Fakt, że muszę mieszkać w internacie, średnio mnie cieszy, szczerze mówiąc. Wszystkie te popołudnia spędzone w małym pokoiku zlewają się w jedno, jednocześnie dłużąc się niemiłosiernie. Owszem, próbuję z tego wyciągnąć, ile się da - czytam, czytam i jeszcze raz czytam, nadrabiam serialowe zaległości i próbuję uczyć się na bieżąco, żeby nie dostać ataku paniki przed testem na koniec tych czterech tygodni. Jednocześnie jestem zachwycona zajęciami; to cudowna odskocznia od codziennej bieganiny w pracy. Tu jest czas, żeby bawić się w temperowanie czekolady przez dwie godziny, zastanawianie się, czy przygotować glasurę w trzech, czy tylko dwóch kolorach i spokojne ćwiczenie nowych technik tak, żeby efekty były zadowalające. Z jednej strony czuję się dość pewnie, bo większości rzeczy już kiedyś próbowałam; z drugiej, czerpię nie tylko z praktycznej wiedzy nauczyciela, ale też poznaję życie innych praktykantów od kuchni.
I okazuje się, że wcale tak źle nie trafiłam. Powiem więcej - trafiłam zaskakująco dobrze. Pomijam to, że niektórzy szefowie na miano szefa nie zasługują, bo o pracy z ludźmi i nauczaniu nie mają bladego pojęcia; chodzi mi o to, ile ja mogę. Dostaję do zabawy nowe foremki, które sama mogę wybrać, sama decyduję jak dekorować ciasta, jeśli nie ma szczegółowych wytycznych od klienta; wreszcie niemal codziennie dostaję od Henryka smsy z pytaniami, jak mi idzie i czy czegoś mi nie brakuje.
To doświadczenie sprawiło, że patrzę na moje miejsce pracy z zupełnie innej perspektywy. Ale tak to już jest - bywa, że żeby docenić to, co się ma, trzeba to sobie przemyśleć. A uwierzcie - na myślenie czasu mi teraz nie brakuje...
Jedną z nowych technik, których próbowałam po raz pierwszy, jest zabawa farbowaną czekoladą. A właściwie masłem kakaowym z dodatkiem barwników. Można takim malować, bawić się fakturami i kolorami. Najpierw na spryskanej olejem desce kładzie się kawałek folii i dokładnie go wyrównuje. Na tym maluje się i chlapie farbami, a na końcu smaruje całość cienką warstwą zatemperowanej czekolady. Teraz trzeba odczekać, aż całość pożądnie zastygnie, ściąga się folię z czekoladą z deski, odwraca - i jest. Sztuka nowoczesna, w stu procentach jadalna.
Rewelacyjna zabawa, wcale nie tak trudna do ogarnięcia w domu. Wystarczą farbki w proszku (lub płynne na bazie tłuszczu, nie wody), nieco masła kakaowego i trochę cierpliwości. Szczoteczka do zębów też może się przydać, wszystkie chwyty są bowiem dozwolone.
Teraz już czas na przepis. Dzisiaj mam dla Was rzecz naprostszą na świecie, którą przygotowałam w moich kuchniach niezliczoną ilość razy i nie rozumiem, jak mogła mi uknąć na tyle, że nie opowiedziałam o niej na blogu. Mowa o curdzie - angielskim specyfiku, który w zasadzie jest gęstym, owocowym budyniem. Klasyka to cytryna, ale można eksperymentować z najróżniejszymi owocami i warzywami. Najlepiej, żeby były lekko kwaśne - świetnie tutaj pasuje na przykład limonka, ale też świeża żurawina czy rabarbar.
Dzisiaj jednak klasyk - w wersji odchudzonej. Zamiast duuużej ilości masła, łyżeczka oleju. Skusicie się...?
Przepis od Doroty.
Cytrynowy curd
Składniki:
(na 300 g kremu)
- sok z 3 cytryny
- skórka otarta z 1 cytryny
- 2 jajka
- 2 żółtka
- 200 g cukru
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
- 1 łyżeczka oleju
Sok i skórkę z cytryny, jajka i żółtka, cukier oraz mąkę umieścić w garnuszku, zagotować. Gotować na małej mocy palnika, cały czas mieszając, aż krem nabierze konsystencji gęstego budyniu. Dodać olej, wymieszać, gotować jeszcze 2 minut. Ewentualnie przetrzeć przez sitko.
Przechowywać w lodówce do 7 dni.
Smacznego!
Z komputerem idzie mi coraz lepiej. Na początku byłam duńską klawiaturą przerażona; okazało się, że niepotrzebnie. Palce same pamiętają, gdzie u nas jest przecinek, myślnik czy znak zapytania. Cieszy mnie to ogromnie - pisanie nie jest tak trudne, jak się spodziewałam. Ale polskiej autokorekty jeszcze nie ogarnęłam; z góry więc przepraszam za wszystkie błedy i literówki. Mam nadzieję, że nie odbierze Wam to przyjemności z czytania.
hmm,ale pyszny krem:)
OdpowiedzUsuńZabaw z czekoladą zazdroszczę, oj zazdroszczę:)
Gin-przeczytałam wszystko z największa przyjemnością. Z pewnością pobyt w internacie nie jest najlepszy, ale mam nadzieję, że nauka to jakoś zrównoważy. Poza tym tak jak piszesz, w takich sytuacjach można patrzeć na wiele rzeczy z innej perspektywy. Nieustająco trzymam za Ciebie kciuki i bardzo Ci kibicuję razem z Piotrem. A curd wypróbuję. Może zainteresuje Ciebie jeżynowy, który jest na naszym blogu. Trzymaj się :) pozdrawiam ciepło M
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Takie komenatrze niesamowicie podnoszą mnie na duchu :)
UsuńNa jeżynowy piszę sie od razu :)
Curd...jest moim ulubionym kremem do wszystkiego :) Pycha:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam cytrynowy curd <3
OdpowiedzUsuńPysznie, ja chętnie się skuszę :)
OdpowiedzUsuńDużo wytrwałości i sił :)
Zawsze trzeba wyciągać pozytywy w każdej sytuacji ;)
I dobrze, że tak robisz :)
A zabaw z barwieniem czekolady zazdroszczę :)
Pozdrawiam!
Robiłam kiedyś lemon curd na sernik, ale to było pyszne :)
OdpowiedzUsuń