We wtorek miałam wolne, choć tym razem - niestety - tylko teoretycznie. Na jedenastą bowiem musiałam zjawić się w piekarni na spotkaniu. No dobra, niech już będzie. Skoro - podobno - to ważne...
Później miałam jeszcze spotkania w banku i kwiaciarni, a w międzyczasie umówiłam się z C. na kawę. Rzadko ostatnio mamy czas na takie drobne przyjemności jak wizyta w kawiarni i chwila na kontemplację otaczającej nas rzeczywistości. Zabiegani, zestresowani, oboje nie możemy się już doczekać urlopu.
Wracając jednak do sedna; z tej jakże podniosłej okazji (możliwość spotkania z innymi ludźmi bez perspektywy uwalania się mąką i czekoladą), postanowiłam włożyć sukienkę. Lato w tym roku kiepskie, a tu nagle wyszło słonko, a termometr pokazywał całe dwadzieścia dwa stopnie. Otworzyłam więc szafę, przejrzałam jej zawartość i ściągnęłam z wieszaka jedną z czarnych sukienek na każdą okazję - do balerin będzie się nadawała na niezobowiązujące spotkanie, do wysokich obcasów na elegancką kolację. Zadowolona z siebie, wkroczyłam do piekarni cała w uśmiechach, wywołując spore zamieszanie (chyba po raz pierwszy pojawiłam się w czym innym niż znoszona koszulka i pierwsze lepsze spodnie. O trzeciej rano nie bardzo mnie bowiem interesuje, co na siebie wkładam; ważne, żeby było mi ciepło).
Dzień minął szybko i sympatycznie, i nawet burza, która mnie na sam koniec złapała, nie zepsuła mi humoru.
Następnego dnia zaś mój szef zadał mi pytanie, jakie tylko on jest w stanie zadać: A co zrobisz, jak C. powie w kościele nie...?
Hmm... Jestem pewna, że powie tak. W końcu to on mnie poprosił i cieszy się na to wszystko bardziej niż ja (z natury nieśmiała, nie lubię zbyt dużego zamieszania wokół siebie). Ale nauczona doświadczeniem, z szerokim uśmiechem odpowiedziałam: Założę tę czarną sukienkę, i znajdę kogoś, kto powie tak.
Dzisiaj mam dla Was nieco spóźniony, ale tak smakowity przepis, że nie mogłam się oprzeć, żeby Wam go nie pokazać.
Zrobiłam go w sezonie truskawkowym; w tym roku jednak truskawki nie był specjalnie słodkie ani pachnące, więc myślę, że z mrożonymi będzie smakował równie dobrze. Delikatna różana nuta nadaje puddingowi wyjątkowego charakteru; muszę też przyznać, że połączenie truskawki, róży i kokosa jest strzałem w dziesiątkę. Sama byłam zaskoczona, jak dobrze się to wszystko skomponowało.
Najlepsze śniadanie, jakie w te wakacje sobie przygotowałam.
Skusicie się...?
Kokosowy pudding chia z musem truskawkowo-różanym
Składniki:
(na 3-4 porcje)
- 400 ml mleczka kokosowego
- 400 ml mleka
- 3 łyżki nasion chia
- 2 łyżki miodu
mus:
- 250 g truskawek
- 1 łyżka przecieru z płatków róży
dodatkowo:
- kilka truskawek
Mleko kokosowe i krowie wymieszać z miodem i chia, najlepiej trzepaczką, aż zacznie gęstnieć. Schłodzić przez noc w lodówce.
Truskawki umyć, osuszyć, usunąć szypułki. Zmiksować blenderem na gładki mus razem z przecierem różanym.
Pudding przełożyć do szklanek, wierzch polać musem. Udekorować świeżymi truskawkami.
Smacznego!
Tymczasem niecierpliwie odliczam dni do wakacji: trzy...
to ja się wpraszam na taki pudding, dwie porcje od razu zamawiam;)
OdpowiedzUsuńTaki deser to ja bym bardzo chętnie zjadła :)
OdpowiedzUsuńPytanie szefa...no cóż...szefy są różne ;)
Gin ale kusisz tym śniadaniem :) Truskawki ciągle można kupić, gorzej z różą...Uwielbiamy Twoje opowieści z życia :) Pozdrawiamy serdecznie i życzymy Ci więcej czasu i szybkiego urlopu :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńDokładnie, truskawki cały czas wcinam, ale róża... Nie wiem gdzię mogę nabyć.
OdpowiedzUsuńKonfiturę z płatków róży z pewnością znajdziesz w dobrych delikatesach; na płatki i zrobienie jej samodzielnie jest już niestety za późno...
Usuńjej jaki pyszny deser
OdpowiedzUsuń