cukru
  • 200 g mąki pszennej
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 200 g masła
  • 250 g marcepanu

dodatkowo:
  • 200 g rabarbaru
  • 1,5 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżki cukru perłowego

Masło rozpuścić i przestudzić.
Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia.
Marcepan zetrzeć na tarce o grubych oczkach.
Jajka ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Na zmianę dodawać mąkę i masło, miksując na najniższych obrotach miksera. Na końcu dodać marcepan, połączyć.

Masę wyłożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Rabarbar pokroić na kawałki grubości 1-1,5 cm. Wymieszać z mąką ziemniaczaną, wyłożyć na wierzch ciasta, delikatnie je w nie wciskając. Posypać cukrem perłowym.

Piec 2 180 st. C. przez 40 minut, do suchego patyczka.

Podawać lekko ciepłe z lodami lub ostudzone.

Smacznego!


Przepis oczywiście dorzucam do skandynawskiej akcji Ani. Znalazłam go w duńskiej gazecie, no i jest z marcepanem, za którym Skandynawowie wprost przepadają!

poniedziałek, 4 lipca 2016

Kisiel po duńsku

Uff... Dzieje się.
Już ponad dwa tygodnie mieszkamy w naszym nowym domu. Powoli zaczyna nabierać odpowiednich kształtów i... Zaczyna pachnieć domem.
Zauważyliście, że każdy dom czy mieszkanie ma swój zapach...? I choć inne czasami drażnią, a czasami uwodzą, to ten nasz zawsze będzie najlepszy. 
U nas pachnie nowymi meblami i środkami do czyszczenia, drewnem, lakierem i ciągle jeszcze trochę farbą, choć okna otwarte są bez przerwy. Spod tego wszystkiego jednak powoli wysuwa się nasz zapach: gotowanego obiadu, pieczonego ciasta, mokrego psa, ulubionego płynu do płukania, ciągle jeszcze truskawek i dojrzałych nektarynek. Zapach naszych ciał, ubrań, sprzętów. Jedyny i niepowtarzalny.
Gdy przejdą nim ściany, poczuję się naprawdę jak w domu.

Póki co z jednej strony jestem absolutnie zachwycona, z drugiej - niesamowicie zmęczona. Mnóstwo niespodzianek zabierających czas, długie godziny w aucie (trzy godziny dziennie na same dojazdy do pracy) i zwykłe, codzienne obowiązki, do których przecież trzeba wrócić. Czasu na siedzenie przed komputerem nie ma. Cóż... W ogóle mam wrażenie, że ostatnimi tygodniami zupełnie wykreśliłam nie tylko z kalendarza, ale i w ogóle ze słownika określenie czas wolny. Bo nawet jeśli pojawia się jakaś jego namiastka, natychmiast ląduję w łóżku i zaczynam pochrapywać, gdy tylko głowa dotknie poduszki.

Jednak w lipcu Ania organizuje swoją akcję skandynawską, w której po prostu nie wypada mi nie wziąć udziału. Na początek mam więc jeden z ulubionych deserów mojego C. w nowej odsłonie. Tego typu kisiel bowiem pojawił się już na blogu; tym razem jednak zrobiony jest z rabarbaru, a dodatkami są kremówka ze skyrem i orzechowa kruszonka.
Skyr to taki duński serek; coś pomiędzy serkiem homogenizowanym, a jogurtem naturalnym. Tym drugim można go zastąpić bez większego uszczerbku na smaku.

Deser jest boski - słodko-kwaśny, mocno rabarbarowy w smaku i lekki - idealny na upały. Rabarbar jeszcze można kupić (ja mam pęczek w lodówce na jutrzejsze ciacho), więc spróbujcie koniecznie!

Przepis znalazłam na blogu Sofies spisekammer, czy  też Spiżarka Zosi - jeśli komuś zależy na polskim tłumaczeniu.

Kisiel rabarbarowy z orzechową kruszonką


Składniki:
(na 4-6 porcji)

  • 600 g rabarbaru
  • 300 g truskawek
  • 500 ml wody
  • 1 laska wanilii
  • 100 g cukru
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
orzechowa kruszonka:

  • 50 g mielonych orzechów laskowych
  • 100 g płatków owsianych
  • 100 g cukru
  • 35 g mąki pszennej
  • 60 g zimnego masła
dodatkowo:

  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 4 łyżki serka skyr
Mąkę ziemniaczaną wymieszać z 2 łyżkami wody, odstawić.

Rabarbar pokroić na kawałki, truskawki na ćwiartki, włożyć do garnka.
Laskę wanilii przeciąć wzdłuż na pół, wyskrobać nasionka, razem z pustą laską dodać do owoców. Zalać wodą, zasypać cukrem i gotować przez 15-20 minut bez przykrycia, aż owoce się rozpadną, a część płynu odparuje. 
Dodać mąkę, dobrze wymieszać, jeszcze chwilę gotować.
Ostudzić, schłodzić w lodówce.

Orzechy, płatki owsiane, cukier i mąkę wymieszać. Dodać pokrojone w kostkę masło, zagnieść kruszonkę. Rozłożyć ją na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 175 st. C. przez 15-20 minut, do zezłocenia.
Ostudzić.

Kisiel przełożyć do szklanek.
Kremówkę ubić, wymieszać z serkiem. Wyłożyć na owoce. Wierzch posypać kruszonką.
Podawać natychmiast.

Smacznego!


Kruszonki wychodzi trochę za dużo, nie zmarnuje się jednak. Świetnie smakuje jako dodatek do lodów lub... Porannego jogurtu.

Przepis dodaję do akcji Ani: