Jeszcze zanim podpisaliśmy dokumenty przypieczętowujące naszą przyszłość (i nie mam tu na myśli ślubu, ale kupno domu; choć w dzisiejszych czasach, mam wrażenie, łatwiej wykręcić się z małżeństwa niż kredytu hipotecznego), dyskutowaliśmy o nowym nabytku z wielkim zapałem. Ten, który wybraliśmy, jest niemal doskonały (wszyscy tak mówią, prawda...?), ale potrzebne są jednak pewne zmiany. Jedną z nich było zburzenie starego kominka; skoro jest nowy, a stary stoi nieużywany, to lepiej mieć po prostu trochę więcej miejsca, prawda...? Problemem okazał się... Sufit.
Muszę tutaj zacząć od małej dygresji, żebyście zrozumieli mój problem. Otóż w Danii kupuje się zazwyczaj dwa komplety paneli: jeden na podłogę, jak Pan Bóg przykazał, a drugi na... Sufit. Na początku dziwiłam się niezmiernie; później się przyzwyczaiłam, a w końcu nawet mi się ta fanaberia spodobała. W naszym nowym domu na suficie leżą całkiem przyzwoite dechy, i naprawdę ładnie to wygląda. Co jednak zrobić z dziurą po kominie...? C. zaproponował płytki; takie paskudne, które mi osobiście kojarzą się ze szpitalem. Jest to rozwiązanie, które stosują Duńczycy, gdy nie stać ich lub po prostu nie chcą drewna na suficie. Mój stanowczy sprzeciw spotkał się z dezaprobatą i pytaniem o moje propozycje. Stwierdziłam więc rzecz oczywistą i rozsądną (w moim mniemaniu): pomalujemy.
Mina C.: bezcenna. Popatrzył na mnie jak na kompletną wariatkę; Jak to: pomalujemy...? Sufit...?
Okazuje się, że malowanie sufitu w Danii nie wchodzi w grę (no chyba, że jest to sufit w piwnicy, do której wchodzą tylko stali mieszkańcy, a i to nieczęsto).
Dyskutowaliśmy o tym z zapałem przez trzy dni. Na końcu wyszło na jaw, że obecny właściciel jest klasycznym chomikiem, i ma jeszcze kilka desek, które bez problemu dziurę po kominku załatają. Ot, problem rozwiązany i wszyscy są szczęśliwi. Niech żyją panele sufitowe!
Na deser po tej całej historii ma dla Was ciasteczka, które też wywołały różnicę zdań. Część kosztujących je pokochała (ja), część znienawidziła (C.). Mają niesamowicie sypką, piaskową strukturę; bez szklanki wody albo herbaty się nie obejdzie. Można to oczywiście zmienić, zmniejszając nieco ilość masła i dodając jajko. Ciasteczka będą bardziej zwarte i kruche, w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Mi odpowiadają takie, jakie są; ich zabawna struktura zaskakuje. C. się krztusił i stwierdził, że on tego jadł nie będzie.
Ciasteczka są lekko słone, rozmarynowe i pyszne. Moim zdaniem.
Zdecydowanie musicie sprawdzić sami, czy posmakują i Wam.
Przepis ze strony Green cookies.
Ciasteczka rozmarynowe
Składniki:
(na 30 sztuk)
- 160 g mąki pszennej
- 160 g mąki graham
- 30 g mąki ziemniaczanej
- 2 łyżeczki cukru
- 2 łyżeczki soli
- 2 łyżki drobno posiekanych igiełek rozmarynu
- 200 g miękkiego masła
Mąki przesiać, wymieszać z cukrem, solą i rozmarynem. Dodać masło, zagnieść gładkie ciasto. Z ciasta uformować wałeczek o średnicy 4-5 cm, zawinąć w folię spożywczą, schłodzić w lodówce przez przynajmniej 1 godzinę.
Schłodzone ciasto pokroić w 6-8 milimetrowe plastry. Układać płasko na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Piec w 180 st. C. przez 15-20 minut.
Ostudzić na kratce.
Smacznego!
Przede mną dzisiaj prawdziwe wyzwanie: mój pierwszy domowy tort ze zdjęciem. Będzie się działo!
Trzymam kciuki za tort:)
OdpowiedzUsuńa ciasteczka bym zjadła na drugie śniadanie:)
Czytam,czytam i nie wierzę, po co panele na suficie?? Chyba nie łapię tego niuansu estetycznego :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w urządzaniu.
Co do ciastek, kiedyś dodałam za dużo rozmarynu do ziemniaków,dwa dni odbijało mi się mydłem wiec skutecznie go omijam ale za to lubię piaskowe ciastka
Praktycznego zastosowania raczej nie mają... Co kraj to obyczaj, czy jakoś tak ;)
UsuńZ tymiankiem też byłyby pyszne :)
Ach ci nasi mężczyźni, zawsze z igły zrobią widły. ;)
OdpowiedzUsuńW końcu po coś ich mamy ;)
UsuńTo my chętnie takie ciasteczka byśmy przygarnęły do szklanki czerwonej herbaty :)
OdpowiedzUsuńAle z tym sufitem to nas zaskoczyłaś :D Nie wiedziałyśmy, że można panele na sufit włożyć :D
Dla chcącego nic trudnego, jak widać ;)
UsuńCiekawa historia z tym sufitem. Mój mąż właśnie mi wczoraj pomalował... na niebiesko :)
OdpowiedzUsuńOjej! To też czyste szaleństwo :)
UsuńTe ciacha rozmarynowe to świetny pomysł,,muszę wykorzystać przepis;)
OdpowiedzUsuńGin...jestem ciekawa czy taki sufit nie jest przytłaczający. Ciekawa tradycja ;D Ciasteczko biorę na pocieszenie :)M
OdpowiedzUsuńBywa. Nasz nie jest, bo jest wysoko (jakieś cztery metry) :)
UsuńMniam ciasteczka super. Ciekawa sprawa z tym sufitem :-)
OdpowiedzUsuńChętnie spróbuję takich ciastek :D
OdpowiedzUsuńCiasteczka wyglądają przepysznie :)
OdpowiedzUsuńZaraz będę nadrabiać zaległości w czytaniu Twojego bloga. Tęskniłam zarówno za przepisami, jak i przytaczanymi historiami - dzięki którym naprawdę Twój blog jest wyjątkowy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńMiło mi, że tęskniłaś i cieszę się ogromnie, że już jesteś :)
Fajne są takie historie. W życiu by mi do głowy nie przyszło, że ktoś może nie malować sufitu :)
OdpowiedzUsuńA ciastka muszę wypróbować. Strukturą mnie przekonałaś, bo od dawna szukam takich właśnie wręcz sypiących się, a nie klasycznych kruchych.