We wtorek wróciłam z naszej małej wycieczki. Krótkiej, ale niezwykle przyjemnej. Jestem zachwycona grudniową Kopenhagą, i choć za żadne skarby bym się tam nie przeprowadziła, jest to zdecydowanie miejsce warte odwiedzenia.
Niedziela przywitała nas deszczem i zimnym wiatrem, zostawiliśmy więc Ptysię w hotelu, a sami wybraliśmy się na spacer. Główna ulica Kopenhagi po zmroku wygląda zachwycająco - kolorowe wystawy i dekoracje, uliczni artyści wszelkiej maści, świąteczne piosenki rozbrzmiewające w głośnikach. I choć tłok trochę mnie przerażał, oglądałam wszystko z zapartym tchem.
Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, wyruszyliśmy (tym razem z Ptysią) zwiedzać. Obeszliśmy całe centrum i przystań, szczególną uwagę poświęcając świątecznym jarmarkom. Znaleźliśmy trzy - skupiska małych domków pełne najróżniejszych pyszności (o æbleskiver i gløggu już pisałam, są też naleśniki, gorąca czekolada, gløgg w wersji ekskluzywnej, czyli z białego wina, jabłka i migdały w karmelu, a także mniej świąteczne, ale uwielbiane przez Duńczyków hot dogi) i dekoracji. Zaopatrzyliśmy się w szklane aniołki i ornamenty, a także wyjątkowe, drewniane bombki - choinka w tym roku będzie zachwycająca! Przy Storkespringvandet, czyli fontannie z bocianami, zatrzymaliśmy się na gorącą czekoladę. Młode mężatki, według tradycji, przychodziły pod fontannę tańczyć, co miało zapewnić im gromadkę zdrowych dzieci. Co ciekawe, ptaki na fontannie to czaple, nie bociany, kto jednak zawracałby sobie głowę takimi szczegółami.
Obejrzeliśmy też Christiansborg, czyli pałac, niestety tylko z zewnątrz (z uwagi na Ptysię). Nabrzeżem doszliśmy aż do pomnika Małej Syrenki - słynnej postaci z baśni H. Ch, Andersena, wyrzeźbionej przez Edvarda Eriksena i odsłoniętej w 1913 roku. Chcieliśmy się wybrać do Experimentarium City, niestety, jak wszystkie muzea, w poniedziałki jest zamknięte, a później już nie mieliśmy czasu. Może następnym razem, C. bowiem bardzo dobrze wspomina to miejsce.
Wieczorem natomiast wybraliśmy się do Tivoli, czyli parku rozrywki. W okolicach Świąt zmienia się on w prawdziwie magiczną krainę, pełną świateł i baśniowych bohaterów. Inspirację stanowiły baśnie Andersena, można więc zobaczyć łabędzie, ołowiane żołnierzyki i wiele innych. Nad jeziorem co godzinę ma miejsce pokaz świetlny do muzyki z opery Ołowiany żołnierzyk właśnie. Coś wspaniałego! Dla wielbicieli mocnych wrażeń są kolejki górskie, na sam widok których zmroziło mi krew w żyłach, są liczne sklepiki z pamiątkami oraz restauracje. Po Tivoli można chodzić godzinami, bo za każdym rogiem kryją się nowe niespodzianki. Mi co chwilę zapierało dech w piersiach i wznosiłam okrzyki zachwytu. To naprawdę magiczne, baśniowe miejsce - nie można oprzeć się jego urokowi.
Do domu wróciłam pełna wrażeń, z jednej strony żałując, że byliśmy w Kopenhadze tak krótko, z drugiej ciesząc się z powrotu do własnego łóżka, tym bardziej, że po całym dniu spędzonym na świeżym powietrzu moje przeziębienie się odnowiło. Zakopana więc w kołdry siedzę na kanapie i wspominam ten magiczny czas.
Na deser mam dla Was coś wyjątkowo ciekawego. Mały przerywnik od korzenno-cytrusowych, świątecznych smaków. Coś, co nie dawało mi spokoju, i musiałam jak najszybciej takie cudo przygotować.
Otóż jakiś czas temu kupiłam kaszę kuskus. Inną jednak o tej mi znanej. Ta była duża, i trzeba ją było gotować (zwykłą drobną zawsze tylko zalewałam wrzątkiem). Przygotowałam ją do obiadu, i muszę przyznać, że od razu podbiła moje kubki smakowe. Podprażona na maśle zyskała cudowny smak i aromat. Postanowiłam więc przygotować z niej pudding, taki jak z ryżu. I to był strzał w dziesiątkę! Kasza ma maślany, lekko jakby orzechowy posmak, konsystencja jest idealnie kremowa, a całość podana z lekko kwaskowatym dżemem smakuje obłędnie.
Dżemu możecie użyć ulubionego - ja otworzyłam jeden ze słoiczków, które przywiozłam z wakacji w Polsce. Co do konsystencji - jeśli ma być jedzony na zimno, trzeba pamiętać, że w czasie stygnięcia dość mocno zgęstnieje. Trzeba uważać, żeby nie wyszedł za twardy. Poza tym jednak jego przygotowanie jest banalnie proste, a smak naprawdę wyjątkowy.
Pudding z kaszy kuskus z dżemem truskawkowo-rabarbarowym
Składniki:
(na 4 porcje)
- 200 g grubej kaszy kuskus
- 1 łyżka masła
- 600 ml mleka
- 1 laska wanilii
- 55 g cukru
- 200 ml śmietany kremówki (38%)
dodatkowo:
- 4 łyżki dżemu truskawkowo-rabarbarowego
Masło rozpuścić w garnku. Dodać kaszę, prażyć 3-5 minut, cały czas mieszając. Zalać mlekiem, dodać laskę wanilii i wyskrobane z niej ziarenka. Gotować pod przykryciem 10 minut na małym ogniu. Zdjąć pokrywkę, gotować 2-3 minuty, aż masa mocno zgęstnieje. Dodać kremówkę, gotować, aż masa nabierze odpowiedniej, kremowej konsystencji, około 5-10 minut.
Wyjąć laskę wanilii, przełożyć pudding do szklanek.
Podawać na ciepło lub zimno z dodatkiem dżemu.
Smacznego!
Nie wiem, gdzie można w Polsce kupić taką kaszę, ja nigdy się z taką nie spotkałam. Ale teraz można na półkach znaleźć coraz więcej produktów, jeśli więc nie w markecie, to w sklepie ze zdrową żywnością z pewnością się taka znajdzie.
Jeśli jednak kasza okaże się niedostępna, można po prostu zastąpić ją ryżem - też będzie pysznie.
Marzy mi się wypad do Kopenhagi, także wycieczki zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńTaką kaszę widziałam,ale nie kusiła, Twoja propozycja zmotywuje mnie do kupna :)
jejku, ale Ty masz świetne pomysły! Ze zwykłego kuskusu też taki wyjdzie?
OdpowiedzUsuńNie wiem, nie próbowałam. Wyjść wyjdzie, ale trzeba go będzie inaczej przygotować - może tylko zalać wrzącym mlekiem? Bo jak zwykły kuskus pogotujesz 20 minut, to wyjdzie paćka.
UsuńFajny pomysł na wykorzystanie kaszy bulgur. Tak myślę, że to bulgur - coś jak grubszy kuskus, też z pszenicy. Pyszny w smaku.
OdpowiedzUsuńNie, nie, to nie bulgur. Ta kasza jest od niego zdecydowanie większa, po ugotowaniu wyglądała tak: http://tiny.pl/qb1r4
UsuńTo na pewno kuskus, tylko jakiś inny rodzaj...
Kopenhaga w Twojej opowieści jest magiczna... A kuskus pysznie wygląda. U nas grubego kuskusu nie widziałam, ale poszukam jeszcze...
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis a taki deser z chęcią bym zjadła..:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny deser :) Ciekawe jak smakuje :)
OdpowiedzUsuńkuskus na słodko jest rewelacyjny!
OdpowiedzUsuńWygląda rewelacyjnie, w takiej wersji kuskus jeszcze nie jadłam :)
OdpowiedzUsuńDeser super, uwielbiam kasze kuskus, ale jeszcze nigdy nie jadłam jej na słodko. Twój wpis przekonuje mnie do tego, że czas zacząć :)
OdpowiedzUsuńpyszny deser :-))
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wypad się udał i mogliście trochę odpocząć :D A deser bardzo apetyczny!
OdpowiedzUsuńRzeczywiście ciekawy deser, nigdy nie robiłem kuskusu w formie puddingu. Muszę wypróbować ;)
OdpowiedzUsuńJa też byłam na tym jarmarku koło przystani:). I jadłam przepyszne naleśniki, ciasto było wymieszane z cynamonem, sprzedawane przez przemiłego Czecha:). A czemu nie chciałabyś mieszkać w Kopenhadze?
OdpowiedzUsuńTeż jadłam naleśnika, z karmelem... Pycha!
UsuńNie chciałabym mieszkać w Kopenhadze, bo po prostu nie lubię takich dużych, głośnych, zatłoczonych miast. Przerażają mnie trochę :) Wolę małe mieścinki, gdzie witam się z ludźmi na ulicach, którzy mają czas chwilkę porozmawiać :)
uwielbiam takie desery :) ten wygląda pysznie :) a Kopenhagi pozytywnia "zazdraszczam" uwielbima podróże, są takie "odświeżające"
OdpowiedzUsuńKopenhaga w grudniu - może kiedyś:) ... to musiala być cudowna wycieczka:) ... podobnie jak deser:)
OdpowiedzUsuńTivoli w tym roku jest naprawdę niesamowite! Ja biegałam jak dziecko między tymi chatkami i światełkami. Nie wspomnę nawet ile słodkości wciągnęłam na miejscu, bo aż wstyd się przyznać.
OdpowiedzUsuńOj tak, Tivoli robi wrażenie. Też się czułam, jakbym weszła do jakiejś baśniowej krainy :)
Usuńwybierałam się do kopenhagi w wakacje,ale nie wyszło..bardzo jestem ciekawa jak tam jest :)
OdpowiedzUsuńTo naprawdę ciekawe miasto, jeśli będziesz miała okazję, polecam :)
UsuńZazdroszczę wycieczki:), a deser wygląda bardzo apetycznie:). P.S. Czy użyłaś może kaszy bulgur, która jest trochę większa od zwykłego kuskusu?
OdpowiedzUsuńNie, użyłam dużego kuskusu, który jest większy niż bulgur i po ugotowaniu wygląda tak: http://tiny.pl/qb1r4 :)
Usuń