Szczeniaki do domu nie nadają się zupełnie. Po pierwsze, podstawowe potrzeby załatwiają gdzie popadnie - najprawdopodobniej będzie to jedyny kawałek wykładziny, który macie w domu. Rzeczona wykładzina prawdopodobnie szczeniakowi do gustu nie przypadnie zupełnie, będzie więc ją podgryzał i obgryzał, a drobniutkie kawałeczki rozwlecze po całym domu. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, ale codzienne odkurzanie. Wyzbieranie bowiem tych wszystkich kłaczków nie leży w granicach możliwości przeciętnego człowieka. Jeśli, a właściwie: kiedy (bo jest to tylko kwestia czasu) zostanie sam w domu, poprzenosi wszystkie buty w okolice schodów, psie łóżka zostaną rozbebeszone, a to, co leżało na ławie... Tak, zgadliście - znajdziecie na schodach. Piachu i drobnych gałązek nie nadążycie zamiatać. Urocze poduszki zostaną pozaciągane tak, że wstyd będzie gościom pokazać. Nie obędzie się też bez porcji ruchu. Szczeniak ma w nosie, że wstaliście o wpół do czwartej rano i byliście w pracy ponad dziesięć godzin. Kawałek patyka trzeba będzie rzucać przynajmniej przez dwadzieścia minut, choć zdecydowanie preferowane będzie pół godziny. W dodatku taki szczeniak, jak niebacznie go pomoczycie, będzie śmierdział psem.
Koszmar.
Nie sprawiajcie sobie szczeniaka.
No, oczywiście, są też plusy. Każdy medal ma dwie strony. Nie będę więc oszukiwać.
Kiedy wrócicie do domu, będzie się tak cieszył, skakał i rozdawał całusy, że wybaczycie te wszystkie mokre plamy na wykładzinie. Psie łóżko sam zaciągnie na miejsce pod Waszym groźnym spojrzeniem, a gdy wreszcie po odkurzaniu usiądziecie na kanapie, przyjdzie wtulić Wam nos pod pachę. W ciągu kilku zaledwie godzin doprowadzi Was do histerycznego śmiechu przynajmniej kilkanaście razy, a na spacerze, choć wszystko jest takie ciekawe i nowe, będzie wracał do Was z prędkością błyskawicy na najlżejsze gwizdnięcie. Nie pozwoli Wam się nudzić, już po paru dniach będzie wyczuwał Wasze nastroje. Będzie się w Was wpatrywał wielkimi, czarnymi oczkami z miłością, która ledwo się w tym małym ciałku mieści.
Że co proszę? Że niby po co sprawiłam sobie trzeciego, skoro to takie straszne...?
Ano. Może jednak wcale nie...
Zeszły tydzień mocno dał mi się we znaki. Pięćdziesiąt osiem godzin w pracy, w weekend od trzeciej nad ranem. Nie pamiętam już, kiedy spałam więcej niż pięć godzin... A właściwie nawet te pięć wydaje mi się niedoścignionym niemal luksusem.
Codziennie obiecywałam sobie, że w końcu zabiorę się za pisanie posta; codziennie na obietnicach się kończyło. Dziś jednak, zmotywowana jutrzejszym wolnym dniem, w końcu usiadłam przed laptopem. Ptysia i Pączusia, wykończone szaleńczymi biegami po ogrodzie, śpią po moich obu stronach. Któraś pochrapuje, któraś wzdycha... Dobrze nam tak razem, leniwie...
Przepis mam dla Was dzisiaj bardzo prosty, a tak pyszny, że C. stwierdził, że to jeden z najlepszych, jakie przygotowałam. Cudownie zieloniutki, idealnie wiosenny, może stanowić ciekawy akcent na wielkanocnym stole. Mowa oczywiście o creme brulee w wersji pistacjowej.
Krem pistacjowy kupiłam jeszcze w zeszłym roku z myślą o tym, że przygotuję z nim coś zielonego na Wielkanoc. Padło na klasykę w nowej odsłonie. Wyszło idealnie.
Creme brulee jest delikatny, kremowy i odpowiednio słodki, z wyraźnym pistacjowym smakiem. Do tego cukrowa skorupka na wierzchu i obiecuję, że od kokilki nikt Was nie oderwie.
Spróbujcie koniecznie!
Pistacjowy creme brulee
Składniki:
(na 4-6 porcji)
- 400 ml śmietany kremówki (38%)
- 200 ml mleka
- 5 żółtek
- 40 g cukru
- 95 g kremu pistacjowego
dodatkowo:
- 4-6 łyżeczek cukru trzcinowego
- niesolone pistacje bez łupinek
Kremówkę z mlekiem zagotować. W tym czasie ubić żółtka z cukrem na puszystą, jasną masę. Na koniec dodać krem pistacjowy, połączyć.
Miksując na najniższych obrotach miksera, powoli wlewać mleko ze śmietaną. Przelać masę do garnka, podgrzewać do temperatury 82 st. C.
Masę przelać do kokilek. Ustawić je w większej formie, wypełnić ją do połowy wysokości kokilek gorącą wodą.
Piec w 140 st. C. przez 50-60 minut.
Wyjąć z wody, ostudzić.
Schłodzić w lodówce minimum 2 godziny przed podaniem.
Przed podaniem posypać desery cukrem, skarmelizować za pomocą palnika. Posypać posiekanymi pistacjami.
Podawać natychmiast.
Smacznego!
W tym tygodniu postaram się poprawić. W końcu Wielkanoc za pasem, a przepisy na baby, mazurki i serniki czekają na wypróbowanie i publikację...
psa nigdy nie miałam, więc nie wiem jak to jest mieć szczeniaka, miałam kota od małego i pamiętam początki ;)
OdpowiedzUsuńKrem wspaniały:)
Ja nie miałam nigdy psa, bo zdaję sobie sprawę, że to mega obowiązek i sporo cierpliwości trzeba mieć.
OdpowiedzUsuńCo do snu to mam podobnie, czasu na sen mi nie starcza :(
Kremik prezentuje się bajecznie :)
Oj,jak ja to wszystko znam i przerabiam z moim 5 miesięcznym pachruściem. Jeśli chodzi o naukę czystości polecam matę higieniczną, mi uratowała życie... i podłogę :)
OdpowiedzUsuńNie podziewałam się,ze Angel tak szybko załapie po co jej to ma służyć. Sama bym jeszcze dołożyła kilka rzeczy i chyba się ośmielę i wrzucę post jak ja to widzę, bo mnie zainspirowałaś :)
Creme brulee wygląda bombowo, ja niedawno odważyłam się w końcu zrobić wersję classic
Z przyjemnością poczytam o tym, jak Ty to wszystko widzisz :)
UsuńI jak Ci ta klasyczna wersja smakowała...? Bo ja uwielbiam wszystkie...
Mega pyszna i mam ochotę poznać smak tych wszystkich :) :p
UsuńPies moich rodziców zdechł przedwczoraj i już nie mogę doczekać się nowego słodkiego szczeniaczka. Młode psiaki można sobie wychować i to jest ich wielka zaleta, która przeważa nad wszystkimi wadami. A deser pierwsza klasa!
OdpowiedzUsuńNajbardziej lubie to psie poczucie humoru i psoty, zeby tylko rozsmieszyc. Nigdy nie potrafie sie zloscic na zwierze, ani go uderzyc...
OdpowiedzUsuńWesoło masz teraz w domu. Jeszcze kilka miesięcy i nie będzie już tak rozrabiać. Wyrośnie
OdpowiedzUsuńMata lub podkład higieniczny 60x60 z apteki. Piesek szybko uczy się o co chodzi. Szczeniaczki to obowiązek, dużo poświęconego czasu i cierpliwości, trzeba o tym pamiętać. Mam na myśli odpowiedzialne podejście do sprawy ;)
OdpowiedzUsuń