Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ziemniaki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ziemniaki. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 9 listopada 2017

O tym, dlaczego nie mogę czytać wzruszających książek i zupa krem z brukselki

Uwielbiam czytać książki; to chyba jedyne zajęcie, w którym potrafię całkowicie się zatracić. Jeszcze gdy mieszkałam z Rodzicami, Mama dostawała szału, gdy po kilkukrotnym wołaniu musiała pofatygować się do mojego pokoju, wyjąć mi książkę z rąk, odczekać chwilę, żebym wróciła do rzeczywistości, i po raz dziesiąty powtórzyć, żebym wyniosła śmieci/ wyprowadziła psa/ nakryła do stołu, etc. Wiem, że niektórzy nie potrafią się skupić na czytaniu, inni lubią mieć zajęte ręce. Ja odpływam w inny świat wraz z bohaterami; razem z nimi się zakochuję, pokonuję przeciwności losu, zwyciężam na starcie przegrane walki i... Wzruszam się do łez. 
Często się zdarza, że ukradkiem ocieram oczy, gdy jakiś bohater umiera (czy choćby jest tego bliski) lub też dokonuje heroicznych czynów, ratujących świat przed zagładą (a przynajmniej jego część, czasem ograniczającą się do jego własnego podwórka). C. się wtedy trochę ze mnie podśmiechuje, za to psy traktują sprawę bardzo poważnie i próbują ratować sytuację tak, jak najlepiej potrafią, czyli rzucając się na mnie i liżąc mi twarz bez opamiętania. Jest to jednocześnie urocze, wzruszające i straszliwie irytujące, szczególnie w momencie, gdy nie jestem pewna, czy ten bohater w końcu umarł, czy jednak po raz kolejny wyślizgnął się z zimnego uścisku śmierci. 

Tak więc wzruszające książki staram się czytać w ukryciu, co nie jest łatwe... Ale czego nie robi się dla przyjemności czytania...?

Dzisiaj mam dla Was przepis na boską zupę z brukselki. Jakoś wcześniej nie pomyślałam, że można z brukselki przygotować krem; a przecież to nic nadzwyczajnego. Miksuje się ją dokładnie tak samo, jak wszystkie inne warzywa. Przepis znalazłam na blogu Kuchenne zapiski Edyty, zmieniłam w nim w sumie niewiele - ot, wrzuciłam to, co miałam pod ręką, pomijając nieosiągalne składniki, jak choćby seler (teoretycznie mogłam iść do sklepu i zakupić smakowitą kulę, ale... Mi się nie chciało). 
Muszę przyznać, że zupka wyszła zaskakująco pyszna, kremowa i treściwa. Wprost genialnie smakuje w towarzystwie suszonych pomidorów; jestem pewna, że to połączenie wykorzystam jeszcze nie raz. 
Krem idealny na te chłodne, listopadowe popołudnia - szybki, sycący i rozgrzewający. Czego chcieć więcej...?

A po inne dania obiadowe z dodatkiem brukselki zajrzyjcie koniecznie do Mopsika, Malwiny, Marty i Pati.

Zupa krem z brukselki


Składniki:
(na 3 porcje)
  • 400 g brukselki
  • 150 g ziemniaków
  • 1 marchewka
  • 1 pasternak
  • 1 czerwona cebula
  • 1 łyżka masła
  • 1 liść laurowy
  • 800 ml bulionu
  • sól
  • pieprz
  • sok z 1/2 cytryny
dodatkowo:
  • czarny sezam
  • suszone pomidory w oliwie
Brukselkę umyć, oczyścić, odciąc twarde końcówki i przekroić na połówki.
Ziemniaki, marchewkę i pasternak obrać, pokroić w kostkę.
Cebulę obrać, pokroić w kosteczkę.

Na maśle zeszklić cebulę. Dodać ziemniaki, marchewkę i pasternak, podsmażać, aż warzywa chłoną tłuszcz. Dodać brukselkę, zalać wszystko bulionem, dodać liść laurowy i gotować pod przykryciem przez 30-40 minut, aż warzywa będą miękkie.
Wyjąć liść laurowy, zupę zmiksować blenderem na gładki krem, doprawić do smaku solą, pieprzem i sokiem z cytryny.

Podawać posypaną czarnym sezamem, z dodatkiem suszonych pomidorów.

Smacznego!


Ja tymczasem wracam do aktualnej lektury - obiecałam sobie, że skończę w tym tygodniu. A tu już przecież czwartek się kończy!

środa, 25 października 2017

Studium w fiolecie. Krem z czerwonej kapusty

Nie gotuję dużo.
Po pierwsze, nie przepadam za tą czynnością. Owszem, uwielbiam krzątać się w kuchni i piec, ale dania wytrawne... To już nie moja bajka. Nigdy w życiu nie usmażyłam steku, nie zrobiłam gulaszu ani nawet sałatki warzywnej (choć parę razy się do tej ostatniej przymierzałam). 
Po drugie, C. gotować uwielbia, co właściwie zamyka listę. Kiedy tylko ma możliwość, z radością coś tam miesza, przyprawia i smakuje, żeby później wszem i wobec chwalić się swoimi dokonaniami (całkiem zresztą słusznie, bo kucharz z niego znakomity). Jedyny problem w jego przypadku stanowią surówki; jeśli mam na jakąś ochotę, muszę ją sobie sama przygotować. On się surowych warzyw nie tyka.

Od czasu do czasu trafia się jednak sytuacja, że jednak muszę coś ugotować. 
No dobrze - muszę jest tutaj określeniem nieco naciąganym. Bo jakbym nie ugotowała, to też nic by się nie stało. Ale jednak bywa, że mam ochotę postać chwilę nad garnkami, żeby później wydobyć z nich coś, co nie jest ciastem. Albo choćby deserem.
Ostatnio C. znalazł sobie dodatkową pracę na weekendy (bo ta, którą już ma, jakieś sześćdziesiąt godzin w tygodniu plus dojazdy, to jednak za mało), więc kiedy mam wolne, szykuję nam coś dobrego. 

Jakiś czas temu kupiłam w promocji dwie małe główki czerwonej kapusty i zastanawiałam się, co z nich zrobić. Bo takiej ilości surówki to nawet ja nie dam rady pochłonąć... Z pomocą przyszedł mi blog Zakochane w zupach (którego z miejsca zostałam wielką fanką, bo zupy to ja uwielbiam; kremy w szczególności, a tych na blogu dziewczyny mają naprawdę spory wybór) i zupa-krem z czerwonej kapusty właśnie. Przypomniała mi o tym, że już dawno chciałam coś takiego przygotować - kolor, musicie przyznać, ma niesamowity i wyjątkowo kuszący. Nie czekając długo, kupiłam gruszki, puszkę ciecierzycy znalazłam w spiżarce, i zabrałam się za gotowanie.
Najdłużej zabiera obranie i pokrojenie warzyw, reszta robi się praktycznie sama. Pieczoną ciecierzycę jako dodatek do zup robiłam nie raz; wychodzi boska, mocno chrupiąca i lekko pikantna. Jak zawsze - strzał w dziesiątkę. Do tego delikatna, mocno kremowa i zaskakująco sycąca fioletowa zupa, podana z plasterkami słodkiej gruszki. Smakuje trochę kapustą, trochę ziemniakami - sprawdzi się świetnie w chłodne, jesienne dni. Ja zwiększyłam proporcje, i mieliśmy obiad na trzy dni, co jest świetnym rozwiązaniem w ciągu zabieganego tygodnia.

A po inne specjały z kapustą w roli głównej koniecznie zajrzyjcie dziś do Pati, MirabelkiEmiliiMarty i Ani.

Krem z czerwonej kapusty z gruszką i pieczoną ciecierzycą


Składniki:
(na 6 porcji)
  • 900 g czerwonej kapusty
  • 1,5 czerwonej cebuli
  • 3 ząbki czosnku
  • 100 ml białego wina
  • 3 ziemniaki
  • 2 łyżki oliwy
  • 2 gruszki
  • 1,5 l bulionu
  • sok z 1/2 cytryny
  • sól
  • pieprz
dodatkowo:
  • 6 łyżek creme fraiche
  • 1 gruszka
pieczona ciecierzyca:
  • 265 g ciecierzycy z puszki
  • 1 łyżeczka słodkiej papryki
  • 1/2 łyżeczki wędzonej papryki
  • 2 łyżeczki oleju z chilli
  • 1 łyżka oliwy
  • 1 łyżeczka soli
Cebulę obrać, pokroić w kosteczkę. Czosnek przecisnąć przez praskę. Ziemniaki obrać, pokroić w kostkę. Gruszki obrać, wyciąć gniazda nasienne,pokroić w kostkę. Z kapusty wyciąć twarde częsci, resztę poszatkować.

W dużym garnku rozgrzać oliwę, dodać cebulę. Gdy się zeszkli, dodać czosnek, podlać winem i smażyć, aż alkohol odparuje. Dodać kapustę i gruszkę, smażyć jeszcze 5 minut. Dodać ziemniaki, zalać całość bulionem i gotować przez około 40 minut, aż warzywa zmiękną.
Zdjąć garnek z palnika, zmiksować blenderem na gładki krem. Doprawić do smaku sokiem z cytryny, solą i pieprzem.

Ciecierzycę odcedzić, przełożyć do miski. Posypać przyprawami, dodać olej i oliwę, dokładnie wymieszać.
Przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.

Piec w 200 st. C. przez 40 minut.

Ostatnią gruszkę pokroić w plastry, lekko zrumienić na patelni grillowej.

Zupę podawać z kleksem śmietany, pieczoną ciecierzycą i plastrami grillowanej gruszki.

Smacznego!


W tym roku późno, bo dopiero w październiku, otworzyłam sezon na zupy. Gorące, sycące, aromatyczne. Będzie ich tu teraz sporo, na zmianę z pierniczkami. Cóż, taki czas...

czwartek, 22 czerwca 2017

O fretce, która nie jest fretką, czyli poznajcie Mortena. I różowy, letni chłodnik

Pamiętacie, jak pisałam o naszym powrocie z wakacji i wściekłej fretce, która przywitała nas godnymi fretki prychnięciami? Po bliższych oględzinach okazało się jednak, że rzeczona fretka wcale fretką nie jest. A okazja znalazła się szybciej, niżbyśmy sobie tego życzyli, bo futrzak, podczas naszej dwutygodniowej nieobecności, postanowił wprowadzić się na poddasze. 
Muszę przyznać, że kiedy C. mnie o tym poinformował, lekko zdębiałam. Nie tak bowiem wyobrażałam sobie nasz przytulny domek; nie z dzikim (dosłownie!) lokatorem. 
Obejrzeliśmy dach, znaleźliśmy dziurę, psy kunę wywęszyły. Roboczo nazwaliśmy ją Morten (po duńsku kuna to mår, co przy poprawnej duńskiej wymowie rymuje się z Morten) i zaczęliśmy się zastanawiać, co by tu teraz zrobić... C., po dogłębnej analizie internetowych mądrości, znalazł jedyne słuszne remedium: Metallikę. Tak, ten zespół, który dla niewtajemniczonych po prostu hałasuje na bardzo dużą skalę. Codziennie rano tuż pod dachem ustawiał głośnik, i puszczał największe przeboje chłopaków. Okazuje się, że chyba mamy z Mortenem inny gust muzyczny; po kilku dniach się wyprowadził. A przynajmniej taką mamy nadzieję, bo nagle zapadła cisza, i nie znajdujemy już niepokojącej ilości piór na trawniku przed domem. 
Teraz czeka nas tylko ściąganie dachówek i sprzątanie po gościu... 

I co? Nadal marzycie o własnym domu i ogrodzie...?

Tymczasem póki co - odpukać! - w Danii nadal lato w pełni, mam więc dla Was przepis na chłodnik, który znalazłam w magazynie Moje gotowanie, nr 7/2016. Skusił mnie absolutnie cudownym, różowym kolorem i dodatkiem botwinki - a jak wiecie, przywiozłam ze sobą z Polski dwa pęczki tego specjału. Grzechem byłoby wyrzucić! 
Ten akurat chłodnik to miks świeżych, wiosennych warzyw z maślanką, lekko tylko doprawiony solą i pieprzem, podany z jakiem i słonym serem feta. Całość smakuje nieźle - według mnie, i naprawdę dobrze - według C. Ale ja chyba nigdy nie polubię chłodników... Dla mnie zupa musi być gorąca - i basta. Jeśli jednak w ciepły, letni dzień miska z chłodnikiem wypełnia Wasze myśli, ten będzie doskonały. Szczególnie, że dzięki dodatkowi ziemniaków naprawdę syci i może stanowić pełnoprawny obiad nawet dla głodnego przedstawiciela płci silnej - sprawdziłam.

Dania z dodatkiem kalarepki znajdziecie też dzisiaj u MopsikaPati, Marty i Malwinny.

Chłodnik z wiosennych warzyw na maślance



Składniki:
(na 6-8 porcji)
  • 1 pęczek botwinki
  • sól
  • pieprz
  • cukier
  • sok z 1 cytryny
  • 1,5 l maślanki
  • 500 g creme fraiche (18%)
  • 1 długi ogórek
  • 1 pęczek rzodkiewki
  • 1 kalarepka
  • 500 g młodych ziemniaków
  • 4 dymki
  • 6-8 jajek
  • koperek
  • natka pietruszki
  • 100 g fety
Ziemniaki ugotować w mundurkach, ostudzić.
Botwinkę umyć, osuszyć, posiekać. Wrzucić na lekko osolony, doprawiony cukrem i sokiem z 1/2 cytryny wrzątek. Gotować 5 minut, odcedzić, ostudzić.

Maślankę dokładnie wymieszać z creme fraiche. 
Ogórek obrać, wyciąć gniazda nasienne, pokroić na nieduże kawałki. Rzodkiewki pokroić w plasterki. Kalarepkę obrać, zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Ziemniaki obrać, pokroić w plastry. 
Dymki drobno pokroić, oddzielając białe części od zielonych. Koperek i natkę posiekać. 
Do maślanki dodać ogórka, rzodkiewki, kalarepkę, ziemniaki, botwinkę i białe części cebuli. Dokładnie wymieszać, doprawić do smaku solą, cukrem, pieprzem i sokiem z cytryny. Dobrze schłodzić.

Jajka ugotować na pół twardo. 
Nalać chłodnik do miseczek. Podawać z połówkami jajek i pokruszoną fetą, posypany szczypiorem, koperkiem i natką.

Smacznego!


Ja tymczasem codziennie smaruję mój łaciaty nos grubą warstwą kremu, ale chyba nawet to już mu nie pomoże...

czwartek, 8 czerwca 2017

Komizm sytuacyjny i tarta z botwinką

Muszę przyznać, że powrót do pracy łatwy nie był. Dziesięć godzin naprawdę dało mi się we znaki; łydki mnie bolą, ręce mnie bolą, głowa też mnie boli (co będzie sobie, skubana, żałować...?). Mimo wszystko jednak jestem zadowolona; pod koniec pracy, gdy nastąpiło już pewne rozluźnienie świadomością, że czego nie zrobi się dzisiaj, zrobi się jutro, razem z Mette płakałyśmy ze śmiechu. Dosłownie. Czerwone jak buraki, zalane łzami, wzbudzałyśmy ogólną wesołość. A jeden z kolegów tylko nas napędzał, wydając z sienie odgłosy, które i na sawannie, i w wielkim mieście, mogłyby wzbudzić niepokój. 
To jedna z takich chwil, których nie można ubrać w słowa; komizm sytuacyjny, który po fakcie śmieszy tylko tych, którzy byli przy całym tym ambarasie obecni.

Wam też zdarzają się takie chwile...?

Tymczasem zapraszam Was na zupełnie wyjątkową tartę. Wyjątkową dla mnie, gdyż botwinki nie jadłam od wieków!
Jak to się dziwnie w życiu składa... Gdy mieszkałam w Polsce i botwinkę w sezonie miałam na wyciągnięcie ręki, zupełnie mnie nie kusiła. Teraz, gdy jej zdobycie graniczy z cudem, ślinię się do monitora na widok tych wszystkich pyszności, które koleżanki blogerki z botwinką przygotowują. Jako souvenir z Polski przywiozłam więc sobie nie tylko dwa kilogramy prawdziwego twarogu, ale też dwa pęczki botwinki. Dzisiaj pokażę, co przygotowałam z pierwszego.

Tematem wspólnego gotowania była tym razem botwinka w towarzystwie młodych ziemniaczków i koperku. Czyż nie brzmi rozkosznie...? Tak właśnie pomyślałam, i czym prędzej zabrałam się za szukanie przepisu na tartę (że musi to być tarta, nie miałam najmniejszych wątpliwości). Idealną propozycję znalazłam u Małgosi; jedyne co, to zamieniłam rozmaryn na koperek.
Wyszło bosko! Tarta jest cudownie wiosenna, ma piękny, różowo-zielony kolor, smakuje wybornie i naprawdę potrafi nasycić. Dla nas stanowiła pełnoprawny obiad z dodatkiem sałatki ze szpinaku, ale jak ktoś nie może się obyć, może podać do niej na przykład filety z kurczaka. Choć nawet C., zaśniedziały mięsożerca, stwierdził, że nic jej więcej nie trzeba.

Smakowite przepisy z tym kuszącym trio znajdziecie również u Ani, Mirabelki, Malwinny i Pati.

Tarta z botwinką, ziemniaczkami i koperkiem


Składniki:
(na formę do tarty o średnicy 27 cm)

kruchy spód:
  • 150 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 75 g zimnego masła
  • 2 łyżki zimnej wody
farsz:
  • 1 pęczek botwinki
  • 500 g młodych ziemniaków
  • 2 ząbki czosnku
  • 3 łyżki oleju
  • 3 jajka
  • 250 g creme fraiche (18%)
  • 1 pęczek koperku
  • sól
  • pieprz
Mąkę przesiać, wymieszać z solą i cukrem. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami. Po łyżce dodawać wodę, zagnieść gładkie, nielepiące się ciasto. Uformować z niego kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Schłodzonym ciastem wylepić formę, formując brzeg. Nakłuć ciasto gęsto widelcem.

Podpiec w 180 st. C. przez 12-15 minut.

W tym czasie wyszorować ziemniaki (młodych nie trzeba obierać), pokroić je w dość drobną kostkę. 
Buraczki pokroić na ćwiartki lub połówki jeśli są bardzo małe. Łodyżki pokroić na kawałki o długości 3 cm, liście porwać.

Na patelni rozgrzać olej, wrzucić ziemniaki, posolić, podsmażać 5 minut, aż się zeszklą. Dodać buraczki, smażyć jeszcze 3 minuty. Dodać przeciśnięty przez praskę czosnek i łodyżki botwinki, smażyć jeszcze chwilę. Na końcu dodać liście, podgrzewać około 1 minuty, zdjąć patelnię z palnika.

Jajka i creme fraiche roztrzepać, dodać posiekany koperek, doprawić solą i pieprzem.

Na podpieczony spód wyłożyć ziemniaki z botwinką, zalać masą jajeczno-śmietanową, równomiernie rozprowadzając koperek.

Piec w 180 st. C. przez około 25 minut.
Podawać na ciepło lub zimno.

Smacznego!


Was zostawiam z tartą, a sama idę do łóżka. W końcu za niecałe siedem godzin trzeba wstać...

wtorek, 26 lipca 2016

Mój tajemniczy ogród i krem z młodych ziemniaczków

Bardzo polubiłam Gram, do którego się niedawno przeprowadziłam. Swoją drogą - czyż to nie idealna nazwa miejscowości dla przyszłego cukiernika?
W Gram jest zamek. Na początku trochę mnie rozczarował, do Malborka to mu bowiem daleko... Jednak wkrótce pokochałam spacery nad rzeką w jego ogrodach, które płynnie przechodzą w obłędnie o tej porze roku zielony las. Często tam chodzimy; spacerujemy równymi alejkami wysypanymi drobnymi kamykami lub przesiadujemy przy fontannie, która wyobraża kilkanaście zwierząt i naprawdę zachwyca detalami. Wczoraj wędrowaliśmy leniwie, rozmawiając już nie pamiętam o czym i najzwyczajniej w świecie delektując się ciepłym, letni wieczorem, gdy nagle zauważyłam wąskie przejście w żywopłocie. W tym miejscu nieprzystrzyżony, nie wyróżniał się niczym; nie zapraszał, ale też nie bronił wstępu. C. przecisnął się wąskim przesmykiem, i gdy tylko usłyszałam jego zadowolone sapnięcie, czym prędzej ruszyłam w jego ślady. Moim oczom ukazał się niewielki ogródek, ze wszystkich stron otoczony wysokim żywopłotem, pełen najróżniejszych ziół! Od szczypiorku i tymianku, poprzez melisę i czosnek, aż po rutę i geranium, których próżno szukać w pobliskich sklepach. Z zachwytu omal nie zemdlałam!
Niecierpliwie chodziliśmy między grządkami, wydając stłumione okrzyki szczerego zachwytu. Mogłabym już stamtąd nie wychodzić...

Po dokładniejszej inspekcji okazało się, że takie tajemnicze ogrody są cztery - niby łatwo zauważyć, że żywopłot rośnie wokół czegoś, ale jednak nie tak prosto znaleźć wejście.

Pamiętacie powieść Frances Hodgson Burnett Tajemniczy ogród? Jao dziecko marzyłam, aby tak jak Mary, znaleźć takie niesamowite miejsce. Od zawsze mam słabość do wysokich żywopłotów i kutych bram. I choć ten nie wymaga zaginionego klucza, ani nie jest tylko mój, jestem nim zachwycona do granic możliwości.

Dzisiaj znów mam dla Was zupę. Tym razem - zdecydowanie na obiad (no chyba, że ktoś tyle czekał na młode ziemniaczki, że ma ochotę je jeść nawet na deser). Przepis z Hjemmets bedste mad, nr 6/2016 zaintrygował mnie dodatkiem wędzonego sera i zachęcił rzodkiewkami, które w sezonie jem codziennie w ilościach naprawdę zaskakujących. W oryginalnym przepisie autorzy proponują podanie zupy mocno schłodzonej - świetna wersja na upalne dni. Kiedy jednak słonko się obrazi i schowa za grubą warstwą chmur, warto zupę podgrzać i jeść na ciepło. Jest chyba jeszcze lepsza!

Krem z młodych ziemniaków z wędzonym serem i rzodkiewkami


Składniki:
(na 4 porcje)
  • 500 g młodych ziemniaków
  • 2 pory
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżki masła
  • 1 l bulionu
  • 125 g kremowego serka wędzonego
  • sól
  • pieprz
  • gałka muszkatołowa
  • 1 pęczek rzodkiewki
  • 1 pęczek szczypiorku
chipsy z chleba żytniego:
  • 8 cienkich kromek ciemnego chleba żytniego
  • 2 łyżki oliwy
  • sól morska
Ziemniaki oskrobać, pokroić w kostkę. Pory opłukać, pokroić w kostkę. Czosnek przetrzeć przez praskę.
Na maśle zeszklić pory i czosnek. Dodać ziemniaki; smażyć, aż warzywa wchłoną tłuszcz. Zalać bulionem, gotować około 15 minut, aż ziemniaki zmiękną.
Zupę zmiksować na gładki krem. Dodać serek, zmiksować. Doprawić do smaku solą, pieprzem i gałką muszkatołową.

Chleb ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, skropić oliwą i posypać solą.

Piec w 200 st. C. 10-15 minut, aż będzie chrupki (czas pieczenia zależy od grubości kromek - im cieńsze, tym lepsze).

Podawać na ciepło lub zimno z pokrojonymi w plasterki rzodkiewkami, posiekanym szczypiorkiem i chipsami.

Smacznego!

Przepis, oczywiście, dodaję do akcji Ani:

piątek, 18 marca 2016

Wiosennie zielona zupa z groszku

Była sobie wiosna... Że tak bezczelnie pozwolę sobie sparafrazować tytuł bajki, którą pamiętają pewnie tylko nieco starsi Czytelnicy. Dzisiaj już tylko mgła i nieprzyjemny wiatr nam zostały. Dobrze, że wczorajsze popołudnie wykorzystałyśmy z Ptysią na długaśny, niesamowicie przyjemny spacer. Słoneczko świeciło, ptaszki ćwierkały, trawa jakby zieleńsza się nagle zrobiła. Natchniona wiosennym stanem świata, przygotowałam szybką, zieloną zupę z groszku.

Przepis znalazłam na blogu Secret way to the kitchen już jakiś czas temu. Ujął mnie jej seledynowy, żywy kolor. Iście wiosenny, przywołujący na twarz szeroki uśmiech. Dodatek mięty zastopował nieco moje zapędy; troszkę się bałam, jak to będzie smakować. Działałam więc ostrożnie, żeby później na talerzu hojnie całość listkami mięty posypać. Pasuje tutaj wspaniale; orzeźwia i jakby wyostrza całość. Dlatego śmiało możecie dać jej więcej niż tylko trzy gałązki.

Krem z groszku z miętą i limonką


Składniki:
(na 4 porcje)

  • 750 g mrożonego groszku
  • 250 g ziemniaków
  • 2 cebulki dymki
  • 1 łyżka masła
  • 1 l bulionu
  • 3 gałązki świeżej mięty
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • sok z 1/2 limonki
  • sól
  • pieprz
dodatkowo:
  • 4 łyżki jogurtu naturalnego
W garnku roztopić masło, dodać ziemniaki. Gdy wchłoną tłuszcz, zalać bulionem, dodać dymkę i gotować, aż ziemniaki zmiękną. Pod koniec gotowania dodać groszek i listki mięty, gotować jeszcze 10-15 minut.
Po tym czasie zupę zdjąć z palnika, zmiksować blenderem na gładki krem. Dodać kremówkę, doprawić do smaku sokiem z limonki, solą i pieprzem.
Podawać na ciepło z kleksem jogurtu.

Smacznego!


Przepis przygotowywałam z myślą o akcji Pinkcake:

piątek, 11 marca 2016

Pachnący bochenek na każdą porę roku

Gdy w wolny dzień otwieram oczy tuż po słonku, wita mnie wiosna. Błękitne niebo bez ani jednej chmurki, ciepłe światło wlewające się przez okna i uczucie gdzieś głęboko w środku, że to będzie dobry dzień. 
Po południu wychodzę z Ptysią na jesienny już świat. Słoneczna kula jakby zamglona, znużona swoimi obowiązkami. Chłodny wiatr od czasu do czasu szarpie za mój szalik i Ptysi uszy, wywołując uczucie niewytłumaczalnego niepokoju. 
Wieczorem szyby pokrywa lód, malując na nich fantazyjne wzory. Zima śmieje mi się prosto w nos. O naiwna, myślałaś, że tak łatwo dałam za wygraną...? - szepcze, mrożąc mi twarz zimnym oddechem.

Cóż, czekam na kolejny wiosenny poranek i zastanawiam się, gdzie w tym cyklu zapodziało się lato...?

Znalazłam na dysku przepis na chleb. Najprostszy, najzwyklejszy. Na drożdżach. Z chrupiącą skórką, ziemniakami, dzięki którym długo zachowuje świeżość, oraz dodatkiem kolendry. Może więc choć trochę niezwykły...? Ma chrupiącą skórkę i zwarty miąższ, pięknie pachnie - jeśli oczywiście lubicie kolendrę. Możecie ją pominąć, ale mi pasuje tutaj jak ulał.

Prosty chleb z ziemniakami i kolendrą


Składniki:
(na 1 bochenek)
  • 120 g ugotowanych ziemniaków
  • 500 g mąki pszennej
  • 300 ml letniej wody
  • 25 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1,5 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka mielonej kolendry

dodatkowo:
  • 2 łyżki wody

Ziemniaki rozgnieść widelcem lub przecisnąć przez praskę. Mąkę przesiać, wymieszać z solą, kolendrą i ziemniakami. 
Drożdże wymieszać z cukrem i wodą. Wlać do mąki, zagnieść, wyrobić gładkie ciasto.
Odstawić do wyrośnięcia na 1 godzinę.

Po tym czasie jeszcze raz szybko zagnieść, uformować z ciasta podłużny bochenek, odstawić na 40 minut do wyrośnięcia.

Wyrośnięty bochenek skropić wodą, naciąć po skosie w trzech miejscach. Na blasze z chlebem ustawić małe naczynie z wodą.

Piec w 225 st. C. przez 15 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 200 st. C. i piec jeszcze 30-35 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

A w domu pachnie pomarańczami. I rabarbarem
Czyste szaleństwo!

wtorek, 17 listopada 2015

Dynia, cebula, brukselka

Czy to nie dziwne połączenie...? Mi się tak wydawało, gdy pierwszy raz na nie spojrzałam. Pomyślałam, że te trzy rzeczy nijak do siebie pasować nie będą. A jeśli nawet, to i tak nic ekscytującego nie uda się z nimi przygotować. Dynię kocham miłością wielką, ale nawet ja muszę uczciwie przyznać, że sama w sobie jest dość mdła i potrzebuje towarzystwa wyrazistych dodatków. Cebula to najbardziej prozaiczne z warzyw; a brukselka... Cóż, ja za brukselką przepadam, ale znam wiele osób, które nawet na nią nie spojrzą. A gdy tylko poczują jej zapach, uciekną, gdzie pieprz rośnie (czyli naprawdę daleko, jeśli brać pod uwagę, że uciekać będą z Danii). 
Później stwierdziłam, że to wyzwanie. Nie tylko połączyć je w harmonijną całość, ale jeszcze wywołać przy tym efekt łał... Trudna sprawa. Ale nie niemożliwa! 
Zaczęłam się więc intensywnie zastanawiać, co by tu z tym fantem zrobić...

Po długich namysłach, odrzuconych projektach i chwilach zwątpienia, w końcu padło na zupę. Cóż, może i prozaiczna, ale w listopadzie, po powrocie do domu z zamglonego, deszczowego świata, miska z rozgrzewającą zupą to marzenie. Które tak łatwo spełnić!
Poza dynią dodałam marchewki (dla koloru i słodyczy), pietruszki (dla zaostrzenia smaku) i ziemniaków (żeby całość odpowiednio zagęścić). Z przypraw postawiłam na ostrą pastę curry i curry z mango, które jest bardzo aromatyczne i ma piękny, intensywnie żółty kolor, a które C. kupił jakiś czas temu, bez konkretnego pomysłu na jego wykorzystanie. Do tego odrobina słodkiej papryki, sól i pieprz; i naprawdę więcej nie potrzeba. Krem jest przyjemnie gęsty, intensywnie warzywny, po prostu pyszny. Można dodać kremówki czy mleczka kokosowego, dla złagodzenia smaku i jeszcze większej kremowości. Dodatki to brukselka, lekko podsmażona na patelni, dzięki czemu zyskuje na smaku; oraz chrupiąca, prażona cebulka. Całość wyszła zaskakująco pyszna i oryginalna, a przy tym naprawdę prosta w przygotowaniu. 
To co, skusicie się...?

Nad tym fantazyjnym trio zastanawiała się również Ania; sprawdźcie koniecznie, co wymyśliła!

Krem dyniowo-marchewkowy z brukselką i prażoną cebulką


Składniki:
(na 8 porcji)
  • 400 g marchewki
  • 400 g dyni (waga bez skóry i pestek)
  • 300 g pietruszki
  • 200 g ziemniaków
  • 1 czerwona cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżka zielonej pasty curry
  • 1 łyżeczka przyprawy mango-curry
  • 1 łyżeczka słodkiej papryki
  • 1 l bulionu
  • 1 łyżka masła
  • sól
  • pieprz
dodatkowo:
  • 400 g brukselki
  • 2 łyżki masła
  • prażona cebulka
Marchewki, pietruszkę i ziemniaki obrać, razem z dynią pokroić w kostkę mniej więcej tej samej wielkości.
Cebulę obrać, pokroić w kosteczkę.

Na rozgrzane masło dodać pastę curry i przyprawę, chwilę podsmażyć. Dodać cebulę i przeciśnięty przez praskę czosnek, zeszklić. Dodać pozostałe warzywa; gdy wchłoną cały tłuszcz, wlać bulion i dodać słodką paprykę.

Gotować 20-30 minut, aż warzywa będą miękkie. Zmiksować zupę na gładki krem, doprawić do smaku solą i pieprzem.

Brukselkę umyć, odciąć końcówki, przekroić na połowy. Ugotować w lekko osolonej wodzie.
Na patelni rozgrzać masło, podsmażyć brukselkę.

Zupę podawać gorącą, z podsmażoną brukselką i prażoną cebulką.

Smacznego!

Ja tymczasem muszę poważnie zastanowić się nad ostatnią z dyń, która czeka na wykorzystanie. A to całkiem specjalny okaz; moja pierwsza dynia makaronowa! 
Znacie, lubicie...?

piątek, 30 października 2015

Dyniowe kluseczki

Uff... Dwa pierwsze dni praktyk za mną. Oczywiście, niepotrzebnie się tak stresowałam, bo wszyscy są naprawdę mili, i jakoś daję sobie radę. Na czym polega moja praca, póki co? W czwartek ulepiłam dwadzieścia cztery marcepanowe marchewki, zrobiłam krem serowo-maślany i obłożyłam nim całe mnóstwo marchewkowych ciast, a przez resztę dnia maczałam różne rzeczy w czekoladzie. Sami powiedzcie - czy może być jakakolwiek lepsza praca...? Bo mi nic do głowy nie przychodzi.
Dzisiaj lepiłam marcepanowe dyńki (dwieście dwadzieścia pięć sztuk tym razem), robiłam bułeczki z czekoladą, croissanty i ciasteczka korzenne, dekorowałam ciastka z bitą śmietaną i wałkowałam marcepan (kilkadziesiąt kilo; nie ręcznie, nie martwcie się).
Kolejny udany dzień zaliczony; przede mną wolny weekend na odsapnięcie i mentalne przygotowania do wstawania między pierwszą a czwartą rano w przyszłym tygodniu. Cóż, nie ma ideałów...

W każdym razie czuję, że spełniam marzenie, i jest mi z tym niewypowiedzianie dobrze (choć stopy bolą mnie niesamowicie). Pierwszy raz mam w życiu pracę, w której świetnie się bawię - naprawdę wyjątkowo miłe uczucie. Mam nadzieję, że całe praktyki będą właśnie tak wyglądały.

A dziś mam dla Was jeszcze jeden przepis z dynią na festiwal u Bei. Nie martwcie się - dynia jeszcze u mnie będzie; po prostu zostałam pochłonięta przez rzeczywistość i moje wirtualne życie jest nieco z tyłu w tej chwili.

Wracając do meritum: przepis znalazłam na blogu Kolorowa kuchnia Magdy, i od razu bardzo mi się spodobał. Dawno już nie jadłam żadnych kluseczek, a skoro sezon na dynię, nie mogłam przepuścić takiej okazji. Co prawda musiałam dodać nieco więcej mąki, ale to już zależy od puree, jakiego użyjecie. Przed użyciem należy dobrze je odcisnąć, żeby nie dodawać zbyt dużo mąki, bo kluski mogą wyjść gumowate.
Swoje podałam podsmażone na maśle - takie właśnie lubimy najbardziej. Chrupiące z zewnątrz, delikatne i mięciutkie w środku. Do tego odrobina masła i chrupiące listki szałwii - niebo na talerzu. A całość robi się prosto i w miarę szybko; można też kluseczki przygotować wcześniej, ugotować i później tylko odsmażyć - trzy minuty roboty, a obiad jak marzenie.
Polecam Wam ogromnie!

Dyniowe kluseczki przygotowały dzisiaj również Mirabelka, Mopsik i Zuzia oraz Martą.

Dyniowe gnocchi


Składniki:
(na 35-40 sztuk)
  • 200 g dyniowego puree
  • 250 g ziemniaków
  • 75-150 g mąki pszennej
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • 75 g serka kremowego
  • 1 jajko
  • sól
  • pieprz
dodatkowo:
  • 50 g masła
  • 15 listków świeżej szałwii
Ziemniaki obrać, ugotować, odcedzić, całkowicie ostudzić. Rozgnieść na puree, wymieszać z dynią i serkiem. Dodać jajko i przyprawy, wymieszać. Wsypać mąkę ziemniaczaną i powoli dosypywać mąkę pszenną, aż ciasto da się formować.
Z ciasta lepić kulki wielkości orzecha włoskiego. Każdą przycisnąć widelce, odbijając wzorek.

Gotować w osolonym wrzątku, aż wypłyną.

Masło rozpuścić, dodać listki szałwii i smażyć, aż staną się chrupkie.

Gniocchi podawać ugotowane lub odsmażone na maśla, polane masłem, z chrupiącymi listkami szałwii.

Smacznego!


A ja tymczasem zabieram się za pieczenie (tak, tak, ciągle mi mało...) halloweenowego, potwornego ciasta na jutrzejszy wieczór.

sobota, 30 maja 2015

Wiosenna, zielona zupa. Ze szpinakiem i makaronem

Kiedy padła propozycja wspólnego gotowania, którego kluczowymi składnikami będą szpinak i makaron, w pierwszej chwili odpadłam. Bo przecież nic słodkiego się z tego zrobić nie da (a może...?). Jednocześnie miałam ogromną ochotę na zupę z makaronem, najlepiej pomidorówkę; taką, jaką robiła Mama - tylko, że do niej trzeba by ugotować rosół, a tego jeszcze nigdy nie próbowałam (wiem, wiem, wstyd). Myślałam i myślałam, niemal że myśliwym zostając (jak mawia Tatuś), aż w końcu wpadłam na genialny, w moim odczuciu, pomysł - zupę szpinakową z makaronem. Teraz już wszystko poszło gładko (poza tym, że pod koniec maja nigdzie nie mogłam znaleźć świeżego szpinaku, i musiałam posiłkować się mrożonym; byłam jednak mocno zdeterminowana, i ten drobny szczegół na przeszkodzie mi nie stanął). Zupa to szpinak, cukinia, cebulka, czosnek i bulion. Delikatnie przyprawione, ale tylko solą i pieprzem. Bardzo wyraźny, warzywny smak; całość niesamowicie wiosenna i delikatna. Obawiałam się, że C. będzie kręcił nosem, ale zjadł ze smakiem, i to ze sporą dokładką. Polecam więc, nie tylko tym na wiosennej diecie.

Dania ze szpinakiem i makaronem przygotowały również Martynosia i Qualietta, zajrzyjcie do nich koniecznie!

Zupa szpinakowa z makaronem

Składniki:
(na 6 porcji)
  • 1 cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżka masła
  • 1 cukinia
  • 900 g mrożonego, siekanego szpinaku
  • 200 g ziemniaków
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • sól
  • pieprz
  • 1 l bulionu

dodatkowo:
  • 250 g makaronu wstążki

Cebulę obrać, pokroić w kosteczkę. Zeszklić na maśle, dodać szpinak i przeciśnięty przez praskę czosnek. 
Ziemniaki obrać, pokroić w kosteczkę razem z cukinią. Dodać do garnka, chwilę przesmażyć. Dodać czosnek, zalać bulionem i gotować 20-30 minut, aż warzywa zmiękną. Doprawić do smaku solą i pieprzem, zabielić śmietaną, wymieszać.

Podawać z ugotowanym al dente makaronem.

Smacznego!

Czy możecie uwierzyć, że to już niemal czerwiec, a ja wieczorami, wychodząc na spacer z psą, ciągle zakładam czapkę...? Kto to słyszał...? Faktycznie, coś dziwnego dzieje się z klimatem...

sobota, 11 kwietnia 2015

Topinambur w zupie

Powrót do poświątecznej codzienności minął zaskakująco łagodnie. W szkole wszyscy - uczniowie i nauczyciele - dopiero powoli znów przyzwyczajają się do zajęć. Zresztą - w tej chwili wychowawcy zajęci są nową grupą. Kilka tygodni temu to my nieśmiało przemykaliśmy korytarzami, nieco zagubieni w ich labiryncie. Baliśmy się, że nie znajdziemy właściwej sali, a nawet jeśli - zajęcia okażą się katastrofą. Nie potrafiliśmy obsługiwać maszyn, które teraz znacząco ułatwiają nam pracę. Zestresowani, zdenerwowani, niepewni. Na szczęście nie naszym to udziałem w tej chwili. Ze śmiechem przygotowywaliśmy pizze dla nowych kolegów, dzieląc się wrażeniami z minionych Świąt. 
Miło.

Ostatnio w końcu się odważyłam na zakupienie większej ilości topinamburu. Z myślą o zupie, rzecz jasna. Pogoda zdecydowanie sprzyja gorącym, kremowym, rozgrzewającym obiadom. Przeczytałam kilka przepisów, i w końcu zrobiłam po swojemu. Prawie bez przypraw, żeby wydobyć ten charakterystyczny, delikatny smak. Topinambur świetnie skomponował się z pasternakiem, delikatnie orzechowy smak obu warzy idealnie do siebie pasuje. Do tego chipsy - banalnie proste do przygotowania, a sprawiają, że zupa staje się dużo bardziej elegancka i nowoczesna. No i te chrupiące, przypieczone plasterki - rozkosz dla podniebienia. Wychodzi ich nieco więcej, niż potrzeba, ale znikają w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach... Następnym razem przygotuję podwójną porcję - na wszelki wypadek. Dla koloru i odrobiny ostrości - posiekana dymka również wylądowała w miseczce. Wszystko razem tworzy niezwykle zgraną całość - polecam na te chłodne kwietniowe popołudnia.

Krem z topinamburu z chipsami

Składniki:
(na 4 porcje)
  • 250 g ziemniaków
  • 200 g pasternaku
  • 600 g topinamburu
  • 1 cebula
  • 1 łyżka masła
  • 1 l bulionu
  • sól
  • pieprz biały

chipsy:
  • 150 g topinamburu

dodatkowo:
  • 1 cebulka dymka

Topinambur na chipsy wyszorować, osuszyć. Pokroić w cieniutkie plasterki, ułożyć je pojedynczo na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 100 st. C. przez 1 godzinę, wystudzić.

Pozostałe warzywa obrać, pokroić w kostkę. Cebulę zeszklić na maślę. Dodać pozostałe warzywa, podsmażyć, aż wchłoną cały tłuszcz. Zalać bulionem, gotować około 20-30 minut, aż zmiękną.
Zupę zmiksować blenderem na gładki krem, dodać soli i pieprzu do smaku.

Podawać gorące z chipsami z topinamburu i posiekaną dymką.

Smacznego!

A dzisiaj, żeby za lekko nie było, do pracy... Na szczęście w domu będzie czekał ciepły obiad i słodki deser, wraz z miłym towarzystwem - czy potrzeba czegoś więcej...?

piątek, 16 stycznia 2015

Niecodzienny krem z marchewki. Z tahini i sumakiem

Pogoda nas zdecydowanie nie rozpieszcza. Wieje tak, że wychodząc na spacer z Ptysią albo idąc do auta rozglądam się nerwowo, czy mi zaraz coś na głowię nie spadnie. Wiatr szarpie szalem, smyczą i Tiną, a deszcz dodatkowo komplikuje sprawę i sprawia, że wychodzenie z domu choćby na chwilę staje się niezwykle nieprzyjemne. Szczególnie o szóstej trzydzieści rano. Ale jak mus, to mus. A może lepiej zupa...?

Cóż rozgrzeje lepiej niż właśnie zupa po powrocie do domu, gdy dłonie są skostniałe, policzków i nosa się już niemal nie czuje, skarpetki, mimo teoretycznie porządnych butów, są wilgotne, a ślady błota ciągną się za nami w korytarzu? Zupa gęsta, kremowa, gorąca tak, że aż parzy w język. Ze składników prostych i łatwo dostępnych, jedynie sumak może sprawić pewien problem (ale spokojnie można go pominąć). Tahini nadaje tutaj naprawdę wyjątkowej nuty. 
Muszę przyznać, że nigdy wcześniej tahini nie jadłam, zakupiłam więc słoiczek z pewną dozą niepewności. Chałwę jednak uwielbiam, stwierdziłam więc, że nie powinno być źle. Okazało się, że tahini smakuje jak wytrawna chałwa. Oczywiście ma zupełnie inną konsystencję, niemniej naprawdę przypadła mi do gustu. Jestem pewna, że jeszcze ją w swojej kuchni wykorzystam, nie tylko w wytrawnej wersji.

Wracając do zupy - zgodnie z zapewnieniami Limonki wyszła bardzo aromatyczna, gęsta i sycąca. Dla mnie ideał jesienno-zimowego kremu, gdy wiatr hula za oknem, a człowiek chce się rozgrzać. Taki comfort food, któremu bardzo ciężko się oprzeć. Spróbujcie koniecznie.

Zupa marchewkowa z tahini i sumakiem

Składniki:
(na 6 porcji)
  • 1 kg marchewki
  • 3 ziemniaki
  • 1 cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżki masła
  • 1 litr bulionu
  • 1/2 łyżeczki sumaku
  • 3 łyżki tahini
  • 125 ml śmietany kremówki (38%)
  • sól

dodatkowo:
  • grzanki

Ziemniaki i marchewki obrać, pokroić w kostkę.
Cebulę obrać, pokroić w kostkę. Czosnek obrać, przecisnąć przez praskę.

Na maśle zeszklić cebulę, dodać czosnek, marchewkę i ziemniaki. Podsmażyć, aż warzywa wchłoną tłuszcz. Zalać bulionem i gotować 20-30 minut, aż zmiękną.

Zupę zmiksować blenderem na gładką masę, wymieszać z pastą tahini i sumakiem, zmiksować raz jeszcze. Dodać kremówkę, wymieszać, doprawić solą do smaku.

Podawać z grzankami.

Smacznego!

Ja wiem, że na blogu zup marchewkowych jest pod dostatkiem, nic jednak nie poradzę na to, że to jedna z moich ulubionych. Marchewka jest bardzo wdzięcznym warzywem, jej lekko słodki smak komponuje się wspaniale z mnóstwem różnych składników. Ostrzejsza, łagodniejsza, słodsza, bardziej wytrawna, klasyczna czy nowoczesna - wszystko jest możliwe, każda wariacja będzie doskonała.

piątek, 24 października 2014

Alternatywna zupa dyniowa

Jak tam nastroje? Ja dzisiaj jestem w niesamowicie dobrym humorze. W sumie, to już od kilku dni nawet nucę cicho pod nosem, gdy nikt nie słucha. Wczoraj jednak pojawiło się nowe źródło radości - wygrałam konkurs. Wiadomo, każdy lubi wygrywać, i nawet drobiazgi potrafią znacząco wpłynąć na samopoczucie. Tym razem nagroda sprawiła (a raczej dopiero sprawi, jak już wpadnie w moje łapki) wielką frajdę - na blogu Zawsze smacznie udało mi się zdobyć egzemplarz słynnej już w blogowym świecie Fotografii kulinarnej dla blogerów Matta Armendariza. Jak wiecie, ta część blogowania ciekawi mnie najmniej - nigdy nie miałam zacięcia do robienia zdjęć, spędzania prawie godzin nad jak najlepszym ujęciem miski z zupą. Owszem, staram się, żeby moje fotografie raczej zachęcały do spróbowania przedstawionych na nich potraw, no i żeby było widać, co to właściwie jest. Kiedy jednak się spieszę, nie chce mi się, nie ma odpowiedniego światła albo najzwyczajniej w świecie mi nie wychodzi, nie przejmuję się tym zbytnio. Ot, jest, jak jest. Skoro jednak już książkę o fotografii wygrałam, mam zamiar z niej skorzystać. Przeczytać od deski do deski, a potem spróbować zastosować się do, przynajmniej niektórych, rad autora. Trochę niestety potrwa, zanim się do książki dobiorę - będę ją musiała odebrać od Rodziców - niemniej, mam zamiar zrobić z niej użytek. Wizualna strona bloga z pewnością na tym nie ucierpi.
Dziękuję więc ogromnie Joli - sprawiłaś mi niesamowitą przyjemność.

Teraz jednak wróćmy do tematu przewodniego, czyli jedzenia. A dyni konkretnie. Bo pewnie już się za dyniowymi przepisami stęskniliście, prawda...?
Tym razem mam dla Was naprawdę pyszną zupę dyniową, trochę nietypową. Dlaczego? Zazwyczaj, szukając przepisów na zupy dniowe, trafiamy na kremy (a przynajmniej ja trafiam). Najróżniejsze - łagodne, pikantne, z owocami, z innymi warzywami, z mleczkiem kokosowym... Od wariacji na temat może zakręcić się w głowie. Wypróbowałam już kilka, nie umiem wybrać faworyta, bo wszystkie mają w sobie coś urzekającego. Niemniej, gdy na blogu Niebo na talerzu zobaczyłam ten przepis, nie mogłam mu się oprzeć. Już w zeszłym roku chciałam ją przygotować, ale dynia mi się skończyła. Bo tu, moi drodzy, potrzeba dyni w kawałku! Trzeba pokroić ją w kosteczkę, i wrzucić do garnka z ziemniakami. A później nie miksować, tylko podawać właśnie taką - zwykłą zupę z kawałkami warzyw. Do tego plasterki usmażonego na chrupko bekonu, i można się delektować wyśmienitym obiadem.

Tutaj małą dygresja - na zdjęciu bekonu nie ma, bo zniknął, zanim zdążyłam go uwiecznić. C. spałaszował niemal wszystko, a dwa kawałeczki, które odłożyłam specjalnie do zdjęcia, zniknęły sprawiedliwie podzielone w czeluściach żołądków C. i Ptysi... Cóż, cieszę się, że im smakowało.
Niemniej, bekon przyrządzić należy, bo nadaje zupie dodatkowego smaku i tekstury. Całość smakuje wyśmienicie; jest to doskonała alternatywa dla tych, którym dyniowe kremy być może nieco się przejadły...

Zupa z dynią

Składniki:
(na 4-6 porcji)
  • 900 g oczyszczonej dyni bez skóry
  • 4 ziemniaki
  • 200 g pomidorów z puszki
  • 2 łyżki masła
  • 2 cebule
  • 3 ząbki czosnku
  • 2 l bulionu
  • listki z 2 gałązek bazylii
  • 1 łyżeczka suszonego tymianku
  • sól
  • pieprz

dodatkowo:
  • 200 g bekonu w plasterkach

Dynię pokroić w kostkę. Ziemniaki i cebulę obrać, również pokroić. Czosnek obrać, przecisnąć przez praskę.

W dużym garnku rozgrzać masło, zeszklić cebulę. Dodać czosnek, chwilę smażyć, następnie dodać dynię. Gdy warzywa wchłoną tłuszcz, dodać pomidory z puszki, podsmażyć. Zalać całość bulionem i gotować 10 minut. Dodać ziemniaki, bazylię i tymianek, gotować przez 20-30 minut, aż ziemniaki i dynia będą miękkie.
Doprawić do smaku solą i pieprzem.

Na suchej patelni na chrupko usmażyć bekon. Podawać jako dodatek do zupy.

Smacznego!

Udanego weekendu Wam życzę!

poniedziałek, 13 października 2014

Rozgrzewający krem z kalafiora. I o gotowaniu obiadów

Jestem obiadową niedojdą.

Większość osób, która ma blogi kulinarne, czuje się w kuchni jak ryby w wodzie. Potrafią zrobić wszystko, coś z niczego, na już, a czasem nawet na wczoraj.
Ja, o ile uwielbiam piec, tak gotowanie nie kręci mnie jakoś specjalnie. I tu się z C. doskonale dobraliśmy - on gotuje, ja piekę, i wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni.
Ci, co czytają mojego bloga nieco uważniej wiedzą, że C. dostał nową pracę. Wraca do domu późno - za późno, żeby zabierać się za gotowanie. Normalnie zjadłabym tosta i o sprawie zapomniała, ale on wraca głodny. I domaga się jedzenia. Które w dodatku nie jest na przykład pysznym, rozpływającym się w buzi, dyniowym sernikiem... Nie, on chce konkretów, mięsnych najlepiej. A ja mięsa przygotowywać nie lubię szczególnie. Ech...

Na szczęście są zupy, i to głównie one nas ratują. I makarony, ale nie o nich dzisiaj mowa.
Zupy można przygotowywać na milion różnych sposób, mniej i bardziej sycące, z najróżniejszymi dodatkami. Aktualnie planuję jakąś z klopsikami, żeby nie było, że chcę go zmienić w wegetarianina...
Dzisiaj jednak zupa bez mięsa, za to z serowymi chipsami. Taaaaka dobra! Wyszła po prostu genialna, i nawet jeśli nie macie problemów z gotowaniem, to ją Wam polecam.

Kiedy tylko zobaczyłam przepis na blogu Green cookies wiedziałam, że muszę taką mieć. Nigdy jeszcze kremu z kalafiora nie robiłam, a że kremy i kalafiory lubię bardzo, nie trzeba mnie było dłużej przekonywać. A tam są jeszcze serowe chipsy, których już sama idea mnie zachwyciła.
Przygotowanie nie jest trudne, choć trochę czasochłonne. Chipsy muszą być cieniutkie, żeby wyszły naprawdę chrupiące. Mi wyszło ich dużo, ale są tak dobre, że znikną nawet bez zupy, nie polecam więc robić ich mniej.
Krem jest delikatny, gęsty i sycący, o wyraźnym smaku kalafiora z lekką nutą pietruszki. Chipsy za to są trochę słonawe, wyraziste i mocno chrupiące. Rewelacyjne.
Spróbujcie koniecznie - taka zupa to idealne, rozgrzewające, jesienne danie.

Razem ze mną rozgrzewające zupy ugotowali Mirabelka, Zuzia Pierwsza oraz Druga, Martynosia, MopsBartek .

Krem z kalafiora z chipsami serowymi

Składniki:
(na 4 porcje)
  • 1 kalafior
  • 1 pietruszka
  • 3 ziemniaki
  • 1 cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 1,5 l bulionu
  • 1,5 łyżki masła
  • sól
  • pieprz

serowe chipsy:
  • 200 g ostrego żółtego sera
  • 3 ziemniaki
  • sól
  • pieprz

dodatkowo:
  • świeży tymianek

Najpierw przygotować chipsy:
Ziemniaki obrać, zetrzeć na tarce o dużych oczkach, dobrze odcisnąć. Ser zetrzeć na tarce o drobnych oczkach, wymieszać z ziemniakami.
Z masy formować kulki wielkości orzecha włoskiego, spłaszczać na bardzo cieniutkie placuszki. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy. Posypać solą i pieprzem.

Piec w 180 st. C. przez 10-20 minut, aż się zrumienią i będą chrupiące.
Przestudzić na blasze, przełożyć na talerz.

Pietruszkę i ziemniaki obrać, pokroić w kostkę. Kalafior podzielić na różyczki.
Cebulę obrać, pokroić w kostkę. Obrać czosnek.
W garnku rozgrzać masło, zeszklić cebulę. Czosnek przecisnąć przez praskę do garnka, chwilę podsmażać. Dodać warzywa. Gdy wchłoną tłuszcz, zalać buiolnem. Gotować około 20 minut, aż warzywa zmiękną.

Zupę zmiksować na gładki krem, doprawić do smaku solą i pieprzem.
Podawać z tymiankiem i chipsami.

Smacznego!

Ja mam w tym tygodniu wakacje - w duńskich szkołach są ferie jesienne. Nie powiem, idea podoba mi się bardzo.
Będzie więcej czasu na wymyślanie obiadów...

sobota, 20 września 2014

Nowy porządek. I krem z cukinii

W środę C. zaczął nową pracę. Popołudniowo-wieczorną, czyli taką, której nie lubię najbardziej. Kiedy przez pewien czas pracował jak normalny człowiek, czyli między siódmą a szesnastą, byłam w siódmym niebie. Razem z domu wychodziliśmy, wracaliśmy o podobnych porach. Jadaliśmy razem obiady, wieczorami oglądaliśmy filmy, chodziliśmy spać niezbyt późno, żeby następnego dnia wstawać bez ociągania.
Gdy pracowaliśmy oboje, ja rano, on popołudniami, niemal się nie widywaliśmy (na co narzekałam często również na blogu). Teraz, gdy chodzę do szkoły, problem wraca. Ja wstaję wcześnie, wychodzę, wracam. W przyszłym tygodniu będę wracała już tylko do Ptysi, bo C. będzie w pracy. Do domu będzie wracał między jedenastą a pierwszą, co oznacza, że ja już będę spała, albo będę się akurat do łóżka wybierać. I trochę mnie to wszystko denerwuje... Z drugiej jednak strony wiem, że tak trzeba, żeby dojść do celu, który sobie postawiliśmy. Nikt nie obiecywał, że będzie lekko, i pocieszam się faktem, że nie potrwa to przerażająco długo. A później będzie już tylko lepiej.

Kiedy C. nie ma popołudniami, mam problem z obiadami. Zasadniczo nie gotuję, bo nie sprawia mi to takiej przyjemności, jak pieczenie. To C. uwielbia zabawy z mięsem - ja nie umiem nawet rozkroić całego kurczaka... Jednak ochota na ciepły posiłek często się pojawia, szczególnie po męczącym dniu. I w takich przypadkach z pomocą przychodzą mi zupy - proste, szybkie, niewiarygodnie pyszne. Często tanie, z niewielu składników. Minimum wysiłku, maksimum smaku - to właśnie lubię przy gotowaniu.

Tym razem postawiłam na cukinię, która zaskakująco rzadko pojawia się w mojej kuchni. Ugotowałam z niej krem, bo właśnie takie gęste, kremowe zupy lubię najbardziej. Szukałam przepisu w internecie, trochę poczytałam, aż w końcu poszłam do kuchni improwizować.
Nie chciałam za bardzo zakłócać subtelnego smaku cukinii, nie dawałam więc wielu dodatków. Ziemniaki, żeby krem wyszedł gęstszy i bardziej sycący, szpinak dla koloru i smaku, który bardzo lubię. Trochę ziół, a jako dodatek chrupiące grzanki - wyszło idealnie. Zupa syci, ma cudowny zielony kolor, taki wręcz wiosenny - nie można się do niej nie uśmiechnąć. Smakuje wybornie, jest delikatna, łagodna, ale na taką właśnie miałam ochotę.
Nawet C. ją docenił i stwierdził, że powinnam częściej gotować nam takie zupy, choć normalnie za kremami nie przepada.

Zupa krem z cukinii i szpinaku

Składniki:
(na 4 porcje)
  • 2 cukinie
  • 3 ziemniaki
  • 1 cebula
  • 150 g szpinaku
  • 2 łyżki oleju
  • 800 ml bulionu
  • 1/2 łyżeczki suszonego tymianku
  • 1 łyżka posiekanej świeżej bazylii
  • sól 
  • pieprz

dodatkowo:
  • grzanki

Ziemniaki i cebulę obrać, cukinie i szpinak umyć.
Cebulę drobno pokroić, ziemniaki pokroić w niewielką kostkę, cukinie przekroić na pół, wyciąć środek z nasionami, pokroić w kostkę dwa razy większą niż ziemniaki.

Cebulę zeszklić na oleju, dodać ziemniaki, chwilę smażyć. Zalać bulionem, gotować 5 minut. Dodać cukinie, szpinak, tymianek i bazylię, gotować 20 minut, aż wszystkie warzywa zmiękną. Zdjąć z palnika, zmiksować blenderem na gładki krem. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Podawać z grzankami.

Smacznego!

W czwartek przygotowałam nam curry z przepisu Agnieszki. O mamuniu, ależ było dobre! Dość pikantne, wyraziste w smaku, z moją ukochaną dynią... Kupiłam Hokkaido, więc danie wyszło cudownie słoneczne! Nie można się było oprzeć, i C. jadł obiad o pierwszej w nocy... Ale mówię Wam - dla tego dania warto zgrzeszyć.

wtorek, 6 maja 2014

Jesienno-majowa zupa ze szpinakiem

Zerkam w kalendarz - maj. Patrzę uważniej, z lekkim niedowierzaniem - zgadza się. Maj. Z niechęcią kieruję wzrok za okno - późny październik, w najlepszym razie. Zimno i ponuro, niebo zasnute grubą warstwą szaroburych chmur; na dopiero co umytych oknach krople pojawiają się z coraz większą częstotliwością. 
Ja chcę wiosnę! Słoneczną, ciepłą, majową. Chcę nosić sukienki bez pończoch i baleriny albo nowe sandały. Chcę móc usiąść na ławce w parku z książką w ręku, bez ryzyka, że ją utopię, a sobie odmrożę to i owo. Ech...
Majowa wiosna, tudzież wiosenny maj, pozostają na razie w sferze marzeń. W piątek mieliśmy w planie grilla, ale prognoza jest nieubłagana - najbliższe dwa tygodnie to deszcz przeplatany mgłami, brutalnie rozrywanymi przez silny, zimny wiatr. Niezbyt to optymistyczne... Jedno, co dobre, to zamiast się włóczyć po parkach, lasach i tym podobnych, będę siedziała w domu i grzecznie odrabiała lekcje. Zamieniłabym się jednak bez wahania. 

W związku z taką a nie inną pogodą, mam dla Was dzisiaj zupę bardziej rozgrzewającą niż wiosenną. W końcu udało mi się dołączyć do wspólnego gotowania, z czego cieszę się ogromnie. Zupa ze szpinakiem daje ogromne pole do popisu, wahałam się dość długo, co przygotować. Dziś jednak wróciłam do domu zziębnięta i lekko wilgotna, do garnka powędrowały więc ziemniaki i ciecierzyca w towarzystwie sporej ilości czosnku. Do tego kumin i nieco kolendry, i mamy cudownie rozgrzewającą, nieco jesienną zupę. Wiosennego akcentu nadaje jej świeży, zieloniutki szpinak, który smakuje bajecznie, a który z czosnkiem lubi się bardzo. Całość wyszła zachwycająca - jeśli tak jak ja macie lekką chandrę, zróbcie sobie taką na rozgrzewkę.
Przepis znalazłam u Oli, nieco go zmieniając.

Tym razem miałam przyjemność gotować z Malwinną i Mopsikiem; koniecznie sprawdźcie, jakie pyszności przygotowały dziewczyny.

Zupa z ciecierzycą i szpinakiem

Składniki:
(na 4-6 porcji)
  • 2 łyżki oleju
  • 4 ząbki czosnku
  • 1 cebula
  • 2 łyżeczki mielonej kolendry
  • 2 łyżeczki mielonego kuminu
  • 1,2 l bulionu
  • 350 g ziemniaków
  • 440 g ciecierzycy z puszki
  • 200 g świeżego szpinaku
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • sól
  • pieprz

Cebulę i czosnek obrać, posiekać. Podsmażyć na oleju, dodać kolendrę i kumin. Smażyć, aż przyprawy zaczną intensywnie pachnieć. Zalać bulionem, dodać obrane i pokrojone w małą kostkę ziemniaki. Gotować 10-15 minut. Dodać ciecierzycę, gotować jeszcze 5 minut. Odlać 1-2 szklanki zupy (w zależności od tego, jak gęsta ma być), do garnka dodać szpinak i gotować jeszcze 2-3 minuty. Odlaną zupę zmiksować blenderem na gładki krem, wlać do zupy razem ze śmietaną, wymieszać. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Podawać gorącą.

Smacznego!

Po wieczornym spacerze z psem, zamiast herbaty, zjem sobie miskę mojej zupy. Myślę, że podziała jeszcze lepiej.

piątek, 21 lutego 2014

Chleb z ziemniakami i... Nowa książka

Przez jakiś czas w tygodniu nie jadaliśmy razem śniadań; teraz, mimo, że razem wstajemy, ja zaraz po przebudzeniu nie potrafię wmusić w siebie nic poza herbatą. Bułeczkę albo muffinkę zabieram ze sobą zgrabnie zapakowaną, i jeszcze przed zajęciami konsumuję ją w ramach śniadania. W ogóle to się będę musiała do tego przyłożyć, żeby nie zabierać ze sobą batonów ani nic takiego - jednak jakiś w miarę przyzwoity posiłek na dzień dobry, szczególnie przed kilkugodzinną porcją duńskiego, jest wskazany.

Nadrabiamy więc w weekendy - jeśli nie chce mi się piec, C. robi nam owsiankę. Mmm, uwielbiam owsianki. Jako dziecko nigdy ich nie jadłam, i chyba powinnam za to podziękować mojej Mamuni, bo dzięki temu nie mam złych wspomnień, urazów ani nic podobnego. Gdy więc C. zaserwował mi owsiankę po raz pierwszy, byłam zachwycona! Zachwyt mi nie przeszedł, i przynajmniej raz w tygodniu muszę sobie takie cudo zjeść. Latem ochota na owsianki mi przechodzi, za to jesienią znów wraca i nie daje o sobie zapomnieć do późnej wiosny. Mniam!
Kiedy chce mi się piec, jemy przyzwoite śniadanie, czyli kanapki. Jakiś czas temu postanowiłam poeksperymentować z chlebem z ziemniakami. Znalazłam w sieci całe mnóstwo przepisów, czyli starym zwyczaje poszłam do kuchni i wrzuciłam do miksera to, co według mojej kobiecej logiki, powinno do siebie pasować. Wyszedł naprawdę pyszny chleb, więc czym prędzej dzielę się przepisem.
Nie ma chrupiącej skórki, za to miąższ jest wspaniały - miękki, ale gęsty - nie wiem, jak to inaczej określić. Nie jest zbity, po prostu smakuje jak porządny chleb, a nie żadne tam napompowane bułki.
Jeśli zostanie Wam trochę ziemniaków z obiadu, polecam bardzo.

Chleb z ziemniakami, rozmarynem i pietruszką

Składniki:
(na 1 spory bochenek)
  • 400 g mąki pszennej
  • 200 g mąki żytniej
  • 30 g świeżych drożdży
  • 200 g ugotowanych, ostudzonych ziemniaków
  • 300 ml letniej wody
  • 1 łyżeczka cukru
  • 2 łyżeczki soli
  • 50 ml oliwy
  • igiełki z 1 gałązki rozmarynu
  • 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
dodatkowo:
  • 1 łyżka wody
Mąki wymieszać, przesiać do dużej miski. Drożdże pokruszyć do małej miseczki, wymieszać z cukrem i 2 łyżkami wody. Dodać 1 łyżkę mąki, wymieszać, odstawić na 15 minut.
Po tym czasie do mąki dodać zaczyn, wodę, sól i rozgniecione widelcem ziemniaki. Zagnieść ciasto. Dodać oliwę, drobno posiekany rozmaryn i pietruszkę, wyrobić gładkie ciasto. Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Wyrośnięte ciasto jeszcze raz szybko zagnieść, uformować z ciasta bochenek, ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Odstawić na 40-45 minut do wyrośnięcia.

Po tym czasie wierzch spryskać wodą.

Piec w 240 st. C. przez 15 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 200 st. C. i piec jeszcze 30-40 minut.
Wystudzić na kratce.

Smacznego!

Chciałabym się też z Wami podzielić wielką radością - zamówiłam sobie książki (kocham Cię, Mamo!). Poza powieściami, o których marzyłam dłużej lub krócej, na liście pojawił się też Chleb Hamelmana, na który chorowałam od dawna. Niestety, książki odbiorę od Rodziców dopiero w kwietniu, ale już teraz wiem, że wypiek pieczywa z tą pozycją wskoczy na zupełnie nowy poziom.