W sobotę dokonałam rzeczy wielkiej. Wielkiej w mojej maleńkiej skali życiowej, oczywiście. Choć świata to zmieni, ja byłam w siódmym niebie i do dziś zachwycam się wspomnieniem mego dzieła. Otóż, moi drodzy, upiekłam typowe ciasto ucierane, i... Udało się! Gdzie tu cud? Otóż niemalże zawsze, o czym pisałam przy okazji nieszczęsnego ciasta agrestowego, wychodzi mi zakalec. Dlaczego? Nie wiem. A, uwierzcie mi, bardzo się dowiedzieć staram. Tym razem upiekłam w keksówce, więc może to faktycznie wina formy...? Nie mam pojęcia. Tak czy inaczej - powód do dumy i szczęścia ogromnego mam. A że pozornie powód to błahy? Szczerze mówiąc, mało mnie to interesuje. Najważniejsze, że mnie wprawił w zachwyt.
Przepis znalazłam w Ciastach i deserach, nr 4/2010. Zdjęcia wyglądały ładnie i apetycznie, kusiły nietypowym połączeniem bananów i imbiru. Owoce czekały na swoją wielką chwilę w misce, a w lodówce, gdzieś za dżemem i buraczkami, stał sobie spokojnie słoiczek z ostatnimi kawałkami kandyzowanego imbiru. Nie myśląc wiele, i wcale się nad moim pechem nie zastanawiając, zabrałam się do pracy. Wszystko poszło gładko aż do momentu wyjmowania ciasta z piekarnika. Bo w oryginale wyczytałam, że piec należy to maleństwo, uwaga, 15 (!) minut. Jakim cudem? pytam. U mnie po pół godzinie nadal lekko pływało. Nie zrażona, przytrzymałam je w piekarniku prawie godzinę, i kiedy po lekkim przestudzeniu i przekrojeniu okazało się, że w środku nie ma nawet cienia zakalca, całość jest wyrośnięta i po prostu dobrze upieczona, moim achom i ochom nie było końca.
Jak smakuje? Bardzo dobrze. Może jest nieco zbyt suche, ale z kubkiem herbaty w pogotowiu zupełnie to nie przeszkadza. Nie jest typowo bananowe, w sensie nie ma tej charakterystycznej, lepkiej konsystencji, ale to dlatego, że owoce kroimy w kostkę i tak dodajemy do masy, a nie rozgniatamy widelcem. Do tego lekko piekący w język imbir, który nadaje ciastu niesamowitego aromatu. Mówię Wam, to połączenie jest świetne! Polecam serdecznie na ostatnie, bardziej już jesienne, dni tego lata.
Składniki:
(na keksówkę 23x9 cm)
- 100 g miękkiego masła
- 100 g cukru
- 1 łyżeczka cukru waniliowego
- 2 jajka
- 150 g mąki pszennej
- 50 g mąki ziemniaczanej
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 banany
- 50 g kandyzowanego imbiru
Mąki przesiać z proszkiem do pieczenia.
Banany pokroić w niewielką kostkę, imbir w drobną kosteczkę.
Masło utrzeć na puszystą masę, wsypać cukier, ucierać dalej. Wbijać po jednym jajku, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Kiedy masa jest już gładka, partiami wsypywać mąkę.
Na końcu do masy dodać banany i imbir, delikatnie wymieszać łyżką.
Przełożyć do wyłożonej papierem do pieczenia keksówki.
Piec 50-60 minut w 180 st. C.
Przestudzić w uchylonym piekarniku, całkowicie ostudzić na kratce.
Smacznego!
Ostatnio ogarnęła mnie niemoc. Nie chce mi się piec, gotować, wymyślać. Trwa co prawda dopiero jeden dzień, więc to pewnie zwykłe lenistwo, a nie depresja ani nic w tym guście. Niemniej najbliższe posty mam zamiar poświęcić sprawom niekulinarnym, i mam nadzieję, że się za to nie obrazicie.
Ja z ucieranymi problemu nie miałam. Może inaczej, nie wiedziałam, że powinnam się ich bać, więc robiłam i wychodziły. A z tymi przepisami różnie bywa- ważne, że masz wyczucie ;) A efekt bardzo smakowity
OdpowiedzUsuńz checia bym sie skusila na kawaleczek takiego pysznego ciacha:)
OdpowiedzUsuńBrawo, jestem z ciebie dumna :) Chetnie bym sie skusila na kawalek tego ciasta, ale jestem pewna, ze juz nic nie zostalo...
OdpowiedzUsuń