Ostatnio, wracając z pracy, podziwiałam z niekłamanym zachwytem koloryt wieczornego nieba. Zazwyczaj są to róże i czerwienie; od delikatnych, pastelowych, aż do głębokich i ognistych. Tym razem jednak idealnie żółte słońce świeciło mi prosto w oczy, utrudniając skupienie się na drodze. Gdy już niemal byłam w domu, ognista kula już utonęła za horyzontem, podświetlając jednak na złoto-bursztynowy kolor chmury, od których nie mogłam oderwać oczu. W duecie z niebem o barwie najczystszego błękitu, stanowiły widok zapierający dech w piersiach.
Cuda są na wyciągnięcie ręki; wystarczy się odrobinę rozejrzeć...
I tak oto, niemal niezauważenie, wsunął się nam do życia grudzień. Patrząc tylko na niebo, można by odnieść mylne wrażenie, że to już lato. Spoglądając na nagie drzewa i termometr wskazujący raptem kilka kresek powyżej zera, na myśl przychodzi późna jesień. Ale przecież jeszcze nie grudzień!
I choć pod nosem już od paru tygodni nucę świąteczne melodie, krasnale porozstawiałam już po całym domu i powoli zaczynam się zastanawiać, jak dużą choinkę uda nam się wnieść do salonu (uwielbiam to słowo; sprawia, że czuję się taka dystyngowana i szykowna!), to ciągle mam problem z zaakceptowaniem daty w kalendarzu. Przecież jeszcze tyle jest do zrobienia! Już teraz czuję się jak Biały Królik z Alicji w Krainie Czarów: Muszę biec, jestem spóźniony!
Czasem jednak warto się w tym przedświątecznym zamęcie na chwilę zatrzymać, usiąść przy stole (koniecznie z kimś bliskim!) i zjeść wspólnie trochę zupy. Gorącej, kremowej, luksusowej. Bo dlaczego by nie...?
Kasztany z C. uwielbiamy, nie było więc wątpliwości, że na obiad któregoś dnia zjemy kasztanowy krem. Z pewnym poświęceniem C. wydobył swoją ostatnią truflę, i dodał ją do zupy, uszlachetniając jej smak. Choć to zaledwie jedna malutka trufla, niesamowicie wpływa nie tylko na smak, ale i samopoczucie konsumentów. Człowiek od razu się prostuje, nie trzyma łokci na stole i (broń Boże!) nie siorbie. Bo to taka elegancka zupa przecież.
Choć i bez trufli będzie pyszna, bo kasztany same w sobie smakują nieziemsko.
Krem z kasztanów z truflami
Składniki:
(na 4 porcje)
- 400 g pieczonych kasztanów (waga po obraniu)
- 1 l bulionu
- 200 ml śmietany kremówki (38%)
- 1 trufla
- sól
- pieprz
dodatkowo:
- kilka pieczonych kasztanów (obranych)
Kasztany zalać bulionem, gotować 30-40 minut, aż zupełnie zmiękną. Zmiksować blenderem na gładki krem. Dodać kremówkę i stratą na tarce o małych oczkach truflę, dodać soli i pieprzu do smaku.
Podawać gorącą z kawałkami kasztanów.
Smacznego!
Tymczasem przed mną, po naprawdę pracowitych (a momentami wręcz wycieńczających) trzech tygodniach, luksusowy wręcz grudzień i dwa wolne weekendy pod rząd. Planów mam tyle, że coś mi się wydaje, że będę bardziej zmęczona niż teraz...
Ale grudzień mamy przecież tylko raz w roku, nieprawdaż...?
jaki wykwintny krem, wow:)
OdpowiedzUsuńPrawdaż :D Trzymamy kciuki, żebyś przetrwała trudy grudnia. Zupa wygląda pysznie i z pewnością smakowała z truflą niesamowicie. Jedliśmy zupę kasztanową i ciasto w Dolinie Zakonnic na Maderze, to tamtejsze zagłębie kasztanowe :) Pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńCiekawe połączenie, a że kasztany uwielbiam to pewnie zasmakowałoby mi :)
OdpowiedzUsuńNo naprawdę Państwo szaleją, zazdraszczam! Pysznie być musiało:)
OdpowiedzUsuńKrem wyborny, a do lata...no cóż musimy wcześniej przetrwać zimę
OdpowiedzUsuńBardzo wytworny krem. :-) Nigdy takiego nie jadłam, ale przepis brzmi przepysznie. :-)
OdpowiedzUsuńMmm, rewelacja, świetny! :)
OdpowiedzUsuńWykwintne i zacne danie!
OdpowiedzUsuńChętnie bym takiego kremu spróbowała...;-)
OdpowiedzUsuńJaaa! ile ja bym dała za tą triflę ;D zupę już sobie sama zrobię :D
OdpowiedzUsuń