piątek, 14 listopada 2014

Umiem mówić po duńsku, czyli o tym, jak zdałam egzamin. I ciasto uświetniające to podniosłe wydarzenie

Nareszcie! Udało się!
Moi drodzy, radość i energia mnie rozpierają, cieszę się jak nastolatka po zdaniu matury. A może nawet bardziej, bo maturę się jednak częściej zdaje niż nie, a tutaj niepewność towarzyszyła mi do ostatnich chwil.

Jakiś czas temu miałam ostatni egzamin w szkole językowej. Przyszłam do szkoły, i wyobraźcie sobie, że nie mogłam znaleźć odpowiedniej klasy! Zachowałam jednak zimną krew, i poszłam prosić o wskazówki w recepcji. Okazało się, że nie jestem aż tak roztrzepana, jak myślałam - egzamin miałam rozpocząć w sali konferencyjnej, w której normalnie nie ma zajęć, a znajduje się ona w tajemniczej, drugiej części korytarza, gdzie swoje pokoje mają nauczyciele. Usiadłam więc, wyjęłam ołówek i gumkę (nauczyciel poradził mi nie pisać długopisem ze względu na mój piękny, aczkolwiek zupełnie nieczytelny charakter pisma), i czekałam. I czekałam. I czekałam. Dwadzieścia minut. Niepewna, o co chodzi, znów poszłam do recepcji. Pani sekretarka wyjaśniła mi, że egzamin właściwie zaczyna się o dwunastej, a na liście jest jedenasta czterdzieści pięć, żeby nikt się nie spóźnił... Jasne, nie ma sprawy. Postresuję się w samotności jeszcze trochę. W końcu przyszła nauczycielka - miałam z nią wcześniej zajęcia, więc zanim przystąpiłyśmy do części zasadniczej, czyli dyktanda, pogadałyśmy trochę o tym i owym. W końcu podyktowała mi dwadzieścia słówek, ja zapisałam je, jak umiałam, i odprowadziła mnie do innej klasy, gdzie moi towarzysze niedoli pisali swój egzamin. Usiadłam z nimi, dostałam nowe kartki, i zagłębiłam się w zadania. A tam - przeszczepy organów! No nie... Na szczęście nałogowo oglądam Chirurgów, a od czasu do czasu Dr House'a, więc miałam niejakie pojęcie, o co mnie pytają. Kiedy jednak doszłam do zadania pisemnego, gdzie miałam opowiedzieć, co sądzę na ten temat, mina mi zrzedła... Nie wiedziałabym, co o tym po polsku napisać na trzy strony, a co dopiero po duńsku! Niemniej, wycisnęłam z siebie wszystkie na ten temat posiadane informacje, postarałam się je w miarę sensownie i gramatycznie zapisać, po czym z ulgą oddałam wszystko nauczycielce. Wtedy zaczęło się najgorsze - trzy tygodnie oczekiwania... Które zmieniły się w cztery, bo przecież jak są ferie, to nauczyciele też wolne mają...

Dlatego kiedy dostałam list, nie bardzo wierzyłam, że wynik będzie pozytywny. Na szczęście jednak się udało - szkoła skończona, papier jest. Można działać dalej. 
Bo nauka w Danii tak mi się spodobała, że w styczniu zaczynam kolejną szkołę... Ale o tym innym razem.

Po odniesionym sukcesie przygotowałam dla nauczyciela i szkolnych kolegów mały poczęstunek. Były babeczki, o których opowiem innym razem, i ciasto, które zachwyciło mnie w każdym calu.

Najpierw chciałam upiec brownie, ale że babeczki były mocno czekoladowe stwierdziłam, że to już by było za dużo szczęścia na raz... Jak zwykle z pomocą przyszedł mi blog Moje wypieki i ciasto ze świeżą żurawiną. Nie zastanawiałam się długo, bo świeżą żurawinę uwielbiam za jej cudownie kwaśny smak, który idealnie komponuje się ze słodkimi, mięciutkimi ciastami... To wyglądało idealnie, więc szybko zakupiłam, czego brakowało, i zabrałam się do pracy. Zamiast mleka dałam kwaśnej śmietany, bo akurat trochę mi zostało (dzięki temu wyszło chyba jeszcze bardziej wilgotne), a ekstrakt z pomarańczy zastąpiłam likierem. Jest miękkie i pyszne, pięknie pachnie pomarańczą. Słodki, pomarańczowy lukier idealnie uzupełnia kwaśny smak żurawin. Rewelacyjne ciasto jesienno-zimowe, nie tylko na pożegnanie szkoły.

Pomarańczowe ciasto z żurawiną i lukrem

Składniki:
(na formę 25x25 cm)
  • 350 g mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 200 g miękkiego masła
  • 150 g cukru
  • 5 jajek
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • 2 łyżeczki cointreau
  • 200 g kwaśnej śmietany

dodatkowo:
  • 250 g świeżej żurawiny

lukier:
  • 175 g cukru pudru
  • 4 łyżki soku z pomarańczy

Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem
Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Dodać skórkę z pomarańczy i likier, połączyć.
Partiami dodawać mąkę na zmianę ze śmietaną, miksując tylko do połączenia składników.

Masę przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia, wyrównać wierzch. Równomiernie rozłożyć żurawiny, delikatnie wciskając je w ciasto.

Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, do suchego patyczka.
Wystudzić.

Cukier puder przesiać, dodać sok z pomarańczy, utrzeć na gładki, gęsty lukier. Polać nim ciasto, odstawić do zastygnięcia.

Smacznego!

C. ma dzisiaj wolne, więc mamy zamiar leniuchować. Może nawet zrobimy grzane wino - pogoda zdecydowanie do tego zachęca...

czwartek, 13 listopada 2014

Wyjątkowy curd marchewkowy

Dzisiaj, tak jak obiecałam, przepis na moją najnowszą miłość.
Kto mnie trochę zna lub czyta bloga nieco uważniej ten wie, że za wszelkiej maści curdami przepadam. Nie będę po raz kolejny pisać o ich cudownie aksamitnej, budyniowej konsystencji, intensywnie owocowym smaku i pięknych barwach. Dobrze wiecie, że nadają się do wielu rzeczy - do naleśników, ciast i ciasteczek, bo można nimi przekładać blaty ciast, ale też zapiekać je na przykład na kruchych spodach.

Tym razem rozszalałam się na całego, bo przygotowałam curd zupełnie wyjątkowy. Na blogu nie tak dawno prezentowałam Wam przepis na curd z dyni, który mnie zachwycił. Na jego bazie przygotowałam curd z marchewki, bo akurat kilka nieszczęsnych okazów czekało, aż się nad nimi zlituję. Wyszło coś obłędnie pysznego, i musiałam powstrzymywać się całą siłą woli, żeby nie wyjść wszystkiego od razu. Curd bowiem wyszedł mocno cytrynowy, słodko-kwaśny, dzięki czemu idealnie zgrał się ze słodkimi makaronikami. Imbirowa nuta rozgrzewa, marchewka nadaje mu pięknego, intensywnego koloru i delikatnej, marchewkowej słodyczy. Można go robić cały rok, bo składniki są łatwo dostępne i niedrogie. 
Czy jest jeszcze ktoś, kogo nie skusiłam...?

Curd marchewkowo-cytrynowy z imbirem

Składniki:
(na 350 g curdu)
  • 200 g marchewek
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • sok wyciśnięty z 1 cytryny
  • 80 g cukru
  • 3 żółtka
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • 1,5 cm kawałek świeżego imbiru
  • 1 łyżeczka imbiru w proszku

Marchewki pokroić w kostkę, ugotować do miękkości. Ostudzić, zmiksować na gładką masę.
W garnku rozpuscić masło, dodać cukier, skórkę i sok z cytryny oraz suszony i świeży, starty na tarce o drobnych oczkach, imbir. Gdy cukier się rozpuści, wbijać po jednym żółtku, intensywnie mieszając. Dodać puree z marchewki, a na końcu mąkę. Gotować, aż masa osiągnie konsystencję budyniu. 
Zdjąć z palnika, przestudzić i przetrzeć przez sitko. Odstawić do całkowitego ostudzenia.

Smacznego!

Pogoda mnie dobija. Jest tak szaro i ciemno cały dzień, że mogłabym tylko spać i spać...

środa, 12 listopada 2014

Orzechowe makaroniki dla niespodziewanych gości

Ostatni dzień konkursu na blogu Moje wypieki, więc rzutem na taśmę dodaję jeszcze jeden wpis. Mniej oczywisty, niż poprzednie, ale wydaje się być naprawdę dobrym rozwiązaniem, jeśli o niespodziewanych gości chodzi. Kto bowiem powiedział, że gościom zawsze trzeba podawać ciasto? Moim zdaniem małe, zgrabne desery czy ciasteczka mogą wywołać jeszcze większy podziw, a może nawet zachwyt...?
Moją propozycją na deser dla niespodziwanych gości są bowiem... Makaroniki. Tak, nie pomyliłam się, nie upadłam na głowę i nie zwariowałam zupełnie. Już słyszę głosy protestu - makaroniki? Przecież one potrzebują mnóstwo czasu, uwagi, trzeba się na nich całkowicie skupić, wręcz im się oddać, żeby wyszły. I ja się z tym wszystkim  zgadzam. Makaroniki to nie taka prosta sprawa, trzeba dojść do wprawy, wymagają każdorazowo dużego oddania się sprawie. Niemniej, niezaprzeczalną zaletą makaroników jest to, że można je przechowywać z szczelnie zamkniętej puszce tydzień, a może nawet nieco dłużej. Dzięki temu możemy im poświęcić wolną sobotę, calutki dzień, dopieścić je i sprawić, że wyjdą idealne. Następnie zamykamy je w puszcze, a gdy goście przychodzą ni z tego, ni z owego, sadzamy ich w salonie, wstawiamy wodę na kawę (lub uruchamiamy ekspres, w zależności od stopnia zaawansowania), w tym czasie przekładamy nasze maleństwa dowolnym, nawet najprostszym kremem, i podajemy na tacy z gotowym napojem bogów. Czy wywołamy efekt łał...? Ja nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości! Makaroniki za każdym razem wzbudzają podziw, bo są niewiarygodnie urocze i owiane aurą tajemniczości. Ciągnie się za nimi opinia wręcz nieosiągalnych w domowych pieleszach dla zwykłych śmiertelników. Gwarantuję, że żadni goście nie wyjdą rozczarowani po takim deserze.

Ja dzisiaj proponuję makaroniki nieco inne, bo z orzechów laskowych. Dzięki temu są wyraźniejsze w smaku, takie trochę jesiennie. Do przełożenia przygotowałam curd z marchewki, który jest moją najnowszą wielką miłością. Ma piękny, intensywny kolor, smakuje cytrynowo z lekką nutą rozgrzewającego imbiru w tle. Ciasteczka można przełożyć samym curdem, ja jednak przygotowałam prosty krem z mascarpone, a tylko w środku schowałam odrobinę czystego curdu. Dzięki temu makaroniki nie są przesadnie słodkie, a wyglądają zniewalająco (jak makaronikom przystało).

Skusicie się na taką opcję...?

Orzechowe makaroniki z kremem marchewkowo-cytrynowym

Składniki:
(na 20 złożonych makaroników)
  • 125 g mielonych orzechów laskowych
  • 125 g cukru pudru
  • 30 ml wody
  • 125 g cukru
  • 100 g białek

krem:

dodatkowo:

Orzechy z cukrem pudrem zmielić w młynku do kawy, a następnie przesiać przez drobne sitko.
50 g białek ubić na sztywną pianę. W czasie ubijania z cukru i wody zagotować syrop. Gdy osiągnie temperaturę 115 st. C., zdjąć z ognia i wąskim strumieniem, powoli wlać do białek, cały czas ubijając. Miksować jeszcze przez 10 minut, aż beza całkowicie wystygnie.

Do orzechów z cukrem dodać pozostałe 50 g białek, wymieszać na gładką pastę. Dodać 1/3 bezy, wymieszać. Dodać resztę, delikatnie, ale dokładnie połączyć. Masa nie powinna być zbyt lejąca, ale też nie całkiem sztywna. Masę przełożyć do rękawa cukierniczego z okrągłą końcówką 8 mm, wyciskać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia koła tej samej wielkości.
Odstawić na 1 godzinę, aby utworzyła się skorupka.

Piec w 150 st. C. przez 15-20 minut.
Wystudzić, delikatnie zdjąć z blachy.

Curd zmiksować z mascarpone na gładki krem, przełożyć go do woreczka cukierniczego z tylką w kształcie gwiazdki. Wycisnąć krem po okręgu, na brzegach, na połowę makaroników. Środki wypełnić samym curdem. Przykryć pozostałymi ciasteczkami, podawać od razu.

Smacznego!

Przepis na rzeczony curd podam w następnym wpisie, bo nadaje się nie tylko do makaroników.

Moje wypieki i desery na każdą okazję

wtorek, 11 listopada 2014

Ciasto marchewkowe dla gości

Strasznie jestem ostatnio zajęta. Ciągle gdzieś biegam, jeszcze więcej dzwonię... Aż samej mi ciężko to wszystko ogarnąć. C. jest nieocenioną pomocą, kiedy mam ochotę rzucić telefonem i więcej go nie podnosić, i to chyba tylko dzięki niemu jeszcze nie zwariowałam i nie porzuciłam wszystkich planów. Wszystko dlatego, że mój duński niesamowicie kuleje przy rozmowach telefonicznych. Na żywo jest zupełnie inaczej. Wiele można wywnioskować z mowy ciała; czego nie zrozumiem, to sobie dowymyślę. Przez telefon ludzi mówią zazwyczaj szybciej, i to, że nie mogę rozmówcy patrzeć w twarz (lub, powiedzmy sobie szczerze, po prostu na usta) sprawia, że czasem ciężko mi zrozumieć, o co chodzi. I tym sposobem na pytanie o pierwszy etap edukacji dostałam numer telefonu do sklepu, w którym ewentualnie mogłabym zapytać o praktyki... Koszmar.
Mam nadzieję, że szkoła sama w sobie będzie mniej skomplikowana niż to, co próbuję osiągnąć w tej chwili...

Na wczoraj miałam ambitny plan spędzenia czasu przed komputerem, nadrobienia pewnych zaległości, a później spokojnego, długiego czytania... Oczywiście, nic z tego nie wyszło, bo przedpołudnie spędziłam ze słuchawką przy uchu, a popołudnie z dziećmi koleżanki (mała Natalka w końcu sama do mnie przychodzi z wyciągniętymi rączkami, jupi!). Do domu wróciłam o dziewiątej, trzeba było wyprowadzić psa, pozmywać, wykąpać się... O zaplanowanym odkurzaniu nie mogło być mowy. Tym sposobem przed jedenastą w końcu padłam na kanapę, z książką w dłoni; niestety, dość szybko odpłynęłam... Na szczęście obiad przygotowałam dzień wcześniej, i kiedy C. wrócił w nocy do domu, czekała na niego gorąca zupa.

Dziś od rana znów telefony, spotkanie, umawianie kolejnych... Mam jednak nadzieję, że już niedługo wszystko będzie jasne i dopięte na ostatni guzik, i do stycznia pozostanie mi tylko doskonalenie duńskiego akcentu...

Dzisiaj mam dla Was ciasto idealne na takie chwile. Zainspirowały mnie muffiny, które przygotowałam jakiś czas temu. Postanowiłam na ich bazie upiec całe, duże ciasto - i muszę powiedzieć, że był to bardzo dobry pomysł. Nieco oczywiście zmieniłam: zamiast tartej dyni - marchewka. Nie było w domu żadnych świeżych owoców, dałam więc suszone morele. Otarta skórka z cytryny nadaje ciastu lekkości i świeżości, maślanka cudownej wilgoci, a chrupiąca, cynamonowa kruszonka wieńczy dzieło. Ciasto jest proste, szybkie - nie trzeba tu nawet miksera, wszystko mieszamy łyżką, jak przy muffinach. Wychodzi lekkie, wilgotne, odpowiednio słodkie. Idealne dla niespodziewanych gości - wystarczy wszystko wymieszać, przelać do formy i włożyć do piekarnika. W tym czasie można ogarnąć mieszkanie i/lub siebie, i od progu witać znajomych cudownym zapachem domowego ciasta...
Łatwo uchodzić za idealną panią domu, czyż nie...?

Ciasto marchewkowe na maślance z cynamonową kruszonką

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)
  • 250 g mąki pszennej
  • 85 g cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 250 ml maślanki
  • 75 ml oleju
  • 200 g marchewki
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 125 g suszonych moreli

kruszonka:
  • 50 g mąki pszennej
  • 30 g cukru
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 35 g zimnego masła

Najpierw zrobić kruszonkę.
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem i cynamonem. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć w palcach. Odstawić.

Marchewkę zetrzeć na tarce o drobnych oczkach, morele pokroić w kosteczkę.
Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem i proszkiem.
Jajka rotrzepać, wymieszać z maślanką i olejem. Dodać startą marchewkę i skórkę z cytryny, wymieszać.
Mokre składniki wlać do suchych, wymieszać tylko do połączenia składników. Dodać morele, wymieszać.

Masę przelać do formy wysmarowanej masłem.

Piec w 180 st. C. przez 50-60 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić w formie.

Smacznego!

Ciasto bierze udział w konkursie na blogu Moje wypieki w kategorii dla gości, gdzie do wygrania są książki autorki bloga.

Moje wypieki i desery na każdą okazję

sobota, 8 listopada 2014

Jesienne chałki z dynią

Poszłyśmy dzisiaj po południu z Ptysią do parku. Wyszłyśmy z domu, jak jeszcze było szaro - cały dzień jakiś taki zamglony, typowo listopadowy. Tina buszowała w liściach, bardzo jej się ta zabawa podoba. Ja szłam za nią, i nie myślałam o niczym. Cieszyłam się chwilą całkowitego spokoju i rozluźnienia, kiedy nic nie musiałam, a wszystko mogłam. Bardzo miły to był spacer. Niestety, zaczęło mżyć, a pojedyncze krople szybko zmieniły się w solidną ulewę. Na szczęście jednak zdążyłyśmy wrócić do domu, i w cieple słuchałyśmy bębniącego o szyby deszczu. 

Na takie listopadowe, szare dni najlepsze są wypieki drożdżowe. Ich przygotowanie zajmuje nieco więcej czasu, którego mi na jesieni przybywa. Nie mam ochoty na długie spacery (a nawet jeśli, to i tak za bardzo się boję, że złapie mnie solidna ulewa daleko od domu), w ogóle najchętniej wcale bym nie wychodziła. Dużo czytam, oglądam zaległe seriale, czas płynie powoli, w jesiennym rytmie opadających z drzew liści. Zagniatanie ciasta drożdżowego, obserwowanie, jak wyrasta, a później pieczenie to cudowny rytuał. W domu pięknie pachnie, robi się jakoś tak przytulniej. Później siedzę na kanapie, owinięta w koc, na parapecie migocą płomienie świec, a ja zajadam się jeszcze ciepłym kawałeczkiem drożdżówki. Czy może być coś przyjemniejszego...?

Dzisiaj mam dla Was cudownie jesienną chałkę. Ma niesamowicie optymistyczny, intensywny kolor za sprawą dyni, pięknie pachnie pomarańczami. Jest lekko słodka, maślana, z chrupiącą, waniliową kruszonką. Idealnie nadaje się na śniadanie czy podwieczorek. Do kubka gorącej herbaty, kawy, a najlepiej kakao. Z bitą śmietaną. Ale to już czysta rozpusta...
Ja zrobiłam trzy mniejsze - jedną zjedliśmy na śniadanie, drugą C. zabrał do pracy, trzecia została dla mnie. Oczywiście można zapleść jedną, wtedy jednak trzeba odpowiednio wydłużyć czas pieczenia.

Razem ze mną chałki upiekły Mirabelka i Martynosia. Koniecznie zajrzyjcie, jakie cuda wyczarowały!

Chałki dyniowo-pomarańczowe

Składniki:
(na 3 małe chałki)
  • 500 g mąki pszennej
  • 25 g świeżych drożdży
  • 150 ml letniego mleka
  • 40 g cukru pudru
  • 150 g dyniowego puree
  • 1 jajko
  • 50 g masła
  • skórka otarta z 1 pomarańczy

kruszonka:
  • 40 g mąki pszennej
  • 30 g cukru pudru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 30 g zimnego masła

dodatkowo:
  • 3 łyżki mleka

Mąkę przesiać do dużej miski. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże. Wsypać 1 łyżeczkę cukru pudru i wlać 100 ml mleka. Odstawić na 15 minut.

Masło rozpuścić i przestudzić.
Do zaczynu dodać resztę mleka i cukru, puree dyniowe, jajko, masło i skórkę z pomarańczy. Wyrobić gładkie ciasto, odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Wyrośnięte ciasto podzielić na 9 równych części. Z każdej uformować wałeczek, zapleść trzy chałki. Ułożyć je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, przykryć ściereczką i odstawić na 30 minut.

Mąkę przesiać z cukrem pudrem i cukrem waniliowym, wymieszać. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć w palcach na kruszonkę. 

Wyrośnięte chałki posmarować mlekiem, posypać kruszonką.

Piec w 180 st. C. przez 30 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Do mojej kruszonki dałam trochę za dużo masła, dlatego wygląda, jak wygląda. Niemniej, smakuje rewelacyjnie - ja właśnie taką, z dużą ilością masła, lubię najbardziej. W przepisie nieco zmniejszyłam jego ilość, powinna więc wyjść bardziej kruszonkowa. Jej konsystencję bardzo łatwo regulować - wystarczy dodać nieco więcej mąki. A że wyjdzie jej trochę więcej...? Cóż, moim zdaniem kruszonki nigdy za wiele...

środa, 5 listopada 2014

Mini muffiny z dyniowym curdem i bezą włoską

Dzisiaj mam dla Was obiecane już w zeszłym tygodniu mini muffiny. To właśnie z myślą o tych maleństwach przygotowałam boski curd pomarańczowo-dyniowy, którym je napełniałam. Krem wyszedł naprawdę pyszny, choć następnym razem dodam do niego soku z cytryny, żeby był kwaśniejszy. Niemniej, świetnie smakuje jako wypełnienie delikatnych, pomarańczowych babeczek. Na wierzch przygotowałam bezę włoską, która wygląda pięknie, i smakuje naprawdę świetnie. Jak ciepłe lody, a któż potrafiłby się im oprzeć...?

Te babeczki zabrałam ze sobą do szkoły. Koledzy kolegów z innych klas przychodzili, żeby się poczęstować. A mój nauczyciel, który preferuje zdrowy styl życia, i jak go czymś częstujemy, zjada tylko mały kawałeczek, pochłonął trzy. I choć trzeba im chwilę poświęcić (głównie ze względu na rozmiar), warto. Gwarantuję, że najbardziej wybredni goście je docenią.

Przepis na babeczki z Den store dessert og bagebog, wypełnienie i dekoracja to już moja wariacja na temat.

Mini muffinki pomarańczowe z curdem i bezą włoską

Składniki:
(na 26 sztuk)

suche:
  • 225 g mąki pszennej
  • 80 g cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/4 łyżeczki mielonych goździków

mokre:
  • 1 jajko
  • 125 g creme fraiche (18%)
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • 2 łyżki soku z pomarańczy
  • 70 ml oleju
  • 125 ml mleka

dodatkowo:

beza włoska:
  • 2 białka
  • 80 ml wody
  • 220 g cukru

Mąkę przesiać do miski, wymieszać z cukrem, proszkiem, solą i goździkami.
Jajko lekko ubić, wymieszać z creme fraiche, skórką i sokiem z pomarańczy, olejem i mlekiem.
Płynne składniki wlać do suchych, wymieszać tylko do połączenia składników.

Masę przełożyć do formy na mini muffiny wyłożonej papilotkami.

Piec w 180 st. C. przez 20 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

W ostudzonych muffinkach nożen wydrążyć środki, nałożyć w nie po łyżeczce curdu.
Odstawić.

Cukier zagotować z wodą. Gdy syrop osiągnię temperaturę 115 st. C. zdjąć z ognia. 
Białka ubić niemal na sztywno, pod koniec wąskim strumieniem wlewając gorący syrop. Ubijać przez około 10 minut, aż beza ostygnie.

Bezę przełożyć do rękawa cukierniczego z końcówką w kształcie gwiazdki, wyciskać dekoracyjnie na muffiny. Wierzch bezy opalić palnikiem do creme brulee.

Smacznego!

Zdjęcie jest okropne, i zdecydowanie nie oddaje uroku tych babeczek. Pstryknęłam je szybko przed wyjściem z domu z myślą, że kilka zostanie do zdjęć na później. Cóż, byłam w błędzie... Ale to chyba tylko jeszcze jeden powód, żeby czym prędzej je przygotować.

wtorek, 4 listopada 2014

Urodzinowe robótki i rozgrzewający krem z pieczonej marchewki

Listopad. Oj, pokazuje, co potrafi. Dmucha w twarze lodowatym, przeszywającym wiatrem, zacina zimnym deszczem, nie pozwala na spacery; zamiast tego człowiek przemyka z domu do autobusu, z autobusu do szkoły, ze szkoły do sklepu... Bez chwili wytchnienia od okropnej pogody. Choć jeszcze się nie poddałam, i zimowy płaszcz wisi zamknięty w szafie, noszę bardzo ciepły sweter (albo dwa) i moją ukochaną, fioletową czapkę (która podobno nijak do czerwonego płaszcza nie pasuje. Ale mnie to niespecjalnie martwi; ważne, że w uszy ciepło).
A jeśli już przy czapkach jesteśmy... Zrobiłam jedną na drutach. Ależ jestem z siebie dumna!
Żeby ktoś broń Boże nie pomyślał, że wykazuję jakiekolwiek talenty w tym kierunku, spieszę z wyjaśnieniami.

Jak już pisałam, w sobotę wybraliśmy się na urodziny mamy C. Po piątkowych gościach nie mogliśmy się zwlec z łóżka, przyjechaliśmy więc koncertowo spóźnieni - pozostali goście akurat wychodzili po fantastycznych brunchu... Niemniej, dla najbliższej rodziny zaplanowany był obiad, i w sumie spóźnienie nie bardzo mnie zmartwiło, bo zainteresowanie tylu ciągle raczej obcych ludzi zawsze mnie peszy... Wybraliśmy się więc gromadnie na spacer karmić kaczki, po czym wróciliśmy do domu, usiedliśmy po kątach z kubkami pełnymi gorącej kawy, i cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie mogę sobie przypomnieć, jak to się stało, że rozmowa zeszła na robienie na drutach. Niemniej, od ogólnego stwierdzenia szybko przeszliśmy do szczegółów, czyli czapeczki, którą siostra C. obiecała mu już dwa lata temu chyba. I choć mnie robienie na drutach nie kręci jakoś specjalnie, sama nie wiem jak, ale wylądowałam z czterema (!) drutami i czerwoną włóczką na krześle, i pod czujnym okiem Connie zrobiłam czapeczkę. Dla C. A właściwie dla naszego mercedesa. Na znaczek na przedzie. Czapeczkę mikołajkową. Z wielkim, białym pomponem. No piękna jest! Być może zmienię zdanie co do robienia na drutach... Nie widzę siebie siedzącej samej w domu i zajętej robieniem szala, ale w miłym towarzystwie... Dlaczego by nie? Szczególnie, że dostałam zaproszenie do klubu. Któż wie, co z tego będzie...?

Od czapek wróćmy z powrotem do pogody. Jako, że zrobiło się naprawdę paskudnie, dzisiaj zaproponuję Wam pyszną, rozgrzewającą zupę. Bardzo prostą. Wszystkie warzywa pieczemy, przez co zyskują wyjątkowego, słodkiego posmaku. Ja użyłam marchewek, ale można dodać pietruszkę, ziemniaki, seler... Co kto lubi. Tylko wyobraźnia Was ogranicza. Odrobina czosnku i cebuli, nieco chilli zaostrzającego smak. Całość robi się szybko, a smakuje genialnie. Ma cudowny, optymistyczno-pomarańczowy kolor. Świetnie rozgrzewa. Mówię Wam - to idealna listopadowa zupa.

Zupa krem z pieczonej marchewki z czosnkiem

Składniki:
(na 8 porcji)
  • 2 kg marchwi
  • 2 cebule
  • 6 ząbków czosnku
  • 2 łyżki oliwy
  • 1 łyżeczka suszonego tymianku
  • 1 łyżeczka suszonej bazylii
  • 1 łyżeczka suszonego estragonu
  • 1 łyżeczka suszonego czosnku niedźwiedziego
  • 1/2 łyżeczki chilli w płatkach
  • 2 l bulionu
  • sól
  • pieprz

Marchewki obrać, przekroić wzdłuż na pół, ułożyć na blasze. Cebulę przekroić na pół, ząbki czosnku lekko zgnieść, ułożyć razem z marchewką. Skropić oliwą, posypać tymiankiem, bazylią, estragonem, czosnkiem niedźwiedzim i chilli. 

Piec w 180 st. C. przez 60 minut.
Wyjąć z piekarnika, lekko przestudzić.

Czosnek i cebulę obrać, włożyć do garnka z marchewkami. Zalać połową bulionu, zmiksować całość na gładki krem. Wlać resztę bulionu, wymieszać, doprawić solą i pieprzem do smaku.
Przed podaniem podgrzać.

Smacznego!

A dzisiaj czeka mnie bardzo długi i męczący dzień. Jakże żałuję, że zupa została już zjedzona...