Uff... Pracowicie mi ostatnio czas mija. Praktyki, szkoła, praca... W domu najchętniej bym tylko spała. Na szczęście dzisiaj w końcu trafiło się wolne popołudnie, i zamiast na spanie, postanowiłam przeznaczyć je na napisanie zaległego posta. Wyśpię się po śmierci, czy jakoś tak...
Do rzeczy więc: na praktyki wybrałam niedużą piekarnię po drugiej stronie ulicy. Przyznam się bez bicia, że elementem decydującym była lokalizacja - nie wiedziałam, na którą będę miała chodzić, a nie uśmiechała mi się godzinna podróż w okolicach drugiej nad ranem... Na szczęście okazało się, że wpół do szóstej jest godziną satysfakcjonującą dla właściciela, co oznacza, że otwierać oczęta musiałam raptem chwilę przed piątą. Mam w tym niejakie doświadczenie, więc choć łatwo nie było, dałam radę.
Piekarnia nie jest duża - raptem trzech piekarzy przygotowujących chleb i ciasta do dwóch sklepów. W zeszłym roku Erik odkupił sklep, gdyż poprzednia właścicielka po trzydziestu latach postanowiła udać się na zasłużoną emeryturę. Piekarnia jest jednak jeszcze starsza - nie mogłam ustalić dokładniej daty otwarcia, ale nastąpiło to około pięćdziesięciu lat temu. Wtedy do kompletu była jeszcze mleczarnia, która niestety nie wytrzymała konkurencji z dużymi dostawcami i trzeba ją było zamknąć.
Pracowałam z Lone, która skończyła tę samą szkołę, w której ja się teraz uczę. Opowiadała mi trochę o nauczycielach, rozmawiałyśmy o tym, co się zmieniło. Co najważniejsze jednak, zrobiłyśmy razem całe mnóstwo ciast.
Plan dnia wyglądał mniej więcej tak samo - najpierw przygotowanie ciast do sklepu - wyjęcie z lodówek tego, co zostało z dnia poprzedniego, ułożenie na nowych tacach, uzupełnienie ciastami z zamrażarki. Gdy butik kusił już wszelkiego rodzaju słodkościami, pomagałam przy robieniu chleba - nauczyłam się składać bochenki, formować bułeczki, układać je ekonomicznie na blachach. Na końcu przygotowywałyśmy ciasta na zapas, czyli na przykład biszkopt i kremy do dziewięćdziesięciu tortów Othello (duńska klasyka - dwa biszkopty przełożone bitą śmietaną i kremem budyniowym oraz obłożone marcepanem; w naszej wariacji występował jeszcze dżem malinowy i pokruszone ciasteczka amaretti oraz kawałki ananasa jako dekoracja), na które była przecena w piątek.
Muszę przyznać, że moje praktyki oceniam bardzo pozytywnie. Owszem, to naprawdę ciężka praca, ale również bardzo satysfakcjonująca. Choć to nie do końca to, co najbardziej mnie kręci, to mam już jakiś przedsmak i wiem, gdzie powinnam szukać stałych praktyk. Tutaj zniechęciła mnie powtarzalność i klasyczność - nie ma miejsca na nic innego, nowego. Poza tym większość kremów i ciast przygotowuje się z gotowych miksów, i rezultat jest taki, że ciasta są słodkie, ale ciężko wyczuć w nich jakikolwiek smak... Nudne są po prostu, niestety.
Ludzie natomiast są wspaniali - Lone i panie z butiku mnie rozpieszczały jak mogły, nikt mnie nie stresował, nie denerwował się, gdy zrobiłam coś nie tak. Chwalono za to za najmniejsze drobiazgi, więc codziennie szłam tam z dużą dawką optymizmu. Na koniec nawet dostałam małego, czerwonego Hoptymistę - ludzika na sprężynie, którego Duńczycy wprost uwielbiają. Aż mi się łezka w oku zakręciła ostatniego dnia. A to przecież był tylko tydzień!
W domu w tym czasie piekłam niewiele - za dużo smakołyków przynosiłam ze sobą. Chciałabym się jednak podzielić przepisem na wyjątkowo pyszną szarlotkę, która umilała nam popołudnia jeszcze przed moimi praktykami.
Połączyłam w niej słodkie, orzechowe ciasto z pyszną masą jabłkową z nutą mandarynki (można użyć soku z pomarańczy). Całość wyszła słodziutka i obłędnie pyszna, szczególnie podawana na ciepło z gałką ulubionych lodów. To taki idealny comfort food, gdy pogoda robi nas w balona, obiecując wiosnę, a za chwilę sypiąc gradem; gdy ciągle chce się spać, a tyle jest do zrobienia; albo po prostu gdy mamy ochotę na coś słodkiego i pachnącego domem.
Bazę do przepisu znalazłam u Doroty, ale sporo tam zmieniłam.
Orzechowo-mandarynkowa szarlotka
Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)
ciasto:
- 250 g mąki pszennej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 100 g mielonych orzechów laskowych
- 130 g cukru trzcinowego
- 230 g zimnego masła
masa jabłkowa:
- 1 kg jabłek
- 100 g cukru
- 100 ml soku z mandarynek
- 2 łyżki mąki ziemniaczanej
dodatkowo:
- 3 łyżki bułki tartej
- 2 łyżki cukru pudru
Jabłka obrać, pokroić w ćwiartki, wyciąć gniazda nasienne. Pokroić kawałki jabłek w cienkie plasterki. Umieścić je w garnku z cukrem i połową soku z mandarynek. Podgrzewać, aż owoce zmiękną.
Mąkę rozrobić w pozostałym soku, dodać do jabłek, dobrze wymieszać, zagotować. Zdjąć z palnika, przestudzić.
Mąkę przesiać do miski, wymieszać z proszkiem, orzechami i cukrem. Dodać masło, posiekać nożem, a następnie szybko zagnieść. Podzielić ciasto na pół, każdą część rozwałkować na wielkość formy. Jeden z okręgów zawinąć w folię spożywczą i schować do lodówki, drugi wyłożyć na spód tortownicy wysmarowanej masłem.
Spód podpiec w 180 st. C. przez 20 minut.
Następnie posypać go bułką tartą, wyłożyć jabłka, a wierzch przykryć pozostałym ciastem.
Piec w 180 st. C. przez 40-45 minut.
Ostudzić.
Przed podanie posypać cukrem pudrem.
Smacznego!
Jeśli czegoś Wam w tym wpisie brakowało - koniecznie dajcie znać. Z przyjemnością uzupełnię informację i odpowiem na Wasze pytania.
Pyszna szarlotka. Fajne takie praktyki i ciekawe doświadczenie :-)
OdpowiedzUsuńPraktyki musiały być cudowne :) A ciasto-boskie :)
OdpowiedzUsuńsuper żepraktyki się udały :)
OdpowiedzUsuńSliczna szarlotka :)
Szarlotka wygląda wspaniale :) Miło czytać, że rozwijasz się w sferze, która Cię pasjonuje , pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńFajnie, że postanowiłaś się wyspać dopiero po śmierci i zamiast się zdrzemnąć napisałaś o praktykach;). Z tego co piszesz, to wydaje mi się, że chyba ogólnie Duńczycy są bardzo miłymi i życzliwymi ludźmi? Ale to musi być przyjemność pracować w miejscu gdzie jest tyle słodkości i pewnie można sobie podjadać do woli:). Jeszcze w mojej krótkiej karierze piekarskiej nie wykonałam szarlotki, ale marzę o tym. Na razie muszę wstrzymać aż będę mogła znowu jeść jajka:(.
OdpowiedzUsuńTak, generalnie są naprawdę bardzo mili :)
UsuńA ta szarlotka jest bez jajek, więc możesz taką zrobić i zjeść :)
Rzeczywiście! Powiem Ci, że automatycznie jak widzę szarlotka, to sobie kojarzę, że po prostu MUSZĄ być jajka, no bo jak to tak bez jajek?;) i oczywiście nawet nie przestudiowałam składników. Ale cudownie, widzę światełko w tunelu mojego (ostatnio) bezciastowego żywota:). Dzięki za uświadomienie.
UsuńAle Ci takich praktyk zazdroszczę; )
OdpowiedzUsuńHahaha, śmieszny ten Hoptymista:D A Twoja szarlotka kusi i to bardzo:)
OdpowiedzUsuńMnie ciepła szarlotka zawsze ukoi, ale wstyd się przyznać nie pamiętam kiedy piekłam :(
OdpowiedzUsuńGotowe miksy zawładnęły światem, niestety .... dlatego zdecydowanie wolę kawałek takiej domowej szarlotki niż nawet całą blachę kupnego ciasta:) ... a co do praktyk to fajnie, że się podobały .... bo to daje pozytywnego kopa na przyszłość:)
OdpowiedzUsuńSzarlotka na mocowanie się zimy z wiosną jest doskonałym pomysłem, zapowiada się pysznie.
OdpowiedzUsuńPraktyki w piekarni też kiedyś doświadczyłam, gdy otwierałam z francuskim pieczywem.Odległe czasy, ale podobne miałam odczucia do tych ,które opisujesz.
Takie praktyki to rewelacyjne doświadczenie:-) a ciasto wygląda przepyszne:)
OdpowiedzUsuńFajne takie praktyki tyle wiedzy ( i pyszności..) dookoła ;)
OdpowiedzUsuńSzarlotka pysznie wygląda i z orzechami....i bez jajek. Mniam:)
Takie praktyki to fajna sprawa, nawet powtarzalność nie taka straszna, jesli trwa tydzień :) Te mieszanki proszkowe w cukierniach straszne, ale powszechnie stosowane. Nie pozostaje nam nic innego jak piec bez polepszaczy w domu. Szarlotka super, a ciasto z orzechami też często wykorzystuję.
OdpowiedzUsuńTakie praktyki to fantastyczne doświadczenie, wiele się można nauczyć :) Częstuję się szarlotką! :)
OdpowiedzUsuńU mnie też ostatnio pachniało szarlotką - akurat został ostatni kawałek... ja piekłam sypaną, ciekawy wynalazek dla leniwych :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę praktyk, musiały być świetne :)
OdpowiedzUsuńA szarlotka idealna :)
Wygląda obłędnie!Aż nabrałam chęci na ciasto z jabłkami...
OdpowiedzUsuńLekko zazdroszczę Ci takich praktyk, bo ja nawet biszkoptu nie umiem zrobić ;)
OdpowiedzUsuńA ciasto prezentuje się wyśmienicie, na kawałek chętnie bym wpadła :)
Szarlotka, ciasto idealne!:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie poczytać o takich praktykach w piekarni i o tym, jak to wygląda od drugiej strony :)
OdpowiedzUsuńCudowna szarlotka :)
OdpowiedzUsuńI znów się powtórzę, że zazdroszczę tych praktyk, szkoły i w ogóle.. też chcę! A ciasto prezentuje się bardzo apetycznie i gdyby nie sernik w lodówce, znów brałabym się za pieczenie :)
OdpowiedzUsuńPyszny wypiek! I przyznam Ci się, że tych praktyk to Ci trochę zazdroszczę. Nigdy nie miałam takiej okazji, a fajnie byłoby poznać takie miejsce od podszewki
OdpowiedzUsuńChętnie się poczęstuję dużym kawałkiem!
OdpowiedzUsuńUwielbiam wszystko co z jabłkami, to moje ulubione owoce :) Przy najbliższej okazji na pewno skorzystam w przepisu, bo ciasto wygląda tak apetycznie, że zaczynam się ślinić. Natomiast dodatek orzechów oraz cukru trzcinowego do ciasta oraz soku mandarynkowego do jabłek sprawia, że jest to zupełnie niezwykła szarlotka.
OdpowiedzUsuńMusisz koniecznie zamieścić jakiś przepis podejrzany w piekarni np. na jakieś wymyślne bułeczki (mam fioła na ich punkcie ;-)). Szarlotkę bym chętnie zjadła...zwłaszcza taką z mandarynkami ;-)
OdpowiedzUsuń