Gdy C. wychodził rano do pracy, otworzyłam tylko jedno oko i życzyłam mu miłego dnia. Zerknęłam za okno, i uśmiechnęłam się do siebie. Moim oczom ukazała się intensywnie kolorowa tęcza. To chyba jakiś znak. To musi być znak udanego dnia.
Godzinę później wygrzebałam się spod kołdry, umyłam się, ubrałam, zjadłam śniadanie i poszłam z Ptysią na spacer. Słonko świeciło, a w parku otulił mnie zapach świeżo skoszonej trawy. Ptysia śmiesznie podskakiwała, a wszechobecny optymizm kazał mi się uśmiechać do innych spacerowiczów i ich czworonożnych towarzyszy.
Jakieś pół godziny po powrocie do domu zachmurzyło się i rozpadało. I tak sobie ten deszcz kapie wytrwale już czas jakiś, ale mi i tak jest przyjemnie. Bo to takie dwa w jednym: najpierw cudna pogoda, długi spacer i głębokie oddechy, a później można zakopać się znów pod kocem i czytać bez wyrzutów sumienia... Idealny początek jesieni.
Właśnie... Początek jesieni, napiszę raz jeszcze, żeby się wszystkim dobrze utrwaliło. Dla zabieganych i nieogarniętych dodam, że jest to jednoznaczne z końcem września. Dziewiątego miesiąca roku, który rzeczonych ma dwanaście.
Wszystko sprowadza się do tego, że znów będę truła. Co roku pojawia się tutaj post o podobnej tematyce, o zgrozo - co roku wcześniej! Otóż wczoraj wieczorem, spacerując z Ptysią (a jakże), stanęłam jak wryta przed wystawą jednego ze sklepów. Można tam znaleźć wszystko chyba - niejedna blogerka kulinarna zniknęłaby tam na długie godziny. Puszki i pojemniki, serwetki, naczynka wszelakie; przeróżne drobiazgi, które mogą umilić nam życie i pięknie wyglądać na zdjęciach. Lubię sobie tam czasem pospacerować, miedzy gęsto ustawionymi regałami i stolikami, na których nie udałoby się ułożyć nawet szpilki.
Wczoraj jednak wpatrywałam się w wystawę z szeroko otwartą buzią, i to wcale nie dlatego, że pluszowe reniferki są naprawdę niesamowicie urocze. Drzwi ozdobiono świerkowymi girlandami i złotymi bombkami, okna wystawowe zapełniono wyżej wymienionymi reniferkami, Mikołajkami i innymi świątecznymi ozdobami.
Czy ci ludzie zupełnie powariowali...? Ja rozumiem wszystko, marketing i tak dalej, ale żeby już...? Aż się boję, że włączając radio, usłyszę Last Christmas.
Uwielbiam świąteczne zamieszanie, ale we wrześniu mówię mu stanowcze nie! Dla mnie to gruba przesada; miejsce Bożego Narodzenia jest w grudniu. Koniec, kropka.
A Wy, co sądzicie...?
Z przekory, mam dla Was coś zupełnie nieświątecznego. Przepis znalazłam u Bei. Mamy ostatnio w domu wędzonego łososia w ilościach nieskończonych, i kombinuję, co bym z nim zrobić. Była sałatka, był sos do makaronu, tarta, bajgle z pastą jajeczno-łososiową... W końcu przyszedł czas na wytrawny keks, który kusił mnie od dawna. Zamiast sera koziego użyłam oscypka, który przyjechał z nami z Polski, a w którym C. się zakochał od pierwszego gryza.
Chlebek wyszedł pyszny, mięciutki i wilgotny, idealny zamiast kanapek na drugie śniadanie. C. rozsmakował się w orzeszkach piniowych na wierzchu - można je pominąć, ale po co...?
Polecam Wam ogromnie - przy konsumpcji z pewnością nie będziecie myśleć o Bożym Narodzeniu (mam nadzieję!).
Wytrawny keks z łososiem i oscypkiem
Składniki:
(na keksówkę o wymiarach 26x8 cm)
- 4 dymki
- 1 łyżka masła
- 1 pęczek koperku
- 200 g wędzonego łososia
- 200 g mąki pszennej
- 1,75 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/4 łyżeczki kurkumy
- otarta skórka z 1 cytryny
- 2 jajka
- 1/2 łyżeczki soli
- 1/2 łyżeczki pieprzu
- 75 g creme fraiche (18%)
- 50 ml oleju
- 50 ml mleka
- 100 g oscypka
dodatkowo:
- 20 g orzeszków piniowych
Dymki posiekać. Białą część zeszklić na maśle, przestudzić.
Koperek posiekać. Łososia pokroić na mniejsze kawałki. Oscypka pokroić w kosteczkę.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem, kurkumą, solą i pieprzem. dodać posiekany koperek, szczypior i podsmażoną dymkę, wymieszać.
Jajka roztrzepać. Dodać olej, creme fraiche, mleko i skórkę z cytryny.
Mokre składniki, wlać do suchych, wymieszać tylko do połączenia składników. Dodać łososia, połączyć.
Masę przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia, wierzch posypać orzeszkami piniowymi.
Piec w 180 st. C. przez 45-55 minut.
Ostudzić.
Smacznego!
O, właśnie znów wyszło słoneczko!
Spacer...?
Keks na wytrwanie? Świetny pomysł :)
OdpowiedzUsuńWygląda kusząco. Koniecznie do wypróbowania. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKeksy jest pysznie nadziany:))
OdpowiedzUsuńCo do tych świąt...Ja tego kompletnie nie rozumiem, to wręcz burzy całą aurę przedświątecznej gorączki. Kiedy od października/ listopada jestem otoczona zewsząd tymi świątecznymi ozdobami, na święta mam ich już po prostu dosyć. Dla mnie jest to po prostu bardzo irytujące. Może po świętach wielkanocnych od razu powinniśmy już ubierać choinkę?
Do tej pory startowali z tym koksem (keksem? :)) dopiero po 1.11. Ktoś zaliczył falstart :p
OdpowiedzUsuńPrzez te wczesne dekoracje klimat świąt znikł niestety. A keks piękny - pod każdym względem:)
OdpowiedzUsuńA ja się dziwiłam, że nigdzie jeszcze w tym roku nie widziałam czekoladowych Mikołajów :D Ha, niedługo będziemy ubierać choinkę w lipcu :)
OdpowiedzUsuńKeks świetny, co zaś do ozdób świątecznych to świat zwariował żeby tak przed Wszystkimi Świętymi i Halloweenem. No no jesteśmy coraz lepsi ...
OdpowiedzUsuńKeks z łososiem i oscypkiem? Vandrer jest w szoku w obliczu takiego norwesko-zakopiańskiego połączenia:)
OdpowiedzUsuńSama byłam, szczerze mówiąc ;)
UsuńFajnie "ciacho". A tak, wystawki świąteczne w sklepach pojawiają się coraz wcześniej, to jest przerażające.
OdpowiedzUsuńCudowne smaki w tym keksie połączyłaś! :-)
OdpowiedzUsuńBoże już Święta? Załamka :/ A jesień przyszła. Niestety ciemno, zimno... brr. Nie znoszę tego. A keks bardzo ciekawe :) Chętnie bym spróbowała :)
OdpowiedzUsuńPysznie wygląda:)
OdpowiedzUsuńJa się też spotkałam z takim zwyczajem (o zgrozo!), że ludzie w specjalnym, nie zamieszkiwanym pokoju mają ubraną choinkę przez cały okrągły rok i pokój ten otwierają na święta i taaadaa wystrój do wigilii gotowy ;))))
Ojoj ale wypas :-) bardzo mi się podoba ten keks :-)
OdpowiedzUsuńDla mnie BOMBA :)
OdpowiedzUsuńO jaaa ale piękne ! i zapewne smaczniaste :D
OdpowiedzUsuńAle to musi być pyszne połączenie! :)
OdpowiedzUsuńprzepysznie wygląda, uwielbiam łososia i oscypki nigdy nie sądziłam, ze można połączyć muszę wypróbować przepis bardzo mnie zaciekawił
OdpowiedzUsuńBardzo fajny przepis - niezwykle oryginalny :) Nie ma siły, trzeba będzie wkrótce go wypróbować! :)
OdpowiedzUsuńPyszne połączenie :) Gin- jak to najlepiej jeść, po upieczeniu ostudzone czy na zimno ? A...i mamy wątpliwości co do creme fraiche, bo to nie może być śmietana 18%...Co do nastroju świątecznego we wrześniu, gruba przesada ;D Pełna konsternacja ...Pozdrawiamy serdecznie :)
OdpowiedzUsuńLetnie - pycha :) A następnego dnia jedliśmy na zimno, C. zabrał zamiast kanapek do pracy - też pycha :)
UsuńOwszem, w Danii creme fraiche ma 18% :) Tak jak kremówka ma 38, a nie 36 jak w Polsce. A kwaśniej śmietany nie ma tutaj wcale ;) Tutaj spokojnie można użyć jednego albo drugiego, albo nawet gęstego jogurtu greckiego :)
Oj tak, Boże Narodzenie we wrześniu mnie też nie przekonuje...
kiedyś było dopiero po 1 listopada. widać teraz nawet świątecznie ozdoby wyprzedziły zniczobranie.
OdpowiedzUsuńŚwietne połączenie, wygląda świetnie i pewnie tak smakuje. :)
OdpowiedzUsuńZaskakująca propozycja . Nie wpadła bym na takie połączenie i chyba będę musiała się skusić !
OdpowiedzUsuńWspaniałe połączenie smaków .... dla mnie na początku listopada jest zdecydowanie za wcześnie, a tu wrzesień ... świat wariuje:)
OdpowiedzUsuńO matko... Kiedy ludzie w święto zmarłych bombarduja nas już swiatecznymi reklamami i melodiami, to jestem zażenowania. A co dopiero teraz...
OdpowiedzUsuńA propo jesieni - u Was w Danii to chyba często tak deszczowo ?
Tak, niestety... Taki klimat. Choć, odpukać, w tym roku jesień mnie naprawdę zaskakuje - ostatnie dni, choć już nieco chłodniejsze, są słoneczne i bardzo przyjemne :)
UsuńRewelacja :)
OdpowiedzUsuń