Niezwykle istotnym elementem duńskiego wesela są toasty. I to nie byle jakie, nie proste i oczywiste w stylu Za zdrowie państwa młodych!. Duńskie toasty to całe przemowy; historie poznania, wspólnego życia, wspominki i obserwacje.
Muszę przyznać, że ten element wesela bardzo mnie stresował. Dlatego już kilka miesięcy wcześniej postanowiłam zabrać się do dzieła. Najpierw zapytałam C., co ja właściwie mam powiedzieć. A on, zawsze tak skory do pomocy i uczynny, odpowiedział z rozbrajającą szczerością: Co chcesz.
Jasne. Nieco zdegustowana takim obrotem sprawy, usiadłam przy kuchennym stole z czystą kartką i długopisem, i zaczęłam myśleć.
Przez pół godziny zapisałam całą stronę. Było trochę skreśleń i poprawek, adnotacje i przypisy, ale muszę przyznać, że byłam z efektów całkiem zadowolona. Szczególnie, że pisałam po angielsku; uznałam go bowiem za najbardziej uniwersalny język. Polski nie wchodził w grę - C. i jego rodzina, czyli większość gości, nic by nie zrozumiała. Z tych samych powodów odpadł duński - tu moja Rodzinka nie wiedziałaby zupełnie, o co chodzi. Po niemiecku w temacie umiem powiedzieć tylko Ich liebe dich, mein Schmetterling, co nie do końca odkrywa głębię moich uczuć. No i brzmi tak, jakbym miała ochotę kogoś zjeść.
Tak więc, wstęp przemowy miałam skończony. Później pracowałam, wypadło to to, to tamto, przygotowania do ślubu pochłonęły mnie niemal całkowicie, przyjechali Rodzicie i pozostali polscy goście i... Był piątkowy wieczór przed wielkim dniem. A ja nadal miałam tylko wstęp. Nawet chciałam się zaszyć w jakimś kącie i spróbować dopisać coś jeszcze, ale nie było mi dane. W końcu zrobiło się późno, za chwilę trzeba było wstawać i... Stwierdziłam, że jednak pójdę na żywioł.
Ale kartkę ze wstępem pieczołowicie zapakowałam do torebki i kazałam pilnować Młodej po groźbą utraty głowy, a przynajmniej narażenia się na wiązankę, która z ust panny młodej w dniu jej ślubu z pewnością wyjść nie powinna.
Na pierwszy ogień poszedł mój Tato. W krótkich, żołnierskich słowach wyraził uznanie i życzył nam wszystkiego najlepszego. C. z kolei wzruszył się niesamowicie i ze łzami w oczach dziękował gościom i rodzicom, a także opowiadał o tym, jakim to jest szczęściarzem (no ja myślę!). Mój Teść przełożył przez ramię ślubną chustę (która na każdym z wesel jego dzieci służyła mu do ocierania łez) i wspomniał o nieśmiałej Polce, która wślizgnęła się do rodziny nie powodując większego zamieszania, ale wypełniła ich kuchnię głośnym śmiechem, a życie jego syna miłością. Wszyscy, którzy zrozumieli, ukradkiem ocierali oczy.
W końcu przyszła mojej kolej. Odpowiedzialny za trzymanie wszystkiego w ryzach i lekko już pijany, mój ulubiony kuzyn C. podszedł do mnie i wyszeptał do ucha, że po deserze mam być gotowa. Wzięłam głęboki oddech, i stwierdziłam, że będę. Pięć minut później okazało się, że lody potrzebują jeszcze chwili, więc przemowę mam wygłosić przed deserem. Jonas ścisnął mnie za ramię, życzył szczęścia... I zapowiedział pannę młodą. Wydobyłam z torebki kartkę (Młoda spisała się na medal), wstałam, odchrząknęłam znacząco i zaczęłam...
Trochę zerkałam na to, co tak pieczołowicie wcześniej napisałam; gdy skończyłam wstęp, kartkę wyrzuciłam i kontynuowałam, wywołując kolejne salwy śmiechu i totalne zaskoczenie moich gości. Okazało się, że trafiłam w dziesiątkę, opowiadając o naszym pierwszym, niezwykle romantycznym spotkaniu, gdy C. z górą brudnych talerzy próbował zachować równowagę, a ja pędziłam gdzieś ze ścierką i mopem pod pachą.
Już po wszystkim zebrałam całe mnóstwo gratulacji, a brat C. stwierdził, że czegoś takiego to on się po mnie nie spodziewał. No cóż, ciche myszki też potrafią. Muszą tylko chcieć.
Mnie za to najbardziej zaskoczył fakt, że moja młodsza, tak mało podatna na wzruszenia Siostra, zalała się łzami.
Po wszystkim dałam C. soczystego całusa i usiadłam z policzkami zaczerwienionymi z emocji i uczuciem dobrze spełnionego obowiązku. I choć wyszło świetnie, to cieszę się, że akurat tego powtarzać nie muszę.
Tymczasem mam dla Was przepis na idealnie jesienną tartę z kurkami.
W końcu udało mi się kupić koszyczek w cenie wołającej o pomstę do Nieba, ale czego nie robi się dla tego smaku... I choć oczyszczanie tych żółto-pomarańczowych grzybków to droga przez mękę, to warto.
Przepis znalazłam na blogu Kolorowy Talerz, i zmieniłam nieznacznie proporcje, żeby pasował do większej formy. Wyszło bosko - kruchutkie ciasto wypełnione śmietanowo-jajeczną masą i grzybkami, których delikatny smak nie został niczym zakłócony, a tylko podbity dzięki dodatkowi białego wina i tymianku. Mówię Wam - coś wspaniałego! Do tego lekka, zielona sałata z winegretem i kieliszek dobrego białego wina. Idealny zestaw na romantyczną kolację w pierwszą miesięcznicę ślubu.
Tarta z kurkami, tymiankiem i białym winem
Składniki:
(na formę do tarty o średnicy 26 cm)
spód:
- 100 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej
- 200 g mąki pszennej
- 1/2 łyżeczki soli
- 150 g zimnego masła
- 1 jajko
- 1 żółtko
- 2-3 łyżki zimnej wody
dodatkowo:
- 1 białko
nadzienie:
- 400 g kurek
- 1 cebula
- 2 łyżki masła
- 3 jajka
- 200 ml śmietany kremówki (38%)
- 50 g twardego, wędzonego sera
- 3 gałazki tymianku
- 100 ml białego wytrawnego wina
- sól
- pieprz
Mąki, sól, masło, jajko i żółtko umieścić w malakserze, zmiksować. Po łyżce dodawać wody, aż ciasto nabierze odpowiedniej konsystencji.
Ciasto rozwałkować między dwoma arkuszami papieru do pieczenia, przełożyć do fromy, odpowiednio przyciąć.
Schłodzić w lodówce przez minimum 30 minut.
Schłodzone ciasto gęsto nakłuć widelcem, przykryć papierem do pieczenia i obciążyć.
Piec w 180 st. C. przez 15 minut.
Zdjąć obciążenie i papier.
Piec przez kolejne 15 minut w 180 st. C.
Gorące ciasto posmarować roztrzepanym białkiem.
Kurki oczyścić, opłukać, osuszyć. Większe przekroić na połówki lub ćwiartki.
Cebulę pokroić w drobną kosteczkę.
Na patelni rozgrzać masło, zeszklić cebulę. Dodać kurki. Smażyć, aż cały płyn odparuje. Wlać białe wino, smażyć nadal, aż alkohol odparuje. Posolić.
Jajka roztrzepać, dodać śmietanę, ser i listki tymianku, doprawić solą i pieprzem.
Na przestudzony spód wyłożyć kurki, zalać masą jajeczno-śmietanową.
Piec w 160 st. C. przez 25 minut, aż masa jajeczna się zetnie.
Podawać na ciepło.
Smacznego!
Przede mną wolny weekend - nie macie pojęcia, jak się cieszę! Ostatnio jestem ledwo żywa; praca naprawdę daje mi się we znaki. A za pasem Święta, czyli ruch w interesie będzie coraz większy. Uff...
bardzo jesienne smaki :)
OdpowiedzUsuńja nie znoszę mówić coś publicznie, oj ie :)
Mega smaczna propozycja :) Bardzo lubię kurki i tarty :) Pycha!
OdpowiedzUsuńO kurczę, ale nagle nabrałam mega ochoty, żeby to sobie zjeść :P
OdpowiedzUsuńChoć z tego co piszesz widać, że to dużo stresu, to bardzo podoba mi się ta ich tradycja toastów :) Tarta wygląda przepysznie, chodzi za mną taka już długo :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba wygłaszanie przemów i toastów na weselach. Dwa tygodnie temu miałam przyjemność uczestniczyć w takim własnie weselu. Jest to fajna odskocznia od oklepanego "gorzka wódka..."
OdpowiedzUsuńKurki uwielbiam, wiesz,że nie zrobiłam nigdy tarty z ich dodatkiem??? Zgroza... za to była jajecznica i sos i zapiekanka, uwielbiam smak kurek. W tym sezonie grzybowym udało mi nazbierać własnoręcznie kilka porcji :)
ta tarta z kurkami wygląda obłędnie <3
OdpowiedzUsuńGratuluję udanego występu na większym forum. Tarta wygląda pysznie :)
OdpowiedzUsuń