Widziałam kiedyś w internecie spot, nie pamiętam już, czego konkretnie dotyczył. Wielu z Was pewnie też miało okazję go obejrzeć - o ludziach, którzy utknęli na ruchomych schodach, i mechaniku, który miał im pomóc, ale niestety, również został złapany w pułapkę. I tak sobie siedzieli i wzywali pomocy. Śmieszyło mnie to ogromnie (pominę cały wywód na temat skomputeryzowanego społeczeństwa, które nie radzi sobie z całkiem prostymi problemami), dopóki w zeszły czwartek nie okazało się, że jestem jedną z nich.
Właściwie nie powinnam się do tego głośno przyznawać, bo z pewnością stracę cały szacunek, jaki kiedykolwiek w kimkolwiek wzbudziłam. Właściwie to sama sobą jestem zdegustowana okrutnie, i doszłam do wniosku, że muszę coś ze sobą zrobić. Bo naprawdę - nie chcę być jedną z nich!
Ale zacznijmy od początku...
W czwartek C. był w pracy (cóż to, że stracił niemal pół palca, prawdziwy mężczyzna nie przejmuje się tego typu drobiazgami!), a ja zabrałam się za sprzątanie. Jeszcze nie to absolutnie gruntowne, przedświąteczne, ale z tych dokładniejszych. Wymyłam łazienkę, wytarłam kurze, przewróciłam łóżko do góry nogami, żeby odkurzyć wszystkie zakamarki, włączyłam odkurzacz, i bum! Wszystko zgasło... Korki wysiadły. Udałam się więc do skrzynki, oglądam ją ze wszystkich stron, pstrykam, jak umiem, delikatnie, żeby niczego jeszcze bardziej nie popsuć... I nic. Zadzwoniłam więc do koleżanki z nadzieją, że jej mąż udzieli mi potrzebnych wskazówek. Kazał jeszcze trochę popstrykać, po czym zasugerował, że może zgasiłam wszystkie światła i dlatego nie działa... Podziękowałam grzecznie za pomoc, i zadzwoniłam do Taty, który akurat wysłał mi smsa pełnego znaków zapytania. Zdziwiona usłyszałam, że to ja wysłałam mu dwa puste, i on się zastanawiał, o co mi chodzi. No tak - rozmawiając ze Sławkiem, przyświecałam sobie polskim telefonem. Przypadkiem musiałam wysłać smsy do Taty (na szczęście - do Taty). Okazało się, że w Polsce działa to nieco inaczej, i Tato też nic nie potrafił zdziałać. Ze złością stwierdziłam, że poczekam na C. w ciemnościach, nawet herbaty sobie nie zrobię... Na co Tato przypomniał mi, że przecież kuchenka działa, i mogę sobie zagotować wody w garnku (w domu mamy tylko czajnik elektryczny).
Jestem jedną z nich! Nie zobaczyłam jakże oczywistej możliwości ugotowania wody w garnku. Zupełnie straciłam głowę. Zaczęłam się śmiać, ale generalnie wstyd mi za siebie, ech...
Uratował mnie C., który zadzwonił pół godziny później, i powiedział, jak wymienić bezpiecznik. Nie było łatwo, ale się udało, i wróciłam do cywilizowanego świata prądu i techniki. I odkurzyłam całe mieszkanie, a później zrobiłam pranie. W pralce, która też znów zaczęła działać.
Na szczęście na chwile przy świecach, niekoniecznie romantyczne, miałam idealnego pocieszacza. Upiekłam go dzień wcześniej dla C., żeby poprawić mu humor po wypadku. Poza tym od upieczenia pierniczków (moje pierwsze nadziewane!) miałam ogromną ochotę na tego typu ciasto. Mocno czekoladowe, ciężkie, intensywne. Koniecznie z dużą ilością powideł. Przepis znalazłam na niezawodnych Moich wypiekach, oczarował mnie on prostotą - wszystko wystarczyło wymieszać łyżką, przełożyć do formy i upiec. Ach, jak przyjemnie! Dorocie wyszedł murzynek, mi raczej brownie - być może za krótko je piekłam, ale nie wiem, jak przy tak małej ilości mąki można otrzymać puszystsze ciasto. Nie narzekam jednak, wręcz przeciwnie - smakuje bowiem obłędnie! Niesamowicie wilgotne, czekoladowo-śliwkowe, z delikatną nutą cynamonu. Sycące i poprawiające humor. Oboje z C. się w nim zakochaliśmy - ta porcja jest zdecydowanie za mała, nawet dla dwóch osób.
Ja mojego nie ozdabiałam polewą, bo C. chciał zabrać część do pracy. Ale można. Przypuszczam, że będzie jeszcze lepsze...
Brownie z powidłami i cynamonem
Składniki:
(na keksówkę 8x22 cm)
- 125 g masła
- 100 g ciemnej czekolady (74%)
- 300 g powideł śliwkowych
- 100 g cukru
- 2 jajka
- 150 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka mielonego cynamonu
Masło rozpuścić. Dodać posiekaną czekoladę, wymieszać do jej rozpuszczenia. Przelać masę do większej miski, wymieszać z powidłami i cukrem. Wbić jajka, połączyć.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem i cynamonem. Partiami dodawać do ciasta, mieszając drewnianą łyżką tylko do połączenia składników.
Formę wyłożyć papierem do pieczenia, przelać do niej ciasto, wyrównać wierzch.
Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut.
Ostudzić w formie.
Smacznego!
A przede mną znów aktywny weekend - dzisiaj do Karoliny, której mąż najwyraźniej bardzo nisko ceni moje zdolności intelektualne, a jutro do rodziców C. na æbleskiver i gløgg.
boskie ciasto, po prostu boskie!
OdpowiedzUsuńA co to za dwa tajemnicze słowa się znalazły na końcu tekstu?:) Ciasto wygląda znakomicie. A z techniką to tak właśnie jest, że za bardzo się na nia zdajemy, a jak jej zabraknie to jak dzieci we mgle:).
OdpowiedzUsuńBędzie o tym mowa w jednym z następnych postów :) To tradycyjny duński deser - jabłka w cieście naleśnikowym z grzanym winem. Pyszności :)
UsuńTakie chwile w ciemności są fajne. Ale tylko chwile.
OdpowiedzUsuńhmm, zimowa wersja Brownie. Pyszności.
ja do prądu nie zbliżyłabym się, boję się nawet wymienić żarówkę :) i nie pytaj dlaczego bo nie wiem :))))
OdpowiedzUsuńa takim brownie to tez bym się chętnie pocieszała ;)
Uwielbiam brownie, szczególnie kocham wszystkie w takie zimne dni :))
OdpowiedzUsuńCiasto wygląda apetycznie, pozdrawiam :).
OdpowiedzUsuńMusze w końcu je upiec ;)
OdpowiedzUsuńostatnio mąż podpytywał mnie czy nie upiekę brownie - skorzystam z Twojego przepisu. Mam takie pytanie - gdzie kupiłaś takie słodkie bombeczki?
OdpowiedzUsuńOjej, nie pamiętam... Mam je już kilka lat, wydaje mi się, że w jakimś markecie...
UsuńA brownie polecam ogromnie - smakuje bosko :)
Pyszności... dla takich dobroci dałabym się pokroić ;)
OdpowiedzUsuńnie ma co się zadręczać czajnikiem, skoro wymieniłaś bezpiecznik!!!! :)
OdpowiedzUsuńa ciasto musi smakować cudownie, ślinka leci:)
Kochana to ja Ci opowiem jak to kiedyś byłam w Niemczech u rodzinki, rano wysiadl prąd ... ale w taki dziwny sposób, ze np rolety nie działały, ale już 1 lampka tez ... widocznie jakieś fazy lub coś ... poszperał kuzyn, poszperał później elektryk ... wywalać zaczął wszystko, w 15 minut zarobil 250 euro i nic nie stwierdził ... na moje delikatne podpowiedzi, że może bezpiecznik wybuchnął śmiechem .... poszedł do domu, po czym przyszedł wuja i wymienił bezpiecznik .... tak wiec jeśli elektryk nie umie naprawić takiej rzeczy to nie trać do siebie szacunku ... ale brownie to rzeczywiście świetny pocieszyciel:)
OdpowiedzUsuńczekolada plus powidła, nie ma wyjścia, musi smakować bosko!
OdpowiedzUsuńCiacho pierwsza klasa. Pyszne, w to nie wątpię
OdpowiedzUsuńCiacho pycha :) oj, tam czasem tracimiy głowę w kryzysowych sytuacjach ale ja tam bym na Twoim miejscu nie była aż tak krytyczna wobec siebie :)
OdpowiedzUsuńUkochane ciasto, ślinianki pracuję :) Ale bym się w nie wgryzła :)
OdpowiedzUsuńA ty myślisz, że ja bym wiedziała co mam zrobić? :D Najważniejsze, że sobie poradziłaś i wspaniałe ciasto udało się upiec :D
OdpowiedzUsuńW Hiszpanii miałam podobny problem z bezpiecznikiem. Misiałam druciki zmienić bo się przepalił. Za dużo rzeczy używałam .
OdpowiedzUsuńCo do brownie. Od dawna miałam na nie ochotę i w tamtym tygodni zrobiłam pierwszy raz. Był pyszny i z orzechami . Śliwki też lubię,więc pewnie i ten wypróbuję. Pozdrawiam. Dziękuję
Cudne:-)
OdpowiedzUsuńhmmm takie brownie to idealne na teraz :) a wszyscy koledzy Twojego C. pewnie zazdroszczą mu takiej kobiety, co cuda potrafi upiec :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy zazdroszczą, ale od czasu do czasu dopominają się o nowe ciacho do pracy :)
UsuńJa tam od prądu uciekam jak najdalej...
OdpowiedzUsuńBrownie wygląda wspaniale!
Uwielbiam Twoje historie! Porada kolegi, że może zgasiłaś wszystkie światła - obłędna :-)) ! Uwielbiam też Twoje ciacho. W ogóle to zaliczam się do czekoladoholików, więc jak widzę takie cuda, to od razu dostaję ślinotoku :-D
OdpowiedzUsuń