Mimo, że na mapie odległość między Polską a Danią nie jest duża, różnic kulturowych jest między tymi krajami bez liku. Taki ślub na przykład; niby to samo, a jednak zupełnie inaczej. Jako, że zdecydowaliśmy się na ślub w kraju mojego lubego, postanowiliśmy trzymać się jednej konwencji. Co, momentami, miałam wrażenie, wprawiało moich polskich gości w lekkie zdumienie. Już sam fakt, że do kościoła zaprosiliśmy ich na godzinę jedenastą sprawił, że Mama i Młoda wpadły w popłoch; no bo o której to trzeba będzie wstać, żeby się wyszykować...?
No cóż; wcześnie.
Ale ja nie o tym.
Z tego, co się orientuję (a jeśli jest inaczej, poprawcie mnie; ostatni raz bowiem na ślubie w Polsce byłam z siedem lat temu, i co nieco mogło się od tego czasu zmienić), w naszym rodzinnym kraju jest ślub, a potem wesele. A w Danii mamy jeszcze recepcję. Co to takiego? Otóż dla osób, które zaprosić wypada, ale nie ma konieczności wpisywania ich na listę gości na późniejsze przyjęcie, organizuje się poczęstunek po mszy czy też akcie w urzędzie stanu cywilnego. Uważam takie rozwiązanie za znakomite - nikt nie czuje się pominięty, a impreza nie będzie kosztowała trzy razy tyle, ile zakładaliśmy. U nas były kanapki, musujące wino (ekologiczne, porzeczkowe i agrestowe - super pyszne) i tort, a na koniec zwiedzanie pałacu, w którym wszystko się odbywało. Pogoda była piękna, goście więc rozpierzchli się po parku i podwórzu, nigdzie nie było tłoku, choć lokale w pałacyku nie są zbyt duże. Dzięki temu koledzy z pracy C. i mojej, a także dalsi znajomi mogli być z nami w tym tak ważnym dniu.
My w międzyczasie załatwiliśmy zdjęcia i zadowoleni, że wszystko idzie wyśmienicie, mogliśmy przejść do kolejnego punktu programu.
Za mną wolny weekend; w sobotę cały dzień lało, za to w niedzielę było niesamowicie słonecznie. Mimo chłodnego wiatru, gdy C. wrócił z pracy, wybraliśmy się z psami do lasu; mówię Wam, taki spacer po szeleszczących liśćmi ścieżkach, wśród czerwieni, żółci i brązów, to coś wspaniałego. Uwielbiam moje miasteczko i fakt, że takie luksusy znajdują się niemal tuż za progiem.
Ponieważ czasu miałam sporo, przygotowałam sobie pyszne śniadanko. W sumie jego zrobienie nie zajmuje dużo czasu, ale w codziennym rytmie każda minuta jest na wagę złota. Tym razem mogłam jednak sobie pozwolić na stanie przy garnku przez dziesięć minut, i skwapliwie to wykorzystałam.
Najpierw miałam zamiar przygotować pieczoną owsiankę, ale okazało się, że płatki owsiane wyszły... Sięgnęłam więc po ryżowe, i ugotowałam budyń z dodatkiem masła orzechowego. Jest w nim tylko odrobina syropu klonowego; jeśli wolicie zdecydowanie słodsze puddingi, dodajcie więcej. Ja jednak podałam swój z syropem daktylowo-orzechowym, który jest mocno słodki i świetnie wszystko równoważy. Do tego grillowana, miękko-chrupiąca gruszka, i idealne jesienne śniadanie gotowe.
C. takich wynalazków z zasady nie jada, więc to, co zostało, przełożyłam do miseczki i zjadłam na zimno dzisiejszego poranka. I muszę przyznać, że nie mogę się zdecydować, która wersja smakowała mi bardziej...
Budyń ryżowy z masłem orzechowym i grillowaną gruszką
Składniki:
(na 2-3 porcje)
- 130 g płatków ryżowych
- 250 ml mleka
- 250 ml wody
- 50 g masła orzechowego
- 25 g syropu klonowego
- 100 ml maślanki
dodatkowo:
- syrop daktylowo-orzechowy
- 1 gruszka
Płatki ryżowe, mleko, wodę, masło orzechowe i syrop klonowy umieścić w garnuszku. Zagotować, a następnie zmniejszyć moc palnika i gotować 5 minut, aż budyń zgęstnieje. Zdjąć garnek z palnika, dodać maślankę i zmiksować całość na gładki budyń.
Gruszkę umyć, pokroić w plastry i podsmażyć na grillowej patelni.
Budyń podawać na ciepło lub zimno z syropem daktylowo-orzechowym i grillowanymi plastrami gruszki.
Smacznego!
Ja tymczasem odliczam tygodnie do rozpoczęcia kolejnej szkolnej sesji.
Siedem...
budyń pychotka :)
OdpowiedzUsuńCiekawy pomysł z tymi dwoma przyjęciami :)
Bardzo fajny pomysł z tym poczęstunkiem i zwiedzaniem :)
OdpowiedzUsuńNigdy się z czymś takim nie spotkałam, ale nie byłam też na żadnym ślubie za granicą :)
A teraz o budyniu... Bardzo mnie zaciekawiła Twoja propozycja i chętnie wypróbuję :)
Wspaniały pomysł na pyszne danie :-)
OdpowiedzUsuńZ płatków nigdy nie robiłam budyniu. A mam w domu jaglane. Na pewno wypróbuję!
OdpowiedzUsuńCudowny pomysł na budyń... Mniam
OdpowiedzUsuńNa pewno wypróbuję. :)
OdpowiedzUsuńjeszcze nigdy nie robiłam sama budyniu - zbieram się do tego i zbieram;)
OdpowiedzUsuńBardzo mądry pomysł z poczestunkiem po mszy lub w urzędzie. W Polsce jeszcze nie ma tego zwyczaju. Budyń z ryżu, wygląda ciekawie i zaintrygowal mnie.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten pomysł :)
OdpowiedzUsuńNa Górnym Śląsku śluby też odbywają się z reguły w okolicach południa ;)
OdpowiedzUsuńAnia