czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt!

Uff... W tym roku przedświąteczna bieganina wyjątkowo dała mi się we znaki. Przez dwa ostatnie tygodnie chodziłam ciągle niewyspana, a przez to rozdrażniona i jakoś tak... Mało świąteczna. Nawet dla bloga czasu mi zbrakło, i te ostatnie świąteczne przepisy pojawią się dopiero w przyszłym roku.

Od wczoraj bowiem jestem w Polsce; w tym roku Wigilię celebrować będziemy z moją Rodziną. Oboje nie możemy się doczekać!

Wszystkim Czytelnikom Pożeraczki chciałabym złożyć najlepsze życzenia; aby ten wieczór był niezapomniany. Żebyście na stołach znaleźli swoje ulubione dania, a pod choinką wymarzone prezenty. Żebyście choć na chwilę zapomnieli o troskach i kłopotach, a wszelkie animozje odrzucili w kąt. Żeby był to czas spokoju i radości z przebywania z najbliższymi.

Wesołych Świąt!


Na zdjęciu moja duńska choinka; według mnie - idealna. A pod nią prezenty, które chwilę po zrobieniu zdjęcia zapakowaliśmy i zabraliśmy ze sobą. Oby obdarownym przyniosły jak najwięcej radości!

niedziela, 20 grudnia 2015

Piernik staropolski, część druga

Pamiętacie jeszcze, że ponad miesiąc temu zagniotłam ciasto na piernik staropolski? W natłoku zajęć sama siebie w duchu za to przeklinałam, ale skoro już jest, to przecież trzeba je wykorzystać... Kilka dni temu zabrałam się więc za pieczenie. Okazuje się, że to wcale nie takie skomplikowane ani czasochłonne; ciasto, nieco podsypane mąką, wałkuje się znakomicie, a piecze całkiem szybko. W moim starym piekarniku nie chciałam ryzykować pieczenia dwóch blatów na raz, ale jeśli macie taką możliwość - polecam. Będzie jeszcze szybciej.

Następnie przełożyłam upieczone i ostudzone blaty powidłami śliwkowymi. Chciałam przygotować masę marcepanową, ale Mamunia za marcepanem nie przepada... Poza tym stwierdziłam, że od powideł dość twarde ciasto złapie więcej wilgoci. Nie pomyliłam się!
Tak przygotowany piernik zawinęłam w ściereczkę i obciążyłam książkami; dwie Nigelle i dwóch Gordonów spisało się na medal. Po trzech dniach piernik był niemal idealnie równy. Wyrównałam brzegi, których sporą ilość zjadłam podczas dalszych przygotowań. Ale to dobre! Ciasto jest aromatyczne i mięciutkie, lekko kwaśne powidła pasują tutaj idealnie. A z czekoladą to już w ogóle poezja...

W każdym razie: ciasto podzieliłam na cztery mniejsze części, każdą oblałam zatemperowaną czekoladą i posypałam siekanymi migdałami. Pierniki wyglądają pięknie, a smakują jeszcze lepiej. Jestem pewna, że przyszłoroczne Święta się bez piernika staropolskiego nie obejdą...
A może dodam do ciasta bakalii...?

Piernik staropolski w czekoladzie


Składniki:
(na 3-4 pierniki)

przełożenie:
  • 1 kg powideł śliwkowych

polewa:
  • 700 g ciemnej czekolady (75%)
  • 125 g posiekanych migdałów bez skórki

Ciasto podzielić na 3 równe części. Rozwałkować je na prostokąty wielkości blachy do piekarnika. Ułożyć na blachach wyłożonych papierem do pieczenia.

Piec w 170 st. C. przez 20 minut. 
Wystudzić.

Na pierwszym blacie rozsmarować połowę powideł, przykryć drugim blatem. Posmarować go resztą powideł, przykryć trzecim blatem. Na cieście ułożyć dużą deskę do krojenia, całość zawinąć w ściereczkę i obciążyć, na przykład cięższymi książkami.
Odstawić na 3 dni.

Po tym czasie ciasto przeciąć wzdłuż na 3 części lub w poprzek na 4. 

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, zatemperować. Oblać czekoladą, posypać migdałami, odstawić do całkowitego zastygnięcia polewy. 

Przechowywać dokładnie zawinięte w ściereczki lub papier do pieczenia.

Smacznego!

Zdjęcie jest nieciekawe, bo oczywiście robione po ciemku. Ostatnio nie zdarza się, żebym była w domu, gdy świeci słońce; albo przynajmniej, gdy za oknami nie panują egipskie ciemności...
Niech minie już ten najkrótszy dzień w roku, a wszystko będzie lepiej.

sobota, 19 grudnia 2015

Jak zostałam elfem w fabryce Świętego Mikołaja. I pierniczki na osłodę

Jak już wiecie (w końcu piszę o tym nieustannie), rozpoczęłam praktyki w cukierni. Dzisiaj podpisałam kontrakt na dwa lata i sześć miesięcy (tyle trwa nauka); za ten czas (który pewnie zleci szybciej, niż bym sobie tego życzyła) zostanę profesjonalistą! Ogromnie jestem podekscytowana.

W każdym razie, od ponad miesiąca, piekarnika zamieniła się w małą fabrykę najróżniejszych świątecznych ciasteczek. Są tradycyjne duńskie pebernødder, brunkager i vaniljekranser, krojone ciasteczka z lukrecją, nugatem oraz czekoladą, oblane czekoladą pierniczkowe serca i krajanka miodowa. Do tego klejner i berliner - te pierwsze wyglądają jak chrust, tyle, że z ciasta drożdżowego z domieszką korzennych przypraw; a berlinki to po prostu pączki. W tygodniu przygotowujemy tysiące tych specjałów! I gdy tak układałam na blachach setki malutkich ciasteczek, nucąc sobie pod nosem świąteczne melodie, doszłam do wniosku, że czuję się jak elf przed świętami. Zapracowany, może trochę zmęczony; ale gdy tylko pomyśli, ile jego praca sprawi innym radości, od razu uśmiecha się od ucha do ucha, i z jeszcze większym zapałem wykonuje swoje zadanie.

Co nie zmienia faktu, że cieszę się, że jeszcze tylko trzy dni, a potem niemal dwa tygodnie błogiego, świątecznego lenistwa...

Przy takiej tematyce, mam dla Was, oczywiście, ciasteczka. Znalazłam je u Doroty, i od razu mi się spodobały. Bezproblemowe, a z nadzieniem! Musiałam spróbować.
Nadziałam je domowymi powidłami śliwkowymi, ale możecie użyć dowolnego gęstego dżemu. Należy nakładać niewielką jego ilość, żeby nie wypływał, ale jednak na tyle dużo, żeby wypełnił ciasteczka. Ja doszłam do wprawy po jakichś dziesięciu sztukach.
Lukier kawowy jest pyszny i świetnie tutaj pasuje, ale oczywiście możecie polać pierniczki zwykłym, białym lukrem bądź czekoladą. Nie nadają się jednak do misternych dekoracji lukrem królewskim.

Nam bardzo zasmakowały. Te z nadzieniem były już miękkie następnego dnia, ale w Danii jest dość wilgotny klimat. Jeśli chcecie się nimi cieszyć w Święta, proponuję zagnieść ciasto już dziś!

Pierniczki brukowce


Składniki:
(na 35 sztuk)
  • 500 g mąki pszennej
  • 85 ml wody
  • 200 g cukru
  • 100 g miodu
  • 1 jajko
  • 50 g miękkiego masła
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 3 łyżeczki przyprawy do piernika

nadzienie:
  • 125 g gęstych powideł śliwkowych

lukier:
  • 1 łyżeczka kawy rozpuszczalnej
  • 3-4 łyżki wrzątku
  • 170 g cukru pudru

2 łyżki cukru umieścić w garnku o grubym dnie. Podgrzewać, aż cukier nabierze głębokiej, złoto-brązowej barwy. Wlać wodę, gotować, aż karmel się rozpuści. Dodać pozostały cukier, miód i przyprawę do piernika. Zagotować; gotować, aż cukier się rozpuści.
Ostudzić.

Mąkę przesiać, wymieszać z sodą, jajkiem, masłem i masą karmelową. Dokładnie wyrobić, odstawić na 30 minut w temperaturze pokojowej.

Po tym czasie z ciasta lepić kulki nieco większe od orzecha włoskiego. Lekko je spłaszczać, nadziewać niewielką ilością powideł. Formować okrągłe kuleczki, układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w odstępach 1 cm. Podczas pieczenia pierniczki powinny się zrosnąć.

Piec w 180 st. C. przez 15-20 minut.
Ostudzić.

Kawę zalać wrzątkiem, wymieszać do jej rozpuszczenia. Dodać do przesianego cukru pudru, ukręcić gładki lukier. Udekorować pierniczki, pozostawić do całkowitego zastygnięcia lukru.
Przechowywać w szczelnej puszce.

Smacznego!


A teraz już wracam do kuchni; brakuje mi czasu na wszystko, a jeszcze tyle ciasteczek trzeba upiec!

czwartek, 17 grudnia 2015

Świąteczne ciasto dla niejadka

Ostatnio wybierałam się do Karoliny, i (jak zwykle zresztą) postanowiłam jej coś upiec. Musiało to być jednak coś szybkiego i prostego, z marginalną możliwością porażki. Tego dnia bowiem robiłam jeszcze mnóstwo innych rzeczy w kuchni; a jak ogólnie wiadomo, napięty grafik lubi prowadzić do katastrofy. Szczególnie, jeśli presja jest spora, bo wszystko, co akurat przygotowywałam, miało pójść między ludzi. Niektórych z nich nawet nie znam, więc denerwowałam się tym bardziej. 

Przeszukiwałam książki w poszukiwaniu odpowiedniego przepisu. Chciałam coś łatwego, ale jednocześnie świątecznego. Koniecznie z cynamonem! 
Idealną recepturę znalazłam w gazetce Pieczenie jest proste, nr. 6/2010; tam ciasto upieczono w formie gwiazdy i udekorowano lukrem i migdałami. Nie mam odpowiedniej formy (kiedyś miałam, ale skoro nie użyłam jej chyba przez sześć lat, w końcu oddałam, żeby nie zajmowała miejsca. Heh...), więc postanowiłam chociaż dekoracją zaznaczyć motyw gwiazd. Po upieczeniu posypałam ciasto kakao, przykryłam szablonem, który wycięłam z najzwyklejszej kartki papieru do drukarki, i oprószyłam cukrem pudrem. Banalnie proste, a efekt zaskakująco udany! 

Muszę się Wam tutaj do czegoś przyznać. Dzieci Karoliny to straszne wybredziuchy; już dawno się poddałam w kwestii zaspokajania ich pragnień. No, może czasem... Ale gdy piekę ciasto, myślę raczej o przyjemności ich mamy. Tym razem jednak trafiłam w gust starszego niejadka: wciągnął dwa kawałki, zanim się obejrzałam. I pochwalił! Byłam w szoku; właściwie to ciągle jestem... Jeśli więc Wasze dzieci nie tkną piernika, sernika ani ciasta z kremem - oto rozwiązanie. Delikatnie miodowe, z nutą cynamonu, wilgotne od migdałów i ładnie udekorowane gwiazdkami: ciasto idealne. 
Nie tylko na Święta!

Ciasto cynamonowe


Składniki:
(na formę o średnicy 22 cm)
  • 200 g miękkiego masła
  • 100 g miodu
  • 75 g cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 3 łyżeczki cynamonu
  • 3 jajka
  • 50 ml mleka
  • 150 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 100 g mielonych migdałów
dodatkowo:
  • 2 łyżki kakao
  • 2 łyżki cukru pudru
Masło utrzeć z miodem, cukrem i cukrem waniliowym na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem do pieczenia i migdałami. Partiami dodać połowę do ciasta, następnie wlać mleko i resztę mąki.

Ciasto przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 40-45 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Ostudzone ciasto oprószyć kakao. Ułożyć szablon z wyciętymi gwiazdkami, posypać cukrem pudrem. Delikatnie usunąć szablon.

Smacznego!


Ciasto wyszło mi dość niskie, ale za to proste jak stół. Możecie upiec je w mniejszej tortownicy, choć moim zdaniem, temu nic nie brakuje.

wtorek, 15 grudnia 2015

Pepperkaker, czyli pierniczkowe zoo

Nie umiem (wcale zresztą nie próbuję...) się powstrzymać przed wyszukiwaniem nowych przepisów na pierniczki, a później ich wypróbowywaniem. Te maleńkie, korzenne ciasteczka mają niesamowitą właściwość - znikają z puszek szybciutko, w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach, a Rodzina i znajomi ciągle domagają się kolejnych porcji. Naprawdę ciężko jest uchować jakieś do Świąt... Trzeba je chować głęboko, gdzie nikt nie spodziewałby się ich znaleźć. Albo przygotowywać te, na których można sobie zęby połamać zaraz po upieczeniu. Wtedy jest szansa, że konsumenci, zrażeni i nieusatysfakcjonowani, dadzą im poleżeć i w spokoju doczekać Wigilii...

Cóż, pierniczki, które chcę Wam dzisiaj zaproponować, mają być chrupkie, więc zbyt długie leżakowanie im nie grozi. Przepis znalazłam w książce Scandilicious baking Signe Johansen i muszę uczciwie przyznać, że marzyłam o nich już od dawna. Kupiłam nawet specjalne foremki w Ikei! Ale tak jakoś... Lata mijały, a ja nadal jadłam tylko kupne pepperkaker. Jest to ich szwedzka nazwa; po polsku byłyby to po prostu pieprzne ciasteczka. Nazwa pochodzi z dawnych czasów, gdy czarny pieprz był ich nieodzownym składnikiem; dzisiaj wiele receptur go pomija, ale za Signe, postanowiłam z niego nie rezygnować. Dzięki temu ciasteczka mają charakter! 
Wbrew pozorom, nie są aż tak pikantne, ale pięknie pachną korzennymi przyprawami. Są chrupiące i nie przypominają za bardzo tradycyjnych polskich pierniczków. Są jednak pyszne, i zdecydowanie warto je sobie upiec!

Zabawa z ciastem może być nieco uciążliwa; jest ono dość miękkie i lepkie, bez podsypywania mąką się nie obejdzie. Najlepiej wałkować je już na blasze, inaczej ciężko może być przenieść cieniutkie ciasteczka z blatu. A im cieńsze, tym lepsze i bardziej chrupiące! Moja pierwsza partia wyszła zbyt pulchna, później opanowałam system i każda blaszka wyglądała lepiej. 
Pierniczki nieco rosną, należy więc zachować odstępy.
I jeszcze jedno - użyłam foremek z Ikei różnej wielkości: od malutkich ślimaczków, jeży i wiewiórek, przez średniej wielkości niedźwiadki i lisy, aż do całkiem pokaźnych łosi (tudzież reniferów). Nie wiem więc, ile pierniczków wyjdzie, jeśli - tak jak Signe - postawicie na bardziej tradycyjne kształty.

Pepperkaker


Składniki:
(na 60-65 sztuk)
  • 150 g miękkiego masła
  • 150 g cukru
  • 70 ml melasy
  • 50 ml złotego syropu
  • 75 ml mleka
  • 1 żółtko
  • 450 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki mielonego imbiru
  • 2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu
  • 1/2 łyżeczki mielonych goździków
  • 1/4 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
  • 1.2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
Utrzeć masło z cukrem na puszystą, jasną masę.
Melasę, syrop, mleko i żółtko dokładnie ze sobą wymieszać. Do drugiej miski przesiać 400 g mąki, dodać przyprawy, sól i sodę. Wymieszać. Na zmianę dodawać do masy maślanej, miksując na najniższych obrotach miksera. Jeśli ciasto będzie zbyt luźne, dodać pozostałą mąkę.

Ciasto podzielić na pół, z każdej części uformować kulę, a następnie spłaszczyć, formując dysk o średnicy 10 cm.
Zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez noc.

Ciasto wyjąć z lodówki 15-20 minut przed wałkowaniem.
Wałkować ciasto na grubość 2-3 mm (im cieniej, tym ciasteczka będą bardziej chrupiące), układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Najlepiej jednak wałkować od razu na papierze, wycinać kształty a następnie usunąć pozostałe ciasto spomiędzy ciastek. 

Piec w 170 st. C. przez 8-10 minut.
Ostudzić.

Smacznego!


Czy zdajecie sobie sprawę, że zostało raptem dziewięć dni do Wigilii...? 
Ach, już się nie mogę doczekać!

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Ciasteczka z mandarynkami

Pogoda - bynajmniej - świątecznie nie nastraja. Ciągle powyżej pięciu stopni; czasem słońce, czasem deszcz i wiatr, ale wszystko takie jakieś... Wczesnojesienne, żeby nie powiedzieć - wiosenne. A tu grudzień! Cóż... W zeszłym roku też zima się spóźniła; a jak już przyszła, szybciutko uciekła. Kto wie, jak będzie tym razem...
W każdym razie - dzisiaj rano, o godzinie piątej, skrobałam szyby w aucie. Po raz pierwszy w tym sezonie! I muszę przyznać, że od razu mi się zimy odechciało i zielone pola w drodze do domu nie wywoływały lekkiego niesmaku, ale szczerą radość.

Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia; wszyscy to wiemy, prawda...?

Na wspólne gotowanie z cytrusami umawiałyśmy się z dziewczynami już od jakiegoś czasu. I oczywiście, gdy przyszło co do czego - przegapiłam okazję. Wszystko przez to, że ostatnio sama już nie wiem, w co ręce wkładać: praca (dużo, dużo pracy), świąteczne zakupy (zostali tylko moja Mamunia i tata C., więc jesteśmy na jak najlepszej drodze do sukcesu), świąteczne porządki (w których przoduje C.; dziękuję!), ubieranie choinki (tak, tak, nasza już stoi i rozsiewa swój choinkowy zapach; jedziemy do Polski na Święta, więc żeby nacieszyć się naszym drzewkiem, ubraliśmy je odpowiednio wcześniej), pieczenie pierniczków (niedługo skończy mi się miejsce w puszkach!); i jeszcze inne rzeczy, o których teraz już nie pamiętam. Wszystko to sprawia, że nie mam czasu na przesiadywanie przed komputerem; ba! Nie mam kiedy usiąść przed monitorem na kilkanaście choćby minut! 
Na szczęście koleżanki blogerki są wyrozumiałe, i zaakceptowały moje spóźnienie. Tym sposobem, prezentuję Wam dzisiaj obłędnie pyszne, cudownie maślane, delikatnie mandarynkowe paluszki.

Przepis ten znalazłam w Biscuits, brownies and biscotti wydawnictwa The Australian women's weekly już dawno temu; przyznam się Wam nawet, że kiedyś je piekłam, zanim założyłam bloga. Później chciałam przygotować je ponownie, ale na mojej drodze ciągle stawało coś innego... W tym roku jednak nie odpuściłam, i znalazłam czas dla mandarynkowych paluszków.
Ich przygotowanie jest proste, choć chwilę zabiera dopasowanie odpowiedniej długości. Później już idzie jak z płatka. Ciasteczka nieco rosną w piekarniku, więc należy zachować stosowne odstępy na blasze. Zamiast mandarynek można użyć pomarańczy, ale ja w grudniu dostaję mandarynkowego fioła, i uważam, że takie są najlepsze. Mocno maślane, kruchutkie - po prostu pyszne! A i prezentują się naprawdę wyjątkowo.

Polecam Wam ogromnie!

Cytrusowe wypieki i desery znajdziecie również u Panny Malwinny, Ani, Chantal i Emi.

Mandarynkowe paluszki z czekoladą


Składniki:
(na 35-40 sztuk)
  • 250 g miękkiego masła
  • 80 g cukru pudru
  • 300 g mąki pszennej
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • skórka otarta z 3 mandarynek
  • 60 ml soku z mandarynek
  • 75 g nerkowców

dodatkowo:
  • 80 g ciemnej czekolady (75%)

Masło utrzeć z cukrem pudrem na puszystą, jasną masę.
Mąki przesiać, wymieszać ze skórką z mandarynek i drobno posiekanymi orzechami. Partiami dodawać do ciasta, na zmianę z sokiem.

Gotowe ciasto uformoać w kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30-60 minut.

Po tym czasie z ciasta odrywać kulki nieco większe od orzecha włoskiego, formować z nich wałęczki długości 15 cm. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.

Piec w 180 st. C. przez 12 minut.
Ostudzić.

Czekoladę rozpuścić, można zatemperować. Przełożyć do woreczka cukierniczego, odciąć końcówkę, formując mały otwór. Udekorować ciasteczka.

Smacznego!


Jutro ostatni wolny dzień przed urlopem, a tu jeszcze tyle do zrobienia! Już teraz czuję się jak ciągle spóźniony Biały Królik z Alicji w Krainie Czarów...

niedziela, 13 grudnia 2015

Zamiast barszczu

Lubicie barszcz?
Nie pytam, czy jecie, bo to rozumie się samo przez się. Każdy przecież musi spróbować barszczu w Wigilię; przynajmniej w moich stronach. Wiem, że na południu jada się zupę grzybową lub rybną, albo jeszcze jakieś inne cuda... Ale na naszym stole, odkąd pamiętam, dwudziestego czwartego grudnia, zawsze stawał barszcz. Babcia robiła marynarski, lekko ostry; Mama troszkę oszukuje i nie nastawia zakwasu, ale barszczyk i tak smakuje wybornie. 

Szczerze mówiąc, ja przechodziłam różne etapy. Bywało, że sama wypijałam pół dzbanka; rok później brałam zaledwie dwa łyki. O co chodziło...? Nie mam pojęcia. Po prostu czasem miałam na niego ochotę, a czasem nie...
Teraz już się za barszczem stęskniłam. Od kilku lat spędzam Święta w Danii, a tu się barszczu nie jada... Już więc sobie wyobrażam jego smak i zapach, i aż mnie ciarki z podniecenia przechodzą. Mmm...

Jakoś nigdy nie pomyślałam o tym, żeby sobie samej barszcz ugotować. No nie wiem dlaczego... Ale z pewnością i do tego kiedyś dojrzeję. Póki co, gdy nachodzi mnie ochota na krwistoczerwoną zupę, sięgam po buraczkowe kremy. Eksperymentów było już kilka, ostatni zaliczam do jak najbardziej udanych. 
Przepis znalazłam na blogu Pod zielonym niebem, i od razu mi się spodobał. Dodatek jabłka jest wręcz tradycyjny; owoc ten doskonale łagodzi nieco ostry smak buraczków. Ale kasza jaglana...? Tego jeszcze nie próbowałam. Efekt był taki, jak się spodziewałam: zupa wyszła cudownie gęsta i sycąca, raczej łagodna, pyszna. No i ten kolor! Coś pięknego.

Dla tych, którzy postanowili w tym roku nie iść w kierunku tradycji, idealnie nada się na świąteczny stół. Dla tych, którzy sobie Wigilii bez barszczu nie wyobrażają, proponuję spróbować w każdy inny dzień roku. Nie rozczarujecie się!

Krem buraczkowo-jabłkowy z kaszą jaglaną


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 600 g buraczków
  • 2 marchewki
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżka oliwy
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka suszonego majeranku
  • sól
  • pieprz
  • 50 g kaszy jaglanej
  • 550 ml wody
  • 350 ml soku jabłkowego

dodatkowo:
  • 1 jabłko

Buraczki obrać, pokroić w ćwiartki, marchewki obrać, przekroić wzdłuż na pół.
Na balsze położyć duży arkusz folii aluminiowej. Ułożyć buraczki, marchewki i lekko zmiażdżone ząbki czosnku, polać oliwą, posypać solą i majerankiem. Zawinąć szczelnie w folię.

Piec w 180 st. C. przez 1,5 godziny.

W tym czasie kaszę zalać 350 ml wody, zagotować. Gotować pod przykryciem, aż kasza wchłonie całą wodę. Zmiksować blenderem na gładką masę.
Upieczone buraczki, marchewkę i wyłuskany czosnek dodać do kaszy. Zalać sokiem i pozostałą wodą, zmiskować na gładki krem. Doprawić do smaku solą i pieprzem.

Jabłko pokroić na plastry grubości 3-4 mm. Podsmażyć z obu stron na patelni grillowej, aż lekko zmiękną, ale nie będą się rozpadać.

Przed podaniem zupę podgrzać. Podawać z grillowanymi plastrami jabłek.

Smacznego!


Coraz bardziej udziela mi się świąteczna atmosfera. Dom już udekorowany, nawet choinka dumnie pręży się przy stole. Pachnie cynamonem, piernikiem i mandarynkami. 
Jak ja lubię ten czas!

piątek, 11 grudnia 2015

Poza sezonem: konfitura z czerwonych pomarańczy

Aż drżę z podekscytowania! Okazało się, że Wigilię i dzień przed będę miała wolne, co oznacza, że jedziemy na Święta do Polski! Dużo będzie wykrzykników w tym poście, ale co mi tam! W końcu nie co roku spędza się Boże Narodzenie z Rodziną...

Sprawa wyglądała tak, że zaplanowaliśmy to już w wakacje. Później dostałam praktyki i okazało się, że piekarnia jest otwarta w Wigilię i drugi dzień Świąt, a ja, jako najświeższa świeżynka pomyślałam, że nie mam nawet co marzyć o wolnym. Okazało się jednak, że szef jest wyrozumiały, i sam zaproponował kilka dni, żeby starczyło na podróż w te i z powrotem, i jeszcze na poczucie świątecznej atmosfery.
C. jest rozochocony jeszcze bardziej niż ja, bo to jego pierwsze polskie Święta. Będzie się działo!

Sezon na przetwory już dawno się skończył; niedługo rozpocznie się kolejny, kiedy to będziemy otwierać aromatyczne słoiczki i cieszyć się ich zapachami i smakami, wspominając minione lato i tęskniąc do kolejnego. U mnie zaczyna się to na przełomie lutego i marca, gdy jest szaro i buro, a wieczna chlapa nie oszczędzi żadnych butów przed przemoknięciem. 
Póki co jednak postanowiłam zamknąć w słoiczkach coś jeszcze. Pomarańcze! Przecież właśnie teraz są najlepsze! A już niedługo rozpocznie się sezon na moje ulubione: czerwone. Są nieco słodsze, ale przede wszystkim chodzi o ich niemal krwawą, niezwykle intensywną barwę. Uwielbiam je! 

Przepis podpatrzyłam u Małgosi, i nie zawiodłam się. Konfitura pachnie obłędnie, a dodatkowo na końcu języka zostawia odrobinę pieprznego smaku. Coś wspaniałego!
Moje pomarańcze, niestety, były słabo czerwone, ale jeśli znajdziecie prawdziwie krwiste, Wasze konfitury będą czarowały kolorem.

A jeśli nie możecie znaleźć akurat tej odmiany, zróbcie ze zwykłych. Też będzie pysznie!

Konfitura z czerwonych pomarańczy z różowym pieprzem


Składniki:
(na 4 słoiczki po 150 ml)
  • 2 kg czerwonych pomarańczy
  • 400 ml wody
  • 350 g cukru
  • 2 łyżki masła
  • 1 łyżka różowego pieprzu

Z połowy pomarańczy zetrzeć skórkę. Owoce wyfiletować, wycisnąć sok z resztek. Wszystkie błonki i pestki zawinąć w gazę lub włożyć do pończochy, zawiązać. Umieścić z pomarańczami i sokiem w misce, zalać wodą i wstawić na noc do lodówki.

Następnego dnia jak najdokładniej wycisnąć zawiniątko, wyrzucić. Pomarańcze przelać do garnka, dodać cukier i masło, zagotować. Na małej mocy palnika gotować 2-3 godziny, aż do osiągnięcia pożądanej konsystencji (im dłużej gotowana, tym gęstsza będzie konfitura). 

Pod koniec gotowania dodać utłuczony w moździerzu pieprz. Konfiturę przełożyć do wyparzonych słoiczków, zamknąć, ostudzić, ewentualnie zapasteryzować.

Smacznego!


Mojej używam namiętnie do naleśników, a także do ostatniego sernika dyniowo-pomarańczowego. Pasowała tam idealnie!

środa, 9 grudnia 2015

Kakaowe ciasteczko z orzeszkiem do świątecznej puszki

Zauważyłam u siebie bardzo niepokojący objaw. W cukierni pracuję niespełna dwa miesiące, a już zaczynam nabierać nawyków, które - o zgrozo! - przynoszę do domu. Po pierwsze sypię mąką na prawo i lewo, nie myśląc o tym, że ktoś (ja) będzie to musiał posprzątać. Codziennie wałkuję tyle kruchego ciasta, że w głowie się nie mieści, podsypując je hojnie mąką. Sięgam po nią całymi garściami, i to, że część ląduje na podłodze czy fruwa po okolicy, denerwując okularników, nie zaprząta mi specjalnie głowy. Wczoraj, wałkując ciasto na pierniczki w domu, tak właśnie uczyniłam... Po czym złapałam się za głowę; co ja wyrabiam...? 

Ale nie to było najgorsze. W pracy, gdy się czymś ubrudzę, a natychmiast potrzebuję czystej dłoni, po prostu wycieram ją w fartuch. I tak po tych ośmiu godzinach idzie do prania; czekolada, mąka, cukier puder czy lukier lądują więc na nim nieustannie. Wczoraj dokładnie omączoną dłoń wytarłam w czarne spodnie... Nowy, wyuczony odruch. 
Chyba powinnam w domu też nosić fartuch...
Tylko mam go tak codziennie prać...?

W każdym razie - zapełniłam ciasteczkami kolejne cztery puszki. Bardzo efektywny dzień. Oglądając piękne dekoracje na facebooku i innych blogach, mam ochotę upiec pierniczki idealne pod lukier królewski, ale obawiam się, że w tym roku nie znajdę czasu na długie godziny lukrowania... A szkoda, bo zawsze mnie taki cudeńka zachwycają, i ciągle obiecuję sobie, że będę więcej ćwiczyć.

Wracając do meritum - mam dla Was kolejny przepis na ciasteczka do świątecznych puszek. Nie typowe pierniczki, ale kruche, kakaowe ciastka z orzeszkami. Są urocze i pyszne! Kruchutkie, rozpływają się w ustach, a orzeszki przyjemnie chrupią.
Moje wyszły odrobinę za duże; polecam więc ukulać smuklejszy wałeczek i przygotować sobie nieco więcej orzeszków (w przepisie podałam odpowiednie proporcje; zastosujcie się do nich, a ciasteczka wyjdą idealne!). 

Przepis z gazetki Ciasta i desery, nr 4/2008. Zabawny był fakt, że dokładnie pamiętałam, jak te ciasteczka wyglądają, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie je widziałam! Przejrzałam więc kilka książek i kilkanaście gazet, zanim znalazłam właściwą. Ech...
Na szczęście się udało, i pyszne ciasteczka ucieszyły obdarowanych. A przecież o to właśnie chodzi, prawda...?

Kakaowe ciasteczka z orzechami


Składniki:
(na 40-50 sztuk)
  • 250 g miękkiego masła
  • 100 g cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 250 g mąki pszennej
  • 75 g mąki kukurydzianej
  • 30 g kakao
  • 1 łyżeczka kardamonu
  • 1 łyżeczka cynamonu

dodatkowo:
  • 40-50 orzechów laskowych

Masło z cukrem i cukrem waniliowym utrzeć na puszystą, jasną masę. 
Mąki i kakao przesiać, wymieszać z przyprawami. Dodawać partiami do masy maślanej, miksując na najniższych obrotach miksera.

Z ciasta uformować wałeczek o średnicy 3 cm, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Po tym czasie kroić ciasto na plasterki o grubości 0,5-1 cm, układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy. W każde ciasteczko wcisnąć orzech.

Piec w 180 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić.

Smacznego!

Też macie takie wrażenie, że jak nie dzieje się nic, to absolutnie i zupełnie nic, ale jak już zaczyna dziać się coś, to wszystko na raz...?

wtorek, 8 grudnia 2015

Sernik pomarańczowo-dyniowy / Z dynią

Dzisiejszy dzień wolny okazał się być bardzo męczący. Wstałam wcześnie, znalazłam inspirację na ciasto, które mam zamiar jutro zabrać jako wkupne do kawy oraz na obiad, którego przygotowanie nie zajmie mi zbyt wiele czasu. Następnie sporządziłam listę zakupów, i wyruszyłam na poszukiwania wszystkich niezbędnych do szczęścia, ciasta i obiadu, składników. Następnie wyspacerowałam Ptysię, która nie miała nastroju na zbyt długie wojaże, co specjalnie mnie nie zmartwiło, bo zamglony świat nie wydawał się zbyt przytulny, w przeciwieństwie do domku, gdzie czekała ciepła herbatka i zapalona świeca adwentowa.

Zaczęłam od zbadania efektów mojego wczorajszego eksperymentu: zdecydowanie rozczarowujące. Cóż, tylko ten się nie myli, kto nic nie robi. Już mam pomysł, jak to naprawić, i jak będę miała znów dzień wolny, z pewnością spróbuję ponownie. W optymistycznym nastroju polukrowałam pierniczki upieczone wczoraj i zabrałam się za wałkowanie i wykrawanie kolejnej partii. Gdy wyciągnęłam nie wiem już którą blachę z piekarnika, zmiksowałam ciasto cynamonowe. Teraz się piecze, a ja mam chwilę wytchnienia... Niezbyt długą, bo muszę upiec jeszcze wielką blachę drømmekage i przygotować obiad na czas (który nie mam pojęcia, kiedy nadejdzie, bo C. na moje pytanie o godzinę powrotu do domu odparł enigmatycznie: nie wiem). 

W każdym razie starczy mi czasu, żeby opowiedzieć Wam o kolejnym serniku. Ten nie krzyczy Boże Narodzenie, ale za sprawą intensywnego, pomarańczowego zapachu i koloru z pewnością pięknie by się na wigilijnym stole prezentował. Do jego przygotowania użyłam puree z dyni hokkaido, które ma bardzo żywy kolor. Do masy serowej dodałam sok i skórkę z pomarańczy, spód przygotowałam z domowej, dyniowo-pomarańczowej granoli, a wierzch udekorowałam zawijasami z dżemu z czerwonych pomarańczy. Wyszło bardzo aromatycznie, a barwa kusi ogromnie. Sernik wyszedł kremowy, dość ciężki i sycący; niestety: spód, na początku chrupiący, z czasem łapie wilgoć i mięknie. Sernik jednak nie traci na smaku: nadal ma się ochotę na więcej.

To jak, skusicie się...?

Sernik dyniowo-pomarańczowy na spodzie z granoli


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

spód:
  • 175 g granoli dyniowo-pomarańczowej
  • 30 g masła
masa serowa:
  • 400 g serka kremowego
  • 2 jajka
  • 250 g puree z dyni
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • sok wyciśnięty z 1 pomarańczy
  • 65 g cukru
  • 150 ml śmietany kremówki (38%)
dodatkowo:
Masło rozpuścić i przestudzić. Wymieszać z granolą, ugnieść na dnie tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.
Schłodzić w lodówce na czas przygotowania masy serowej.

Serek, jajka, mus z dyni, sok i skórkę z pomarańczy, cukier i kremówkę krótko zmiksować na gładką masę, tylko do połączenia składników. Przelać na schłodzony spód. Na wierzchu ułożyć kleksy z dżemu, wykałaczką zrobić esy-floresy.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i piec jeszcze 60 minut.
Wystudzić w piekarniku, a następnie schłodzić przez noc w lodówce.

Smacznego!

Przepis bierze udział w konkursie, gdzie do wygrania jest książka Doroty Świątkowskiej Moje wypieki. Wielki powrót.

Moje wypieki. Wielki powrót

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Zimowe babeczki

Nigdy bym nie pomyślała, że powiem kiedyś na głos: Jak miło było wstać tak późno w wolny dzień! o godzinie... Siódmej rano! Tak, tak, chyba powoli zaczynam się przyzwyczajać do pobudek o nieludzkich porach. gdy jedyne, co słychać, to przeraźliwy szum wiatru.
A dzisiaj, gdy zaczęłam mój spóźniony weekend, pogoda postanowiła nas porozpieszczać. Po trzech dniach niemal huraganów, gdy ogromna choinka w centrum przeleciała kilkadziesiąt metrów, z dachów spadły niezliczone dachówki, a wielkie drzewa straciły kilka ciężkich konarów, wiatr ustał, słońce, choć nieco zamglone, świeci niestrudzenie, a temperatura oscyluje w okolicach dziesięciu stopni. Spacer z Ptysią był prawdziwą przyjemnością; choć w parku wszystko podmokło, a gigantyczne kałuże grożą utopieniem nieostrożnym, małym pieskom, jest przyjemnie i ciężko uwierzyć, że wczoraj minęła już druga adwentowa niedziela.
Jednocześnie świętowaliśmy wczoraj Mikołajki, ulubiony dzień wszystkich grzecznych dzieci. W butach, skarpetkach i na parapetach można było znaleźć drobne upominki zostawione przez pomocników Świętego.

A Wy? Byliście w tym roku grzeczni...?

W Danii nie ma Mikołajek; jest za to inny radosny zwyczaj: podarunkami należy się obdarowywać w każdą adwentową niedzielę. Materialiści z pewnością teraz lekko pozazdroszczą. My w tym roku zrobiliśmy sobie jeden duży, adwentowy prezent: dwa komplety szklanek z podwójnymi ściankami, o których marzyłam od dawna, a które i C. bardzo się zawsze podobały. Teraz zastanawiam się, co by tutaj przygotować, żeby w nich ładnie wyglądało... Szczerze mówiąc, mam już kilka pomysłów, ale na razie ciii...

Dzisiaj mam dla Was urocze małe babeczki w zimowej wersji. Z dużą ilością suszonej żurawiny, pachnące masłem, miodem i cynamonem, z bajecznie pyszną, czekoladowo-miodową polewą. Ona nadaje im rewelacyjnego smaku, nie rezygnujcie z niej więc!
Oczywiście, zamiast małych babeczek, można upiec jedną większą. 

Przepis od niezawodnej Doroty.

Zimowe babeczki z miodem i żurawiną


Składniki:
(na 6 średniej wielkości babeczek)
  • 150 g miękkiego masła
  • 55 g jasnego brązowego cukru
  • 3 jajka
  • 90 g płynnego miodu
  • 65 g melasy
  • 65 ml mleka
  • 255 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 1 łyżezka sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 150 g suszonej żurawiny

polewa:
  • 1 łyżka wody
  • 65 g miodu
  • 60 g ciemnej czekolady (75%)

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Wlać miód i melasę, cały czas miksując.
Mąkę przesiać, wymieszać z cynamonem, proszkiem i sodą. Partiami dodawać do ciasta na zmianę z mlekiem, miksując na najniższych obrotach miksera, tylko do połączenia składników. Na koniec dodać żurawinę, wymieszać łyżką.

Masę przełożyć do wysmarowanej masłem formy na babeczki.

Piec w 160 st. C. przez 25-35 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Czekoladę posiekać. Miód z wodą zagotować, zalać czekoladę, wymieszać do jej rozpuszczenia. Polewę przestudzić, gęstniejącą polać babeczki.
Odstawić do zastygnięcia polewy.

Smacznego!

Ja tymczasem zakasuję rękawy, i zabieram się za pieczenie pierniczków. Ostatnio nie mogę na nic znaleźć czasu, a wałkowanie i wykrawanie, choć szalenie relaksujące i przyjemne, jest też dość czasochłonne... Wolny dzień jest więc idealny na nadrobienie zaległości!

czwartek, 3 grudnia 2015

Sernik kasztanowo-krówkowy. Najlepszy!

W ciągu tygodnia, jak zwykle, brakuje mi czasu i chęci na pisanie długich postów. Generalnie, przesiadywanie przed laptopkiem zdecydowanie straciło na atrakcyjności ostatnimi czasy. Zamiast tego, wolę się umościć na kanapie z ciekawą powieścią, którąś z książek kulinarnych bądź świątecznymi wydaniami magazynów, które zdarza mi się kupować. Albo w ogóle bez niczego, najlepiej ze świątecznymi piosenkami w tle i zapaloną pierwszą świecą adwentową. Ptysia wciska mi nos pod pachę, nucę sobie cicho, żeby radio nie czuło się samotne, i po prostu delektuję się wolną chwilą. Nie mam ich ostatnio wiele, więc staram się je celebrować najlepiej, jak potrafię. 
Komputer poczeka...

Mimo wszystko, po zjedzeniu jednego kawałka tego sernika odczułam nieodpartą potrzebę natychmiastowego podzielenia się przepisem. Dlaczego? Bo jest to, bezsprzecznie, najlepszy sernik, jaki zdarzyło mi się jeść! Nie chwalę się i nie popadam w samozachwyt - to zupełnie obiektywna opinia, potwierdzona przez współkonsumentów. 

Krem kasztanowy z pewnością nie nadaje się do wyjadania łyżeczką ze słoiczka, bo jest po prostu za słodki. Ale w masie serowej nabiera zupełnie nowego charakteru; słodycz zostaje złagodzona, a na pierwszy plan wysuwa się delikatny, kasztanowy smak. Można już na tym poprzestać, ale ja proponuję ozdobić wierzch musem krówkowym - najprostszym, z trzech zaledwie składników. Jest słodziutki i leciutki jak chmurka, idealnie komponuje się z kremową masą serową.
Całość upiekłam na spodzie z ciasteczek oreo, a wierzch udekorowałam prostym, ale efektownym wzorkiem i kandyzowanymi kasztanami. Te możecie pominąć bez większej szkody dla smaku; są elementem ozdobno-szpanerskim; ciekawostką, którą być może ciężko kupić, a jestem też pewna, że nie wszystkich zauroczą. 

Co innego sernik. To sernikowe spełnienie najskrytszych marzeń: smak, konsystencja, delikatny karmelowy zapach. Nie można mu się oprzeć!

Może ktoś przygotuje taki na Święta albo Sylwestra...? Polecam Wam go ogromnie!

Sernik kasztanowo-krówkowy


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

spód:
  • 100 g ciasteczek oreo (z nadzieniem)
  • 45 g ciastek digestive
  • 25 g masła
masa serowa:
  • 300 g serka kremowego
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 jajka
  • 250 g kremu kasztanowego
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
mus krówkowy:
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 g masy kajmakowej z puszki
  • 3 listki żelatyny
dodatkowo:
  • 25 g masy kajmakowej z puszki
  • 4 kandyzowane kasztany
Masło rozpuścić, przestudzić.
Ciasteczka razem z kremem pokruszyć, dodać masło, wymieszać.
Masę ciasteczkową ugnieść na dnie tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 10-12 minut.
Przestudzić.

Serek, kremówkę, jajka, krem kasztanowy i ekstrakt zmiksować na gładką masę, tylko do połączenia składników. Przelać na podpieczony spód.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i piec jeszcze 50-60 minut, aż wierzch będzie ścięty.

Ciasto ostudzić w piekarniku, a następnie wstawić do lodówki.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Kremówkę ubić na sztywno.
50 g kajmaku podgrzać, dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać, aż żelatyna całkowicie się rozpuści. Dodać masę do pozostałego kajmaku, dokładnie wymieszać. Następnie partiami dodawać kremówkę, delikatnie mieszając łyżką.

Mus wyłożyć na sernik. 
Pozostały kajmak przełożyć do woreczka cukierniczego, odciąć końcówkę, tworząc mały otwór. Wycisnąć w równych odległościach równoległe paski na cieście. Następnie w poprzek przeciągać wykałaczką, raz w jedną, a raz w drugą stronę.

Schłodzić przez noc w lodówce.
Przed podaniem udekorować kandyzowanymi kasztanami.

Smacznego!


Pieję nad nim z zachwytu, ale nie bez powodu. 
Już nic więcej nie napiszę; idę spałaszować kolejny kawałek.

wtorek, 1 grudnia 2015

Liofilizowane jeżyny w ciasteczkach

Czy możecie uwierzyć, że pierwsza niedziela Adwentu już za nami...? Ten rok pędzi jak szalony, na mecie rozbije się z hukiem - jestem pewna. 

Zgodnie z tradycją, zeszły tydzień został spędzony na sprzątaniu. Wyrazy uznania dla C.; to on w tym roku wykonał lwią część pracy. Ja ciągle jestem nieogarnięta i zmęczona, sił na domowe prace brakuje mi nieustannie. Chłopak jednak stanął na wysokości zadania - pucował, szorował, odkurzał i zamiatał. Efekt tego był taki, że gdy w niedzielę wróciłam do domu, wszystko błyszczało, a na stole czekały rzędami ustawione świąteczne krasnale i inne dekoracje, czekające na odpowiednie zaaranżowanie. Gdy więc dzisiaj piszę te słowa, otaczają mnie Mikołaje, bałwanki, elfy, świeczuszki, dwa renifery (które były prezentem z okazji znalezienia praktyk) oraz świąteczne puszki (w części już zapełnione). I choć widok za oknem nijak Świąt na myśl nie przywodzi, ja zamiast herbaty piję kakao i uśmiecham się do siebie. 
To już czas!

W niedzielę pojechaliśmy też z wizytą do rodziców C. Zebrało się nieco szersze grono i w nierównym tempie, lekko fałszując, ale ciesząc się chwilą, śpiewaliśmy (no dobrze; oni śpiewali, a ja jadłam æbleskiver) świąteczne piosenki. Hyggelig, jak mawiają Duńczycy.

Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie zabrała ze sobą puszek pełnych ciastek. Furorę zrobiły łakocie z migdałami i... Liofilizowanymi jeżynami. Tak, tak, takie cuda.

Przepis znalazłam na stronie Kager til kaffen, i od razu mnie zaintrygował. Szukałam czegoś szybkiego i prostego, i te ciasteczka takie właśnie są. Składniki razem miksujemy, formujemy rulonik, chowamy do lodówki na czas, którego potrzebujemy na sprzątanie, kąpiel, wyjście z psem (niepotrzebne skreślić), a potem kroimy w plasterki i pieczmy. Betka! Jednak interesująco zaczyna się robić w momencie, gdy bliżej przyjrzymy się składnikom. Migdały są chrupiące, pyszne i świąteczne, ale to liofilizowane owoce są magicznym składnikiem. W oryginale autorka przepisu dodawała do ciasta orzechy lub owoce, ja postanowiłam połączyć je razem. Maliny zmieniłam na jeżyny nie z premedytacją, ale dlatego, że tych pierwszych zabrakło w szufladzie. Wyszło pysznie! Ciasteczka są chrupiące, lekko sypkie, z kwaśnymi nutami jeżyn. Coś wspaniałego!

I nawet brat C. wyjadał je z puszki, co zdecydowanie coś znaczy, bo według niego poza lukrecją słodycze mogłyby nie istnieć.

Ciasteczka z jeżynami i migdałami


Składniki:
(na 50 sztuk)
  • 150 g miękkiego masła
  • 185 g mąki pszennej
  • 60 g cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 100 g płatków migdałowych
  • 2 łyżki liofilizowanych jeżyn

dodatkowo:
  • 2 łyżki cukru

Masło utrzeć z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą, jasną masę. Partiami dodawać przesianą mąkę. Następnie dodać migdały i jeżyny, wymieszać dłońmi.

Z ciasta uformować wałeczek o średnicy 3 cm, obtoczyć w pozostałym cukrze. Zawinąć w folię spożywczą, schłodzić w lodówce przez 1 godzinę (można przez noc).

Schłodzone ciasto pokroić w plastry grubości 3-4 mm. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w niewielkich odstępach.

Piec w 180 st. C. przez 10-13 minut.
Ostudzić.

Smacznego!

I tak, mi też pomysł z dodaniem liofilizowanych owoców do ciastek wydał się nieco dziwny... Ale spróbujcie sami; jestem pewna, że będziecie zachwyceni!

poniedziałek, 30 listopada 2015

Smak Danii: lukrecja

Nie wiem, jak sprawa wygląda w innych krajach skandynawskich, ale w Danii lukrecja stoi na najwyższym piedestale. Kochają ją wszyscy rdzenni Duńczycy, których ulubionym zajęciem jest podsuwanie jej niczego nieświadomym obcokrajowcom i obserwowanie ich reakcji. A są one różne: od polubienia i zaciekawienia nowym smakiem, poprzez grzecznościowe przełknięcie z mniej lub bardziej zbolałą miną, aż po natychmiastowe wyplucie bez zważania na otoczenie. Lukrecja bowiem to bardzo charakterystyczna rzecz; kocha się ją albo nienawidzi. Nie ma nic pomiędzy.

Odmian lukrecji jest całe mnóstwo: od delikatnych i słodkich, aż po niesamowicie intensywne i ostre. Bardzo charakterystyczne są lukrecjowe cukierki obtoczone w soli; czasem nawet najwięksi fani lukrecji nie dają im rady. 
Ja rozróżniam dwa rodzaje: ten, który samym zapachem sprawia, że robi mi się słabo i drugi, który dam radę przełknąć z miną tylko troszkę kwaśniejszą od cytryny. Choć mieszkam tu już całkiem długo, nie potrafię się do lukrecji przekonać. Od czasu do czasu robię próby (smak ponoć zmienia się co siedem lat), ale póki co - bezowocne. To znaczy: nadal jej nie cierpię.

W domu jednak mam zapas. Szalona, pomyślicie. Nic z tych rzeczy! Po prostu C., jako rasowy Duńczyk, za lukrecją przepada, tak jak i reszta jego rodziny. Od czasu do czasu robię więc im przyjemność, i przygotowuję jakieś lukrecjowe smakołyki (dla mnie to nadal oksymoron). Sama też próbuję; kończy się na malutkim gryzku i wypiciu duszkiem kubka herbaty,

Tym razem zainspirowały mnie ciasteczka, które pieczemy w pracy. Całymi godzinami wkładam zgrabne ruloniki do specjalnej maszyny, która tnie je na cieniutkie plasterki. Następnie układam je na blasze, żeby później z piekarnika mógł wydobyć się całkiem przyjemny zapach. Zachęcona, postanowiłam spróbować w domu.
Przepis znalazłam na blogu Rikke i od razu mi się spodobał, bo efekt końcowy przypomina to, co otrzymuję w pracy. Zabrałam się do pieczenia, delikatnie tylko zmieniając proporcje. No i wałeczek uturlałam troszkę za gruby; moje ciasteczka wyszły dość spore. Okazało się jednak, że dla fanów lukrecji to nie problem. Znikały szybciutko, jedno po drugim, a z gardeł dobiegały odgłosy zadowolenia. 

Ciasteczka mają śliczny, karmelowy kolor, a smak lukrecji jest raczej stonowany. Wspaniale komponują się tu słodko-kwaśne żurawiny; w dodatku pięknie wyglądają. To opinia jedzących; ja ugryzłam kęsik, przełknęłam i stwierdziłam, że do tej puszki zaglądać nie będę.

Jeśli nie lubicie lukrecji, zamieńcie ją na cukier waniliowy (w mniejszej ilości, rzecz jasna).
Albo po prostu upieczcie inne ciasteczka...

Ciasteczka lukrecjowe z żurawiną


Składniki:
(na 40-45 sztuk)
  • 250 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 łyżki lukrecji w proszku
  • 65 g suszonej żurawiny
  • 185 g zimnego masła
  • 200 g cukru trzcinowego
  • 1 jajko
Mąkę przesiać, wymieszać z lukrecją i cukrem. Dodać masło, posiekać. Wbić jajko, szybko zagnieść ciasto. Na końcu dodać żurawinę, połączyć.

Z ciasta uformować wałeczek o średnicy 3-4 cm, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez minimum 1 godzinę (można przez noc).

Schłodzone ciasto odwinąć z folii, pokroić na plastry grubości 3-4 mm. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w niewielkich odstępach.

Piec w 180 st. C. przez 8-10 minut.

Smacznego!

Przepis, rzutem na taśmę, dorzucam do akcji Mopsika. Bo czy może być coś bardziej skandynawskiego, niż lukrecja...?

Kuchnia skandynawska 2015

niedziela, 29 listopada 2015

Skandynawski biszkopt z jabłkami

Tej jesieni zapomniałam o szarlotkach. Nie wiem, jak to się stało. We wrześniu ciągle jeszcze żyłam letnimi owocami: jeżynami, malinami, morelami. Później na ambicję weszły mi śliwki; tak mało z nimi piekę, że postanowiłam to zmienić i wykorzystać sezon, jak tylko się da. Sięgałam też po gruszki i egzotyczne granaty, aż wreszcie nagle obezwładnił mnie zapach cynamonu, więc przygotowałam przyprawę do piernika i zaczęłam planować, jakie ciasteczka upiekę do świątecznych puszek...
Jabłka jadam niemal codziennie, bo po prostu bardzo je lubię, a właśnie jesienią są najsmaczniejsze. Ale żeby zagnieść ciasto na szarlotkę i wykorzystać kilka sztuk w ten sposób, jakoś nie przyszło mi do głowy. Gdy więc Ania podrzuciła przepis na ciasto z jabłkami, poczuwszy wyrzuty sumienia, zabrałam się do działania.

Tutaj chciałabym pozwolić sobie na małą dygresję. Ostatnie posty były krótkie i konkretne, więc mała odmiana nikomu nie zaszkodzi (a już z pewnością nie mi, bo pomysły na posty kłębią się w mojej głowie niczym chmury na jesiennym niebie, tylko czasu, aby je spisać, brakuje).
W każdym razie: przepis pochodzi z książki Trine Hahnemann Scandinavian baking. Loving baking at home, która bardzo, ale to bardzo mi się podoba. Gdy więc kilka dni temu zaczęłam szukać promocji na Amazonie (słynny Black Friday mnie nie ominął), z niemal rozpaczą zauważyłam, że cena tej pozycji znacząco przekracza limit, który sobie postawiłam (nie kupię nic, co będzie kosztowało więcej niż pięć funtów!). Oczywiście, postanowienie delikatnie nagięłam dla Nigelli za sześć i nieco mocniej dla herbaty matcha w intensywnie zielonym kolorze (nie napiszę, za ile...). No ale... Black Friday jest tylko raz w roku, prawda...?
Cóż, mój portfel (i C.) pewnie się cieszą...

Wracając do ciasta: wyszło bardzo dobre. Szczerze mówiąc, nie powaliło mnie na kolana (ale o książce nadal marzę), bo to w końcu tylko biszkopt ze śmietaną, ale jabłka nadały mu wilgoci, a wierzch z chrupiącymi orzechami naprawdę przypadł mi do gustu. Nie miałam w domu alkoholu sugerowanego w przepisie, więc użyłam starego, dobrego rumu. Pasuje; pamiętajcie tylko, by nasączyć blaty równomiernie; mi trafił się naprawdę mocno rumowy gryz...

Ciasto polecam fanom biszkoptów i tym, którym potrzebne jest bezpieczne ciasto, które wszystkim będzie smakować. Nie zawiedziecie się.
Poza tym wpisuje się w kanon modnych ostatnio naked cake; jeśli więc podążacie za trendami, upieczcie koniecznie!

Jesienny biszkopt z jabłkami i orzechami


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

biszkopt:
  • 3 jajka
  • 125 g cukru
  • 100 g mąki pszennej
  • 25 g mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 15 g płatków z orzechów laskowych

nasączenie:
  • 90 ml ciemnego rumu

krem:
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 g jabłek
  • 100 g płatków z orzechów laskowych

dodatkowo:
  • 2 łyżki cukru pudru

Mąki przesiać, wymieszać z proszkiem do pieczenia.
Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec partiami dodając cukier. Wbić po kolei żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Na końcu partiami dodawać mąkę, miksując na najniższych obrotach miksera.

Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia. Wyłożyć ciasto, wyrównać powierzchnię. Posypać płatkami orzechowymi.

Piec w 160 st. C. przez 45 minut.
Wystudzić w piekarniku.
Odstawić na noc.

Następnego dnia ciasto przeciąć w poziomie na 3 blaty.

Jabłka obrać, zetrzeć na tarce o dużych oczkach, lekko odcisnąć.
Kremówkę ubić na sztywno. Wymieszać z jabłkami i orzechami.

Na paterze ułożyć spodni blat ciasta, nasączyć połową rumu, wyłożyć połowę kremu. Przykryć drugim blatem, nasączyć pozostałym rumem, wyłożyć resztę kremu. Przykryć ostatni blatem (z orzechami). Wyrównać brzegi ciasta.

Schłodzić w lodówce 30-60 minut.
Przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.

Smacznego!


Przepis dodaję do skandynawskiej akcji Mopsika. Mam przygotowany jeszcze jeden, ale nie jestem pewna, czy zdążę go jutro opublikować...
Na liście zakupów znalazł się ulubiony składnik Duńczyków. Zgadniecie jaki...?

Kuchnia skandynawska 2015

sobota, 28 listopada 2015

Ciasto z dynią i świeżą żurawiną / Z dynią

Dynia to dla mnie pękata królowa jesieni, a świeża żurawina - nieomylny znak zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Tę pierwszą uwielbiam za neutralny, delikatny smak, który pasuje niemal do wszystkiego; cudowne kolory - od bladożółtego, przez krem i aż po intensywny pomarańcz, i za możliwość wycinania z niej lampionów na Halloween. Żurawina z kolei zdobyła moje podniebienie swym lekko cierpkim smakiem, a w oko wpadła dzięki wyjątkowej barwie. Nie potrafię się oprzeć ani jednej, ani drugiej.

W końcu uderzyło mnie, że będą dla siebie doskonałym towarzystwem. Dorzuciłam jeszcze białej czekolady dla zrównoważenia smaku żurawin, i muszę przyznać, że wyszło mi coś niesamowicie pysznego. Cudownie wilgotne, o pięknym kolorze ciasto, naszpikowane kwaśnymi żurawinami i słodkimi kawałkami białej czekolady. Całość pod polewą z tej ostatniej, żeby wyglądało już troszkę świątecznie... Dodałam też odrobinę tonki - pięknie pachnie i nadaje ciastu zupełnie wyjątkowego, subtelnego aromatu. Jeśli jej nie macie, łyżeczka ekstraktu z wanilii będzie w sam raz.

Ciasto dyniowe z białą czekoladą i żurawiną


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)
  • 200 g musu z dyni
  • 115 ml oleju
  • 3 jajka
  • 1 starte ziarno tonki
  • 180 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 100 g cukru
  • 100 g białej czekolady
  • 150 g świeżej żurawiny
polewa:
  • 100 g białej czekolady
  • 50 ml śmietany kremówki (38%)
Jajka roztrzepać, dodać mus z dyni oraz olej. 
Do drugiej miski przesiać mąkę, dodać proszek, sodę i cukier.
Wlać mokre składniki do suchych, wymieszać łyżką tylko do ich połączenia. Dodać żurawinę i posiekaną czekoladę, połączyć.

Masę przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 40-50 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Kremówkę zagotować. Zalać nią posiekaną czekoladę, wymieszać aż do jej rozpuszczenia.
Polewą polać ostudzone ciasto, odstawić do jej całkowitego zastygnięcia.

Smacznego!

Dziś znów na szybko; sama bowiem nie wiem już, w co ręce wkładać... Gorący, przedświąteczny okres powoli się rozkręca, a ja mam oczywiście mnóstwo innych rzeczy na głowie. 
Ale czego się nie robi, żeby spełnić marzenia... Szczególnie, gdy świąteczne piosenki właśnie do tego zachęcają.

Przepis dodaję do konkursu, w którym można wygrać książkę Moje wypieki. Wielki powrót Doroty Świątkowskiej.

Moje wypieki. Wielki powrót

czwartek, 26 listopada 2015

Wyjątkowe ciasto marchewkowe. Ze śliwkami

Po śniegu nie zostało ani śladu. Słupek rtęci znów radośnie podskoczył powyżej zera, i to o całe osiem kresek. Jeśli spojrzeć w błękitne, bezchmurne niebo, można się pomylić i sięgnąć po letnią sukienkę. Wystarczy jednak tylko spuścić wzrok nieco niżej; na ogołocone z liści korony drzew, na chodniki ciągle zasłane grubą warstwą podmokłych liści, na ludzi w zimowych płaszczach (choć rozpiętych); od razu wracamy do listopadowej rzeczywistości.

Dzisiaj jeszcze na moment porzucę mój niemal świąteczny nastrój, żeby pokazać Wam ciasto, które przygotowałam już jakiś czas temu. Zapragnęłam ciasta marchewkowego; wiadomo, to najlepsze, co nas może spotkać w pochmurny, jesienny dzień. Zaostrzyłam je imbirem, nadałam czaru kruszonką, ale ciągle czegoś mi brakowało... Sięgnęłam więc po sezonowe, intensywnie fioletowe śliwki. I to był, moi drodzy, strzał w dziesiątkę! Ciasto jest cudownie wilgotne, ale nie mokre, ze słodkimi, rozpływającymi się w ustach, pieczonymi śliwkami i chrupiącą kruszonką. Imbir nadaje całości charakteru. W dodatku ciasto przygotuje się bajecznie prosto: wystarczy zagnieść kruszonkę, wymieszać składniki suche z mokrymi, poukładać na cieście owoce, posypać kruszonką i upiec. Każdy da sobie radę.

Gwarantuję, nikt nie poprzestanie na jednym kawałku!

Ciasto marchewkowo-imbirowe ze śliwkami i kruszonką


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

ciasto:
  • 250 g mąki pszennej
  • 90 g cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 150 ml mleka
  • 75 ml oleju
  • 150 g marchewki
  • 3-cm kawałek świeżego imbiru
dodatkowo:
  • 350 g śliwek
kruszonka:
  • 55 g mąki pszennej
  • 30 g cukru
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru
  • 35 g zimnego masła
Mąkę, cukier i imbir na kruszonkę wymieszać. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami, aż powstanie kruszonka.
Odstawić.

Marchewkę zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Odcisnąć.
Śliwki przekroić na połowy, usunąć pestki.

Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem i proszkiem do pieczenia.
Jajka roztrzepać, dodać olej i mleko, wymieszać. Imbir zetrzeć, dodać do masy jajecznej, wymieszać. Dodać marchewkę, połączyć.
Wlać mokre składniki do suchych, wymieszać tylko do połączenia.

Masę przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Na wierzchu ułożyć śliwki, rozcięciem do góry. Posypać ciasto kruszonką.

Piec w 180 st. C. przez około 60 minut.
Wystudzić.

Smacznego!

Dziś króciutko, bo choć mam dzień wolny, to całe mnóstwo zadań na mnie czeka. Trzeba upiec kolejne ciasteczka i zacząć myśleć o przedświątecznych porządkach. A muszę szczerze przyznać, że akurat na te najmniejszej nawet ochoty w tym roku nie mam...