piątek, 29 lipca 2016

Jak to czasem z autem bywa... I skandynawskie jagodzianki

Jeżdżę.
Dużo jeżdżę, bo przynajmniej dwieście dwadzieścia kilometrów dziennie, pięć dni w tygodniu. Często więcej, bo droga do domu nieraz kluczy między sklepami, znajomymi lub innymi aktualnie interesującymi mnie miejscami. Oczywiście, nieodzowne w takich przypadkach jest auto. Uwielbiam moje autko; jest duże i bezpieczne. Lawirując między ciężarówkami na autostradzie czuję, że osłania mnie gruba warstwa blachy. No i ma gwiazdkę na masce; wszystkie kobiety lubią gwiazdy, prawda...?
Zaraz usłyszę, że taką, co mieszka za granicą, to stać... A figa! Mój mercedes ma lat dwadzieścia trzy; dokładnie tyle, co moja Siostra. Nie do końca rozumiem, dlaczego ona jest taka młoda, a samochód taki stary, no ale niech już będzie...

Autko dzielnie wozi mnie do pracy i nie tylko, ale z uwagi na sędziwy wiek, to i owo w nim czasem szwankuje. Wczoraj na przykład jechałam sobie spokojnie do domu, aż tu nagle huk! I samochód zaczął wyć niemiłosiernie. Przerażona, zjechałam na najbliższy parking (jakoś nie mogłam się przemóc, żeby stanąć na środku autostrady), wysiadłam i zaczęłam oglądać. Okazało się, że tłumik wziął się i odpadł... Znaczy trzymał się z jednej strony, ale nie poprawiało to mojej sytuacji. Zwłaszcza, że C. miał problemy z elektrykiem (o czym dowiedziałam się później) i baaardzo dłuuugo nie odbierał telefonu. Gdy w końcu przyjechał na ratunek, po dwóch i pół godzinie oczekiwania, byłam zmęczona, spocona (bo w takich razach zawsze musi być co najmniej ładna pogoda), zniechęcona i spragniona. Z ulgą przyjęłam butelkę zimnej wody, i z lekko przerażoną miną obserwowałam C. wczołgującego się pod samochód. Uprzednio nie omieszkał mnie poinstruować, żebym w razie czego (czyli gdyby podnośnik jednak nie wytrzymał) szybciutko zadzwoniła po karetkę, zamiast nad nim biadolić. Na szczęście żaden zagrażający życiu wypadek się nie zdarzył, tłumik z oprzyrządowaniem wylądował w bagażniku, a ja mam wyścigówkę! Niejeden właściciel BMW zapłacił duże pieniądze za takie wruuum!, jakie mi się dostało zupełnie za darmo. I tylko obawiam się, że jutro pobudzę wszystkich sąsiadów już o drugiej trzydzieści nad ranem...

Tymczasem w domu czekały na mnie wyjątkowo pyszne bułeczki. Takie niemal jagodzianki, tylko po skandynawsku. 
Przepis znalazłam w Scandilicious baking Signe Johansen, i od razu zapałałam do niego uczuciem (choć tego dnia miałam w planie zupełnie inne drożdżówki). Sprawę przesądziła przecena na borówki; od razu zabrałam się do pracy. 
Cynamonowa, maślana pasta wbrew pozorom wcale nie dominuje; wręcz przeciwnie - wspaniale podkreśla smak soczystych owoców, których jest tutaj naprawdę dużo. Do tego mięciutkie i delikatne (mimo dodatku mąki razowej) ciasto o aromacie kardamonu i chrupiąca posypka cukrowa. Słodkie, sycące, lekko pikantne. Idealne na deszczowe lato!
Sami powiedzcie - czy można im się oprzeć...?

Drożdżówki z jagodami i kremem cynamonowym


Składniki:
(na 12 sztuk)

  • 225 ml mleka
  • 75 g masła
  • 350 g mąki orkiszowej
  • 125 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej
  • 70 g cukru
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 20 g świeżych drożdży
  • 1 jajko
nadzienie:

  • 75 g miękkiego masła
  • 75 g cukru
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 300 g jagód lub borówek amerkańskich
dodatkowo:

  • 1 białko
  • 3 łyżki cukru
Mleko zagotować z masłem, ostudzić (powinno być letnie).
Drożdże rozetrzeć z 1 łyżeczką cukru.

W dużej misce wymieszać mąki, pozostały cukier, kardamon i sól. Dodać drożdże, mleko z masłem i roztrzepane jajko. Zagnieść gładkie, nieco lepkie ciasto. 
Miskę z ciastem nakryć ściereczką, odstawić na 45-60 minut.

W tym czasie przygotować nadzienie: łyżką dokłądnie roztrzeć masło z cukrem i cynamonem.

Wyrośnięte ciasto jeszcze raz szybko zagnieść, podzielić na 12 równych części i z każdej uformować kulkę. Następnie po kolei spłaszczać je w dłoniach tak, aby na brzegach były nieco cieńsze niż w środku. Na środku układać 1 łyżeczkę cynamonowego nadzienia i sporą garść jagód. Zakleić i uformować kulki; ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując spore odstępy. 
Przykryć ściereczką, odstawić na 25-30 minut.

Wyrośnięte bułeczki posmarować roztrzepanym białkiem i posypać cukrem.

Piec w 200 st. C. przez 12-15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

I proszę - nie sugerujcie się plaskatością moich bułeczek. Ciągle jeszcze ie do końca opanowałam obsługę nowego piekarnika, i czasem robi mi psikusy - na przykład ni stąd ni zowąd obniża temperaturę. Tak też stało się tym razem; zamiast więc urosnąć ładne i okrągłe, wyszły odrobinę płaskie... Nic nie szkodzi - nadal smakują obłędnie!

Przepis dodaję do akcji Ani:

12 komentarzy:

  1. płaskie, czy też wyrośnięte-nieważne, wyglądają wspaniale:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Siostra wróciła z urlopu i mechanik przywitał ją wiadomością, że za małą awarię i wymianę jakiś tam dupereli w jej Golfiku zapłaci jedyne 1000 zł... eh... Auta to studnia bez dna jeśli chodzi o wydatki :/ na pocieszenie tylko takie drożdżowki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam takie bułeczki !

    OdpowiedzUsuń
  4. Bułeczki wyglądają przepysznie ;) Co do jeżdżenia nie najmłodszym autkiem 200km/tydzień to świetnie Cię rozumiem bo jestem w podobnej sytuacji. Przynajmniej jest zabaw:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Smak najwżniejszy wygląd mniej chociaż moim zdaniem wyglądają suoer ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. jagodzianki - smak dzieciństwa :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, nie ma to jak jeszcze ciepłe jagodzianki :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Chętnie zjadłabym taką :)

    OdpowiedzUsuń
  9. I kto by się na nie nie skusił?;)

    OdpowiedzUsuń
  10. To miałaś przygodę ;) Podziwiam Cię. Tyle km tygodniowo, tak wczesne wstawanie. A drożdżówki są naprawdę zachwycające.

    OdpowiedzUsuń
  11. lubię wszystko co skandynawskie i jagodowe :) pyszne bułeczki!

    OdpowiedzUsuń