Miniony weekend dał mi się we znaki. Dwa tygodnie dobrego, i człowiek łatwo odzwyczaja się od wstawania krótko po północy. Mimo zmęczenia, wieczorami nie mogłam zasnąć, co sprawiało, że budziłam się cała dzika. Dni zaczynające się w ten sposób z góry skazane są na klęskę. A przynajmniej nie zapowiadają niczego dobrego.
Gdy więc wczoraj po południu wybraliśmy się do brata C. z kartonem po brzegi wypchanym pierniczkami, woreczkami pełnymi kolorowego lukru i wszystkimi cukrowymi posypkami, które udało mi się wygrzebać z czeluści kuchennych szuflad, nie miałam zupełnie nastroju na zabawę. Snułam się po domu niczym cień, podjadając mandarynki i wlewając w siebie zastraszające ilości kawy z mlekiem, żeby gdzieś po prostu nie paść. Na szczęście reszta rodziny, zupełnie niezrażona moim malkontenctwem, bawiła się wyśmienicie, lukrując pierniczki i ich okolice. Cóż, moje nadal czekają na natchnienie... I chwilę czasu, którego brakuje mi permanentnie. A Wigilia przecież tuż, tuż!
Od jakiegoś czasu męczyłam Tatę, żeby wyciągnął od Babci przepis na pierniczki. W końcu dopięłam swego, i dostałam skany rodzinnych receptur. Zachwycona, zabrałam się do pracy. Jakież było moje rozczarowanie, gdy pierniczki wyszły nie do końca takie, jak je zapamiętałam! Znów więc zaczęłam wiercić Tacie dziurę w brzuchu, i w końcu okazało się, że w przepisie Babcia zapomniała wspomnieć o cukrze...
Na tę wieść C. popatrzył na mnie znacząco i przypomniał obrazek, który widzieliśmy w internecie. Była na nim uśmiechnięta starsza pani z tacą ciasteczek, a pod nią napis: Moja babcia, rozdając przepisy, zawsze pomija jeden składnik. Twierdzi, że dzięki temu u niej zawsze smakuje najlepiej...
Oczywiście, oburzona, wyrzuciłam C., że moja Babcia nigdy by tak nie zrobiła! A tu proszę...
Po konsultacjach przystąpiłam do pieczenia po raz drugi. I tym razem wszystko poszło jak należy. Pierniczki wyszły dokładnie takie, jak pamiętam: twarde jak kamienie. Dopiero po leżakowaniu nabierają wilgoci i miękną, żeby rozpływać się w ustach.
Proszę, oto smak mojego dzieciństwa.
Bez pułapek.
Pierniczki z bakaliami Babci Leny
Składniki:
(na 40-45 sztuk)
- 340 g mąki pszennej
- 165 g cukru
- 1 jajko
- 70 g miękkiego masła
- 150 g miodu
- 1 łyżka przyprawy do piernika
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
dodatkowo:
- 1 jajko
- 1 łyżka mleka
- rodzynki
- orzechy laskowe
- słupki migdałowe
Mąkę przesiać z sodą, po środku zrobić dołek. Wlać gorący miód, dodać masło, przyprawę do piernika, cukier i jajko. Zagnieść gładkie ciasto.
Ciasto wałkować, podsypując mąką, na grubość 6 mm. Wykrawać foremkami dowolne kształty, układać pierniczki na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.
Jajko roztrzepać z mlekiem, posmarować nim pierniczki. Udekorować je rodzynkami i orzechami, wciskając je dość mocno w ciasto.
Piec w 180 st. C. przez 10-15 minut.
Ostudzić na kratce.
Smacznego!
Ja tymczasem rozważam powrót do łóżka. Popołudniowa drzemka wydaje się być zdecydowanie zbyt krótka...
takie rodzinne przepisy, pielęgnowane na Święta-to uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńBabcine ciasteczka smakują najlepiej :) dobrze znać tajemnicę ;)
OdpowiedzUsuńWszystkie sklepowe słodycze mogą się schować przy takich pysznościach ! :)
OdpowiedzUsuńDruga próba zdecydowanie udana:D
OdpowiedzUsuńChyba tylko ja nie mam piernikowych wspomnień - dopiero sama wprowadziłam je do rodzinnego menu;)
OdpowiedzUsuń